Ścigani przez śmierć 5

– Dwa tygodnie – dodał po chwili namysłu. Mimo że mężczyzna czuł zmęczenie i większą część jego świadomości pochłaniało zadanie, którego się podjął, nie mógł zlekceważyć, co widział i odczuwał. Pytała, a nie musiała. Skoro tak... On wiedział, czemu posmutniał i nawet się skrzywił, ona sądziła, że chodzi tylko o czas drogi. Zanim zechciał jej wyjaśnić, dlaczego poczuł zmartwienie, odrzekła rezolutnie.
– Damy radę, nie jestem zwykłą księżniczką, nie sprawię ci kłopotu.
– Wiem, nawet w połowie nie myślałem, że jesteś taka. Dobrze strzelasz z łuku, wolisz męskie zajęcia, ale nie myślałem, że jesteś taka.
– Jaka? Ostanie zdanie, otworzyło szanse dowiedzenia się od przystojnego szatyna, co czuje i jak ją postrzega. Na chwilkę zapomniała o zmęczeniu, nawet o siostrze i o reszcie przykrych spraw. Poczuła, że jej policzki robią się lekko cieplejsze. Inne odczucia w ciele pozostały niezmienne. Co jej odpowie? Czy tym razem usłyszy więcej?  
– Dzielna.
Poczuła się w pełni dowartościowana. Kalt to nie typ bawidamka, jeśli mówi, to tak jest. Zrozumiała momentalnie, że musiał już dawno zwrócić na nią uwagę. Jego słowa świadczyły, że nie tylko ją zna, ale również, rozumie. I to ją miło zdziwiło, ponieważ była bystra, a nigdy nie zauważyła, aby ją obserwował lub nawet patrzył. Uniosła lekko głowę.
– Mimo że nas ścigają, nie czułam się nigdy tak wolna jak teraz. Poczuła dokładnie, co powiedziała. Stali obok surowego stołu. Tenra nieznacznie zrobiła krok w jego kierunku. Powstrzymała następny. ,,Co ja robię? Chciałam go przytulić” 
 Kalt z pewnością nie należał do rozmownych. Czy wyczuł jej odruch? Rzuciła mu krótkie spojrzenie, takie rozpoznawcze. Wie? Dostrzegł? O ile tak to, nie dał tego poznać. Poczuła, że jego postępowanie ją pociąga. Teraz odczuła delikatne zmiany w swoim ciele i to postawiło ja w stan alarmu.  
– To dobrze. – Kalt położył swoją silną dłoń na rogu orzechowego, ciężkiego stołu. Zobaczył jej nieznaczny ruch i zastanawiał się, co planowała zrobić. Nie chciał jednak tak stać i patrzeć na nią. Trochę się obawiał, żeby ona coś nie wyczuła. Uważał, że jest dla niego zbyt młoda. Podobała mu się, ale musiał jak najszybciej zamknąć to głęboko w sobie. Na szczęście, pewnie nieświadomie, mu pomogła. 
 – Dobrze? To bardzo dobrze. Martwię się teraz o kogoś. 
Tak, rozmyślania o siostrze powróciły. Wiedziała, jaka jest Saleta. Może naiwna, pewnie głupiutka, lecz kochana i szczera. Wcześniej podczas egzekucji z całą pewnością umierała z cierpienia i bezradności, teraz martwiła się ogromnie, chociaż z pewnością cieszyła, że jej siostra żyje. Tylko niczego nie rozumiała. Pozostawała pod wpływem chytrego ojczyma i nie mniej, a może groźniejszej matki. Z pewnością jej śliczna siostra będzie dla tej dwójki tylko wymiennym pionkiem. Nagle doznała olśnienia i wybuchu radości. Tak! Ja miałam zostać jego żoną w jakimś celu, teraz wpakują w to Saletę. Tylko to będzie czymś radosnym dla blondynki. Pod warunkiem że ona podoba się Albrechtowi.
Zielonooka musiała ukryć ten wybuch radości w swoim wnętrzu, zresztą inne odczucia związane z Kaltem również. To wszystko trwało mniej niż jeden wydech.
 – Wiem, kogo masz na myśli. Nie sądzę, że jej coś grozi. Skoro chcieli cię złączyć z Albrechtem, a plan im nie wyszedł, pewnie użyją księżniczki Salety do swojego planu. Bez urazy, ale ten chłopak, w zasadzie książę, raczej wygląda na łatwego w sterowaniu. Niemniej jednak nie uczyni nic złego twojej siostrze. Nie za bardzo się znam na tych sprawach, ale coś zauważyłem. Ona chyba podoba się synowi Giljana. Czy ona podoba się jemu, nie wiem? Prześpij się nieco... ale zaraz i ja o czymś zapomniałem.  
Wyszedł, zanim zareagowała. Poszedł do swoich rzeczy, przypiętych u boku konia. Wrócił po mniej niż jednej zdrowaśce.
– Znalazłem to w twoich rzeczach. – Podał jej mały sztylet. 
W jej oczach zaszkliły się łzy. Zielonooka nie mogła opanować przypływu wspomnień.
– Och Kalt, to prezent od ojca, nigdy się z tym nie rozstawałam. Dobrze, że to zabrałeś.
Uścisnęła go serdecznie. Zrobiła to jak przyjaciel, sama nie odczuła w sobie innych uczuć, chociaż kilkanaście chwil temu podobny uścisk naładowałaby innego rodzaju uczuciami.
– Prześpij się, a ja spróbuję coś upolować – rzekł.  
Doszedł do drzwi. 
 Cała jej odwaga zniknęła momentalnie. Czuła się dobrze, nawet świetnie przy nim. Mogłaby iść na wojnę u jego boku, lecz teraz... Ona, sama? W środku lasu, chociaż w pomieszczeniu? Polowała czasem w pojedynkę, jeśli jej się udało pozbyć natrętnej ochrony, lecz teraz?
– Nie zostawiaj mnie samej – dotarło do jego uszu.  
Zatrzymał się i powoli odwrócił. Nie padali z głodu, owszem trochę ściskało go w żołądku, ale nie mógł jej zostawić w tej chwili.  
Może ją przeceniłem, pomyślał. To dopiero młoda dziewczyna, choć dzielna i twarda.
– Będę przy tobie, pośpij. Zmienimy się po trzech godzinach.  
Położyła się na surowym materacu, zdartym i nieco cuchnącym.
– Ciepło ci? – zapytał od razu.
– Tak, jest ciepła noc.
– Nie chcę na razie zapalać ognia.
– Kalt? – zapytała – dlaczego dwa tygodnie. 
To pytanie tkwiło w niej cały czas. Teraz odkryła idealny czas, by je zadać.  
– Musimy przejść przez góry – rzekł spokojnie. – Jest wąskie przejście i zajęłoby nam tydzień mniej, ale Kenman je zna i na pewno je obstawił. Będzie ciężko, bardzo ciężko.
– Damy radę – szepnęła, ziewając.  
Powieki same jej się zamykały. Chciała mu to właśnie teraz powiedzieć, co chwilkę wcześniej pomyślała. Że z nim pójdzie wszędzie. Nie miało znaczenia, że to oświadczenie pozostawiłoby w nim złudzeń co do niego, czuje. Nie dbała o to jak to przyjmie, miała pewność, że nie uzna jej za głupią, oczarowaną nie wiadomo czym, nastolatką. Niestety nie zdołała powiedzieć słowa. Zasnęła prawie natychmiast.
– Dzielna jesteś Tenra – szepnął.
Chwilę patrzył, upewnił się, że zasnęła i dopiero wówczas pocałował jej policzek.
– Na pamięć twego ojca, którego miłowałem. Zrobię wszystko, by cię doprowadzić do stolicy.
Zmarszczył brwi i czoło, bo wiedział jak będzie ciężko.
*
Królestwo Deranni rozciągało się żyzną równiną porośniętą lasami i poprzecinaną rzekami. Stolica nie miała specjalnych murów obronnych. Naturalne jej położenie gwarantowało jej bezpieczeństwo. Z jednej strony morze, z drugiej ostra ściana gór. Trzecią stanowiła zapora gęstego lasu. Drzewa rosły tak ciasno, że konny nie łatwo mógł się przecisnąć. Ostatnią stronę, prawie dwustumilowej równiny zamykało pasmo gór z małymi wąskimi przesmykami prowadzące do księstwa Mertrehta. Sam król żył w wielkiej przyjaźni z Melgradem. Doszły go słuchy o tym, że jego przyjaciel nie umarł naturalnie, ale nie słuchał plotek. Polegał na słowach kardynała, że ojciec księżniczek nagle zachorował. Sam kardynał opierał się na słowach innego sługi bożego, piastującego funkcję biskupa w księstwie Mertrehta. Król miał dobre serce i sam będąc szczerym, ufał innym. Królował sam, bowiem jego żona zmarła kilka lat temu. Teraz, pomagał mu syn, dzielny Rotgerand. Król cieszył się, że będzie miał komu zostawić Derennie. Jego syn posiadał wszystkie cechy dobrego władcy. Rozsądny, silny, prawy i szlachetny. Zjednywał sobie przyjaciół i umiał trzymać wrogów na dystans, a i tych nie miał wielu. Król myślał o dobrej żonie dla niego. Miał na uwadze Tenrę, ale kiedy usłyszał o jej szybkich zaręczynach z Albrechtem, zaczął szukać innej, dla umiłowanego syna. Cóż za zbieg okoliczności! Starego króla i Tenre łączyła wspólna cecha. Oboje bardziej patrzyli w serca niż na zewnątrz. Król Heldegren III widział obie córki Melgrada kilka lat temu, kiedy jego przyjaciel jeszcze żył i miała się całkiem dobrze. Heldegren III był nieco starszy od Melgrada, z tego powodu doświadczonym mężczyzną. Od razu uznał, że młodsza Saleta będzie piękna jak anioł, kiedy stanie się kobietą. Docenił rozkwitającą urodę Tenry. Kilka chwil obserwacji utwierdziło go, że księżniczka jest mocną osobowością, chociaż liczyła wówczas tylko nieco więcej niż trzynaście wiosen. Nieco później, jakieś trzy lata temu już wiedział, że dziewczyna uwielbia strzelanie z łuku, a już wtedy jeździła szaleńczo na koniu i mogła się ścigać z dorosłymi jeźdźcami i to wysokiej klasy. Heldegren III czuł w niej prawość i siłę charakteru, czyli cechy ojca. Nie miał pewności co do jednej, najważniejszej cechy, jaką cenił u ludzi. Dobroci. Miedzianowłosa dziewczyna robiła wrażenia twardej. Teraz jednak musiał o niej zapomnieć jako o przyszłej synowej. Niestety nie widział na razie innych kandydatek na żonę dla swojego ukochanego syna.
*
Kenman zarządził postój. Jego ludzie, choć twardzi i przywykli do służby, robili wrażenie zmęczonych. Nowy dowódca straży zdawał sobie sprawę, że Kalt i Tenra muszą też odpoczywać. Zgodnie z przewidywaniem dawnego dowódcy straży, Kenman obstawił wąski przesmyk między górami, silną grupą ludzi. Miejsce to dawało ogromną przewagę jego rycerzom, bowiem stali w ukryciu w górze, w pułkach skalnych. Gdyby Kalt chciałby tamtędy przejść, byłby to akt samobójczy. Kenman wydał rozkaz swoim podwładnym, mieli pozostać tam dwa tygodnie. Wierzył jednak, że uda się mu pochwycić dwójkę uciekinierów wcześniej. Teren nie dawał Kaltowi dużego wyboru.
,,Musisz jechać tędy, a ja złapię cię właśnie tu, myślał nowy dowódca straży”. Wskazał palcem na mapie miejsce, które nazywało się ,,Zajazd kruków”. Znowu uśmiech, który trudno by nazwać radosnym, zakwitł na jego przystojnej twarzy.  
*
– Co się stało – księżniczka przetarła oczy.
– Nic – odezwał się Kalt – pospałaś prawie pięć godzin.
– Mówiłeś o trzech, ty też musisz być zmęczony.
– Trochę – odrzekł.
Tak naprawdę ledwo trzymał się na nogach, a powieki ciążyły jak ołów. Miedzianowłosa usiadła obok swojego wybawcy. Kalt położył się i zasnął prawie natychmiast.
– To, co robisz, to tylko obowiązek, czy coś więcej? – zapytała cicho sama siebie, bo smukły szatyn spał jak już kamień.
Patrzyła chwilę na niego, a potem wyszła przed chatę. Usiadła na progu, łuk trzymała na kolanach, a kołczan ze strzałami, obok. Czas dłużył się niemiłosiernie. Wolałaby chodzić lub robić cokolwiek niż siedzieć. Przysnęła na chwilę, to mogła być równie minuta lub godzina. Skarciła się w duchu. Kiepski ze mnie strażnik. Nagle usłyszała trzask łamanej gałęzi. W jednej chwili jej ciało naprężyło się jak struna. Znowu cichy trzask przerwał ciszę. Zwykle w nocy ptaki spały, nie licząc nocnych. Kiedy zapadł już zmrok, czasem wyły wilki, lecz przeważnie świerszcze nie milkły, tak, jak i teraz. W końcu kończyło się lato.
Lepiej obudzę Kalta, pomyślała. Weszła do chaty. Szarpnęła go za ramię. Biedak pospał tylko niespełna godzinę.
– Tam, ktoś jest. Może zwierze – wskazała kierunek, trochę na prawo.
Szatyn z kocią zręcznością już stał przy drzwiach. Nadsłuchiwał chwilę i kiedy miał już zrezygnować, usłyszał szmer ocierających się gałęzi.
– Jeden człowiek – zawyrokował. – Zaczekaj tu i miej się na baczności – szepnął.
,,Oby miał rację, myślała”. 
Ukryła się z przygotowaną strzałą na cięciwie. Wytężyła słuch do granic możliwości. Nagle usłyszała głuche uderzenie i jęk. Po chwili Kalt wrócił, ale nie sam. Niósł ciało. Rzucił je na podłogę. Przystawił miecz do piersi gościa i czekał. Po kilku minutach ten zaczął się ruszać.
– To ja, nie rób mi nic złego.
– Ktoś ty? – zapytał towarzysz, zielonookiej.
– Nie poznajesz? Twój stary druh, Jarh.
Niespełna czterdziestolatek powoli przesunął miecz i odsunął nim kaptur nieznajomego. Światło jutrzenki oblało twarz mężczyzny. Wyglądał na około pięćdziesiąt lat, wyłysiały z kilkoma bliznami na twarzy.
– Jarh, co tu robisz u diabła? – zapytał Kalt, odkładając miecz.
– Przyjaciel – szepnął do Tenry – stary druh.
Podał mu rękę, pomógł wstać. Jarh zaczął rozcierać guza na głowie.
– Miałeś szczęście, że cię nie zabiłem. Co tu robisz?  
– Polowałem w okolicy, mieszkam kilka mil stąd. Kiedy jestem blisko, czasem tu nocuję.
– Widziałem was wczoraj, przed zachodem, a potem grupę jeźdźców jadących w kierunku ,,Zajazdu kruków”. Prowadził ich jakiś drągal. Sam się tu czasem zatrzymuję, więc sądziłem, że tu zostaniesz na noc – ciągnął Jarh.
– Ten wielkolud to Kenman, mój zastępca.
– Słyszałem coś – mruknął Jarh.
– Ta dziewczyna, to księżniczka Tenra – rzekł Kalt.
– Niczego sobie – uśmiechnął się Jarh.
Dziewczyna błysnęła tylko oczami i zanim Kalt zareagował, trzymała sztylet na szyi Jarha.
– Pracujesz dla Kenmana! – syknęła.
– Uspokój się dziewczyno! – ostro rzekł szatyn.
,,Szybka jak błysawica, pomyślał również”. W oczach Jarha panował strach, ale tylko przez chwilę.
– Nie znam Kenmana, a ty nie jesteś gościnna – rzekł spokojnie przybyły do dziewczyny.  
Odsunął powoli ostrze sztyletu, nie spuszczając oczu z jej twarzy.
– Nie ufam mu – rzekła Tenra i usiadła za stołem.
– Ten olbrzym pojechał z powrotem, ale może się wrócić. Nie możecie jechać głównym szlakiem!
– Przecież nie jedziemy – odrzekł towarzysz księżniczki. Jej wybawiciel nie tylko w stosunku do niej powściągał mowę. Przyglądał się bardziej nieznajomemu. Pozornie wszystko pasowało, ale ona powiedział co czuła. Polował w okolicy, widział Kenmana. Wszystko to wyglądało zbyt pięknie. Natychmiast się uspokoiła. Kim jest, by wiedzieć lepiej od Kalta? On zjadł zęby na tych sprawach. Skoro nazwał gościa przyjacielem, znaczy, znają się nie od wczoraj. Siedziała cicho i zastanawiała się, czy nie powinna przeprosić Jarha.
– Na pewno obstawił wąski przesmyk przez góry – dodał były druh Kalta.
– Wiem i to – odparł spokojnie szatyn.
– Faktycznie muszę poznać tego Kenmana, czy jak mu tam i spróbuję odwrócić jego uwagę od ,,Zajazdu kruków” – rzekł od niechcenia Jarh.
– Jak on to wszystko wie? – nie wytrzymała.  
– To stary wyjadacz, znamy się jeszcze zanim zacząłem służyć u twojego ojca, możemy mu ufać – dokończył.
– Nie ufam mu i tyle – rzekła Tenra i wyszła na dwór. 
 Zawsze ufała swojemu kobiecemu instynktowi. Uznała, że ma to od zawsze. To działało i z ludźmi i ze zwierzętami. Czasem siedziała w jakimś miejscu w lesie i wiedział, że lis czy nawet jeleń tam przyjdzie i nigdy się nie omyliła. Teraz wyglądało inaczej. Kalt znał się na swojej pracy. Jarha nazywał przyjacielem, ale... Coś jej nie pasowało i tyle. W końcu natura zwyciężyła. Nie przeprosi, chyba że szatyn o tym wspomni. Dla niego to zrobi. Tak naprawdę nie myślała o tym, co by dla niego nie zrobiła. Zawdzięczała mu życie. W tej chwili uznała, że stanęłaby twarzą w twarz ze śmiercią, gdyby obok stał jej wybawiciel. Chyba wpadłam, pomyślała. Zrozumiała, że zbyt często i intensywnie jej myśli i odczucia krążą koło dobrze zbudowanego i w jej ocenie, przystojnego mężczyzny.
Jaśniało.
– Ostra dziewczyna – rzekł Jarh.
– Jeszcze jak – odparł Kalt.
– Co myślisz? – zapytał Kalt, patrząc na Jarha.  
– Przyniosłem wam trochę jedzenia, nie miałeś pewnie czasu polować.
– Jak daleko są ludzie Kenmana?
– Może dwadzieścia mil, ale pewnie wrócą.

Wygląda jakby ciebie szukali – dodał.
Jarh wyjął kilka kawałków wędzonego mięsa i chleb.
– Dzięki – rzekł były dowódca.
– Wczorajsze – rzekł stary druh towarzysza księżniczki.
– Tenra! – Kalt zawołał dziewczynę. – Chodź, Jarh przyniósł coś wspaniałego.
Tenra wróciła i popatrzyła na Jarha.
– Może się mylę. Jeśli tak, wybacz, dużo ostatnio przeszłam.
– A co się w ogóle stało, plotka jest szybka, ale czasem wypaczona?  
Kalt opowiedział w skrócie całą historię.
– O do diaska, musicie zawiadomić króla – zakrzyknął pięćdziesięciolatek.
– To właśnie chcemy zrobić – odpowiedział spokojnie Kalt.
– Nic tu po mnie – rzekł Jarh. Odnajdę Kenmana i moja w tym głowa, aby ominął ,,Zajazd kruków”.
– Uważaj Jarh, Kenman to sprytny i niebezpieczny człowiek – dodał szatyn.
– Znasz mnie, nie z takimi dawałem sobie radę.
– Przybył pieszo? – zapytała Tenra, kiedy Jarh znikną w wysokich krzewach.
– Nie, pewno zostawił konia niedaleko, to stary wyga.
– Wszystko mówi za jeśli chodzi o niego, ale mam złe przeczucie – rzekła Tenra.
– Wierz mi, możemy na nim polegać.
– Znasz go długo, lecz kiedy widziałeś go ostatni raz?
– Może dziesięć lat temu, zaraz po zamachu na twoją matkę.
– Był na nią zamach? – zdziwiła się Tenra.
– Tak, ktoś strzelał z łuku, dostrzegłem coś, ale nie zdążyłem nic więcej zrobić, więc zasłoniłem ją własnym ciałem.
Rozpiął koszulę. Poniżej obojczyka rysowała się tam okrągła blizna.
Tenra patrzyła na starą bliznę, lecz przy okazji na umięśniony tors porośnięty ciemnymi włosami. Odczuła coś, ale zniszczyła to w zarodku.
– Dwa cale niżej i dostałbym w samo serce. – mężczyzna chyba nie zauważył rodzaju jej spojrzenia.
– Długo dochodziłeś do siebie?  
– Parę dni walczyłem ze śmiercią, ale jak widzisz, żyję.
– Uratowałeś mojej matce życie, a teraz mnie – popatrzyła na niego wnikliwie.
Przez jego twarz przeszedł grymas.
– Mów, proszę – rzekła Tenra, ponieważ coś odczuła.Mogę się mylić... Przedtem... po tym, trochę się zmieniła – zamilkł na chwilę.                                                                                                                                                       Czuła emocje i trud z jakim to wszystko mówił                                                                                         –  Chyba niestanowili z twoim ojcem udanej pary... Melgrad, twój ojciec... kochałem go, dbał o księstwo, o was i ludzi... Ona czuła się niezaspokojona – dodał delikatnie, Kalt. – Zawsze chciała więcej władzy – ucięła.
– To później – dodał Kalt.
Dziewczyna pojęła w mig co znaczyło w jego ustach ,,niezaspokojona”.
– Fizycznie?
– Tak – odrzekł nieco speszony.
Widać było, że wszedł w niełatwy dla niego temat.
– Powiedziała ci? – Duże oczy księżniczki stały się teraz ogromne i robiła wrażenie coraz bardziej zdziwionej.
,,Jaka ona jest śliczna, wprost cudowna" były dowódca straży musiał przyjąć kamienny wyraz twarzy, by nie odgadła, co pomyślał. Niełatwo mu było prowadzić rozmowę na ten temat, a dodatkowo uczucia związane z młoda księżniczką, raz po raz próbowały dać o sobie znaki
– Przed zamachem, a szczególnie po... Kalt szukał odpowiednich słów.
– Możesz mówić jaśniej?  
– Ciężko mi mówić, bo to twoja matka – ciągnął.
– Dawała ci coś do zrozumienia?  
– Więcej – odrzekł już całkiem speszony Kalt.
– Spałeś z nią? – zapytała wprost.
Spojrzał na nią ostro.
– Co to, to nie – zwiesił głowę. – Co prawda, niewielu by się temu oparło. Dawał wyraźne znaki, a gdy to nie przyniosło rezultatów...
Dziewczyna nie za bardzo zrozumiała, inaczej jej reakcja byłaby inna, a tak tylko na niego popatrzyła. W końcu jego twarz przybrała surowszy wyraz.
– To nigdy nie usprawiedliwia tego, co zrobiła – zacisnął wargi.
W końcu pojęła i nie wiedziała, jak zareagować. Domyśliła się, że Kerta musiała się przed nim rozebrać lub przyjść do jego komnaty nago. Tenra znała matkę, raczej nie powiedziała mu wprost, że chce z nim spać. Zamiast objawić mu, co zrozumiała, powiedział co innego.
– Nienawidzisz jej za to? – zapytała Tenra.
– Nie mam nienawiści do nikogo. Nienawiść to zła rzecz, w końcu cię spali – odparł już spokojnie Kalt.
– Ja myślałam, że ją nienawidzę, ale tylko mi się zdawało. Bronię tylko swojego życia i życia siostry – dodała Tenra. – Jak daleko do ,,Zajazdu kruków”?  
– Dzień drogi, a potem trzy do gór.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii miłość i przygodowe, użył 3537 słów i 20505 znaków.

2 komentarze

 
  • Użytkownik unstableimagination

    Dowiadujemny się mnóstwo małych, ciekawych rzeczy. Świat ożywa coraz bardziej. Subtelne emocje, nienazwane uczucia pomiędzy dwójką bohaterów wciągają.  
    Jestem bardzo ciekawy co będzie dalej :)

    tydz. temu

  • Użytkownik Sapphire77

    @unstableimagination  Dziekuję za miły komentarz.  Akcja przyspiesza, bo bohaterowie nie mają wiele czasu, a jest co raz trudniej. :smile:

    tydz. temu

  • Użytkownik Pumciak

    Podoba mi sie ,zaczynam jechac razem z nimi

    7 marca

  • Użytkownik Sapphire77

    @Pumciak Dziękuję.Oni nie tylko będą  jechać, więc myślę, że nie wszystko będziesz mogł z nimi robić.

    7 marca