Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Za dużo myślę...

Maj, żar leje się z nieba. Jadę rowerem do zlecenia. Skończ informatykę mówili, będzie praca mówili. Pracuję w sieci sklepów RTV jako złota rączka, jeżdżę po klientach i naprawiam ich sprzęt, podłączam go i konserwuję. Jesteśmy małym oddziałem i na miejsca dojeżdżam rowerem. Swoim. Odbieram telefon, słyszę kobietę na skraju płaczu, spisuje adres i wsiadam na rower. Wklepuje do GPSa adres, zakładam słuchawki i jadę. Jakie to szczęście, że mieszkam w małym mieście i wszędzie jest blisko. Jadę półgodziny, aż w końcu dojeżdżam na miejsce, dzwonię domofonem i wbiegam na piąte piętro post-komunistycznego bloku. Drzwi jak trafnie oceniłem, otworzyła mi prawie zapłakana kobieta. W głowie pozostają dwa pytania, popsuła się telewizja i nie może obejrzeć jakiegoś serialu, czy coś innego? Serial punkt, coś innego punkt na minusie. Z wnętrza mieszkania dobiegają krzyki dzieci pomieszane z jakimiś innymi odgłosami. Czyli albo telewizja albo padł internet. Telewizja punkt, internet na minus. Kobieta prowadzi mnie do salonu, a tam trzech, prawdopodobnie jej synów, w wieku od ośmiu do dwunastu lat, walczą o dwa kontrolery od najnowszej konsoli Microsoftu. Znaczy dwóch młodszych się bije, bo najstarszy odebrać sobie go nie daje. Odejmuje sobie punkt, ani WiFi, ani serial.
-Marcin, Marek i Michał! Do pokoju!- zaraz po wejściu do salonu krzyczy ich matka.
Punkt dla mnie, zgadłem, że to jej trzej synowie, wychodzę na zero. Patrzę na sprzęt, telewizor około czterdzieści pięć cali, pod spodem DVD i konsola. Nie najtańszy zestaw, lekką ręką ok. 6-7 tyś. Dwie opcje, ma bogatego męża z firmą, ale ta opcja odpada bo wybudowaliby sobie dom, a nie gnieździliby się w bloku z płyty, lub ma męża zagranicą, który rekompensuje dzieciom nieobecność prezentami. Firma minus, zagranica plus. Pozostaje sprawa wezwania, znów dwie opcje, albo dzieciaki nie dają jej oglądać, plus , albo któraś z wcześniejszych opcji czyli jakaś usterka, minus. Wchodzę do salonu i już próbuje się zapytać o co chodzi, gdy zauważam wystające zza drzwi trzy głowy. Dziecięce głowy.
-Marsz do swoich pokoi albo pan zabierze konsolę!- znowu krzyczy ich matka. Głowy zniknęły, a ona jeszcze poszła to sprawdzić, po czym wróciła i poprosiła bym usiadł.  
-Ich ojciec- zaczęła mówić- pracuje w Monachium i w ramach przeprosin kupuje im drogie prezenty- punkt dla mnie, ojciec pracuje zagranicą- ale jak tylko ją dostali, to na niej siedzą dzień i noc, ani groźbą, ani prośbą nie chcą z niej zejść, a jak już zejdą to nie przełączają na telewizje, a ja tego zrobić nie umiem i najstarszy Marcin pokazać mi tego nie chce, i siedzę tak wpatrzona w czarny ekran-wzdycha. Drugi punkt dla mnie, dzieci nie dają jej oglądać.
-I co ja mam z tym zrobić?- pytam, bo sam nie wiem jak biednej kobiecie pomóc.
-Mógłby pan mi pokazać jak przełączyć z gry na telewizje? I jakiś sposób na to by im zabronić grać?
Chwilę myślę, po czym podchodzę do konsoli i odłączam zasilacz, oraz biorę pilota i tłumaczę kobiecie.
-Bierze pani pilota, klika tu u góry guzik AV, przełącza pani z HDMI 2 na HDMI 1 i klika OK- pokazuje jej każdy krok.
-Pan chwilę poczeka, ja to sobie zapisze!- i wybiega poczciwa kobieta z pokoju po chwili wracają z ołówkiem i kartką papieru. Zapisuje każdy krok po kolei z triumfalnym uśmiechem. Wręczyłem jej także kabel od zasilacza i pokazuje jak go podłączyć i odłączyć. Matka rozradowana.
-Może pani także rozpisać im godziny grania, np. po zrobieniu lekcji i posprzątaniu pokoi, inaczej nie ma grania.
-A co zrobić z kłótniami o dżojstiki? Bo ich jest trzech, a dżojstiki tylko dwa.
-Na to musi już pani opracować własny plan- kobieta chwilę pomyślała po czym zawołała dzieciaki.
Pierwszy wbiegł najstarszy, chwycił za kontroler, przełączył szybko kanał, a tu zonk. Konsola nie działa, a nie działa bo w rękach za plecami mamusi jest kabel od zasilacza. Dzieciak w ryk. Mama triumfuje.
-Od teraz- z uśmiecham na twarzy zwraca się do dzieci- gracie tylko o wyznaczonych godzinach i tylko wtedy gdy odrobicie lekcje i posprzątacie pokoje.
-ALE MAMO!- krzyczy naraz cała trójka- tak nie wolno, poskarżymy się tacie!
-A skarżcie się, a teraz do pokoju odrobić lekcje i jak skończycie to może jeszcze dziś przez godzinę pogracie, i pierwsi grają ci, co najszybciej zrobią zadania.
Dwóch młodszych pognało do pokoju, a najstarszy, jestem święcie przekonany, że był cały obsmarkany, powlókł się ze łzami w oczach. Usłyszałem tylko trzask drzwi.
-Dziękuje panu, uratował mi pan życie.
-Nie ma sprawy, to dla mnie żaden problem.
Wychodzę bogatszy o pięćdziesiąt złotych z najłatwiejszego w życiu zlecenia i z poczuciem spełnienia dobrego uczynku. Wsiadam na rower, zakładam słuchawki i jadę. Zawszę jak nie mam co robić to myślę, jeszcze z tego pożytku nie miałem, ale kto wie? Zacząłem podsumowywać swoje dotychczasowe życie. Mam 26 lat, stałą pracę za 1200zł na rękę, szefa nie lubię i nie pracuję tam gdzie sobie wymarzyłem czyli w branży gamedevu tylko w sklepie RTV choć przynajmniej nie pracuje w spożywczaku na kasie. Nie mam dziewczyny, żadnych marzeń i osiągnięć. Ledwo wiąże koniec z końcem. Wspominałem już, że z mojego myślenia są same problemy? Wjechałem na pasy i ledwo zdążyłem spojrzeć w prawo, a już wylądowałem na masce samochodu. Chwała Bogu, jechał wolno. A raczej jechała, bo była to ona. Niska blondynka, szczupła, niebieskie oczy, ok. 24-25 lat, rozmawiała przez telefon. Czyli nie uważała, ale wina moja. Zacząłem się podnosić, a ona wyszła z samochodu przerażona, szybkie oględziny w międzyczasie, rower cały, ja cały, auto całe. Analizuje sytuację, znów dwie opcje, albo zacznie przepraszać, zdobywam punkt, albo krzyczeć, tracę go.  
-Prze-przepraszam, nic panu nie jest? Nie zauważyłam pana. Jest pan cały?- punkt dla mnie, jeszcze nigdy nie zdobyłem trzech jednego dnia, rekord.
-Wszystko dobrze, też nie uważałem, to ja powinienem przeprosić.
-Mam dzwonić na pogotowie? Policję? Na pewno wszystko dobrze?- jeszcze policji i szpitala mi brakowało.
-Nie trzeba, wszystko jest ok.
-Jeszcze raz przepraszam- miała słodki głos, była ładna i chyba zajęta. Wolna, punkt, zajęta, minus.
-Nie trzeba, naprawdę- podszedłem do niej, byłem o głowę wyższy, podałem jej rękę i przedstawiłem się.
-Robert Lewandowski, nie Robert Lewandowski piłkarz, tylko Robert Lewandowski informatyk.
-Julia Majewska- odparła patrząc na mnie trochę dziwnie.
-Miło mi, choć to zapewne nie jest najlepsze miejsce na spotk...- zdanie przerwał mi dźwięk klaksonu i krzyk kolesia z auta z tyłu.
-Spier****ć z drogi, blokujecie ruch!- rzeczywiście trochę był wstrzymany.
-Zjedziemy na bok?- zaproponowałem Julii, a ta przytaknęła. Zjechaliśmy kawałek dalej do uliczki osiedlowej i nowo poznana koleżanka zaparkowała w pierwszym wolnym miejscu. Wysiadła, cały czas drżała. Wspominałem już, że jest ładna?
-Ja- jak rozwiążemy sprawę wypadku?- spytała przestraszona.
-Hmm...- sztucznie się zastanawiałem bo już miałem tak naprawdę pomysł- Dałaby się pani namówić na kawę i ciasto? Dziś wieczorem, powiedzmy ok.18, w kawiarni „Relikt” przy rynku? Bylibyśmy kwita.
-Właściwie...- zajęta, czyli z trzech punktów zostają dwa, koniec marzeń o utrzymaniu rekordu- dlaczego nie i tak nie miałam nic dziś do roboty- czyli nie zajęta? Cofam minus, ale nie przyznaje sobie punktu, bo nie znam do końca odpowiedzi.  
-Więc jesteśmy umówieni- triumfuje, o 18 pseudo randka, a o 21 mecz reprezentacji, dzień skończy się dobrze. Jeszcze szybka wymiana numerów i ona odjeżdża, a ja wsiadam na rower i już nie zakładam słuchawek, bo naprawdę skończę w szpitalu. Przyjeżdżam do mieszkania, mieszczącego się w samym centrum miasta w kamienicy którą wynajmuję. Pierwsze i drugie piętro składające się na mieszkanie to siedemset złotych miesięcznie, zostaje pięćset plus napiwki. Nie najgorzej, ale ja na konsole i plazmę pozwolić sobie nie mogę. Patrzę na zegarek, jest piętnasta, więc mam trzy godziny do spotkania. Szybki prysznic, golenie i prasowanie ubrań. Ogarniam syf, bo kto wie jak to się skończy, i lecę do sklepu po jakieś wino. Po drodze wpadam do bukmachera obstawić dzisiejsze wyniki reprezentacji, jak wejdzie kupon to jestem dwieście złotych do przodu,jeśli mój imiennik strzeli dziś Holandii więcej niż dwa gole to jestem prawie tysiąc do przodu, a jak nic nie wejdzie to pięćdziesiąt do tyłu. Wracając do siebie spotykam kolesia od którego wynajmuję mieszkanie. Od dwóch tygodni zalegam z czynszem, ale jak wejdzie kupon to zapłacę. Omijam więc go szerokim łukiem i wchodzę do siebie od tyłu przez stary bar w piwnicy. Jakby to tak uruchomić? Ale, co ja bredzę, nie mam pieniędzy ani wiedzy na temat prowadzenia kawiarni lub baru. Jestem tylko informatykiem. Wracam do domu, kładę wino na stole i przebieram się w marynarkę. Siedemnasta trzydzieści. Myję zęby i szykuję się do wyjścia. Wyglądam przez okno sprawdzając czy nie ma wynajmującego moje mieszkanie kolesia. Czysto. Wypadam z mieszkania, zamykam je i biegnę w stronę kawiarni, mieszczącej się dwie kamienice od mojego mieszkania. Siedemnasta czterdzieści. Czekam. W końcu, pięć minut po osiemnastej, przychodzi Julia. Ubrana w śliczną sukienkę i buty. Mówiłem już, że jest piękna? Siadamy, zamawiamy kawę i ciasto. Rozmawiamy w tak zwanym międzyczasie. Dowiedziałem się, że jest przedszkolanką, jest sama i mieszka jeszcze z rodzicami bo nie może znaleźć mieszkania. Punkt dla mnie, jest wolna. Dziś biję rekord. Rozmowa się  klei, podają ciasto i kawę. Nigdy w tej kawiarni nie byłem i nie wiedziałem czego się spodziewać. Zawiodłem się, kawa i ciasto okropne. Julii chyba też nie smakuje. Muszę więc ratować wieczór. Płacę, pomimo sprzeciwów Julii, za kawę i szarlotkę i zapraszam ją do siebie. Przyjmuje zaproszenie więc idziemy do mnie. Całe szczęście, że posprzątałem i kupiłem wino, może jeszcze uratuje ten wieczór. Jest wpół do dziewiętnastej, w telewizji nic. Puszczam coś z laptopa i nalewam wina. Rozmawiamy. Dużo mówi o sobie, to dobrze, przynajmniej ja nie muszę. W końcu pyta jaki mam na siebie plan. Ja? Plan? Na siebie? Chciałem jutro wstać, zjeść w lokalnym fast-foodzie i jechać do roboty. Nie mówię jej tego. Wymyślam coś o robieniu własnej strony internetowej. Chce ją zobaczyć. Cholera. Nie mam żadnej strony. Wyłączam film i próbuje coś na szybko wymyślić. Przypominam sobie o stronie, którą robiłem dla pewnej kawiarni, ale jej nie zabrali bo nie była tak jak oni chcieli. Chwilę później zrobili sobie identyczną za darmo. Pieprzeni ludzie. Pokazuje stronę Julii. Jest zdumiona i zachwycona. Pyta dla kogo strona. Dalej kłamię, że dla mnie bo chcę otworzyć swoją kawiarnię. Powinienem palnąć się w czoło i odgryźć język. Cholera, więcej nie pije wina bo gadam po nim głupoty. Oczy się jej świecą, przytula się do mnie. Chyba wygrałem. Za jakiś czas powiem jej, że nie ma żadnej kawiarni, zawsze chciałem tworzyć gry ale nie przyjęło mnie żadne studio, ale to jej powiem jak już będziemy razem. Na razie wygrywam w tą grę.  
     Obudziłem się obok niej, wstałem i poszedłem do sklepu po bułki i coś do nich, przecież nie podam jej na śniadanie kebaba ani chińszczyzny. Wracam i robię śniadanie i kawę, całe szczęście, że jest sobota. Zalewam kawę i z góry schodzi ona. Ubrana w moją koszulę, jest na nią o wiele za duża. Cholera, ale jest piękna. Siada do stołu, a ja podaję śniadanie. Jemy w spokoju, w ciszy, tylko się do siebie uśmiechamy.  
-Gdzie chcesz otworzyć tą kawiarnię? - pyta mnie między łykami kawy. Zbaraniałem, a ona przypomina mi wszystkie moje wczorajsze kłamstwa. Cholera, nigdy więcej nie kłamać. Myślę intensywnie, aż przypominam sobie o resztkach baru w piwnicy, czyli ladzie, paru stołach i krzesłach, wszystko w kurzu. Zaprowadzam ją tam. Brnę w swoje kłamstwo, ale lepszy rydz niż nic, choć teraz nie mam żadnego odwrotu. Zmyślam coś o remoncie, planach i w ogóle. Jak wyjdzie to się potne mydłem. Chyba jej się podobają moje kłamstwa. Wracamy na górę, kończymy śniadanie, ona się przebiera, dziękuje za spotkanie i wychodzi. Cholera. Siadam do komputera. Sprawdzam co potrzeba do otworzenia kawiarni, ale po chwili się opamiętuje i wyłączam komputer.
Nie zamierzam się babrać w coś czego nie umiem prowadzić.  
     Lewy strzelił trzy bramki, reszta wyników weszła, jestem tysiąc sto złotych do przodu. Zapłaciłem czynsz. Zostało mi tylko dwieście.
     Minęły dwa miesiące od pierwszego spotkania z Julią, od miesiąca jesteśmy razem, a dziś przywozimy jej rzeczy do mnie. Na razie nam się układa, ale ona cały czas dopytuje się o kawiarnię, powoli pękam, zaczynam rozglądać się za kredytem na remont piwnicy i edytuję stronę pod siebie i swoje plany. Ponad to, zbieram potrzebne dokumenty i odwiedziłem jubilera, a wszystko to w tajemnicy przed Julią. Zrobię jej prezent na dwudzieste szóste urodziny, niech ma, a ja mam tylko dwa miesiące.  
     Wziąłem kredyt, wyremontowałem piwnicę, pomalowałem ściany, odrestaurowałem stoły krzesła i ladę, kupiłem dużo książek i półek, kawiarnio-czytelnia.Wszystko w tajemnicy przed Julią i kolesiem od którego wynajmuje mieszkanie. Kupiłem potrzebne naczynia, czajniki, herbaty, kawy, cudawianki, zamówiłem szyld. Pozostaje więc tylko czekać do 10 października. Kawiarnia in progres. Nie wiem jak ja poprowadzę ale wiem, że będzie.
     Nadszedł dzień sądu. Wstałem przed Julią, zrobiłem śniadanie, włożyłem świeczkę w babeczkę, zapaliłem ją, ułożyłem wszystko na tacy, poszedłem na chwilę do kawiarni coś zrobić i ruszyłem do góry. Otworzyłem drzwi od naszej sypialni i po cichu podchodzę do łóżka. Ona otwiera oczy i patrzy na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Uwierzcie, że od tego wzroku nawet pan Pudzianowski by wymiękł. Położyłem tacę na szafce nocnej obok łóżka i kładę się obok mojej królowej, podaje jej tacę. Naleśniki, lody i gorąca czekolada, znienawidzi mnie bo się „odchudza” ale ten jeden raz mi chyba wybaczy. Opróżniła cała tace. Nie wiem gdzie ona to mieści ale po cichu liczyłem, że coś dla mnie zostanie, cóż nie zawsze się udaje, mogłem zrobić więcej.  
Przytuliła się do mnie i zapytała czy to wszystko, wstałem więc, poprosiłem by się ubrała, wziąłem ją na ręce i zacząłem schodzić na dół do piwnicy. Utworzyłem drzwi, zapaliłem światło, a tam czekali na nas nasi znajomi i najbliższa rodzina, m.in. ta pani od dzieci i konsoli, która okazało się, była jej koleżanką.
-Niespodzianka!- krzyknęli wszyscy razem, tak jak to na amerykańskich urodzinach niespodziankach jest w zwyczaju. Dziwny zwyczaj, nie lepiej krzyczeć, najlepszego? Pieniędzy? Wygranej w Totka? Ale jak mus to mus. Julia stanęła na nogach i rozglądała się po kawiarni, lecz goście nie dali jej wiele czasu, zaczęły się prezenty i życzenia. Ja w tak zwanym międzyczasie poszedłem na górę, wziąłem szyld, tabliczkę z godzinami otwarcia i wiertarkę. Po półgodziny wszystko było gotowe i wróciłem na dół. Urodzinowe zwyczaje się skończyły i ruszyłem za ladę robić herbaty i kawy, oraz kroić ciasto, które robiłem dzień wcześniej od 23 do 4 rano dziś, nienawidzę nie spać. Julia chodziła po kawiarni jak w transie. Chyba jej się podobało bo po całkowitych oględzinach dostałem buziaka. Punkt dla mnie. Czas mijał, a ja czekałem na odpowiedni moment by wyjąć mój prezent spod lady. To małe cholerstwo kosztowało mnie tysiąc osiemset złotych! Ale warto było. Około godziny szesnastej stwierdziłem, że już pora i poprosiłem ją byśmy wyszli na zewnątrz, goście chyba wyczuli moje intencje i ruszyli za nami. Stanęliśmy pod szyldem, uklęknąłem i się jej oświadczyłem. Nie pamiętam co mówiłem, wiem, że się zgodziła. Oświadczyłem się pod szyldem „Robert i Julia”, naszej wspólnej kawiarni, a chwilę później ja dowiedziałem się o dodatkowym prezencie ale dla nas obojga.
     Minęły dwa lata od otworzenia naszej kawiarni, która całkiem nieźle prosperowała. Prosperowała tak dobrze, że wykupiłem całą kamienice, która musiała przejść gruntowny remont bo we wcześniejszym układzie nie było by miejsca dla naszej czwórki. Chwila, co? Jak czwórki? A n po prostu, jestem szczęśliwym mężem i ojcem bliźniaków, Pawła i Mai. Góra to teraz pokój dziecięcy, a dół to kuchnio-salono-sypialnia. Jestem jednak szczęśliwy.
     Nadszedł czas myślenia. Znowu jechałem rowerem tą samą trasą na której spotkałem pierwszy raz Julię i znowu podsumowywałem swoje życie. Jest nieźle Ziemia się kręci, ja żyję, mam 28 lat, własną kawiarnię która przynosi zyski, kochającą żonę i dzieci. Jest więc chyba dobrze? Dochodzę więc do wniosku, że życie nie jest ani gorsze, ani lepsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne.

Krzywy

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 3105 słów i 17349 znaków.

2 komentarze

 
  • nienasycona

    Niczego nie klikam, bowiem dam sobie łeb uciąć, że historię z konsolą już kiedyś gdzieś czytałam. Mogło być to w autentykach na JM. Nie wiem, jak reszta tekstu, ale ten fragment na pewno nie jest Twoj

    22 cze 2016

  • Krzywy

    @nienasycona jeśli mam być szczery, to przy pisaniu tej pracy konkursowej, bo na konkurs właśnie to opowiadanie pisałem, nie wydawało mi się bym coś spisywał, choć często łapie się na spisywaniu z pamięci jakiś fragmentów książek, choć sam nie wiem z jakiej to książki było. Nie jest to celowe działanie, choć jeśli Ci to przeszkadza to przepraszam.

    24 cze 2016

  • Krzywy

    @nienasycona jeśli znajdziesz taki lub podobny fragment to prześlij mi go na priv. Zmienię wtedy opowiadanie lub w ogóle je usunę. Nie chcę być kojarzony z plagiatami ;D

    24 cze 2016

  • beno1

    super :bravo:

    22 cze 2016