Historia Maddy.

Cześć. Jestem Madison. Madison Tayler. Jak to pieszczotliwie ujęła moja matka: mała pieprzona ćpunka. Opowiem wam moją historię. Wszystko zaczęło się od rozwodu rodziców i śmierci mojej siostry – Tiffany. Ja mam 17 lat i od 4 lat ćpam. Od 5 lat nie żyje Tiffany, jakiś pijany facet wjechał w nią, kiedy przechodziła przez ulicę. Mniej więcej dlatego też mam kryminalną przeszłość. Chciałam zabić śmiecia, tak samo jak on zabił mi siostrę. Po wszystkim chcieli umieścić mnie w poprawczaku ale uznali, że byłam pod wpływem silnych emocji związanych z utratą bliskiej osoby, dlatego dali mi kuratora i mam to z głowy. Rodzicie rozwiedli się rok po feralnej nocy, nie mogli się dogadać. Wtedy ja zaczęłam ćpać. Mieszkam z matką alkoholiczką w jakiejś małej dziurze na przedmieściach. Tylko wtedy kiedy nabiorę się jakiegoś świństwa mam wrażenie, że dam sobie z tym wszystkim radę, że jakoś to będzie. Cała magia mija kiedy budzę się rano. Przerażające odbicie w lustrze: czarne, wilgotne od potu włosy, blada, wychudzona twarz, podpuchnięte, przekrwione oczy. Ogółem? Nic ciekawego. Idę do kuchni gdzie matka przy szklance whisky pali kolejnego papierosa i czyta gazetę. Każe mi wziąć coś do jedzenia i wynosić się z domu. Robię jak nakazuje. Idę do szkoły, spędzam 8 nudnych godzin w dusznych salach, a po południu idę do moich jedynych znajomych. Po działkę. Innych znajomych nie mam. Brian daje mi co potrzeba i wracam do domu. Matka, jak zwykle, śpi przed telewizorem, a ja idę do siebie. Zaćpam sobie i czuję się świetnie. Tak wygląda mój dzień. Tylko niedziela jest inna. Idę na poranna mszę, z której odbiera mnie ojciec i jedziemy do jego mieszkania. Tam, raz na tydzień, czeka mnie ciepły obiad, serdeczny uśmiech nowej lali ojca – Amandy. W niedzielę zdarza mi się nawet nie odwiedzić Brian’a. Najgorsze jest to, że wykańczam się braniem. Mam coraz słabsze oceny w szkole, fizycznie jestem coraz słabsza. Psychicznie zawsze byłam słaba, dlatego ćpam już w tak młodym wieku. Tęsknię za Tiffany. Była przy mnie zawsze kiedy jej potrzebowałam. Ale teraz jej potrzebuję, jej już nie ma, nie przytuli mnie, nie pocieszy, nie powie, że niedługo wyjdzie słońce. Znajdę tego sukinsyna po raz drugi, zabiję go, wykończę, z satysfakcją będę patrzeć jak zdycha. Musze tylko ustalić jakiś plan. Tylko jaki? Prochy wyżarły mi mózg. Mimo wszystko warto będzie spędzić resztę życia za kratkami. Pomszczę Tiffany Taylor jak należy.  
Mam już plan.  
Jutro.
Brian mi pomoże.  
Nazajutrz do niego pójdę. Pomyślałam i zasnęłam. Jak zwykle spędziłam nudną środę w szkole. Po zajęciach poszłam tam gdzie zawsze. Za róg naszej szkoły. Zobaczyłam całą paczkę: Brian, Sam, White i Ivonne.  
- Hej mała! – krzyknął Brian z daleka. – To co zawsze? – z kieszeni wysunął mały woreczek.  
- Też. – odpowiedziałam i poczułam podejrzliwe spojrzenia pozostałych.
- Też? Co jest? – zapytał Brian.
- Potrzebuję Twojej pomocy, ale chcę o tym pogadać w cztery oczy. – znacząco spojrzałam na resztę.
- Odejdźcie, zaraz do was przyjdę. – rzekł. Kiedy odeszli, zwrócił się do mnie, teatralnie oparł się o mur i zapytał:  
- Czego ode mnie chcesz?  
- Potrzebuję broni. – powiedziałam pewnie. Brian spojrzał na mnie zdziwiony.
- Młoda, na co Ci broń? – zapytał.
- Po prostu potrzebuję. Dasz radę?  
- Przecież wiesz, ze tak ale mam pewne obawy.
- Och… - prychnęłam – I tak dla Ciebie jestem małą ćpunką więc nie udawaj, że Ci zależy.  
Brian przysunął się do mnie i niskim, zimnym głosem powiedział:  
- Grzeczniej, mała. – zdecydowanie patrzyłam mu w oczy.  
- Jak sobie chcesz. Na kiedy jej potrzebujesz?  
- Jak najszybciej. Ile to będzie kosztowało? – zapytałam.
- Sporo, nie sądzę, że Cię stać. Ale możesz mi to wynagrodzić w inny sposób.. – zasugerował. Pełna obaw zapytałam:
- No jak?  
- Przestaniesz przez 4 dni kupować działki. Przestaniesz ćpać na 4 dni.  
- Dobra. W niedzielę po mszy tutaj przyjdę.  
- Do zobaczenia, mała.
Cholera! Jak ja wytrzymam bez ćpania? Dam radę…

Czas do niedzieli dłużył mi się niemiłosiernie. Krzątam się po domu. Myślałam, ze oszaleję na głodzie. Byłam już tak cholernie wykończona. Potrzebowałam czegokolwiek do zaćpania, czegokolwiek…  
W sobotę wieczorem zadzwoniłam do ojca, że w tę niedzielę będę się uczyć i ma po mnie nie przyjeżdżać. Szybko łyknął. Umówiliśmy się, że w następnym tygodniu pojadę do niego na sobotę i niedzielę.  
W długo oczekiwany dzień poszłam rano grzecznie do kościoła gdzie jak zwykle wszyscy mnie unikali, a potem podążyłam szybko w stronę szkoły. Z daleka dostrzegłam zestresowanego Brian’a i stojącego za nim Sam’a.  
- Masz? – zapytałam, kiedy podeszłam.  
- Jasne. Masz jakąś torbę? – odrzekł Brian.  
- Mam, daj mi tę spluwę. – Brian podał mi broń. Była zimna, ciężka. Poczułam się dobrze kiedy dostałam ją w dłoń. Oznaczało to zemstę na tym sukinsynu.  
Wracając do domu czułam się w miarę okay. Brian na odchodne dał mi wytęskniony mały woreczek. Punkt kulminacyjny mojego planu nastanie dziś wieczorem. Morderca nazywa się Raynold Jefferson. Mieszka całkiem niedaleko. Kilka minut szybkim marszem ode mnie z domu. Kiedy matka, jak zwykle, pijana usnęła wieczorem, cicho się ubrała i uzbrojona w odwagę, broń w torbie, nóż i prochy w kieszeni wyszłam z domu. Odeszłam kawałek i w zaułku zaćpałam co miałam. Podeszłam do domu Jeffersona i wyjęłam nóż, rozcięłam sobie nim nogę. Zraniona podeszłam do drzwi i zapukałam. Otworzył.
- W czym mogę pomóc? – spytał kulturalnie. Pomyślałam sobie, że może mnie poznać ale minęło tyle lat, zmieniłam się. Bardzo.  
- Zraniłam się w nogę, nie jestem stąd. Mógłby pan zawieźć mnie do jakiegoś szpitala? – poprosiłam z dziką satysfakcją.  
- Może dam radę zrobić coś w domu. Pokaż tę nogę. – wpuścił mnie do środka. Podniosłam nogawkę. Raynold skrzywił się i powiedział:  
- Zaczekaj, ubiorę się.  
- Nie wiem jak panu dziękować.
Kiedy Jefferson się ubrał, pomógł mi wsunąć się na tylne siedzenie auta i ruszyliśmy drogą przez wysokie do oddalonego o 20 mil szpitala. Poczekałam na odpowiedni moment i po cichu wyjęłam broń. Raynold miał głośno włączoną muzykę, nic nie zauważył. Przytknęłam spluwę do zagłowia jego fotela i powiedziałam:  
- Szkoda, że dla Tiffany Tayler nie był pan tak łaskawy. Łajdaku! – strzeliłam w tył jego głowy. Martwy Jefferson padł za kierownicą a ja w ułamku sekundy wyskoczyłam z samochodu, który sekundę później już staczał się z klifu a na samym końcu wybuchł. Po wybuchu byłam pewna, że godnie pomściłam śmierć mojej siostry – Tiffany Taylor. Zostało mi jeszcze jedno do zrobienia. Chyba nie dotrzymam obietnicy ojcu o wspólnym weekendzie. Biorąc pod uwagę, że byłam naćpana, zdołowana, byłam, tak samo jak Jefferson, morderczynią. Pomodliłam się i przyłożyłam sobie pistolet do skroni. Strzeliłam. Oto i moja historia. Kiedyś miła i kochająca, teraz martwa, Madison Tayler.

deadandgone

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 1274 słów i 7269 znaków.

2 komentarze

 
  • LUBIĘ TO !

    dobre opowiadanie ,czytając je odczuwam wrażenie ,że i tak stać Cię ta więcej.Ogólnie bardzo dobrze ,czekam na Twoje następne dzieło :D dobrym posunięciem byłoby wzbogacenie słownictwa,zycze duzo weny - pozdrawiam :))

    4 maj 2015

  • deadandgone

    @LUBIĘ TO ! postaram się nie zawieść :) dziękuję za komentarz i podpowiedź :)

    4 maj 2015

  • Lilith

    Dobrze napisane. Bardzo dobrze. Gratuluję ;)

    2 maj 2015

  • deadandgone

    @Lilith bardzo dziękuję:)

    3 maj 2015