Od tamtej nocy byliśmy z Adą parą. Okazało się, że poza seksem mamy też inne wspólne zainteresowania. Geograficzno- etnograficzno-podróżniczo-przyrodnicze. Zaczęliśmy od zwiedzania kraju, potem wypuściliśmy się na poznawanie Europy i Azji. Teraz zaś spełnialiśmy nasze największe marzenie – podróż po Afryce. Z wszystkich wypraw przywozimy mnóstwo zdjęć, filmów i ciekawych opowieści. Ich publikacja pozwala finansować kolejne wyprawy, łącząc pasję z pracą. Z tą Afryką to trochę szaleństwo – postanowiliśmy radzić sobie sami, bez przewodnika, bez znajomości dialektów, bez środków transportu, bez łączności ze światem. Po prostu zdani tylko na siebie, dojść do plemienia Bari. Dlaczego akurat Bari? Nie było jakiegoś specjalnego powodu. Po prostu potrzebowaliśmy celu, aby opracować trasę i przygotować pozostałe elementy ekspedycji.
Poznawanie Afryki rozpoczęliśmy od przylotu do Dżuby w Sudanie Południowym. Stamtąd wyruszyliśmy już pieszo w kierunku granicy z Demokratyczną Republiką Konga. Na początku byliśmy tak podekscytowani, że nie przeszkadzały nam żadne niedogodności, jednak w drugim tygodniu marszu w niesłabnącym upale, zmęczenie dawało o sobie znać, irytowały insekty i doskwierała samotność. Niby fajnie jest tylko we dwoje – nie trzeba się z niczym ukrywać, można się rozebrać do naga, aby obmyć ciało w napotkanym strumieniu, czy bajorku, bzykać się kiedy tylko najdzie ochota, sikać gdzie popadnie, ale jednak człowiek jest istotą społeczną i potrzebuje kontaktu z innymi osobami. Dlatego ucieszyliśmy się, gdy pod koniec drugiego tygodnia, z płaskowyżu po którym wędrowaliśmy, zobaczyliśmy w oddali dym. Lornetka pozwoliła nam dostrzec dwie osoby obok namiotu, jednak odległość była zbyt duża, by ocenić kim są. W Afryce nie każda napotkana osoba jest przyjacielsko nastawiona. Trzeba być ostrożnym. Postanowiliśmy bardziej się do nich zbliżyć i lepiej przyjrzeć.
Po około dwóch godzinach marszu byliśmy na tyle blisko, by zorientować się, że przy namiocie nikogo nie ma. Ognisko przygasało, otaczająca obozowisko plątanina najeżonych kolcami krzewów tworzyła ogrodzenie chroniące przed drapieżnikami i wejście również było zabezpieczone. Zastanawialiśmy się, gdzie zniknęły widziane przez nas osoby? Podeszliśmy bliżej, na tyle, że dało się usłyszeć dźwięki dobiegające z namiotu. Tak! Ktoś był w środku! W dodatku oddawał się nieskrępowanej niczym kopulacji! Kobieta jęczała, rozkręcona już na całego, facet dyszał i porykiwał, a wszystkiemu towarzyszyły klapnięcia i chlupnięcia typowe dla ostrego bzykanka.
Na mnie takie rzeczy działają. Pomimo zmęczenia wielogodzinnym marszem w upale, zapragnąłem umieścić twardniejącego drąga w wilgotnej cipce. Odciągnąłem Adę na odległość wystarczającą, aby nas nie usłyszeli ci z namiotu i zrzuciwszy plecak, pomogłem jej pozbyć się swojego. Widziała co się kroi, a może też poczuła podniecenie sytuacją, bo nawet nie wiem kiedy zsunęły się z niej spodenki i zobaczyłem wypięty w moją stronę tyłeczek, a pod nim błyszczącą kreskę. Była mokra! Przesunąłem kilka razy główką penisa wzdłuż szczelinki, rozchylając wilgotne wargi, po czym wbiłem się w nią z impetem i przytrzymując biodra rozpocząłem ostrą jazdę. Lubię ją brać od tyłu, a ona uwielbia być tak rżnięta, bo wtedy mocniej odczuwa każde pchnięcie. Wsunąłem dłonie pod koszulkę, żeby ogarnąć bujające się piersi. Nauczyłem się rozpoznawać stopień podniecenia Ady, po ich twardości. Oho! Teraz była bardzo, ale to bardzo podjarana! Może wyobraziła sobie czarnoskórego mężczyznę z wielkim przyrodzeniem, ujeżdżającego ją w tym namiocie? Może. Ale mnie cieszyło, że to ja jestem jej mężczyzną i to ja właśnie dochodzę w jej napalonej cipce. Doszła tuż przede mną. Tak jest prawie zawsze – to właśnie jej szczytowanie podnieca mnie do tego stopnia, że mam orgazm tuż po niej. Strzeliłem jej solidnego klapsa w tyłek. To za marzenia o czarnym facecie w namiocie. Nie wiem, czy je miała, czy to tylko moje wyobrażenie jej pragnień, ale klaps nie zaszkodzi. Profilaktycznie.
Uśmiechnęła się uroczo, jakbym rzeczywiście odgadł jej myśli. A może odkryłem inną stronę jej potrzeb? - Podobało się? – zagadnąłem. - Bardzo! Ty dzikusie! – uwielbiam ten szelmowski uśmiech. Roztapia moje serce i kocham ją wtedy najbardziej na świecie. Wtuleni w siebie całowaliśmy się jeszcze chwilę.
Pomogłem jej się ubrać, włożyć plecak i zdecydowaliśmy się podejść do obozowiska. Zaczynało się ściemniać, więc nie było już innego wyjścia. Nasze najście w nocy mogłoby kogoś przestraszyć, a nie mieliśmy już czasu na przygotowanie własnego obozu. Idąc staraliśmy się głośno rozmawiać, żeby przygotować ich na nasze nadejście. Byli na zewnątrz namiotu, tuż przy ognisku, do którego czarnoskóra kobieta dokładała właśnie kolejne drewienka. On był białym, wysokim, barczystym blondynem. Patrzył na nas wyłaniających się z mroku, trzymając w rękach strzelbę. Gdy zorientował się, że jesteśmy zwykłymi turystami, napięcie go opuściło, odstawił fuzję, a na jego twarzy pojawił się serdeczny uśmiech. - Hello! – przywitał nas, odciągając kolczaste gałęzie i zapraszając do środka. - Hello! – wyciągnęliśmy dłonie do przywitania. - I’m Mark. This is my girlfrend Mbu. - Hi Mbu. Hi Mark. I’m Adrian. This is Ada.
Po przedstawieniu się i paru zwrotach grzecznościowych, zostaliśmy zaproszeni do ogniska. Zapytali, czy jesteśmy głodni? Byliśmy. Podobała mi się zręczność Mbu i płynność ruchów podczas przygotowywania posiłku. Przyglądałem się jej z ciekawością, bo jej wygląd i uczesanie nie sprawiały wrażenia, że jest rdzenną Afrykanką. Była bardzo wysoka i szczupła (z niezwykle długimi nogami, zakończonymi umięśnionymi, odstającymi pośladkami). Miała czarne, długie włosy, powiązane w tysiąc cienkich warkoczyków, ogromne oczy i wydatne usta. Jednak najbardziej fascynowała mnie jej zupełnie czarna, wręcz hebanowa skóra. Nie miała najczęściej widywanego odcienia brązu, czy czekolady. Była po prostu idealnie czarna. I błyszcząca. Tylko białe zęby i białka oczu kontrastowały z tą czernią. Nawet źrenice wydawały się czarne, choć następnego dnia w świetle dziennym przekonałem się, że są bardzo, bardzo ciemnobrązowe. Była zawinięta w cienką kolorową tkaninę, wiązaną na szyi. Bardzo zgrabnie to wyglądało. Poczęstowała nas plackami z jakimś sosem – były całkiem smaczne. Mogliśmy odwdzięczyć się tylko żywnością liofilizowaną (też taką mieli) lub butelczyną, których kilka niosłem, aby być przygotowanym na takie właśnie okazje.
Nie wstydź się skorzystać z łapki - tej z kciukiem do góry
4 komentarze
Helen57
Dobry początek
Andandronikus
Jestem fanem 👍
Marco7
Bardzo ładnie opisana przygoda turystyczna ,zabawa na ....
Margerita
łapka w górę podoba mi się
0bi1
@Margerita Dziękuję.