Ścigani przez śmierć 6

Jarh dotarł do konia, wskoczył tak lekko, że to przeczyło jego wadze. Poczuł ciężar winy.
,,Ta mała ma więcej rozumu niż ty, Kalt”. – pomyślał. 
Dotknął małego woreczka ze złotem, który otrzymał od Kenmana. W ułamku chwili przypomniał sobie lata przyjaźni z Kaltem.  
– Mam do ciebie obrzydzenie, Jarh – odezwał się cicho.
Nie miał pewności czy robi dobrze. Do tej pory robił wszystko dla złota, teraz jednak gryzło go sumienie. Już w zamku Kerty, wynajęty przez jej męża. W głębi duszy wiedział, że to, co robi, jest nikczemne. Kalt nigdy się nie dowiedział kto chciał zabić Kertę. Jarh od lat wykonywał różne usługi za dobrą opłatą. W jego racjonalnym umyśle nie mieściło się, że ktoś może zastawić swoje życie, za czyjeś. Pomyślał jeszcze raz o księżniczce, że nie dostrzegła go na sali sądowej, kiedy stał z tyłu okryty kapturem. Gdyby tak się stało powiedziałaby Kaltowi i już by było po nim, a tak nie spadł mu włos z łysiejącej głowy.
– Dobrze, że cię wtedy nie zabiłem, ale teraz wdepnąłem w większe gówno i nie mam wyboru – burknął pod nosem i znowu dotknął sakiewki. Świadomość uiszczonej opłaty tylko chwilowo blokowała mu sumienie. Sam się dziwił, że je jeszcze posiada.
,,Ten Kenman to naprawdę niemiły gość, nie chciałbym dostać się w jego łapy" – rozmyślał. Pogalopował na spotkanie z siłaczem obdarzonym również wielkim sprytem i inteligencją.
W zamku matka Tenry i książę dwoili się i troili. Organizowali armię. Mertreht wygłosił płomienną mowę do możnych. Spotkał się z przychylnością, ale nie wszystkich. Kerta zapamiętała tych, którzy nie bardzo się z nimi zgadzali. Jej mąż sprytnie lawirował, mówił o potrzebie zorganizowania armii i wspominał o zagrożeniu, wymijając, o jakie siły chodzi. Kerta uparła się, by usunąć przeciwników od razu, lecz jej mąż długo ją przekonywał, że to za wcześnie, aż w końcu ustąpiła.
,,Ona czasem mnie przeraża" – myślał. ,,Oby się udało, bo nic nas nie uratuje przed toporem lub stryczkiem". Szybko odegnał czarne myśli. Rozgrywał życiową partię. Tłumaczył sobie, że król jest słaby i nieudaczny. Jeśli nie potrafi poradzić sobie we własnym państwie z wrogami, to jak uchroni królestwo przed zewnętrznym zagrożeniem. Tylko patrzeć jak ktoś zechce zagarnąć całe państwo, a nikt nie potrafi go obronić, jak on, Mertreht. Oczywiście wiedział, że tym wrogiem teraz jest on, ale to jakoś jego świadomość odrzucała. Cała sprawa miała też inne aspekty. Kerta ciągle atrakcyjna, robiła wrażenie coraz bardziej ponętnej, kiedy jej marzenia o królewskim tronie stawały się coraz bliższe. Mówiąc wprost, w małżeńskim łożu, odpłacała mu za jego starania, wyniesienia jej na najwyższe szczeble drabiny, bo już żadna kobieta nie mogła być nikim większym niż królowa. Nie tylko nie zabraniała mu, ale wręcz zachęcała do rzeczy, które przekraczały jego i tak wybujałą wyobraźnię. Ich nocne igraszki odbiegały znacznie od tego co zwykle robili ludzie w takich sytuacjach. Z drugiej strony, Merhret, obawiał się jej i musiał się mieć na baczności. Podświadomie stał się jej narzędziem, lecz ta cała sytuacja pociągała go i parł dalej. Podobnie jak Merhret, Giljan również reorganizował armie. Czynił to bardzo sprytnie, że tylko wąska grupa szlachty i wyższych z rycerstwa wiedziała, o co chodzi.  
Albrecht i Saleta mieli dobry czas, poznawali się. Ona nie ukrywała już dłużej, że jej się podoba. On, poza zwykłym pociągiem zaczął odkrywać coś głębszego.
– Nie jesteś zły na Tenrę? – zapytała już na początku ich wspólnego poznawania.
– Nie. Rozumiem, że ona coś wiedziała. Coś ważnego, inaczej ten człowiek nie ryzykowałby pozycji i życia.
Miał na myśli oczywiście, dawnego dowódcę gwardii książęcej.
– Obawiam się o nią – ze smutkiem powiedziała Saleta.
– Mam nadzieję, że Kalt zdoła ją uchronić.  
– Mówią o nim, że ma ogromną siłę, spryt i coś dobrego nad nim czuwa. Nawet Giljan się o nim dobrze wyrażał, tylko mama  i ojczym go nienawidzą.
– Co za człowiek, ten Kenmana? – zapytał Albrecht.
– Nie bardzo wiem – odrzekła Saleta. – Przystojny, ale Tenra go nie lubiła, a nie wiem dlaczego.
– Muszę ci coś wyznać Saleto – rzekł Albrecht. – Nie wiem, o co tu chodzi, ale czuję, że oboje jesteśmy tylko pionkami. Twoja obecność działa na mnie kojąco.
– To chyba dobrze? – zapytała Saleta.
– Tak – odrzekł chłopak. – Musimy nadal udawać, że nic nie rozumiemy.
– Masz rację – zgodziła się Saleta.
Podszedł do niej bliżej. ,,Ma oczy jak niebo w południe" – pomyślał. Piękna jest.
– No pocałuj mnie wreszcie – szepnęła dziewczyna, odczuwając jego myśli.
– Jestem bardzo nieśmiały – zaczął niepewnie.
– Nie wypada, by dziewczyna zaczynała pierwsza – powiedziała Saleta.
– Wciąż jestem mężem twojej siostry – bąknął.
– Nie irytuj mnie, bo stracę do ciebie całą sympatię. Dotknąłeś jej?  
– Nie, wcale!
– To każdy kościół unieważni to małżeństwo.
Przyciągnęła go do siebie i zatopiła usta w jego.
– Och – jęknął tylko Albrecht.
– Chcesz przyjść do mojej sypialni wieczorem? – zapytała zalotnie, kiedy skończyli dość ciepły pocałunek. 
– Tak i to bardzo – rzekł, ciągle zawstydzony. 
– Chyba nas nie zabiją – uśmiechnęła się. – Poza tym, nikt nie musi o tym wiedzieć a przez to, będzie milej – szepnęła. 
 – Nie mam doświadczenia – wyznał spokojnie, jakby wiedział, że śliczna blondynka tym razem go nie ochrzani.
Kiedy podeszła do niego z delikatnym  uśmiechem na buzi, poczuł, ze jego nogi nie mają siły. 
– To nie jest żaden kłopot, sądzisz, że ja mam? Będziemy się siebie uczyć. Tenra to ogień, nie wiem, czy byś przeżył – ponownie na jej ślicznym licu pojawiła się uśmiech, chociaż nieco innego rodzaju niż dotychczas. – Ja z pewnością jestem spokojnym strumieniem. Skoro ci się podobam a ty mnie, to wystarczy.  
*
Kenman wraz z ludźmi odjechał na około dwadzieścia mil od ,,Zajazdu kruków”.
– Można zaufać temu Jarhowi? – zapytał, jeden z rycerzy, młody blondyn.
– Za złoto zrobi wszystko, dziś wieczorem dostaniemy Kalta – odparł Kenman.
– A co z Tenrą?  
– Mam z nią małe porachunki. Potem zostawię ci ją, chyba ci o to chodzi – odparł olbrzym. – Nie na długo, bo musimy ją zabić. Niektóre rozkazy są nawet przyjemne – zakończył.
Rycerz spojrzał na odjeżdżającego do przodu dowódcę. Tenra podobała mu się i to bardzo, fantazjował o niej czasem, ale świadomość tego, że księżniczka musi zginać, nie robiła na nim dobrego wrażenia. Oczywiście dowiedział się, że miała jakieś kontakty z Mertrasem, ale już wówczas nie czuł o to zazdrości. Kiedy gwardzista zginął, szczerze go żałował, ale nie dał tego poznać nikomu. Jako jedyny z grupy myślał i czuł. Wiedział, że reszta z grupy, to ludzie pokroju Kenmana. Bezwzględni, krwiożerczy, lubiący sprawiać zło. Poza aktualnym dowódcą gwardii, bo że olbrzym został dowódcą całego wojska księstwa, nie wiedział, jako jedyny zdawał sobie sprawę, o co tu chodzi. Świadomość tego nie dawała mu powodu do uciechy. Zobaczył z tyłu zbliżającą się postać na koniu. Po chwili rozpoznał Jarha. Ten podjechał i rozmawiał z Kenmanem. Młodzieniec o imieniu Grant podjechał bliżej. Odwrócił twarz dla niepoznaki, aby nie zorientowali się, że słucha ich rozmowy.
– To cwany lis, a mała coś wietrzy – rzekł Jarh
– Uśpij jego uwagę, a potem my podjedziemy i go zaskoczymy. Nigdzie nie zdoła już uciec.
– Tak, panie – rzekł Jarh i odjechał.
Po odjeździe Jarha Kenman wydał rozkazy do swoich ludzi.
– Zatrzymamy się milę od gospody w ukryciu, niech żaden nie odważy się wystawić nosa, póki nie powiem.
– Tak jest dowódco – odezwali się równym głosem rycerze.
,,Złowroga nazwa ,,Zajazd Kruków” – pomyślał Kenman. Powinna nazywać się ,,Grób Kalta” – zaśmiał się w duchu. Duma i pewność siebie nie mieściła się w jego i tak wielkim ciele.
*
Kelt i Tenra zatrzymali konie. On podszedł do wielkiego kasztana, który stał tu od stu lat. Obszukał go dokładnie i wyjął z dziupli skrawek pergaminu.  
,,Możesz jechać, jest bezpiecznie”, odczytał napis na skrawku jasnego płótna napisany przez Jarha.
,,A jeśli Tenra ma rację? Znał ludzi pokroju swojego druha. Co jest dla niego większe? Złoto czy przyjaźń".
Po chwili ruszyli. Tenra nie pytała, więc szatyn nic nie mówił. Podjechali do gospody.
,,Muszę się mieć na baczności, nie mogę wpakować siebie i Tenrę w tarapaty”– pomyślał jeszcze raz Kalt, zanim weszli do środka. W gospodzie siedziało kilku przejezdnych gości.  Naliczył sześć koni i tylu też gości. Panował półmrok. Jedyne oświetlenie stanowiły kaganki na stołach i pochodnie w rogach pomieszczenia. Pachniało pieczonym mięsem.
– Życzy pan pokój? – zapytał karczmarz i spojrzał na Tenrę. – Twój giermek ma niewieścią urodę, panie – zaśmiał się karczmarz.
– Nie zadzieraj z nim, jest bardzo impulsywny – odparł Kalt. – Daj mięso, jarzyny, chleb i kwartę wina.
Rzucił srebrny pieniądz na stół.
– Dużo gości ostatnio? – zapytał od niechcenia Kalt.
– Nie bardzo, przyjechało kilku rycerzy, lecz nie zatrzymali się długo.
– Czy był ktoś jeszcze?
Kalt położył małą, złotą monetę na surowym drewnie stołu.
– Tak, potem przyjechał jeden łysy, bardzo rozmowny.
– Rozmawiał z rycerzami?
– O nie, on przyjechał dużo później – odparł karczmarz.
Kalt wrócił do Tenry. Po chwili do stołu podszedł pomocnik karczmarza i przyniósł jadło i wino.
– I co? – zapytała Tenra.
– Wszystko się zgadza, karczmarz potwierdził to, co mówił Jarh.
Zaczęli jeść w spokoju. Kalt pociągnął mały łyk wina. Do karczmy wszedł Jarh. Rozejrzał się po sali, podszedł do stołu, gdzie siedzieli.
– Można?  
– Siadaj bracie – odrzekł ciepło Kalt.
– Nie macie dużo czasu. Pojechali, ale sądzę, że mogą wrócić. Widziałem grupę z tym wielkim – odrzekł Jarh.  
Miedzianowłosa wymieniła spojrzenia z Kaltem.
– Widzieliśmy się dawno temu – zaczął Kalt.
– Tak, to chyba jeszcze przed zamachem na Kertę – zaczął Jarh.  
– Och więc wiesz coś o tym? – Wybawiciel Tenry patrzył na swojego dawnego druha z wyrazem spokoju i dobroci. Nawet Jarh odebrał to, za pozytywne, ale w sercu nawet takiego drania trwała wojna. Czuł nienawiść do siebie, momentami się łamał, ale wówczas ważył woreczek złota i wracał do zadania.
– Słyszałem coś – powiedział niedbale Jarh. – Dzielnie postąpiłeś chłopie. Dostałeś w lewą pierś, blisko serca. Dobrze, że wyszedłeś z tego.
– Taaak – przeciągle odrzekł Kalt. – Sęk w tym, że o tym gdzie dostałem, wiedziały tylko trzy osoby. Ja, Kerta i ten kto strzelał.
– O, doprawdy? – Jarh poprawił się na krześle.
– Mówiłam ci – rzekła Tenra.
– Schowaj nóż – rzekł spokojnie Kalt do księżniczki.
– Jaki nóż? – zapytał Jarh – dopiero teraz poczuł silne ukłucie na wątrobie. – No cóż, ta młoda rozgryzła mnie. Jadą tu, będą tu za chwilę.
– Powinienem cię zabić, zdrajco – rzekł, o dziwo, spokojnie Kalt.
– To dlaczego nie robisz tego i jej zakazałeś ? – odrzekł zupełnie zbity z tropu dawny przyjaciel Kalta.
– Każdy robi błędy i każdy ma szanse, żeby je naprawić – odrzekł spokojnie brunet.
– Ja i tak jestem martwy i to od dziesięciu lat – rzekł wycierając pot z czoła Jarh. – Myślisz, że łatwo żyć ze świadomością, że o mało nie zabiłeś przyjaciela, żyć w kłamstwie i iść dalej i dalej...
Nie dokończył, bo do gospody wszedł Kenman z dwoma rycerzami.
– Miło cię widzieć Kalt – powiedział z progu olbrzym.
– Jestem innego zdania – odrzekł Kalt.
– Nie masz szans zdrajco, gospoda obstawiona, mysz się nie przeciśnie.
– Zawsze posługujesz się zdrajcami, nie umiesz walczyć jak mąż – rzekł spokojnie Kalt.
Twarz Kenmana posiniała z gniewu.
– Brać ich! – krzyknął.
Dwóch rycerzy ruszyło w kierunku stołu, dwóch następnych wpadło do gospody.  
Lecz nagle wszystko przyspieszyło. Kalt wyciągnął błyskawicznie leżącą na kolanach dwustrzałową, małą kuszę. Pierwsza strzała przebiła serce jednego z biegnących, druga utkwiła w szyi drugiego. Tenra podniosła szybko łuk leżący obok i wystrzeliła w kierunku Kenmana. Dostał w lewe ramię, poniżej obojczyka. Z nieznaną nawet Kaltowi szybkością wystrzeliła drugą strzałę, a ta utkwiła w piersi rycerza, który znalazł się około trzech jardów od ich stołu. Kalt nakładał dwie następne strzały, kiedy zobaczył kątem oka małą kuszę, podobną do tej, którą trzymał, w ręku Jarha. Po ułamku chwili czwarty zbrojny leżał z przebitym brzuchem.
– Do okien! – krzyknął Jarh.
Ani Kalt czy Tenra nie mieli czasu myśleć, dlaczego Jarh im teraz pomaga. Krępy mężczyzna z kocią zręcznością wyskoczył pierwszy, rozbijając szybę. W chwilę za nim wyskoczyła dwójka uciekinierów. Zaskoczony i lekko ranny Kenman, wyłamał i wyjął strzałę. Przeklinając pod nosem, wyszedł na dwór. Kiedy cała trójka wyskoczyła przez okno, pozbierali się szybko. Kalt zranił się lekko w rękę, pozostała dwójka pozostała bez szwanku. Rycerze stojący na zewnątrz zaczęli biec w ich kierunku. Trwało to wszystko ułamki chwili. Teraz Tenra mogła zobaczyć kunszt Kalta. Dwóch rycerzy biegło z mieczami. Kalt nie odbił uderzenia pierwszego z napastników, tylko zrobił unik i ciął w odkryty tors rycerza, następnie zrobił obrót i prowadząc miecz tą samą linią, rozciął śmiertelnie szyję drugiego. Niestety Kenman miał wielu ludzi ze sobą. Czterech, wraz z nim wybiegło zza jednego rogu, a dwóch następnych zza drugiego rogu karczmy. Kuszę Kelta i Jarha wystrzeliły równocześnie, znowu dwóch martwych padło na ziemię. Kenman ukrył się za rogiem. Tenra strzeliła celnie i przebiła na wylot szyję rosłego rycerza. Pozostało jednak trzech, pierwszy z nich przewrócił Tenrę i przyłożył jej miecz do torsu. Kelt jednym szybkim cięciem rozpruł brzuch następnego napastnika, ale nie mógł nic więcej zrobić gdy zobaczył, że drugi z ludzi Kenmana trzyma ostrze miecza na falującej piersi Tenry.
– Nie musisz tego robić – rzekł spokojnie Kalt.
– Nie mam wyboru, Kenman mnie zabije – odrzekł tamten.
Lubił Kalta, służył pod nim dwa lata. Kenman i Grant wrócili z kuszami.
– Poddaj się – krzyknął Kenman, celując dokładnie w pierś Kalta. 
Grant celował w Jarha.
– Zabij mnie – szepnęła Tenra do tego, który trzymał miecz na jej piersi.
– Nie waż się tego zrobić – odrzekł Kenman. – Mamy coś do załatwienia z tą panienką, prawda Grant? 
Krzywy uśmiech zastygł na twarzy Kenmana, bowiem Grant wystrzelił i zabił rycerza, który jeszcze przed chwilą trzymał miecz na piersi księżniczki Tenry. Kenman widząc to, krzyknął.
– Giń zdrajco i wystrzelił w kierunku Kalta.  
W to, co stało się ułamek sekundy później ani Kalt, ani Tenra nie mogli uwierzyć. Jarh błyskawicznie zasłonił ciało Kalta własnym. Musiał uczynić to wcześniej nim Kenman nacisnął spust kuszy, bo z tej odległości nikt nie mógłby wyprzedzić strzały. Jarh odwrócił twarz do Kalta.
– Życie za życie, przyjacielu – wyszeptał z uśmiechem i oddał ducha.
– Uciekajcie, powstrzymam go – krzyknął do uciekinierów Grant.  
Była to słuszna decyzja, bo nie mieli już strzał, a reszta ludzi olbrzyma właśnie nadbiegała. Grant wytrącił mieczem kuszę z rąk Kenmana, bo ten, zasłonił bezużyteczną bronią cios Granta. Jednak Kenman miał już swój miecz w dłoni. Walka nie trwała długo. Mocarz z łatwością odbił uderzenie młodzieńca i ciął z ogromną siłą obok szyi Granta. Miecz przeszedł w dół.
– Nie uda ci się potworze – szepnął Grant i padł martwy. Kenman wyciągnął miecz z przeciętego na pół ciała.
– Zdrajcy, sami zdrajcy.
Odczuł ból w barku. Nie próbował ich teraz gonić...
– Dopadnę cię Kalt – szepnął tylko bardzo cicho.  
Nawet nie przeklinał w duchu, ale czuł się wściekły, jak jeszcze nigdy w życiu.
*
– Nic ci nie jest? – zapytał, księżniczkę.
Pędzili oddalając się od ,,Zajazdu kruków”.
– Nie, a tobie?
– Lekkie skaleczenie, nic poważnego.
– Jestem zła, że chybiłam – powiedziała dziewczyna.
– Poruszył się, jest szybki. Strzeliłaś świetnie.
– Dlaczego Jarh to zrobił? – zapytała.
– Nie wiem, może już nie chciał dłużej uciekać przed sobą.
– Kto go wynajął, by zabił Kentre?  
– Chyba się domyślam. Od początku się domyślałem, nie wiedziałam tylko, kto strzelał. Teraz wiem. To jeden z jej kochanków, zabił się wkrótce po nieudanym zamachu. Twoja matka nie postępowała z mężczyznami uczciwie.
– I nie postępuje. Owinęła sobie Mertrehta koło palca.
– Niektórych nic nie powstrzyma, tylko śmierć – powiedział cicho Kalt.
– Jedziemy w kierunku gór? – zapytała.
– Tak, musimy tylko zmienić trasę.  
Jechali bez słów blisko cztery godziny.
– Musimy zrobić przerwę, inaczej konie padną – rzekł.
– Ja wiem, że to zabrzmi głupio, ale już trzy dni się nie myłam.
– Dobrze, zatrzymamy się przy pierwszej rzece lub jeziorku i się wykąpiesz.
– A ty?  
– Czy coś czujesz? – zapytał zdziwiony, widząc jej minę.
– Staram się nie – rzekła, śmiejąc się.
Dotarli do rzeki. Przywiązali konie do drzew. Ona rozejrzała się.
– Ładnie tu.
Zaczęła rozpinać kaftan.
– Nie patrz, dobrze?  
– Oczywiście.
Odwrócił się i czekał. Rzeka szumiała, więc nie słyszał kiedy wróciła.
– Już, stuknęła go w ramię.
Włosy miała mokre i rozpuszczone.
– W porządku? – zapytał.
– Tak, czuję się świetnie. Jak walczyłam? – zapytała, stając przed nim. 
Nie chciała otwarcie go kokietować, ale stanęła blisko, z lekko rozstawionymi nogami i patrzyła tak, że musiał to dostrzec. Każdy facet by zrozumiał.
– Świetnie – rzekł i wyminął ją.
Kpi albo mówi prawdę, pomyślała. Nie poczuła się odtrącona. W tej chwili coś postanowiła i to spowodowała, że zaczęła czuć przyjemne odczucia w swoim ciele. Coraz mocniejsze i milsze.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii miłość i przygodowe, użył 3158 słów i 18694 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Pumciak

    Bardzo misie podoba to opowiadanie pisz dalej

    20 godz. temu

  • Użytkownik Sapphire77

    @Pumciak Dziękuję. Wysil się i napisz co Ci się podoba i dlaczego. :smile:

    16 godz. temu