Droga ku doskonałości - Prolog: Zdradzeni (Leanil)

Zakon był dzisiaj pusty jak nigdy dotąd. Do uszu nie dobiegały dziarskie słowa rzucane przez grupkę dyskutujących ze sobą mężczyzn. Kuchta nie przyrządzał przybyłym swojej słynnej mlecznej zupy, która rozgrzewała ciała lepiej niż najznakomitsze wino. Kronikarz nie zapisywał kolejnych kart historią początków Zakonu. Nie słychać też było odgłosów ćwiczeń dobiegających z dziedzińca. Jak na ironię, tego poranka w Mieczach Dusz brakowało życia. Także pozagrobowego.
Leanil bez słowa przeszedł wzdłuż korytarza prowadzącego do spiralnych schodów. Już teraz luka w pamięci doskwierała mu niemiłosiernie, wywołując ostry ból głowy w bliżej nieokreślonym miejscu. Klątwa, jaka została na nich narzucona, powodowała, że nie mógł nawet myśleć o tym, co się wydarzyło, a co dopiero o tym mówić. Doskonale wiedział, do czego doszło, a jednocześnie skażony magią umysł nie potrafił znaleźć wyrażeń zdolnych do opisania wspomnienia. Zbrodnią było złamać człowieka w tak młodym wieku, ale oprawcy dawno już zabłądzili na ścieżce moralności.
Po wejściu na górę skierował się w stronę drzwi, zza których dobiegał jedyny odgłos wskazujący na to, że w zamku znajdował się jeszcze ktoś oprócz Leanila. Właściwie ten powtarzalny, jednostajny dźwięk, przypominający głuche uderzanie czegoś małego i twardego o kamienny blok, zdradzał również tożsamość gościa Zakonu, jednak mężczyzna musiał zobaczyć go na własne oczy. Żeby upewnić się, że klątwa nie wyrządziła mu większych szkód niż podejrzewał.
Kiedy uchylił drzwi niewielkiego pomieszczenia, siedzący na parapecie przystojny mężczyzna z burzą czarnych włosów opadających mu w nieładzie na czoło nawet na niego nie spojrzał. Abharydowe Ostrze leżało pod nim oparte o mur.
- Felldrinie.
- Leanilu.
Maleńka piłeczka zrobiona z liści brioskwi odbijała się raz po raz od kamienia i wracała do ręki mężczyzny, który posyłał ją tam ponownie. Osiągnięcie takiej precyzji dla zwykłego człowieka było niemalże niemożliwe i prędzej czy później źle wymierzyłby kąt, a kulka umknęłaby jego chwytowi. Felldrinowi przychodziło to jednak bez trudu. Mógłby siedzieć tu cały dzień i noc i nie przestać poruszać ręką ani na chwilę, mimo to piłeczka nie zmieniłaby toru lotu w żadnym momencie.
Członkowie Zakonu nie należeli do zwykłych ludzi. Ich władca się o to zatroszczył.
- Odeszli – powiedział Felldrin, zanim Leanil zdążył zadać mu pytanie. Mężczyzna planował usiąść na parapecie drugiego okna, ale zatrzymał się wpół kroku.
- Jak to? – zdołał z siebie wykrztusić.
- Odeszli – powtórzył, nie przestając odbijać piłeczki. Nie podniósł także wzroku. – Odeszli jeszcze przed świtem, kilka godzin po tym, jak rzucono na nas klątwę. Rozpierzchli się po świecie, byle jak najdalej od tego plugawego miejsca. Nikt nie ruszył za nimi w pościg. Przecież i tak nic nie powiedzą. – Uśmiechnął się, a był to uśmiech wściekły i smutny zarazem. – Ja również planowałem odejść, ale wiedziałem, że przyjdziesz tu dzisiaj, by kontynuować Służbę. Postanowiłem dotrzymać ci towarzystwa ten ostatni raz, nim wyjadę.
Leanil westchnął cicho i oparł się o ścianę. Ból głowy minął, zastąpiony innym uczuciem. Poczuciem bezsilności.
- O czym ty mówisz, Felldrinie? Dlaczego to uczynili? Dlaczego ty także zamierzasz tak postąpić? Winniśmy Służyć i chronić bezbronnych przed Upiorami, dopóki nie wychowamy swych następców. Złożyliśmy Przysięgę…
- Przysięga – zaczął Felldrin, gwałtownie ukrywając piłeczkę w dłoni i zaciskając ją w pięść. Jego twarz wykrzywiła się w kolejnym gniewnym grymasie, tym razem pełnym furii i nienawiści – przestała cokolwiek znaczyć w chwili, gdy rzucono na nas zaklęcie. Nie można złamać swoich ślubów, gdy zostały złożone zdrajcom. Gdy człowiek zabija, staje się mordercą. Jednak kiedy od jego ciosów pada morderca, nazywamy to sprawiedliwością. Dlatego właśnie nie można zdradzić zdrajców. Wszelkie przysięgi przestają wtedy obowiązywać. Rozumiesz, Leanilu?
- Upiory…
- Upiory odeszły. Słyszałeś króla. Po prostu nas zostawiły.
Leanil spojrzał na niego szklanymi oczami pełnymi łez duszy, łez, które nie chciały wypłynąć.
- Ale powrócą.
Felldrin pokiwał zgodnie głową. Opuścił wzrok i schował piłeczkę do kieszeni, po czym sięgnął po swoje Ostrze.
- Braliśmy udział w bezsensownej wojnie – powiedział. – Walczyliśmy za sprawę z góry skazaną na porażkę, u boki ludzi przesiąkniętych złem i zepsuciem. Osiągnęliśmy doskonałość Duszy. I zmarnowaliśmy ją… - Zamilkł na chwilę, zadumany nad znaczeniem własnych słów. Kiedy podniósł wzrok i spojrzał Leanilowi w oczy swoimi niebieskimi tęczówkami, mężczyzna ujrzał w nich rezygnację. – A potem nas zdradzono. Wypowiedziano klątwę, by ludzie nigdy nie usłyszeli z naszych ust opowieści o zagładzie, na jaką skazał świat wielbiony władca. Zostaliśmy złamani, Leanilu. Król stworzył ideały i udowodnił, że zniszczyć można je równie łatwo jak skażone rdzą żelastwo. Z tym że metal pozostawia po sobie chociaż ostre odłamki, podczas gdy nasze fragmenty są tępe i bezużyteczne.
Podniósł się z parapetu i uniósł Abharydowe Ostrze, by umieścić je w pochwie na plecach. Następnie ruszył powolnym, zmęczonym krokiem w stronę wyjścia. Zawahał się w progu, zatrzymany słowami Leanila:
- Następcy…
- Jeśli chcesz, możesz wychować swoich – mówił, nie odwracając głowy. Oparł się ręką o mur, jakby potrzebował wypoczynku. – Na bogów, przecież i tak nie zdołałbym cię powstrzymać. Jednak ja nie zamierzam dawać przyszłym pokoleniom nadziei, by rzeczywistość zmiażdżyła ją jak robaka.
Leanil ukrył twarz w dłoniach.
- Czym się staliśmy, Felldrinie?
- Niczym. Nigdy nic nie znaczyliśmy. Żegnaj, Leanilu.
I odszedł.

Shooty

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 1068 słów i 6063 znaków.

Dodaj komentarz