Tenra siedziała i obgryzała kawałek gałązki wierzby. Obserwowała Kalta. Widziała, jak wychodzi nago z wody i kieruje się w stronę ubrania. Wiedziała, że nie dostrzegł, że patrzy. Jakby specjalnie odwracał oczy, by na nią nie patrzeć. Księżniczka już postanowiła, więc nie miało dla niej znaczenia, jak jej wybrany zareaguje. Jej kobieca intuicja szeptała, że wszystko odbędzie się po jej myśli, co prawda czuła dreszcze, te miłe, ale również nieco miała stracha, przed nieznanym do tej pory doświadczenie. Fakt, trudny do zrozumienia objawiła się jej jak otwarta księga. Do tej pory nie czuła strachu, nawet wówczas gdy czekała na egzekucję.
Odczekała i kiedy stał zupełnie blisko, odwróciła się i spojrzała na niego. Stanął jak zamurowany. Przejechała wzrokiem od zarośniętej twarzy aż do stóp, a potem z powrotem, zatrzymując oczy chwilkę w centrum ciała. Kalt zakrył dłońmi swoją intymność.
– Odwróć się, chcę się ubrać.
– Dobrze, dobrze Kalt, co się złościsz. Nigdy nie widziałam jeszcze mężczyzny nago.
– I co, zaspokoiłaś swoją ciekawość? – odrzekł trochę rozdrażniony.
– I tak i nie, przypominasz trochę niedźwiedzia. No wiesz tu i tam pełno kłaków – odparła rozbawiona.
– A co, wolałabyś gładkiego? – zapytał nieco zawstydzony.
– Nie mówię, że mi się nie podobało. – Odwróciła się, ale myśli miała zupełnie klarowne. Wiedziała, że przekroczyła pewną granicę, gdzie już nie było odwrotu. Kalt będzie musiał wybrać, a dziewczyna miała pewność, co zaraz się stanie.
Dopinał bluzę.
– Musimy znaleźć jakieś miejsce do spania.
Ona spoglądała na niego co i raz.
– Co się tak gapisz – rzekł, nie odrywając oczu od dali.
Nie wyczuła w jego głosie złości, ani nawet rozdrażnienia.
– Nie kusiło cię, by na mnie spojrzeć kiedy wychodziłam nago z wody?
– Nie – uciął szybko.
– Tak, przecież ty widziałeś ciało kobiety. Widziałeś ciało Kerty, prawda?
– Nie patrzyłem.
– A więc posunęła się aż tak daleko!
Ponieważ nie odezwał się, ciągnęła dalej temat.
– Zapewniam cię, że jestem od niej zgrabniejsza. Nie jest dobrą osobą, ale muszę przyznać, że jest dosyć ładna.
– Nic o tym nie wiem – uciął.
Pewnie miał na myśli jej budowę ciała, nie księżnej.
– Słuchaj Kalt, sprawy państwowe to jedna sprawa, a sprawy męsko-damskie, druga. Nie myślę cię kokietować jak Kerta. Mówię ci tylko, że mi się podobasz. Poza tym lubię cię... a może więcej niż lubię. A ty zrobisz z tym co chcesz.
Szatyn właśnie trzymał uzdę, konia. Pewnie chciał już ruszyć dalej, ale księżniczka miała nieco inny plan.
– Mam trzydzieści osiem lat i jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś tak szczerego i jednocześnie o takim braku manier, jak ty.
– Oo, bardzo się mylisz, Kalt! – rzekła rozbawiona i trochę zła. – Maniery mam, po prostu jesteś moim wymarzonym facetem. Pewnie nie przypominam zachowaniem innych księżniczek – dodała miękko.
Kalt odwrócił wzrok w jej kierunku, bo do tej pory chyba nie chciał na nią patrzeć.
– Co mam z tobą począć?
Popatrzył na nią ostro, ale czuła, że to tylko pozór.
– Jesteś dorosły, starszy o osiemnaście lat, a pytasz mnie?
Ściągnęła brwi. Podszedł bliżej.
– Tenra. – zaczął niemrawo.
– Tak – rzekła słodko.
– Więc – gubił się...
– Kalt, mam pewność, że ci się podobam, ty jesteś moim wymarzonym mężem, niczego ci nie brakuje. Poza tym, a może głównie, czuję coś do ciebie. Wiem, że to więcej niż, lubię. Czasem miłość wybucha natychmiast – szepnęła.
Zaczęła gładzić jego nieogoloną twarzy. Spojrzał na nią inaczej, z pewnością pierwszy raz dostrzegła coś takiego w jego oczach. Jej ciało płonęło nieznanym dla niej ogniem. Pewne części, pod lnianą bluzką dały o sobie znać, miała pewność, że Kalt, to dostrzegł. Odczuła jeszcze inne zmiany, rozkoszne i cudne. Te na jej torsie, gdzie miała dwie jędrne kule, wielkości jabłek, wcale jej nie zaskoczyły, natomiast niżej, gdzie kończyły się uda, owszem. Odkryła, że tam musi znajdować się źródło rozkoszy. Poza wilgocią, która sama w sobie przyjemna nie była, zrozumiała, że gdzieś tam, zwykle pod cienką bawełnianą koszulą, której teraz nie miała, dokładnie poniżej miedzianych spiralek, znajduje się coś, co emanuje na całe ciało. Miała pewność, że dotknięcie tego miejsca byłoby bardzo miłe, ale chciała, żeby to nie jej palce tam się znalazły.
– Podobam ci się? – zapytała miękko, jej silne zwykle nogi straciły część mocy, a smukłe biodra mimowolnie zaczęły wykonywać delikatne zakola.
– Tak i to bardzo – odpowiedział tak, że poczuła jak jej nogi stają się już zupełnie słabe.
– A czy czujesz coś do mnie i to wszystko, co robisz, to coś więcej niż obowiązek, żeby dowieść mnie do Deranni?
Patrzyła na niego swoimi wielkimi, zielonymi oczami. Uświadomił sobie, że to najpiękniejsze oczy, jakie widział... Zaczął dotykać jej policzka.
– Myślę, że to, co czuję do ciebie, to więcej niż lubię – zaczął.
– Och, jesteś miły, ale chyba się nie doczekam.
Mówiąc to, przywarła silnie ustami do jego ust.
Poczuł wilgoć jej ust, jej język. Całowali się długo. Czuł jej jędrne piersi przez cienki kaftan.
– Pokochaj mnie, pragnę cię mocno – szepnęła
– Nie miałem jeszcze kobiety, może w to trudno uwierzyć. – Zaczął całować jej szyję, rozpiął kaftan.
Uwolnione piersi stały jędrnie i czekały z niecierpliwością na dotyk.
– Poczekaj – szepnęła.
– Teraz mnie hamujesz? Najpierw rozpalasz, a potem hamujesz? – patrzył na nią swoimi dobrymi, brązowymi oczami.
– Nie kochanie – rzekła miękko – chcę cię więcej rozpalić. Ja cię widziałam, a ty mnie nie.
Zaczęła powoli się rozbierać. On stał i patrzył. Zdjęła kaftan potem spodnie i stanęła przed nim zupełnie nago.
– Och, jaka jesteś piękna, wprost cudowna – szepnął.
Wyciągnął ręce w jej kierunku i zaczął dotykać.
– Poczekaj jeszcze jedną chwilkę – szepnęła.
Zaczęła go rozbierać i w końcu stali zupełnie nago przed sobą.
– Och, szepnęła – dłużej niż powinna, obserwowała naprężoną męskość. – Przeżyłam szafot, nie chciałabym teraz umrzeć – powiedziała.
– Postaram się być delikatny.
– Nie musisz, aż tak bardzo, wiem, że damy radę – rzekła i przywarła do niego swoim nagim ciałem...
Leżeli nago na trawie.
– Widzisz tę chmurę, wygląda jak koń – rzekła.
– Raczej jak zając.
– Za krótkie uszy – odrzekła – dla mnie to koń.
– Wiesz – przekręcił się na bok – jesteś wspaniała – pocałował ją.– Mogę cię coś zapytać. Planowałaś?
– Nie. Chciałam cię i... brałam to pod uwagę... Kalt?
– Co, kochanie?
– Nie zabijaj Kenmana.
– Nie, a dlaczego?
– Ja go zabiję – odrzekła sucho. – Jak będę musiała.
– Zbierajmy się – zamierzał wstać.
– Myślisz, że dwa razy to wszystko? – Przyciągnęła go na swoje nagie, piękne ciało...
Minęły dwa kwadranse.
– To już chyba starczy – rzekł Kalt.
– Tylko dlatego, że sprawy wagi państwowej na to nie pozwalają – rzekła zielonooka i pocałowała go w nos.
Wstała i zaczęła się ubierać.
– Wiesz, twoje pośladki w spodniach wyglądają świetnie, ale nago jeszcze lepiej – dodał.
– Czy chcesz jeszcze raz? – Księżniczka dociągnęła właśnie spodnie z jeleniej skóry do połowy ud, a szatyn utkwił wzrok na wspaniałym trójkącie miedzianych włosków.
– Nie, nie. Zabijesz mnie – zaczął się śmiać.
Ubrali się.
– Nie chcesz się umyć? – zapytał.
– Nie wcześniej niż jutro – uśmiechnęła się szeroko. – Musisz zostać na mnie jeszcze trochę, nie mogę tak po prostu cię spłukać.
– Chyba nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać.
– Nie chciałabym – uśmiechnęła się Tenra. Skończyli, nie oznaczało, że wszystko w niej się uspokoiło. Czuła nadal wszytko, co mieli. Nigdy nie sądziła, że to takie rozkoszne. Być może, nie miała powodu, aby mu nie wierzyć, że stała się jego pierwszą kobietą, a jeżeli tak, to musiał być urodzonym, cudownym kochankiem. Nie pędził jak rumak, a raczej delektował się pieszczeniem jej wrażliwego ciała i czynił to z namaszczeniem. Traktował ją jak boginię i tak się czuła. Poznawała reakcje swojego ciała na dotyk jego nieco szorstkich palców i miękkich ust, jednak z powodu, że dawno nie ścinał zarostu, powodowało to ciekawą kombinację. Już zaraz na początku miłosnych zmagań przekonała się, że te coś, co dawało jej już radość chwilkę wcześniej, jest z pewnością stworzone tylko do dawania rozkoszy. Potem już nie dała mu prowadzić, chciała również poznać, jak reaguje jego ciało, przede wszystkim to coś, czego się nieco obawiała. Dotykała palcami, a potem usta przejęły kontrolę. Kalt wydawał podobne westchnienia jak ona niedawno. W końcu uznała, że jest gotowa, by w nią wszedł. Wcześniej usta, język i jego męskie palce już odwiedziły to miejsce, a księżniczka nie byłaby sobą gdyby nie zapytała, czy znalazł tam, co z pewnością szuka. Znowu zapunktował w jej oczach. Trochę bolało, ale tylko trochę. Biorąc pod uwagę, czym natura go obdarowało, powinno dużo bardziej. Tenra ucieszyła się, że jej młoda intymność tak sobie dała z tym doskonale radę. W końcu weszła w oazę rozkoszy. Wiedziała po jego reakcjach, że i on tak odczuwa. Nie czuli trawy swoimi rozgrzanymi ciałami. Raz ona była nad nim, za chwilę on górował. W końcu stopili się w jedno. Stali się jednym wielkim obiektem rozkoszy. Nie myślała o nikim ani o niczym, to co przeżywała, wówczas wypełniało ją całkowicie. Po kwadransie poczuła, że doszli do kulminacji, nie znaczy to, że był to jej pierwszy raz, jednak ponieważ, teraz mieli razem, dało to im jeszcze większa rozkosz. Ciepło wypełniło jej wnętrze. Potem nie mogła się powstrzymać, by tego nie spróbować. Pożałowała, że nie zrobiła tego wcześniej kiedy to coś ledwo mieściło się w jej ustach. Drugi raz był podobny, a jakże różny. Teraz ona dyrygowała, a Kalt spełniał jej zachcianki. Bardzo jej się podobało, kiedy ona była wierzchowcem a on jeźdźcem. Literalnie siedział na jej biodrach, gdy jego właściwa część znajdowała się w jej najmilszym miejscu. Z powodu nienaturalnej pozycji, pieszczota sprawiała jej ogromną rokosz. Ponownie napełnił jej wnętrze gorącym nektarem. Postanowiła sobie następnym razem spróbować tego bezpośrednio. Nie bała się mu o tym powiedzieć i uznała, że skinięcie głowy i delikatny pocałunek w usta może oznaczać tylko zgodę. Kalt szepnął wówczas, że nie wie kiedy to się stanie ponownie. Potem już tylko leżeli i patrzyli na chmury.
Ruszyli ostro, konie niosły lekko, bowiem wypoczęły. Dojechali do jakichś zabudowań.
– W samą porę, zaczyna się ściemniać – rzekł.
– Och, w razie czego moglibyśmy spać w lesie, nie jest tak zimno.
– Księżniczki nie sypiają w lesie – zaśmiał się Kalt.
– Piegowate tak – roześmiała się zielonooka.
– Jesteśmy piętnaście mil od szlaku, nie sądzę by Kenman nas tu znalazł.
– Niech spróbuje – powiedziała Tenra, w taki sposób, że aż Kalt poczuł dreszcz.
Podjechali do prostej chaty z bali. Zgarbiony staruszek ukłonił się z progu.
– Chcemy nocleg i coś do jedzenia – rzekł Kalt.
Jego wiekowa żona krzątała się po izbie. Po jakimś czasie przyniosła smakowitą zupę, pieczeń i jarzyny.
– Dziękujemy – rzekła miedzianowłosa.
– To za nocleg i jadło – Kalt położył złoty dukat na prostym, zniszczonym stole.
Obydwoje staruszkowie upadli im do nóg ze łzami w oczach.
– Nie trzeba – rzekła Tenra – położyła dłoń na głowie staruszki.
– Niech cię Bóg błogosławi, śliczna panienko – szepnęła staruszka.
Starsi ludzie poznali od razu, że mają do czynienia z kimś znacznym.
Wyspali się znakomicie i ruszyli jeszcze przed świtem. Na horyzoncie rysowało się pasmo wysokich gór.
*
Jechali prawie sześć godzin. Żyzna ziemia, porośnięta trawą ustępowała powoli skalistemu gruntowi. Ilość drzew malała, zaczęły przeważać niskie krzewy. Tenra nigdy jeszcze nie czuła się tak jak teraz. Kochała Kalta całą duszą i całym ciałem. Czuła się bezpieczna i zarazem dumna, że może jechać obok takiego człowieka. Czasami ich konie stykały się zadami, wówczas na jedną chwilę dziewczyna dotykała dłonią jego silnej prawicy, następnym razem on chwytał jej drobną dłoń w swoją. Panowała, między nimi wieź. Miała pewność, że oboje z trudnością powstrzymują się, aby nie zatrzymać koni i zacząć ponownie miłosne rozkosze.
Dojechali w pobliże do mostu. Ostra szczelina o głębokości siedemdziesięciu jardów i nieco większej szerokości, ciągnęła się milami aż po horyzont. Nie było innej drogi z Pagonni do stolicy Deranni. Inaczej trzeba by ominąć góry. Most stanowił najważniejszy punkt strategiczny. Kenman obstawił wjazd na most silną drużyną szesnastu rycerzy. Jednak tym razem nie docenił zdolności byłego dowódcy. Poza tym zrobił kardynalny błąd. Kalt zatrzymał konia i dał znak dziewczynie, skinieniem dłoni.
– Co się stało? – zapytała cicho.
– Widzisz tam?
– Nic – odrzekła.
– Tam są zbrojni – szepnął.
– Ilu?
–Trudno powiedzieć, więcej niż tuzin.
– Nie sądzę, że jest z nimi Kenman, zraniłaś go i to go opóźniło.
– Co zrobimy? – zapytała – przejedziemy?
– Absolutnie nie! – Pójdę pożyczyć trochę strzał.
– Teraz?
– Nie, w nocy, a rano zrobimy im wizytę.
Na szczęście dla Kalta, rosło tu kilkadziesiąt drzew, lecz dzięki temu uzbrojeni ludzie mogli pozostać niewidoczni. Dla większości śmiertelników, ale nie dla tak doświadczonego rycerza, jakim był wybawca Tenry.
Pewnie z powodu drzew, wybrano to miejsce na budowę mostu. W ten sposób cieśle mieli materiał do budowy na miejscu.
– Odkryją, że brakuje im strzał – zdziwiła się Tenra.
– Właśnie o to mi chodzi.
– Tylko czy nic ci się nie stanie? – ujęła go za rękę.
– Postaram się – odrzekł.
– Czy to konieczne?
– Tak, nie mamy strzał, poza tym to jedyna droga do stolicy. Obejść tę szczelinę zajęłoby nam dziesięć dni, a nie mamy tyle czasu.
Do wieczora leżeli w trawie, obserwując wszystko. Poza obserwacją oboje mieli czas na przemyślenia. Kalt nie powiedział dziewczynie, że dawno zwrócił na nią uwagę. Oczywiście, nigdy nie myślał, że kiedyś będzie to, co teraz między nimi zaistniało. Widział w niej osobę o szlachetnych cechach. Trochę żałował w swoim sercu, że nie wiedział wcześniej o planie Kertry. Tenra natomiast znalazła w nim wymarzony ideał męża i prawie natychmiast go pokochała, kiedy uświadomiła sobie, kim jest w głębi. Zielonooka starała się być blisko niego. To dawało jej nieopisaną rozkosz. Nie musiała go dotykać, sama jego obecność napełniała jej ciało i duszę nieopisanym szczęściem. W pewien sposób musiała się zmuszać, by pomyśleć o siostrze. Przyszła jej myśl, że jest bezpieczna i blisko Albrechta. Nie wiedziała, skąd to wie, jednak miała co do tego pewność.
Kalt doliczył się piętnastu ludzi. Tenra i Kalt posiadali razem, dwie kusze, miecz oraz łuk i sztylet. Tenra zaraz po walce w ,,Zajeździe kruków" zrozumiała, że kusza jest bardziej skuteczna i szybsza niż łuk.
Posiadała jeszcze mały sztylet, podarunek od ojca, trzymała go cały czas z tyłu. Miała tam specjalną zaszewkę, tak sprytną, że w czasie pierwszej ucieczki, Kenman nie odkrył sztyletu, może dlatego, że ulokowaną miedzy jej jędrnymi pośladkami, a dosłownie przyległa do jej kości ogonowej.
Gdy już się dobrze ściemniło, Kalt pocałował ją i szepnął.
– Idę.
– Wróć cały – powiedziała cicho. – Jak nie wrócisz za godzinę, idę po ciebie.
– Nie waż się, wrócę. Obiecuję.
Śledziła, jak skrada się w trawie, w końcu zniknął jej z oczu.
,,Cały czas ryzykuje życie dla mnie" – pomyślała”.
Kalt podczołgał się tak blisko, że słyszał rozmowy nie tak dawnych podwładnych. Po jednej stronie mostu zobaczył łuczników z kuszami, druga pozostała wolna. Kalt zrozumiał w mig błąd Kenmana. Gdyby rozmieścił ludzi po obu stronach... Kenman był bardzo inteligentny, prawie genialny. Jednak pycha i duma rujnowała czasem jego posunięcia.
Strażnicy mostu rozmawiali...
– Jak długo mamy tu tkwić? – zapytał jeden.
– Jak długo trzeba – odparł drugi. – Coś się szykuje w księstwie.
– I ja coś słyszałem.
– A co z Kaltem?
– To nic nie wiesz, to on uratował księżniczkę i mamy tu stać, aby się nie dostał do Deranni?
– A, teraz już wiem – odparł tamten. – A po co ma tam jechać?
– Tego nie wiem – odrzekł drugi.
– Śpij, zmienisz mnie za dwie godziny.
Kalt odczekał dobry kwadrans. Zbliżył się bezszelestnie do wartownika...Ten nie wydał nawet jęku. Szatyn zabrał dwa kołczany strzał i kusze. Nie zrobił nic śpiącemu, miał swoje zasady. Przeczołgał się na drugą stronę drogi. Posuwał się cicho, jednak tamten coś usłyszał.
– Kto tu? – zawołał strażnik.
Kalt zamarł w bezruchu.
– Tam się coś ruszyło – powiedział wartownik do kompana.
– Idź, zobacz.
– Sam zobacz – rzekł drugi.
Przyniósł pochodnie. Na szczęście poszedł w nieco innym kierunku. Oczy lisa zapaliły się, odbijając światło pochodni. Stanął ... i już go nie było.
– To lis – rzekł ten z pochodnią, pewnie wyczuł jadło.
– Śpij, w nocy nikt się nie rusza.
– Myślisz, że przyjdą w dzień? – zapytał tamten.
– Ja bym w nocy się bał – odrzekł pierwszy.
Kalt odczekał, aż usłyszał chrapanie. Nadłamał specjalnie patyk.
– Co u licha – zaklął strażnik.
Przykro mi, rzekł w duchu Kalt, zostawiając drugiego trupa. Ukrył ciało w zaroślach. Po kilku minutach wrócił do Tenry z czterema kołczanami strzał i z dwiema kuszami. Tuż przed świtem, kiedy światło jutrzenki zaczęło oświetlać okolicę rozpoczął się alarm, znaleziono zabitych.
– Szukać wszędzie! – grzmiał dowódca grupy.
,,Słabo was wyszkoliłem" – pomyślał kochanek księżniczki.
– Możesz trafić z tej odległości? – zapytał dziewczynę.
– Z zamkniętymi oczami – rzekła miedzianowłosa.
– Żal mi ich – szepnął szatyn – ale robimy to dla ciebie i królestwa.
– I dla Salety – dodała zielonooka.
Przyłożyli się do strzałów i zaczęli. Kiedy dwóch następnych padło martwych powstał zamęt. Kalt zastrzelił lub ciężko ranił czterech, Tenra trzech.
– To już jedenastu – rzekł cicho towarzysz księżniczki.
Dodaj komentarz