Ścigani przez śmierć 4

Kalt i Tenra jechali ostro w całkowitym milczeniu. Dotarli do miejsca, gdzie stały świeże konie. Puścił wolno te, na których jechali.  
– Tak lepiej, zmylą im ślady.
Zielonooka do tej pory milczała. Szczerze mówiąc, nic nie rozumiała. Kalt zabił człowieka, który zdecydowała się jej pomóc. Jeżeli kogoś uważała za lojalnego jej matce, dowódca straży piastował pierwsze miejsce. 
– Czemu mnie uratowałeś?
Smukły, aczkolwiek mocno umięśniony mężczyzna nie odpowiedział od razu na pytanie. Uznał, że powinien się najpierw wytłumaczyć, w końcu nie by głupi i wiele rozumiał. Wszyscy zabici ludzie z pewnością poświęcili się dla księżniczki 
– Jest mi przykro z powodu Mertrasa i całej ósemki – zaczął Kalt. – W czasie procesu zrozumiałem, że nie chodzi o ciebie, ale o całą Pagonnie, albo i Derranie. Wyraźnie pachnie spiskiem – dokończył Kalt.– Chcą obalić króla, podsłuchałam ich rozmowę, powiedziałam im o tym i dlatego chcieli mnie zabić – powiedziała wzburzona Tenra. – Matka albo jej mąż otruli Melgrada. Ja i Albrecht mieliśmy być tylko pionkami w tej grze – ciągnęła Tenra .
– Dlaczego nie powiedziałaś tego mnie? – zapytał Kalt.
– Jak mogłam wiedzieć, że mogę ci ufać. Wiedzą, że chcę zawiadomić króla – dodała po namyśle zielonooka księżniczka.
– A Kenman już nas zaczął ścigać – dokończył Kalt. – To zły i niebezpieczny człowiek, lubi sprawiać ból. Zawsze pragnął mojej pozycji, a teraz zrobi wszystko, żeby nas złapać – wyrokował jej wybawiciel.
– Chciał mnie raz uwieść, może dwa lata temu, ale powiedziałam mu, by zabrał swoją obrzydliwą gębę do diabła.
Kalt uśmiechnął się szeroko, chociaż w środku poczuł zdziwienie.
– Dlaczego tak powiedziałaś, jest przecież przystojny?
– Może dlatego – odparła szybko Tenra. – Nie mój typ.
– No to mamy wspólnego wroga – odrzekł mężczyzna.
– Nie znaczy, że ci wybaczyłam śmierć Mertrasa – powiedziała chłodno księżniczka.
– Już ci mówiłem, że mi przykro – zaczął Kalt. – Zabiłem go, by nie wpadł w ręce Kenmana. Dostał rozkaz od twojego ojczyma i Mertras miał umarzeć w cierpieniach. Kenman męczyłby go dwa albo trzy dni, nie mogłem do tego dopuścić – zakończył były dowódca straży.
Dziewczyna spojrzała na niego inaczej.
– Jak nas złapią, zrobi to z tobą... a ja – zamyśliła się. – Zabij mnie gdyby tak się miało stać. Obiecujesz? – zakończyła smutno.
– Tak się nie stanie – powiedział.
– Obiecaj mi! – Tenra zatrzymała konia i spojrzała na niego. Nieustępliwość wprost biła z jej oczu. Niespełna czterdziestolatek, zamknęła na chwilkę oczy i zobaczył bezkresny ocean trawy i nie miał wątpliwości, że kolor oczu Tenry powodował zazdrość u wszystkich traw w całej Deranni.
– Obiecuję – odrzekł sucho Kalt.
Potem dodał po namyśle.
– Twój ojciec byłby z ciebie dumny.  
Tenra odwróciła twarz, bo zakręciła się jej łza, a nie chciała, żaby on to zobaczył. Jechali w milczeniu. Mężczzna podał jej długi, konopny worek.
– Co to? – zapytała miedzianowłosa.
– To, co lubisz i jeszcze to – podał drugi, podobny pakunek. – Nie możesz jechać w tej białej sukni.
– Nie lubisz mnie w niej? – zapytała Tenra z nutką flirtu.
On spojrzał na nią uważnie.
– Jesteś chyba z żelaza – zdziwił się rycerz.
– Może trochę, z pewnością nie całkowicie, może w to nie uwierzysz, ale jestem też kobietą – dodała.
– W to akurat łatwo uwierzyć – roześmiał się rycerz.
– Czemu się śmiejesz? – zapytała.
– Nie mogę powiedzieć – odrzekł.
Tenra zatrzymała konia.
– Powiedz albo nie jadę dalej. 
Jeszcze chwilkę temu rozmawiali o spisku, a ona wciąż pamiętała, że ten mężczyzna, w średnim wieku, wyrwał ją szponom śmierci, z pewnością ryzykując życie i karierę. Odkryła momentalnie, że nie jest mu obojętna i z całą pewnością mu się podoba. Ale czy na pewno? Czy jego dobre oczy, bo już od pierwszego spojrzenia, nie miała co do tego wątpliwości, że jest uczciwy, na pewno widzą w niej piękno, a może raczej przeciwnie, bo nagle dostrzegła w ich głębi rozbawienie?  
– Nigdy nie widziałem piegowatej księżniczki – roześmiał się i ruszył ostro.
– Ach ty – zezłościła się Tenra. Przypomniała sobie słowa Albrechta. Piegi. Sama uznawała, że są fajne. Nigdy nie uważała, że dodają urody. Teraz kiedy od drugiego faceta usłyszała uwagę na ich temat, uznała momentalnie, że nie jest to coś, co mężczyzną się podoba. Nigdy nie zamierzała konkurować ze śliczną jak bogini siostrą, ale z pewnością nie uważała się za brzydką. Jednak nigdy, ale to nigdy i nikomu nie pozwoliłaby z siebie kpić. Co prawda jego stwierdzenie, nie miało nic wspólnego z kobiecością, ale uwaga na temat piegów w tej chwili górowała. Kalt zapunktował sowicie w jej oczach, jednak zrujnował to tym jedną uwagą.  
Dogoniła go, bo zwolnił. Jechali kwadrans w milczeniu. Czuła wściekłość gdzieś w środku. Nie miała jednak całkowitej pewności co właściwie Kalt sądzi o jej piegach. Czuła się jednak urażona i nie zamierzała pierwsza zaczynać rozmowy.
– Słuchaj – zaczął.
– Nie odzywaj się – ucięła. 
 Wyczuła momentalnie, że dowódca straży, z pewnością pozbawiony już tej funkcji, wyćwiczony w walce rycerz, przyzwyczajony do wydawania rozkazów i przyjmowania ich bez zająknięcia, obecnie czuje się niezręcznie. Zielonooka nie miała pewności również w tym co dokładnie powoduje ten stan u niego. Cała sytuacja, lub raczej jej osoba, a dokładniej to jak ją osobiście odbiera. Posiadała świadomość, niemal od chwili wyjścia z podziemnego labiryntu, że mężczyzna uratował ją, bo nie chciał dopuścić do nieprawości, jednak jej serce, dusza lub łącznie całe jej jestestwo szeptało, że Kalt ma do niej nastawienie emocjonalne i być może nawet uczuciowe, a to ostanie wzrasta.  Nie chciała mu tak od razu przebaczyć, chociaż z tego jednego słowa, jego zaintonowania i wypowiedzenia, czuła, że mężczyzna nie wspomniał jej piegów w sensie negatywnym. Z ich dwojga, Albrechta i Kalta, to synowi Giljana już bardziej przeszkadzały jej piegi. Udawała nadal złą, ale wewnątrz cała ta sytuacja zaczęła ja bawić na tyle, że zapomniała o całym horrorze. Kalt nie zamierzał rezygnować i wyraźnie dążył do wyjaśnienia całej sytuacji.
Teraz z kolei on zatrzymał swojego konia, a przy tym i jej, bowiem złapał cugle i spojrzał w jej szmaragdy, które teraz paliły się jakimś dziwnym i intensywnym ogniem.
– Posłuchaj – rzekł, ważąc słowa. – Uratowałem cię nie dlatego, że chodzi o kraj, ale ponieważ jesteś wartościowa i szlachetna.
Patrzyła na niego ciągle zagniewana.
– To, że masz piegi, nie znaczy, że jesteś brzydka.
– A co znaczy? – zapytała zaciekawiona, już bez gniewu.
– Dla mnie jesteś piękna, a piegi to jeszcze uwypuklają. Piękna i szlachetna.  – dodał. – Szkoda, że nie jestem młodszy. 
Były dowódca straży na zamku Kerty, nie miał wątpliwości, że z pewnością został zdegradowany, nie mógł uwierzyć, że to powiedział. Ot tak! Jak ona to przyjmie? Raczej nie powinna go wyśmiać. Obserwował ją ukradkiem. Nie zamierzał w tej chwili tłumaczyć dziewczynie co rozumie przez słowo: piękna. Kalt nie zamierzał też jej tłumaczyć się z niefortunnego zdania, że widać, że jest kobietą. Musiałby wówczas wejść w sferę jej intymności. Podobała mu się jej budowa, niezbyt duże, ale jędrne piersi, smukłe biodra i idealne w jego oczach, pośladki. W tych czasach podobały się kobiety o sporych biodrach i dużych piersiach, jednak Kalt nie zwracał uwagi na kobiety. Zajmował się swoją pracą. Do tej pory tylko jedna kobieta mu się podobała, a była nią matka Tenry, jednak z uwagi kim była, nawet o tym nie myślał. Do tej pory nie znał kobiety w tym właściwym sensie, a na Tenrę zwrócił uwagę już dawno, ale samą jej urodę dostrzegł, kiedy z dziewczynki stała się kobietą. W jego jestestwie piękno nie ograniczało się do ciała, chociaż jej twarz była dla niego doskonała w sensie urody a niejednokrotnie widział ją ubraną w spodnie i obcisły kaftan, więc wiedział, że ma smukłe i pewnie zgrabne ciało.  
Jej twarz się rozluźniła. Nie tylko, że złość jej przeszła. Poczuła coś i wiedziała, że się nie myli.
– Dziwny z ciebie facet, Kalt. 
Przez chwilę chciała mu podziękować za komplement i przekonać, że już nie jest zagniewana, ale zmieniła zdanie.
– Co masz na myśli? – przyglądał się jej twarzy i nic nie rozumiał. W jakim sensie jest dziwny? Czy coś z nim jest nie tak?
– Przecież nie jesteś taki stary.
Spojrzał na nią całkiem inaczej. Teraz on mógł podziękować za komplement. Nie miał czterdziestki, ale z powodzeniem mógłby być jej ojcem. Jak mógł pozwolić sobie na takie wyznanie! Jej ostatnie zdanie nieco go zaniepokoiło. Nie mógł się mylić, Tenra powiedziała to z pewnością z właściwym znaczeniem. Dlatego swoje kolejne krótkie spojrzenie, delikatnie nacechował również we właściwy sposób.  
– Ale jeśli mnie ruszysz, zabiję – powiedziała to z tym swoim błyskiem w oczach. 
Z powodu jej słow mężczyzna poczuł się natychmiast bezradny i pokonany.  
– Co mam zrobić? – zapytał Kalt. – Kiedy powiem, że cię ruszę, zabijesz, jak powiem, że nie, to się obrażasz – zaczął się śmiać.
Ona roześmiała się też.
– Najlepiej nie mówmy o tym – rzekła.
– Zgadzam się z tobą – poczuł, że w jakiś magiczny sposób wyzwolili się z kłopotliwego tematu i uznał, że jest idealna pora by zacząć inny.
– Ciężka droga przed nami, musimy się gdzieś zatrzymać na noc. Znam pewne dobre miejsce. Pusta chata. O ile jeszcze jest pusta – dodał Kalt. – Przebierz się, a ja poczekam pod tym drzewem.
– Tylko nie patrz.
– Dobrze, to zrozumiałe – pokręcił nieznacznie głową.
Kalt wziął ubranie z jej komnaty. Jako dowódca miał duże możliwości.
,,Chyba nie podziękowałam mu za uratowanie życia, myślała. Fajny z niego gość, prawdziwy mężczyzna, o jakim marzyłam”. 
To, co pomyślała, uderzyło w nią niby taran. Kalt. Obserwowała go czasem, niby bezmyślnie. Już wiedziała, dlaczego nie interesowała się mężczyznami, poza Mertrasem. To musiało siedzieć u niej długo. Dwa, może trzy lata, pewnie zaraz po śmierci ojca. Nie! Przypomniała sobie, że już pięć lat temu pierwszy raz zwróciła uwagę na dowódcę straży. Wówczas coś już poczuła. Och nie to! Wręcz przeciwnie. W głębi słyszała głos, że Kalt nie może być obiektem jej westchnień. Zresztą trzynastolatka nie ma takich marzeń. Tenra coś wówczas odkryła, od dawna jak pamiętała, umiała obserwować. Raz i tylko raz dostrzegła, w jaki sposób patrzyła na niego jej własna matka! Odrzuciła te rozmyślania tak szybko, jak tylko mogła. Wróciła do twardej rzeczywistości
Miała na sobie teraz strój do polowań, w którym się czuła najlepiej. Zabrała ze sobą suknie, aby nie zostawiać śladów dla tych, którzy ich tropili. W drugim worku miała łuk i strzały.
– Możesz zsiąść z konia? – poprosiła.  
– Po co? – znowu nie rozumiał.
 To jednak powodowała tylko jedno. Odczuł, że pomimo starań czuje wzrastającą gwałtownie fascynacje tą niesamowitą osóbką.
– Tylko na chwilkę – poprosiła. 
Gdzie się podziała jej ostrość i zdecydowanie? Nawet gwałtowność. Prosiła miękko, subtelnie. W tej chwili nie była nikim innym jak najbardziej delikatną osobą, jaką widział w życiu.
Zeskoczył lekko na ziemię i spojrzał w jej magicznie piękne oczy.
– Dziękuję za życie – szepnęła i zanim się zorientował, pocałowała go krótko w usta.
Dosiadła na konia.
– Jedźmy – rzekła.  
Kalt z wyuczoną lekkością wskoczył na swojego wierzchowca, co nie znaczyło, że nie czuł oszołomienia w całym swoim jestestwie. Ruszyli w znanym mu kierunku. Nabierali szybkości, wiatr smaga jego twarz, jednak mimo wszystko nadal czuł ten niewinny pocałunek. Nie mogło być inaczej, w końcu w nim zgromadziła podziękowanie za ocalenie życia.  
*
– Co teraz będzie? – zapytała Kerta.  
Mertreht zdziwił się nieco jej spokojem. Oczekiwał wrzasków, płaczu, ale nie tego.
– Wszystko będzie po naszej myśli. Giljan mobilizuje armie, my też to uczynimy. Kenman tropi twoją córkę.
– Ona nie jest już moją córką, to zdrajczyni – powiedziała zimno Kerta.
– Popełniłem pomyłkę. Gdybym wybrał Saletę, nie mielibyśmy kłopotów.  
– Kto mógł pomyśleć. Kalt też mnie zawiódł. Myślałam, że jest mi wierny. Wiesz, że uratował mi życie?
– Nie mówiłaś mi o tym – zdziwił się Mertreht.
– Jakieś dziesięć lat temu ktoś do mnie strzelił. Kelt zasłonił mnie własnym ciałem. Cały tydzień walczył ze śmiercią – dokończyła księżna. Mam nadzieję, że Kenman go dopadnie. On go nienawidzi.
– On nienawidzi chyba wszystkich oprócz siebie.
– Jak dopadnie Kalta, zapłacimy mu dobrze, a potem będzie lepiej jeśli się go pozbędziemy.  
– Tak też myślę – rzekł Mertreht. 
 Książe w mig rozgryzł Kenmana. Spokój, jaki oczywiście znał, przypominał mu kogoś. Trafne pytania, idealne ocenienie sytuacji. Tenra go pokonała, lub trafniej nie on, mistrz forteli, nie mógł jej pokonać. A teraz Kenman. Książe nie próbował się sam oszukiwać. Wiedział, że jest zimnym draniem, co prawda genialnym, o czym nie miał watpliwości, lecz to wszystko nie przeszkadzało mu oceniać innych złych ludzi. Dawno, a może nigdy nie spotkał nikogo tak pełnego szatańskich cech jak właśnie ten olbrzym. Realizacja niecnego planu spisku i rebelii, przeciwko królowi całej Deranni, całkowicie pochłaniała jego analityczny umysł. Musiał jednak poświęcić część swojego intelektu, by bez pomyłki pozbyć się Kenmana, oczywiście po wykonaniu przez nowo mianowanego dowódcy straży pierwszego rozkazu odnalezienia i zabicia Kalta i Tenry. Na razie jednak groźny olbrzym oddalał się od zamku wraz z małą grupą innych żołnierzy.  
Godzinę wczesniej.
Kenman wydał rozkazy. Wyznaczył swojego zastępcę. Zebrał dwa tuziny żołnierzy, najlepszych jego zdaniem. W zasadzie tych, którym nigdy nie dokuczył. Obiecał im też duże wynagrodzenie. Przygotował plan, a właściwie miał go od razu w głowie. Wierzył z pewność, że złapie Kalta. Uśmiechnął się do siebie na samą myśl o tym. Teraz gnał wraz z nimi do kolejnej zmiany koni. Posługiwał się gołębiami, tak zawiadamiając posterunki. Posiadał nieograniczone środki, dzięki temu uzyskałał znaczną przewagę nad byłym dowódcą straży.
– Złapię cię Kalt, zapłacisz za zdradę – szepnął do siebie. Ta jedna myśl napawała go siłą i sprawiała swoistą radość.  
*
Tenra jechała posłusznie przy boku swojego wybawiciela. Zaczęła sobie uświadamiać, jak wiele mu zawdzięcza. Czas jazdy wypełniły refleksje. Młodość i radość posiadała nadal dzięki niemu. Śmierć prawie otarła się o nią. A teraz ją ścigała. Ponieważ Kalt ją uratował, oboje byli ścigani przez śmieć. Na razie nie czuli jej zimnego oddechu na plecach, ale mądra nastolatka wiedziała, że to tylko kwestia najbliższych dni.  
Wracała myślami do swojej krótkiej przygody z młodym dworzaninem. Robiło jej się wtedy ciężko na duszy. Nieświadomie naraziła dziewięć osób na śmierć. Och, skąd miała wiedzieć, że Kalt jest tak prawy? W zasadzie powinna to odczuć. Czyż mogła zwrócić uwagę na mężczyzne gdyby nie miał czystej duszy? To ponownie sprawiło, że poczuła się smutna i znowu przed oczami zobaczyła jak umiera Mertres i pozostali z grupy. Czy ich śmierć pójdzie na darmo? Muszą zawiadomić króla, zanim sprzymierzone siły Giljana i jej matki, mu zagrożą.
Czasy nie były łatwe, ludzie umierali, ginęli. Życie nie znaczyło dla większości. Młoda księżniczka szanowała wszystko, co żyło i dlatego cierpiała z tego powodu. Jako córka księcia żyła w nieco innym świecie. Nie znaczy to, że bieda i niesprawiedliwość pozostawała jej obojętna. Wręcz przeciwnie, snuła marzenia, że kiedyś u boku właściwego męża, może uczynić pewne zmiany. Nie żyła utopijnymi marzeniami, wiedziała, że nie zmieni świata. Ale czuła, że mogłaby dokonać pozytywnych zmian, przynajmniej w swoim najbliższym otoczeniu. Teraz, zrozumiała nagle, że to wszystko przerasta ją, a ona jest jeszcze nadal, tylko młodą dziewczyną. Prócz ojca, którego utraciła, kochała siostrę. Saleta, mimo że miała tylko rok mniej, naiwnością i znajomością życia przypominała siedmioletnie dziecko. Przez krótki czas odkryła, że jej niedoszły mąż, też posiadał dobre cechy.
– Jesteśmy prawie na miejscu – przerwał jej rozmyślania, Kalt.  
Wąska droga pomiędzy drzewami prowadziła prosto. Dostrzegła domek, przypominający prostą chłopską siedzibę. Pewnie kiedyś wybudowali ją drwale, bo któż inny stawiałby zabudowanie niemal w środku lasu. Weszli do chaty. Od razu dostrzegła, że od lat nikt tu nie zaglądał.
Kalt, mimo że nie miał zbyt dużo czasu na zorganizowanie ucieczki, zabrał najpotrzebniejsze rzeczy. Poza bronią wziął i jedzenie. 
– Jak długo tu się zatrzymamy? – zapytała, rozglądając się jednocześnie po pomieszczeniu.
Przypomniała sobie więzienie, gdzie czekała na wyrok. Teraz czuła zapachy lasu nawet w środku domku. Pewnie inne zapachy, wszelakiej maści, dawno wywietrzały. Skąd Kalt wiedział o tym miejscu? Nie zamierzał apytać. Ufała mu, jakże mogłoby być inaczej. Uratował jej życie, to jedno wystarczało. Poczuła radość i to uciszyło wyrzuty sumienia z powodu śmierci młodych rycerzy, którzy chcieli pomóc. Co spowodował przypływ pozytywnych uczuć? Miała pewność, że były dowódca straż czyni wszystko dla dobra królestwa, lecz dodatkowo opiekuje się nią nie tylko jako księżniczką. Piegowatą księżniczką. Już jej to określenie nie przeszkadzało, wręcz dotykało głęboko i to w zarówno w sposób fizyczny jak i uczuciowy. Wiedziała, że obecna sytuacja nie sprzyja zbliżeniu ich znajomości, a przecież pragnęła go poznać! To, co odczuwała, nie starczało. Te wszystkie myśli przemknęły przez jej głowę, ale i serce w mniej niż ułamku sekundy. Zbliżała się noc, a ona praktycznie padała ze zmęczenia. Nawet w zwykłych warunkach mogła być zmęczona, gdyby tylko jechała, a przecież siedziała w celi, mało jadła, usłyszała zarzuty i dowiedziała się, że umrze. To wszystko starczało, by załamać twardą istotę. Kolejne rozmyśłania przerwała odpowiedź Kalta. 
– Tylko jedną noc, musisz się wyspać.
Dziewczyna zwykle bardzo szybko reagowała, tak się stało i tym razem. Niejako naturalnie pomyślała i o nim. Też musi być zmęczony. Tego typu ludzie nie pobłażali sobie, nie spali więcej, niż musieli, realizowali zwykle ustalony plan dnia, a nocny sen traktowali jako konieczność.  
– A ty nie? – Czy proste i naturalne pytanie sprawi, że odczuje, iż ma o niego staranie? Starała się to powiedzieć naturalnie, by tak zaraz nie pomyślał, że o niego dba.
– Spróbuję. – Jego krótka odpowiedź upewniła ją, że Kalt niewiele mówi. Szybkim spojrzeniem w jego twarz sprawdziła, że chyba nie odczuł starania z jej strony. Dobrze, tak musi trzymać. Skoro jednak odrzekł, być może nadal mogą prowadzić rozmowę. Samo przebywanie blisko, mocno i nieco żylaści zbudowanego człowieka, sprawiało jej swoista przyjemność, a rozmowa to potęgowała. Jakaś część jej jestestwa trzymała palce na pulsie, by uważał. Nie może dać mu do zrozumienia, że jej się podoba, w całym wachlarzu znaczenia tego słowa. Kontynuowała dyskusję.
– Jak daleko do stolicy Deranni, to znaczy ile nam zajmie, aby tam dotrzeć?  
– Tydzień, przy sprzyjających warunkach.
– Och, myślałam, że jest bliżej.
Dostrzegła grymas na jego twarzy. 
– Coś się stało? – zapytała. 
 Przygryzła delikatnie wargę. No teraz już chyba się odkryła. Znowu trwało to mniej niż ułamek chwilki. Poczuła zmianę i rozluźnienie. To nie jest dworzanin, nie musi przed nim udawać. Jeśli nawet poczuje, że o niego ma troskę, to pewnie przyjmie to dobrze. Nie rozumiała jednak powodu zmiany wyrazu jego twarzy. Dostrzegła tam lekki ból, niepokój. Bardzo chciała się dowiedzieć, co to spowodowało.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda i miłosne, użył 3588 słów i 20754 znaków.

2 komentarze

 
  • Użytkownik unstableimagination

    Bardzo ciekawy odcinek. Tempo wydarzeń spadło, ale w zamian pojawiły się emocje i subtelnie zarysowana ciekawa relacja.
    Mnie osobiście podoba się taki zabieg.
    Jestem ciekawy co będzie dalej. Wygląda na to, że z Kaltem Tenra będzie bezpieczna :) Swój chłop!
    Jakiś minus?
    Po tym zdaniu:
    – Dla mnie jesteś piękna, a piegi to jeszcze uwypuklają. Piękna i szlachetna.  – dodał. – Szkoda, że nie jestem młodszy.
    Byłem bardzo ciekawy reakcji dziewczyny, ale pojawiła się ona dopiero pod koniec długiego akapitu. Jako czytelnik, chciałbym ją dostać szybciej 🙂
    Oczywiście to tylko moje subiektywne odczucie :)
    Pozdrawiam i dzięki za kolejny odcinek!

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Pumciak

    Opowiadanie bardzo mi sie podoba lubie takie klimaty

    6 marca

  • Użytkownik Sapphire77

    @Pumciak Dziękuję. Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę, akcja dopiero się rozkręca.

    6 marca