Droga ku doskonałości - Rozdział I: Próba (Terk)

Stado ptaków minęło Góry Graniczne, zachowując stosowną odległość od ich zboczy. Musiały nadłożyć sporo drogi, aby bezpiecznie przefrunąć obok olbrzymich skalnych mas, ale w ten sposób nie ryzykowały utraty tlenu. Powietrze na wysokościach bywało dosyć zdradliwe, a gatunek zmuszony do corocznej emigracji na południe w celu ucieczki przed zimą nie był wystarczająco wytrzymały, żeby tam przetrwać. Pomijając, oczywiście, kwestię drapieżników żerujących na swoich niewielkich pobratymcach.
Zwykłe ptactwo nie mogło docenić piękna krajobrazu, nad którym właśnie przelatywało, dlatego też stado nie przerywało lotu ani na chwilę, jednak mnóstwo podróżników przybywało w te strony wyłącznie po to, by chociaż raz w życiu wspiąć się na jeden ze szczytów Gór Granicznych i objąć wzrokiem ten zapierający dech w piersiach obraz. Pola uprawne, liczne wzgórza, wąwozy, lasy, a nawet obszary nizinne czyniły to miejsce niezwykle urokliwym. Co prawda, niebezpieczeństw także tu nie brakowało, ale obieżyświaty przymykali na ten mankament oko, upojeni przepiękną okolicą.
Najbliżej położonym – w stosunku do Gór Granicznych – miastem było niewielkie i średnio zamożne Rotturborg, zaś najbliższą wioską – Hefirk. Mieszkańcy wsi żyli głównie z rolnictwa, rybołówstwa i prostego rzemiosła. Nieliczni pracowali ciężko w kopalniach rudy żelaza, jakich w tym regionie nie brakowało. Jednak od dziesiątek lat żaden z nich nie został siłą zaciągnięty do wojska. Nawet w tak niespokojnych czasach, jak te, dowódcy nie zwracali uwagi na małą miejscowość znajdującą się na krawędzi kontynentu. Pamiętali o niej wyłącznie komornicy Rotturborgu. Tak więc życie w Hefirku toczyło się powoli i spokojnie, a nie licząc okazyjnych ataków dzikich zwierząt, niemalże pozbawione było wrażeń. I nikomu to nie przeszkadzało.
Dla przelatujących wysoko nad drzewami ptaków już i tak mała wioska stała się jeszcze mniejsza, ale za to wśród licznych pagórków dostrzegły także niewielką chatkę, znajdującą się kilka mil od Hefirku. W porównaniu do miejscowości budynek ten stanowił wyłącznie punkcik, jednak skupiał wokół siebie potężne moce. Większość zwierząt, choć nie potrafiła korzystać z magii, doskonale wyczuwała jej działanie i zazwyczaj trzymała się z dala. Dlatego stado skręciło nagle w przeciwnym kierunku, by znaleźć się jak najdalej od tej ukrytej pomiędzy wzgórzami tajemnicy. Czas był odpowiednią zapłatą za bezpieczeństwo.
Tymczasem drzwi wejściowe chatki rozwarły się z przeraźliwym skrzypieniem i ze środka wystąpił młody chłopak. Cień niedojrzałego zarostu stanowił jedyną skazę na jego gładkiej twarzy, która już za kilka miesięcy przekształci go z nastolatka w mężczyznę. Długie czarne włosy opadały falami na muskularne ramiona, a zielone oczy spoglądały uważnie przed siebie. W ręku dzierżył drewniany miecz, ale odziany był wyjątkowo lekko – nosił jasną koszulę z obciętymi rękawami i workowate spodnie, a na stopach miał sandały. Jeszcze nie tak dawno temu nie mógłby sobie pozwolić na podobne ubranie, ale wiosna okazała się wyjątkowo łagodna i przyniosła ze sobą ciepło.
Chłopak zamknął drzwi i zbliżył się do dwóch kukieł, stanowiących jego pole treningowe. Zerknął na chwilę w stronę lasu. Mistrz siedział tam, gdzie zawsze, na pniu ściętego drzewa. Podniósł klepsydrę do góry i kiwnął mu głową, dając uczniowi szansę na przygotowanie się.
Młodzieniec wciągnął głośno powietrze do płuc, a następnie wypuścił je wolno. Rozluźniał i napinał mięśnie, jedno po drugim, by spowodować wydzielanie adrenaliny. Skoncentrował wzrok na dwóch kukłach naprzeciwko i wyłączył się na zbędne bodźce, które mogłyby rozproszyć go w czasie próby. Wypchane manekiny zostały nabite na kije i ustawione w pewnej odległości obok siebie, takiej, że kiedy znajdował się pomiędzy nimi, zawsze któryś z nich musiał go trafić. A robiły to za pomocą drewnianych mieczy przymocowanych do ich boków. Miały różne wysokości – prawy górował nawet nad chłopakiem, przez co broń uderzała w szyję, lewy zaś był niższy i drewno kierowało się w stronę dolnych partii tułowia. Obracały się swobodnie wokół własnej osi z prędkością zależną całkowicie od niego. Najtrudniej było obronić się przed obiema na raz, dlatego nie powinno się popchnąć ich w tym samym momencie.
Jednak młodzieniec lubił wyzwania.
Kiwnął mistrzowi głową, a wtedy ten przechylił klepsydrę. W chwili, kiedy pierwsze ziarenko spadło na dół, uczeń popchnął obie kukły i wskoczył pomiędzy nie.
Ataki nastąpiły niemalże w tym samym momencie. Zablokował wyższe uderzenie, odbijając manekin w drugą stronę, a nad niższym po prostu przeskoczył. Siła, z jaką powstrzymał cios wyższej kukły, nie była odpowiednio duża, więc tym razem pierwsze nadeszło dolne trafienie. Powstrzymał je pionowym sztychem i wykonał obrót, który skwitował przecięciem materiału, znajdującego się na szyi drewnianego przeciwnika. Tymczasem miecz prawego manekina powrócił, ale poruszał się tak wolno, że młodzieniec bez problemu chwycił go za rękojeść i odepchnął od siebie, wykonując przy tym cięcie z góry na dół.
Zadanie w teorii było proste – miał traktować te worki treningowe jak prawdziwych wrogów, co znaczyło, że każdy niepowstrzymany atak mógł się skończyć, zależnie od reakcji mistrza, albo śmiercią albo raną. W pierwszym przypadku nauczyciel po prostu przerywał trening i wyznaczał karę, najczęściej znacznie bardziej męczącą od starcia z kukłami, toteż nie bez powodu każdy taki pojedynek traktował bardzo poważnie. Poza tym trafienia twardymi drewnianymi mieczami na praktycznie nagie ciało bolały wystarczająco, żeby starał się ich unikać.
Znowu pierwsze było uderzenie dolne. Odkopnął je nogą i przeciął szyję manekina z drugiej strony, po czym wykorzystał impet ciosu i nabrał prędkości, którą wykorzystał do zaatakowania wyższego przeciwnika. Po wykonaniu pół-obrotu trafił z olbrzymią siłą w improwizowaną głowę kukły. Jej miecz zatrzymał się kawałek przed nim, ale i tak westchnął ze zdenerwowania. Miał nadzieję na to, że zdoła strącić drewniany łeb, jednak jedyną odpowiedzią na jego uderzenie pozostał dźwięk pękającego materiału. Z frustracją chwycił za głowę i obrócił ją w przeciwnym kierunku, po czym jakby od niechcenia zablokował cios niższego manekina, nawet nie oglądając się za siebie.
Dalsze uniki, kontry i parowania zlały się w jego umyśle w jedno. Po tym, jak pierwsza próba "zabicia” kukły skończyła się niepowodzeniem, stracił nadzieję na wygraną w pojedynku. Postanowił skupić się wyłącznie na niedopuszczeniu drewnianych mieczy do swojego ciała i wychodziło mu to bez najmniejszego problemu. Długie lata nauki szermierki opłaciły się. Był szybki, zwinny i bezbłędnie obliczał czas na reakcję, przez co zawsze wykonywał ruch w dokładnie tym momencie, w jakim sobie to zaplanował.
W końcu ostatnie ziarenko piasku spadło na dolną część klepsydry, a mistrz przerwał trening uniesieniem ręki. Młodzieniec powstrzymał obroty manekinów rękoma. Teraz, kiedy przestały być jego przeciwnikami, mógł sobie pozwolić na tak jawne złamanie zasad.
Gdy mistrz zbliżył się do niego, uklęknął na jedno kolano i spuścił głowę w dół.
- Terku.
- Mistrzu Leanilu.
- Podnieś głowę, dziecko. Nie masz się czego wstydzić. Świetnie poradziłeś sobie w dzisiejszym pojedynku.
Terk podniósł głowę i spojrzał mistrzowi w oczy. Jego długowieczny nauczyciel miał najlepsze lata życia już dawno za sobą. Długie siwe włosy, których z roku na rok ubywało, zwisały w nieładzie. Na zmęczonej twarzy pojawiało się coraz więcej zmarszczek, a chociaż brązowe oczy wciąż błyszczały mądrością, dało się w nich dojrzeć także rezygnację. Był złamanym, starym człowiekiem, a to że ostatnie lata postanowił poświęcić szkoleniu swojego potomka, wskazywało na determinację, wciąż bijącą w sercu mężczyzny. Determinację, która ciągle i nieustannie toczyła zaciekły pojedynek z rezygnacją.
- Pozwolę się nie zgodzić, mistrzu – odparł. – Nie udało mi się strącić głów manekinom. Zawiodłem.
- Na to przyjdzie jeszcze czas, Terku. Nie trać nadziei. Jak dobrze pamiętasz, niegdyś mi także jej zabrakło, a jednak udowodniłeś swoją wartość i pozbawiłeś mnie fałszywych złudzeń. Duchy są w tobie i prędzej czy później pomogą ci w wykonaniu zadania, do jakiego dążysz. Jestem tego pewien.
Terk kiwnął głową. Nie zgadzał się ze słowami mistrza. Jak każdy młodzieniec stawiał rzeczywistość nad zapewnieniami. Mimo wszystko postanowił je przyjąć, bo wypłynęły z ust człowieka, któremu ufał bezgranicznie.
- Jak już mówiłem, dobrze się dziś spisałeś. Masz wolne na resztę dnia. Dobrze wykorzystaj ten czas.
Dwa ostatnie słowa były standardową procedurą w przypadku, gdy kukłom nie udało się go trafić. Cztery spośród sześciu dni tygodnia przeznaczali na naukę i treningi. Piąty stanowił sprawdzian umiejętności w walce z manekinami. Zależnie od tego, czy przyjął któreś z uderzeń, kończył się albo wyciskiem większym niż w ciągu poprzednich czterech dni, albo czasem wolnym. Szóstego zaś wędrowali do pobliskiej wioski, Hefirku, by uzupełnić zapasy na następny tydzień. Ze wszystkich ten lubił najbardziej, jako że tylko wtedy miał kontakt z kimś oprócz mistrza Leanila.
Terk podniósł się z ziemi, a starzec odwrócił się i ruszył w stronę chatki. Jednak zanim wstąpił do środka, młodzieniec zatrzymał go głośnymi słowami:
- Na jaki posiłek masz dzisiaj ochotę, mistrzu?
Ujrzał przelotny uśmiech na ustach mężczyzny, tak rzadki ostatnimi dniami.
- Dobrze wiesz, jak bardzo lubię łagodne, królicze mięso…
Chłopak kiwnął głową, a mistrz odwrócił się i wszedł do środka domku. Kiedy nauczyciel zniknął we wnętrzu, Terk ruszył w kierunku małej drewnianej budki, której przydzielili funkcję składzika. Trzymali tam przeróżne narzędzia i broń potrzebną do myślistwa. Młodzieniec odłożył miecz treningowy, założył kołczan na strzały na plecy i zabrał ze sobą łuk. W posługiwaniu się nim nie miał takiej wprawy jak w walce ostrzem, ale umiejętności wystarczały do niewielkich polowań.
Po chwili szperania i uzbrajania się w niezbędne przedmioty wyszedł z komórki i skierował się w stronę lasu. Czas wolny oznaczał, że mógł przez te kilka godzin robić, co tylko chciał, ale mistrz wolał, żeby przeznaczał go na coś pożytecznego. Najczęściej więc czytał książki z ogromnego księgozbioru Leanila, walczył z kukłami, biegał albo polował. Robił wszystko, co było mu potrzebne, by stać się tym, na kogo szkolił go jego nauczyciel. Miał bronić ludzi i chronić ich przed złem, na które przed laty skazał ich władca, jakiemu ufali.
Zamierzał stać się Mieczem Dusz.

Shooty

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 1939 słów i 11269 znaków.

2 komentarze

 
  • Użytkownik Karou

    Niesamowicie przyjemnie sie to czytało :) z niecierpliwością czekam na dalsze części :D

    17 lut 2015

  • Użytkownik Rotiali

    Czekam na kolejne części. Bardzo jestem ciekawa co z tego będzie.

    17 lut 2015