Pozostali ukryli się za skałą. Księżniczka i jej wybawiciel mieli przewagę. Tamci byli w świetle, a oni w ciemności. Szatyn pozostawił dziewczynę z dwoma załadowanymi kuszami. Podszedł blisko skały. Jeden z nich wyskoczył z mieczem i zaatakował Kalta. Ten tylko zrobił unik i ciął tamtego w szyję. Były dowódca gwardii złapał jednego z pozostałej trójki i położył mu miecz na gardle.
– Poddajcie się – krzyknął – mam łuczników, jesteście na ich celu.
– Kenman nas zabije – odrzekł jeden z ukrytych.
– Dlaczego to robisz Kalt? – zapytał drugi.
– Planują zdradę, chcą połączyć dwa księstwa i ruszyć na stolicę Deranni.
– Jesteśmy tylko żołnierzami – odrzekli.
– Uciekajcie w góry. Żal mi, że musiałem zabić waszych kompanów, a moich byłych ludzi.
– Złapią nas, a potem sąd i śmierć – rzekł jeden.
– Jestem tu by nie dopuścić do zdrady – rzekł szatyn. – Sam was wybronię przed sądem.
– Gdyby to mówił Kenman nie uwierzyłbym, ale tobie wierzę – rzekł jeden z nich.
– Już was nie ma – ich były dowódca pokazał im kierunek.
Cała trójka zaczęła się oddalać. Tenra zamierzała iść po konie, Kalt zajął się jednym z rannych. Nie zauważył, że ktoś zaszedł go od tyłu.
– Giń zdrajco – zawołał rycerz i chciał uderzyć w nieprzygotowanego. Dwie strzały z kuszy zatrzymały go w miejscu. Upadł na kolana, a potem na twarz. Jedna w serce, druga tuż obok, co za strzał, pomyślał. Po chwili podjechała księżniczka, trzymała za cugle wierzchowca Kalta.
– Szesnastu – rzekła.
– Masz rację – rzekł. – Mój błąd. Dziękuję – szepnął.
– Robię, co mogę, mówiłam, że się przydam.
– Jesteś wspaniała.
Czuła się dobrze. Wiedziała, że to prawdziwe uznanie w jego ustach, znaczy wiele. Pojechali po moście w kierunku gór.
*
Kenman dotarł na posterunek przed południem. Nie spodziewał się, że Jarh zdradzi. Widocznie złoto nie zawsze jest górą, myślał. A Grant to głupiec, pomyślał jeszcze.
Z daleka zrozumiał, że coś jest nie tak. Podjechał na miejsce. Płonął z gniewu...
– Dziesięciu zabitych, trzech rannych, trzech uciekło! – krzyczał. – Tchórze, zdrajcy!
Wrzeszczał, aż piana pokazała mu się obok ust.
,,Gdyby ich było tuzin, pokonaliby całą armię" – pomyślał. Zbliżył się do rannych. Jeden z nich miał ranną nogę, drugi brzuch. Trzeci z przebitym płucem nie dotrwa wieczora, w tym miał pewność, dlatego mu pomógł. Zgodnie ze swoim charakterem.
Kenman uniósł go i rzucił do przepaści. Dwóch pozostałych spojrzało po sobie. Olbrzym podszedł do tego z raną nogi.
– Nie przyszło wam do pustych głów, by zniszczyć most, kiedy Kalt was zaatakował?
– Czemu panie? – zapytał ten z raną w nodze.
– Czemu? – zdziwił się Kenman. – Chodź, pokażę ci.
Ranny próbował wstać, grymas bólu pokazał się na jego twarzy.
– Ruszaj się, durniu – wrzasnął.
W końcu, z bólem, udało mu dokuśtykać do uśmiechniętego drągala. Stali nad czeluścią.
– Przeszliby tędy? – zapytał brunet.
– Nie, panie – odparł tamten.
Kenman przewrócił go, aż tamten syknął z bólu.
– Boli? – zapytał z uśmiechem.
– Tak, bardzo – odrzekł ranny.
– A teraz? – zapytał Kenman i całą siłą nastąpił swoją nogą na ranę.
Ten wprost zawył z bólu.
– On by nie przeszedł, a ty spróbuj.
Zepchnął go w przepaść. Ten z raną w brzuchu widział to wszystko, ale nic nie mógł zrobić. Próbował wstać.
– Wybierasz się gdzieś? – zapytał, sadystyczny dowódca.
– Dlaczego u was panie tyle zła? – zapytał ranny.
– Dlaczego? Bo nie mogę patrzeć na bandę tchórzów, zdrajców i głupców.
Tamten obserwował Kenmana. Ten przerzucił linę przez konar i zaczął robić pętle.
– Chcesz mnie powiesić? – zapytał słabo.
– To kara dla zdrajców i takich jak ty – rzekł olbrzym ze wzgardą na twarzy.
Ranny zamierzał doczołgać się do kuszy. Kenman dostrzegł to w samą porę. Kopnął kuszę w bok i przeciął biedaka swoim długim mieczem przez środek torsu.
– Ważyłeś się podnieść rękę na swego dowódcę – przybliżył twarz do tamtego.
– Obyś zdechł potworze – rzekł ranny słabo i umarł.
– Co za zgraja nieudaczników i ja mam nimi dowodzić! – krzyczał. – To wszystko twoja wina Kalt – grzmiał. – Dopadnę cię sam.
Pogalopował przez most.
*
– Czy są jakieś wieści? – zapytała księżna.
– Tak – rzekł Mertreht.
,,Zdrada, jestem na tropie, dopadnę ich. Kenman”. Wiadomość przysłał gołąb.
– Jesteśmy gotowi? – zapytała.
– Prawie, najdroższa – odrzekł Mertreht. – Giljan maszeruje w naszym kierunku, razem ruszymy na stolicę.
*
Kenman dotarł do przesmyku, wydał rozkazy.
– Macie tu czekać trzy tygodnie, wiem, że ten zdrajca z tą suką tędy nie przejedzie, dlatego, że tu tkwicie. Jesteście wszyscy zbieraniną idiotów i tchórzy. Kalt was niczego nie nauczył! Nie ma szans, lecz wy macie pilnować przejścia.
Nie wspomniał słowem o placówce na moście.
– Banda nieudaczników, człowiek musi sam zrobić za nich całą robotę – mruknął pod nosem. – Mam nadzieję, że zamarzniecie w górach ty i ta suka, ale jeśli wam się jakoś uda to, tu się spotkamy – mruknął.
Dotknął palcem mapy.
Stał tam stary, opuszczony dom. Z uwagi na budowę terenu, Kalt musiał tam przejść. Z obu stron piętrzyły się tam gołe ściany skał. Kiedyś znajdowała się tu strażnica. Natura terenu sprawiła, że tuzin ludzi mógł powstrzymać całą armię. Teraz od lat w Deranni panował pokój, a przyjazne stosunki z sąsiadami nie wróżyły wojny. Dlatego dom stał samotnie pomiędzy dwoma ścianami litych skał.
– Znam cię chytry lisie, nie możesz ryzykować następnych dwóch tygodni przez góry. Wpadniesz w sidła – uśmiechnął się pod nosem brunet.
*
Kalt zostawił Tenre przed domostwem.
– Bądź w pogotowiu, ja idę po skóry. Będziemy potrzebować ciepłego ubrania. Powrócił po kwadransie. Miał ze sobą wielki worek pełen skór.
– Nie można inaczej? – zapytała Tenra.
– Nie. Kalt narysował jej mapę.
– Tu jest wąski przesmyk, Kenman na pewno go obstawił. Nie mamy żadnych szans przejść tą drogą, wystrzelaliby nas jak kaczki. Przejście przez góry będzie bardzo ciężkie, mam nadzieję, że damy radę. Po przejściu gór jest jedno miejsce, o które się obawiam. Mam nadzieję, że Kenman go nie zna. To miejsce jest tuż na granicy Pagonni, może czatować sam, bo nie ośmieli się zabrać tam ludzi. Ale na razie góry...
Zaczęli wchodzić. Zostawili konie. Tenra przytuliła czule swojego czarnego wierzchowca.
– Do zobaczenia – szepnęła mu w ucho.
Koń zarżał cicho. Szli w milczeniu koło godziny. Nadal czuła rozkosz, ponieważ znajdowała się blisko swojego wybawcy, teraz ukochanego i kochanka. Zdawała sobie sprawę z powagi ich misji. Ufała sobie i miała pewność, że da radę. Miała silne, wytrenowane walką i jazdą konną, ciało. Nie narzekała, chociaż nie jedli tyle ile normalnie i oczywiście nie spali wygodnie jak w zamku. Kalt spał mniej i tak, ale zdawała sobie sprawę, że ta wyprawa jest dla niego również nieco wyczerpująca.
– Ile to nam zajmie? – zapytała.
– Tydzień – odrzekł – zależy od pogody.
Po kilku godzinach marszu bolało ją wszystko. Jeździła konno, jednak kompletnie nieprzywykła do górskich wspinaczek. Nie pisnęła jednak ani słowem. Kalt pomagał jej jak mógł. Zielonooka widziała, że jej umiłowany jest bardzo zmęczony.
– Zróbmy odpoczynek – zaproponowała.
– Musisz jeszcze trochę wytrzymać, musimy znaleźć dobre miejsce na noc. W nocy robi się tutaj bardzo zimno.
Pierwszą noc spędzili w opuszczonym szałasie. Szatyn rozpalił ognisko, zjedli trochę wędzonego mięsa
i owoców, co stanowiło resztę zapasów z placówki na moście. Zasnęła. Okrył ją pieczołowicie skórami. Obudziła się pierwsza, nie wypoczęła dobrze, lecz zachowała to w tajemnicy. Postanowiła rozpalić ogień, zajęło jej to sporo czasu, bo zmarznięte palce nie miały właściwej sprawności. W końcu Kalt się obudził.
– Nie zmarzłaś?
– Nie, a ty? – zapytała z troską.
– Nie – rzekł po chwili.
Oboje robili dobre miny i ukrywali, że są bardziej zmęczeni niż przed spoczynkiem.
– Jak zrobi się zimniej, śpijmy razem – poprosiła.
– Tak, masz racje.
Zaczęli iść. Aby się nie obciążać, szli kilka godzin bez słów.
– Śnieg – pokazał ręką. – W nocy będzie zimno. Możesz nieść skóry?
– Tak, sama ci to chciałam zaproponować. Ty niesiesz wszystko. Drzewo, broń i okrycia, a ja nic.
Wzięła wór i już po kilku chwilach odczuła różnice. Miała młode ciało, ale wyraźnie nie mogła przywyknąć do górskich wspinaczek. On rozglądał się na boki i zbierał cokolwiek, co nadawało się do spalenia. Drugą i trzecią noc przeszli nieco gorzej niż pierwszą. Zmęczenie się nawarstwiło, a co gorzej temperatura się obniżyła. Kończyło się jedzenie, woda. Mieli jedno miedziane naczynko, w którym topili śnieg, a potem wlewali wodę do skórzanych bukłaków. Nie wyglądali zbyt dobrze. Robiło się coraz zimniej, bo wciąż szli pod górę...
Na nieszczęście dla Kalta, Kenman znał to miejsce. Wiedział też, że tu Kalt na pewno wpadnie mu w ręce. Czekał sam. Spał wygodnie, miał zapas jedzenia i wody. Nie palił tylko ognia, by się nie zdradzić. Zostawił też swojego konia około pół mili od miejsca, gdzie czekał. Jego kary rumak był jedyną istotą, dla której miał trochę uczucia.
*
Saleta i Albrecht zaprzyjaźnili się bardziej. Obydwoje zdali sobie sprawę, że są ofiarami intrygi, a teraz są niejako, w areszcie domowym.
– Chciałbyś, aby im się udało? – zapytała go Saleta.
– Oczywiście – odrzekł bez namysłu.
– To dobrze, byłoby mi przykro gdybyś czuł inaczej.
– To co robią, jest złe – odrzekł bardzo poważnie. – Mam na myśli Kertę i Mertrehta. Przez ten krótki czas bycia z tobą wydoroślałem, a poza tym nabrałem odwagi.
– Widzę to i czuję – odrzekła Saleta.
*
Piatego dnia pogoda załamała się zupełnie. Zaczął wiać wiatr, ze śniegiem. Dotarli do najwyższej części gór i teraz schodzili co, nie stanowiło łatwego zadania. Już dwie godziny przed zachodem, zrobiło się ciemnawo.
– Musimy znaleźć schronienie, inaczej zamarzniemy – rzekł.
Znalezienie pieczary w jasny dzień stanowiłoby trudne zadanie, a w taką pogodę graniczyło
z cudem. Miedzianowłosa opadła całkowicie z sił i usiadła ciężko na ośnieżonej skale.
– Co z tobą Tenra?
– Przykro mi Kalt – rzekła. – Jesteś wspaniały i dobry, ale ja już dłużej nie pójdę.
Stał nad nią bez słów.
– Co jest najważniejsze? – zapytał po chwili.
– Derannia, pokój – rzekła cicho.
– Nie – odparł. – Najważniejsze jest twoje życie. Nigdzie się nie ruszę bez ciebie.
Okrył ją wszystkimi skórami, jakie mieli. Nie próbował rozpalić ognia, wiedział, że to nadaremne.
– Czekaj tu, znajdę pieczarę, musisz żyć...
Sam ledwo trzymał się na nogach. Był głodny, zmarznięty, zmęczony. Odszedł spory kawałek. Rzadko zwracał się do Boga. Teraz jednak zaczął się modlić...
– Odpuść mi Ojcze. Wiesz, że starałem się być najlepszym stróżem króla i nie przelewałem krwi nadaremno i nie czyniłem tego dla własnej chwały. Uratuj tę niewinną dziewczynę.
Przeszedł kilka kroków i upadł. ,,Jeszcze kilka chwil, wrócę do niej i jeśli mamy umrzeć, to umrzemy razem." – pomyślał.
Podniósł się, chociaż zrobił to z największą trudnością. Widział ciemny kontur Tenry około stu stóp z tyłu. Wstał, by do niej wrócić i wtedy dostrzegł jaskinię.
– Dzięki Boże, dzięki.
Te sto stóp to była wieczność. Każdy krok przeszywał ból, mimo że nie czuł ani dłoni, ani stóp. Dotarł do swojej umiłowanej. Minęła minuta, zanim się ocknęła.
– Chodź, Bóg znalazł nam schronienie.
– Co mówisz? – zapytała słabo.
– Chodź, wziął ją pod rękę.
Dotarli po dłuższej chwili do pieczary. Kalt nie rozumiał, skąd jeszcze w nim zostało tyle siły. Uznał, że nie mogło być to nic innego jak miłość do Tenry.
– To prawdziwy cud, tu jest ciepło, a nie wiem dlaczego – powiedział, kiedy weszli do środka.
Ona wyglądała żałośnie. Patrzyła na niego.
– Zimno ci, prawda? Okryłeś mnie wszystkim.
– Nie czuję rąk ani nóg – przyznał.
Ona rozłożyła skórę. Potem zaczęła zdejmować wszystko z siebie. Patrzył na wychudzone, ale wciąż piękne ciało. Zdjęła delikatnie z niego ubranie.
– Ogrzeję cię – szepnęła.
Nakryli się skórami. Powoli zaczął odczuwać swoje kończyny, jej ciepło zaczęło w nim krążyć.
– Nic nie mów kochanie, nic nie mów. Będzie dobrze – szeptała.
Obudziła się pierwsza. W dali, przy lekko zasypanym przez śnieg wejściu, palił się ogień. Tenra zobaczyła, że się obudził.
– Jak się czujesz Kalt, mój najdroższy?
Jej głos zabrzmiał jak śpiew ptaka.
– Czuję się lepiej, dużo lepiej – odrzekł słabo.
– Rozpuściłam trochę śniegu.
Przyniosła mu trochę wody.
– Jest słońce, pójdę coś upolować...
– Ależ – chciał ją zatrzymać.
– Leż spokojnie, ty znalazłeś jaskinię, ja znajdę jedzenie.
– On znalazł – powiedział cicho Kalt, ale ona już wyszła.
Zasnął. Tenra nie myślała o tym, że w wysokich górach o zwierzynę trudno, polegała na Stwórcy. Przez godzinę nie dostrzegła niczego, tylko dwa orły wysoko na błękitnym niebie.
– On musi jeść – rzekła – wiesz, że polegam na Tobie.
W tej samej chwili zobaczyła kozicę. Napięła cięciwę. Po kwadransie przyniosła mięso.
– Widziałam chyba jałowiec, daj miecz – poprosiła.
– Toporek będzie lepszy – rzekł. – Dzielna jesteś.
– To nie moja zasługa, mnie też Bóg wysłuchał.
Prawdziwe święto. Zapach jałowca mieszał się z zapachem pieczonego mięsa. Nie powiedziała mu, że wypłakała się przy martwej kozicy. Postanowiła sobie, że nie będzie nigdy więcej polować. Pomyślała sobie również, że dopiero drugi raz w życiu płakała. Pierwszy raz gdy ojciec umarł, a teraz przy kozicy, drugi. Myślała o tym tak mocno, że on to odczuł. Zapytał ją. Opowiedziała mu wszystko. Zobaczyła łzy w jego oczach.
– Nie pamiętam, bym kiedyś płakał. Jesteś chyba aniołem, którego zesłał Bóg – szepnął.
– Nie Kalt, to chyba ty nim jesteś.
Szóstego dnia dotarli na sam dół. Byli bardzo wyczerpani, ale przeżyli. Tenra rozpoznała miejsce z mapy, którą jej rysował. Spojrzała na jego zatroskaną twarz.
– Co myślisz?
– Mam nadzieje, że nie ma tam Kenmana. Jestem słaby jak dziecko i wolny jak ślimak.
Cały dzień obserwował starą chatę.
– Idę – rzekł. – Posłuchaj teraz uważnie.
Miał poważną minę.
– Zejdę w dół, jeśli wyjdę, zejdziesz. Jeśli nie... zawiesił głos – nie waż się zejść, rozumiesz. Spojrzała tylko na niego.
– Dobrze – rzekła. – Obawiasz się?
–Tak, ale nie możemy czekać. Spojrzał na nią. Chciał coś powiedzieć i ona wiedziała, co to jest, ale nie powiedział nic i zaczął schodzić w dół. Popatrzyła na jego oddalającą się postać i uświadomiła sobie, że jest jej bliższy, niż myślała. Widziała z oddali, że wchodzi do chaty. Modliła się w duchu, by wyszedł, jednak to się nie stało. Poczuła w sercu bolesny skurcz.
– Kenman – szepnęła.
Odczekała chwilę, a potem zaczęła schodzić w dół.
1 komentarz
Pumciak
jestes lobuz zeby przerwac w takim momecie
Sapphire77
@Pumciak Licz się ze słowami, chłoptaś, na piwie my nie byli.
Pumciak
@Sapphire77 dzieki za komplement 73 letni chloptas no no