Ścigani przez śmierć 3

Ścigani przez śmierć 3Kiedy się ocknęła, usłyszała głos Kalta. Dopiero po ułamku sekundy zrozumiała, że to jego głos wyrwał ją z tej dziwnej zadumy i przeniósł na powrót do realnego świata. Nie chciała tu wracać, lecz nie miała wyboru.
– Zabierz ją i sprawdź, czy nie ma jakiejś broni.
– Tak dowódco – rzekł Kenman.  
Zastępca dowódcy straż związał jej ręce z tyłu. Zrobił co polecił Kalt. Odebrał jej krótki sztylet zza pasa
– Dzielna jesteś – powiedział olbrzym – szkoda cię.
– Mam nadzieję, że wam się nie uda, wam wszystkim – wycedziła Tenra.
Jechali powoli do zamku, Kalt prowadził. Uciekinierom udało się zabić dwoje i zranić troję. Spośród towarzyszy księżniczki nikt poza nią nie ocalał. Bo tak miało się stać. Dziewczyna czuła się złamana. Postąpią z nią źle? Co zrobią dokładnie? Co do tego jednego nie miała pewności. Po kilku godzinach dotarli na zamek. W bramie czekała matka i ojczym. Tenra nigdzie nie dostrzegła Salety ani Albrechta. Pod strażą doprowadzono ją do jej pokoju. Trochę się tu zmieniło, w oknach wstawiono kraty, a drzwi okuto żelazem, jakby chodziło o zabójce, a nie o uciekiniera. Dziewczyna pomyślała, że najgorsze ma już za sobą, lecz znowu się myliła. Została sama w pokoju, ze swoimi myślami. Ktoś wiedział, ale kto? Czy miało to teraz znaczenie? Żałowała Mertrasa, czuła się winna jego śmierci i pozostałej ósemki.
Księżna szalała, natomiast Mertreht zachował powściągliwość. Oboje wiedzieli, że Tenra jest krnąbrna, mieli jednak pewność, że nic nie rozumie z ich planów. Może gdyby dziewczyna zachowała zimną krew i poskromiła swój język, wszystko potoczyłoby się inaczej. Te nadzieje rozwiały się zaraz po wizycie jej matki. Tenra nie spała dobrze jeśli w ogóle przymknęła oczy. Usłyszała chrobot otwieranego zamka. Do pokoju weszła matka.
– Nie ujdzie ci to na sucho, ty krnąbrna dziewczyno! Usypiasz męża, uciekasz z dworzaninem – krzyczała Kerta. – Chcieliśmy twojego dobra, a ty tak odpłacasz!?
– Nie chciałam Albrechta – odrzekła spokojnie Tenra.
– Nikt cię nie pyta, czego chciałaś – wrzeszczała Kerta. – Nic nie rozumiesz ty głupia gęsio.  
Kerta nie mogła pohamować złości. Jej oczy ciskały literalne gromy. Dziewczyna jeszcze nigdy nie widziała matki w takim stanie, ale ponieważ miłość córki do matki już dawno z niej wywietrzała, mało ją obchodziło.
– Nigdy nie uda wam się przewrót – ucięła sucho Tenra.
Kerta znieruchomiała jakby zamieniła się w słup soli.  
– Coś ty powiedziała? – odezwała się matka córek, kiedy wróciło jej mowę.
– Myślisz, że nic nie wiem o waszych niecnych planach?
– Ty... ty – Kerta rzucała błyskawice z oczu. Straże! – zaczęła walić do drzwi.  
Zielonooka usiadła na łóżku. 
– Może niepotrzebnie to powiedziałam – prawie szepnęła. 
,, Mój plan był do niczego. Co sobie myślałam, głupia. Zginęli ludzie. Och”. Tymczasem Kerta jak najszybciej chciała rozmawiać z mężem. Po chwili biegła po schodach na dół, do jego komnaty. Książę chodził po pokoju z założonymi z tyłu rękami. Matka księżniczek wpadła do pokoju i zamknęła za sobą ciężkie drzwi.  
– Ta smarkula wie o wszystkim – wypaliła roztrzęsiona.
– O czym u diabła? – zapytał Mertreht.
– O naszych planach, idioto!
– Zważaj na słowa, kobieto – Mertreht spojrzał na nią zimno. 
Nawet w takiej sytuacji nie opuszczał go spokój. Nie spodobały mu się słowa żony, chociaż rozumiał, że powiedziała to w afekcie. Matka Tenry szybko postanowiła naprawić swoją pomyłkę.
– Och, wybacz najdroższy, jestem okropnie zdenerwowana, nie wiem, co mówię.  
Udobruchał się od razu.
– Powiedziała, że wie o naszych planach i że ten przewrót się nie uda – wyszeptała.
– Nikt nie może się dowiedzieć, nikt – rzekł cicho Mertreht.
Znowu zaczął chodzić nerwowo po pokoju.
– Pomówię z nią – rzekł w końcu.
– Wiem, że jesteś rozsądny, polegam na tobie – odparła księżna.  
Przytuliła się do niego szybko i pocałowała go w usta. On tylko spojrzał na nią i delikatnie jak na niego wyzwolił się z jej objęć. Po chwili otworzył drzwi i wyszedł. Szedł spokojnie, doszedł do komnaty Tenry.  
– Otworzyć! – odezwał się do strażników. – Macie odejść na dziesięć kroków od drzwi. Ten człowiek będzie was obserwował – wskazał na postać okrytą ciemnym kapturem.
Tenra siedziała na łóżku, kiedy wszedł ojczym. Mertreht miał gotowy plan rozmowy z różnymi wariantami, ale dziewczyna o włosach w kolorze miedzi zburzyła to, zanim otworzył usta.
– Co, teraz ta wiedźma przysłała swego pieska? Uważaj, aby i ciebie nie otruła, jak mojego ojca.
– Jesteś szalona – rzekł spokojnym tonem, chociaż w środku cały dygotał.
W głębi swojego wnętrza doceniał odwagę i jasność umysłu dziewczyny.
,,Szkoda, że nie jest po naszej stronie, przemknęło mu przez myśl”. 
Zamiast tego, rzekł tylko.
– Uratuję cię od śmierci, ale musisz milczeć. 
To. co powiedział, poruszyło ją do głębi.
,,Chcą mnie zabić, przemknęło jej przez myśl”.
Dziwne, nieprzyjemne mrowienie przebiegło jej po plecach.
– Jeśli coś szepniesz w czasie procesu... nie zdążysz – poprawił się. – Powiem wprost. Mam dobrego łucznika i znam salę sądu, nie zdarzysz nic powiedzieć – dokończył zimno.  
Tenra słuchała z niedowierzaniem. Śmierć, sąd. Zwaliło się to na nią tak niespodziewanie, że nie zwróciła uwagi na to, jak Mertreht wyszedł. Poczuła się mała, nikomu niepotrzebna. Czuła się bardziej załamana niż wystraszona. Nie zdoła nic powiedzieć i tak zginie. W pochłaniającym ją coraz bardziej odrętwieniu uświadomiła sobie, że stoi przed machiną kłamstwa i spisku, a w tej nierównej walce jest zupełnie samotna. Dostała jedzenie, jednak wcale go nie ruszyła. Nie spała całą noc, dopiero nad ranem zasnęła głęboko. Obudził ją zgrzyt otwieranego zamka. Tym razem czterech strażników poprowadziło ją w dół, a potem na zewnątrz. Zobaczyła budynek sądu i więzienie. Tam ją prowadzono. Mała, ciemna cela, łóżko i małe zakratowane okienko. W nozdrza uderzył ją smród. Ciężkie, okute stalą drzwi, zamknęły się głucho. Dzień chylił się ku końcowi, ostanie promienie słońca, które tak kochała, rzucały czerwoną poświatę na dawno niebieloną ścianę, poniżej sufitu. Nie mogła sobie znaleźć miejsca. Myśli, poczucie winy, smród. W nocy nie zmrużyła powiek.
Następnego dnia rano poprowadzono ja do gmachu sądu.  
Przebudowano nieco starszą część zamku i tu właśnie znajdowała się ta sala. Tenra miała na sobie białą suknię z lnu. Skrępowano jej ręce z tyłu grubym rzemieniem. Usiadła na ławie oskarżonych. Szacowniejsi mieszczanie i mieszkańcy zamku zapełnili salę. Nie często widywano sąd nad księżniczką. Tenra dostrzegła wystraszone oczy Salety i nieco tylko mniej, Albrechta. Kiedy odczytano zarzuty, poczuła, że nie wie, w jakim świecie się znajduje.
– Tenra, córka Melgrada, wstań. Oskarżona jesteś o cudzołóstwo, próbę otrucia męża oraz zdradę stanu. Żądam dla ciebie kary śmierci.
Oskarżyciel usiadł.
– Czy oskarżona przyznaje się do winy? – zapytał sędzia.
– Nie przyznaję się do zdrady stanu, inne zarzuty przyjmuję.
Szmer przeszedł po sali.
– Oskarżoną wyprowadzić – ogłosił sędzia.  
Znowu szmer przeszedł po sali, tym razem wyraźnego niezadowolenia. Oprowadzono Tenrę do aresztu i bez jej udziału nadal odbywała się rozprawa.  
  Sala aresztu znajdowała się tuż za salą sądu. Tu przynajmniej tak nie cuchnęło. W tym czasie Mertreht wyraźnie chciał obronić jej życie, bo występował jako jej obrońca, ale sprzeciwiała się temu Kentra, a także biskup, który udzielał im ślubu. Ten ostatni podkreślał, że to, co uczyniła Tenra stanowiło pogwałcenie sakramentu małżeństwa w najgorszym wydaniu. Zapomniał dodać, że sam wiedział o spisku i spodziewał się stanowiska kardynała w nowym królestwie. Książę nie z dobrego serca bronił księżniczki. Raczej pokazowo, bo wiedział i tak, że dziewczyna ma umrzeć. Nikt nie zwrócił uwagi, że w połowie procesu gmach sądu opuścił Kalt. Piastował stanowisko dowódcy straży i miał pewnie ważniejsze powody niż oglądanie swoistego przedstawienia. Mężczyzna opuścił duszną salę sądu. Spojrzał na prawie bezchmurne niebo. Do jego uszu docierał koncert ptasich śpiewów. Zaczął oglądać szafot. Miejsce straceń lustrował prawie codziennie, ale tym razem patrzył na nie jakby pierwszy raz.
Ściany miejsca kaźni, zbudowane z solidnych pali. Podwyższenie, na którym stała szubienica i wielki pień, zbudowano z cieńszych desek. Kalt zainteresował się szczególnie, wnętrzem całej budowli. Tu spadały czasem głowy nieszczęśników, zawsze natomiast ciała powieszonych, po otwarciu części podłogi. Długo coś majstrował w środku. Jako jeden z nie wielu wiedział, że wewnątrz, częściowo zasypane, ale ciągle istniejące, znajdowało się tu wejście do labiryntu. Prawie dwieście lat temu zbudowali go pradziadowie Melgrada. Kalt wyszedł na świeże powietrze, długo po ogłoszeniu wyroku skazującego. Tenre uznano winną i skazano na śmierć. Miała być ścięta jutro w południe. Prawie już ciemniało kiedy strażnik z muru dostrzegł smukłą sylwetkę dowódcy straży.
– Nadgorliwość i perfekcyjność – mruknął pod nosem strażnik.
,,Wszystko po to, aby jutrzejsze przedstawienie dobrze się udało, pomyślał”.
Przed ogłoszeniem wyroku, ponownie przyprowadzono miedzianowłosą. Wyrok przyjęła spokojnie.
– Czy skazana ma jakieś życzenie? – zapytał sędzia.
– Proszę nie ścinać moich włosów – poprosiła.
Po krótkiej naradzie przychylono się do jej prośby. Obserwatorzy powoli opuszczali salę sądu. Większość mieszczan i niektórych pracowników zamku, miała poczucie, że coś nie jest w porządku. Wyrok całkowicie wstrząsnął Saletą. Kiedy w końcu doszła do siebie, poprosiła o widzenie z ojczymem.
– Czego sobie życzysz moja droga córko? – zapytał, kiedy weszła. 
Blondynka założyła ostatni prezent od Mertrehta, śliczną różową suknię. Zanim wypowiedziała słowo, długo miętosiła miękki materiał. Wiedział, że wyroku nic nie jest w stanie zmienić.
– Chciałabym zobaczyć siostrę przed śmiercią – głos uwiązł jej w gardle.
– To nie jest możliwe – prawie natychmiast odrzekł książę.
– Dlaczego? – zapytała jeszcze bardziej wstrząśnięta Saleta. 
Sama zdziwiła się skąd u niej ta odwaga. Ojczym nawet na nią nie spojrzał i tym bardziej nie zamierzał jej odpowiadać.
– Wyjdź, mam sprawy wagi księstwa.
Dziewczyna wyszła ze złamanym sercem. Zaraz po jej wyjściu do sali wszedł Giljan. Jego twarz płonęła gniewem.
– Musi być formalna unia, bez tego nici z mojej pomocy – próbował pohamować wzburzenie.
– Została jeszcze Saleta – zaczął spokojnie Mertreht. – Z tego co wiem, Albrecht jej się podoba, a ona jemu. Zaraz po egzekucji twój syn zostanie wdowcem, a więc w oczach kościoła będzie wolny. Nikt nie musi czekać. Albrecht się ucieszy, a i wizja nocy poślubnej powinna osuszyć łzy mojej drugiej córki. Będzie unia, nie obawiaj się. Młodsza jest połowę głupsza od Tenry.
   Mieszkańcy zamku mieli różne zdania na temat wyroku, ale bez wyjątku wszystkich ta sprawa absorbowała.  
Zastępca dowódcy straży nie brał udziału w procesie. Kenman nie za bardzo przepadał za Kaltem. Nie kwestionował jego pozycji, choć prywatnie uważał, że jemu się bardziej należy. Olbrzym nie chciał wchodzić otwarcie w drogę dowódcy straży. Znał jego szybkość i niesamowitą wprost siłę, chociaż on sam uchodził za mocarza. Czekał na sposobność. Mocarz pomyślał chwilę o zielonookiej księżniczce. Podobała mu się i to bardzo. Lubił typ kobiety agresywnej i silnej fizycznie. Jednak rok temu odrzuciła jego zaloty w taki sposób, że teraz czuł do niej nienawiść, a pożądanie, które nadal zostało w jego jestestwie, próbował ukryć nawet przed samym sobą. Biedna Tenra nie wiedziała, że swoją szczerością i ostrym językiem zjednała sobie wielkiego wroga. Te rozmyślania przerwał mu Kalt.
– Idę obejrzeć miejsce kaźni, nie będzie mnie długo. Wystaw warty według swojego uznania.
– Dobrze dowódco – odrzekł, nieznacznie chyląc głową na znak uniżenia.
,,Teraz przynajmniej zajmie się tym, co lubi, pomyślał Kalt”.  
Żołnierze nie przepadali za Kenmanem. Bali się go. Brunet o ogromnym wzroście i sile lubił sprawiać ból i tylko bezpośrednia ingerencja Kalta uchroniła niejednego z nich, sprzed łap sadysty.
   Nowy dzień zapowiadał się równie upalnie jak poprzedni. Kwadrans po jedenastej zaczęli się schodzić możni, a w połowie południowej straży, przybył Mertreht, Kerta i Giljan. Albrecht bardzo niechętnie przybył z ojcem. Natomiast Saleta cały czas płakała i nie chciała oglądać tego okropnego widoku. Tuż przed południem wprowadzono skazaną. Miała na sobie nadal tę samą białą suknię, długie miedziane włosy zaplotła w warkocz. Kiedy weszła na szafot, rozcięto jej powrozy na rękach i pozostała sama z katem. Ten wyglądał typowo, wielki z dużym brzuchem. Wykonywał swój fach od dekady. 
 ,,Jeszcze nigdy nie ścinałem księżniczki, pomyślał”.  
Mógł z bliska, zza swojego kaptura, przyjrzeć się ofierze.  
,,Niczego sobie, pomyślał”.
– Nie miej do mnie żalu – powiedział cicho – to moja praca.
– Idź do diabła – odrzekła Tenra. 
Nawet w takiej chwili nie opuszczały ją odczucia. Widok jego okrągłego brzucha, wyglądającego jak u niewiasty, która przenosiła ciąże, napawał ja wstrętem. Zarówno brzuch jak i tors, nieznacznie tylko owłosiony, nie licząc okolicy sutek, święcił od potu, podobnie jak z jego łysiejąca czaszka. Szkaradną gębę porastały rzadkie włosy. Małe, jak u knura oczy zapaliły się chwilową radością.
– Później się tam spotkamy – zachichotał kat.
Dziewczyna uświadomiła sobie, że jednym z ostatnich obrazów z tej ziemi pozostanie wygląd tłustego kata. Odrzuciła wszystkie z tym związane emocje i jej młodym ciałem owładnął spokój. Dziewczyna uklękła i położyła swoją głowę na pniu. Kat poinformowany o prośbie ofiary pieczołowicie ułożył jej warkocz, jak najdalej od głowy i karku.
,,Każda praca wymaga perfekcji, moja też, pomyślał”.
Zabrzmiały bębny, potem wstał sędzia i ogłosił wyrok. Kenman rozejrzał się wkoło, nigdzie nie dostrzegł Kalta.  
,,Wystarczy, że ją złapał i zabił kochanka. Zaraz twoja śliczna główka poleci w dół, pomyślał”.
Patrzył, jak kat unosi swój wielki topór w górę. Na chwilę zapanowała zupełna cisza. Wyglądało, że nawet ptaki na chwilę zaprzestały swojego śpiewu. Niektórzy z widzów zamknęli oczy. Z odciętego korpusu zazwyczaj tryskała krew mocnym strumieniem, co mogło przyprawić o mdłości nawet twardego mężczyznę. Odblask wielkiego topora oślepił na chwilę oczy niektórych gapiów. Ostry świst przeszył powietrze i kat upadł ciężko do tyłu z przebitą na wylot tchawicą. W chwili potem, ciało Tenry wraz z wielkim pniem zniknęło w czeluściach szafotu. Kenman oprzytomniał pierwszy.
,,Kalt, to tylko on mógł tego dokonać, przebiegło mu przez głowę”.
Rozpoczęła się wrzawa, rozlegały się krzyki. Niektórzy żołnierze usiłowali dostać się do środka szafotu, wejście zostało jednak zaryglowane. Inni próbowali zajrzeć do środka z góry, ale nic nie mogli dostrzec. Ktoś wreszcie przyniósł pochodnie. Poświecono czeluść.  
– Nikogo – krzyknął jakiś żołnierz, kiedy w końcu oświetlił głębię.
Kenman dotarł na szafot, wyrwał topór z zaciśniętych dłoni martwego kata. Pobiegł na dół. Jednym uderzeniem rozwalił zaryglowane drzwi. Wyrwał pochodnie z rąk żołnierza i wszedł do środka.  
,,Ciekawe urządzone, pomyślał”.
Pień leżał, ale Tenry ani śladu. Kenman dostrzegł wejście zaryglowane solidną kratą.
                                                                       *
Kiedy Tenra uklękła przy pniu, opanował ją spokój. Przymknęła oczy. Jej modlitwa trwała krótko.
– Wiesz Panie, że jestem niewinna. Powierzam ci ciało i duszę, amen.  
Usłyszała świst, a potem poczuła, że spada.  
Leżała na konopnym worku pełnym suchych liści. Trwała tak kilka chwil potem zerwała się na równe nogi. Panował półmrok, jednak zobaczyła otwartą kratę. Weszła przez nią i zaryglowała ją żelaznym prętem. Zobaczyła korytarz oświetlony kagankami. Pobiegła oświetlonym korytarzem, coś jej mówiło, by je gasiła po drodze, co zresztą robiła. Zorientowała się po chwili, że to labirynt. Nie miała pojęcia jak długo biegła, może pół mili. Uniosła brzeg sukni, aby nie utrudniała jej biegu. W końcu dotarła do końca korytarza. Zobaczyła dzienne światło. Znalazła się w lesie, lecz nie wiedziała nawet, z której strony jest zamek. Dostrzegła dwa konie, na jednym ktoś siedział. Podeszła bliżej i zatrzymała się w pół kroku.
– Ty?
– Nie mamy czasu, wsiadaj – powiedział Kalt.
Wskoczyła na czarnego dwulatka i pognali w kierunku, znanym tylko jej wybawicielowi.  
                                                          
                                                                   *
Kenman usiłował otworzyć kratę, zrezygnował jednak szybko, bo zrozumiał, że to bezskuteczne. Nawet on, siłacz nie mógł jej nawet ruszyć, a co dopiero wyrwać.  
– Rzućcie solidną linę i przyprowadźcie czwórkę koni – zakomenderował.
Konie wyrwały kratę. Olbrzym zaczął iść korytarzem, dotarł do pierwszego rozwidlenia.  
,,To labirynt, pomyślał”.  
Powoli się wycofał. Wyszedł na zewnątrz. Zobaczył bowiem, że we wszystkich rozwidleniach korytarzy ustawiono niezapalone kaganki.
Co go skłoniło do zdrady, pomyślał. Zresztą to nieważne. Mój czas jest teraz.
                                                                      *
– Kto to zrobił? – grzmiał książę.
Wielkolud tylko się uśmiechnął.
– Nikt inny, tylko wasz ulubieniec, Kalt – odrzekł spokojnie olbrzym.
– Co tam jest? – zapytał książę.
– To labirynt, nie wiedziałem, że tam istniał – ciągnął zastępca Kalta.
– Złap tego zdrajcę, zanim wydostanie się z Pagonni – rzekł ojczym księżniczek.
– A może wiesz panie, gdzie się udają? – zapytał prawie z uśmiechem ogromny brunet.
– Do stolicy Derranni – odrzekł nadal wzburzony książę. – Jest to sprawą wagi księstwa. Twoja w tym głowa, aby tam nie dotarł. Mianuję cię dowódcą straży, a także głównodowodzącym armii.  
Kenman stał przez chwilę oszołomiony.
– Dowódcą armii, a co z generałem Herdezem?  
– Przestał nim być, właśnie od teraz – dodał mąż Kerty. Obstaw drogi do stolicy – ciągnął książę. – Wynagrodzę cię sowicie jeśli go dopadniesz, żywego czy martwego, lepiej martwego. 
Wielkoluda, podobnie jak księcia, cechowało opanowanie.  
– A co z waszą córką, panie?  
– Zabij ją, a przedtem postąp z nią, jak zechcesz... Mała żmija – syknął pod nosem książę.
Olbrzym ukłonił się nisko i z nadal istniejącym uśmiechem na przystojnej twarzy, opuścił komnatę, zostawiając w niej dwóch mężczyzn. Giljan siedział kompletnie zaszokowany.
– Czyń przygotowania do inwazji – rzekł spokojnie Mertreht.
– Mówiłem ci, że nic z tego bez unii – powiedział Giljan.
– Nic nie rozumiesz, głupcze – rozzłościł się książę. – Jeśli dotrą do stolicy, nim będziemy gotowi, wszystko pójdzie na nic. Jeżeli Kenman ich dopadnie, przyniesie mi głowę Tenry. Albrecht weźmie Saletę, a ty będziesz miał unię. Może zrobiliśmy pomyłkę, że nie wybraliśmy blondynki od razu.
– To ty upierałeś się przy najstarszej – rzekł Giljan. – Nie próbuj zwalać winy na mnie, za swoje błędy. Teraz nie mam wyboru. Wracam do księstwa, by organizować armię.
– Nareszcie powiedziałeś coś mądrego. Zabierz z sobą Saletę i Albrechta, niech się poznają. Ja mam swój kłopot z Kertą – uśmiechnął się kwaśno.  
Kenman słuchał uważnie ich rozmowy, stojąc tuż za drzwiami. Zrozumiał w mig o, co chodzi. Poza urodą, siłą i szybkością posiadał dużą inteligencję. Niestety nie był aniołem. Uznał natychmiast, że spisek i inwazja to bzdura. Promocja, a nawet złoto nie było jego główną motywacją w tej chwili. Wiedział, że jeśli dokona, czego bardzo pragnie, zawsze zdoła umknąć, jeśli spisek się nie powiedzie. Nie bardzo się orientował o sile armii Giliana i o mocy samego króla Deranni.  
Dlatego nie wiedział w tej chwili czy przewrót ma szanse, czy nie. Chciał złapać Kalta i Tenrę. Wszystko inne miało dla niego mniejszą wartość.

Fotka przedstawia Tenrę w czasie gdy ucieka z Kaltem. Chcą zawiadomić króla Deranni o spisku.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii miłość i przygodowe, użył 3553 słów i 20975 znaków, zaktualizował 4 mar o 23:59.

2 komentarze

 
  • Użytkownik KtosTaki1223

    Czekam na następne części 🙂

    5 dni temu

  • Użytkownik Sapphire77

    @KtosTaki1223 Dziękuję. :)

    5 dni temu

  • Użytkownik Sapphire77

    @KtosTaki1223 Przeciaz mozesz to samo napisac pod tamtym. Nikt ci glowy nie urwie. Na razie nie ma znaku, ze kogos to interesuje.

    4 dni temu

  • Użytkownik Pumciak

    Noi sie zaczelo dziac oby tak dalej

    5 dni temu

  • Użytkownik Sapphire77

    @Pumciak Dzękuję. Fajnie, że skomentowałeś. Następnym razem, o ile to zrobisz, napisz poprawniej. ( No i zaczęło się dziać, oby tak dalej.) Nie zaczynamy zdania od NO. No ale to wyszsza szkola jasdy :smiech2:  :yahoo: Proszę. Ja czynię staranie, aby mój tekst nie posiadał błędów, jeżeli takowe zawiera, komentujący powinien je ukazać.  

    Pewnego razu, a miło to miejsce na początku X wieku na japońskiej ziemi, pewien generał wracał, wraz ze swoją armią, z wygranej bitwy. Dostrzegł w głębokim śniegu, starca. Ciało nieszczęśnika okrywał jedynie cienki materiał, a w wychudzonej prawicy, mężczyzna dzierżył kij. Generał Okhi- kenuki zajął się osobiście nieznajomym. Wziął go do swojej kwatery, posadził przy ogniu, osobiście ugotował mu ryż. W końcu, zaczął karmić. Z zadowoleniem wetknął do ust starca pierwszą porcję ryżu, za pomocą patyczków. Stary posmakował i...wypluł. Generał zareagował natychmiast. Chwycił miecz i chciał zabić niegodziwca. Stary odbił straszny cios przy pomocy kija, a żeby to nie wystarczyło, drugim ruchem, powalił genarała Okhi-kenuki na klepisko. Genarał oniemiał, w końcu był mistrzem miecza. Złość ustąpiła równie szybko, jak przyszła i jego jaźń napełniło zdziwienie.
    - Jak to możliwe?    *
    - O tym porozmawiamy później - rzekł stary.  
    Generał usiadł i patrzył nadal z niedowierzaniem na gościa.
    Stary z miłym uśmiechem chwilę rownież wpatrywał się w oczy generała, w końcu rzekł.
    - Doceniam co uczyniłeś dla mnie, ale jeżeli coś robimy, powinniśmy czynić to dobrze. Twój ryż jest niedogotowany.
    * Powinienem użyć półpauzy, ale korzystam z komórki i nie ma tu, tego znaku.

    5 dni temu

  • Użytkownik Pumciak

    @Sapphire77  niestety  jestem stu procentowym dyslektykiem

    4 dni temu

  • Użytkownik Sapphire77

    @Pumciak Tak, rozumiem. Słyszałem to już od kilku osób. Dziękuje, że komentujesz.

    4 dni temu