Cholera!, znowu się nie wyspałam — ta myśl towarzyszyła mi codziennie rano od ponad trzech tygodni. Czyli odkąd zaczęła się szkoła. Kiedy były wakacje, mogłam sobie pozwolić na pójście spać wcześniej, tak samo jak i mogłam dłużej pospać. No, ale nie teraz kiedy zaczęła się trzecia klasa liceum, czyli dla mnie ta najważniejsza — z wielu powodów — i po pierwsze musiałam się uczyć, a po drugie jeszcze lepiej zadbać o swoją sylwetkę. Nie widziałam żadnych zmian w swoim ciele, ale to pewnie dlatego, że widziałam się codziennie w lustrze. Jednak moja mama kilka tygodni temu zwróciła mi uwagę, że chyba się zaniedbałam. I rzeczywiście tak było — po sprawdzeniu swoich wymiarów, okazało się, że przybyło mi kilka w biodrach i udach. Dlatego zaraz po jej słowach postanowiłam, że będę wstawała trochę wcześniej i biegała przed szkołą.
Wzięłam do ręki telefon, który leżał na stoliku obok mojego łóżka i wyłączyłam budzik, który od dłuższego czasu mnie irytował swoją piosenką. I być może dlatego jej nie zmieniłam, żeby zawsze po niej wstawać. Podniosłam się z łóżka i przeciągnęłam, słysząc, jak kości mi strzelają. Zamknęłam oczy, wyciągając do tyłu głowę, a potem podeszłam do okna, aby odsłonić rolety. I przeżyłam niemałe zaskoczenie, gdy okazało się, że już były w górze. Przez chwilę zastanawiałam się, czy naprawdę byłam tak zmęczona, że zapomniałam o nich wczoraj wieczorem, ale szybko mnie to przestało interesować, gdy spojrzałam za okno domu, który stał naprzeciwko mojego i zobaczyłam w nim bursztynookiego.
Bursztynookiego, bo nie znałam jego imienia, codziennie od dwóch miesięcy widywałam go właśnie w tej sytuacji — podnosiłam rolety, patrzyłam za okno w stronę tego naprzeciwko i stał tam on. Stał i patrzył wprost na mnie. Czasami miał kubek w dłoni, a czasami, tak jak teraz, po prostu opierał się o framugę i patrzył wprost na mnie. Zdarzało się, że widziałam go tam również w nocy, kiedy po nauce zasłaniałam rolety i gasiłam światło.
Kiedy miało to miejsce pierwszy, drugi i kilka kolejnych razy miejsce, byłam trochę przestraszona. W końcu nie znałam gościa, a on codziennie patrzył mi przez okno. Cholera, dobrze, że miałam pokój na piętrze, a nie na parterze, bo, kto wie, może w takiej sytuacji stałby codziennie pod moim oknem. No, ale w końcu stało się to dla mnie normą (o ile można było tak powiedzieć o czymś takim) i doszłam do wniosku, że skoro tylko się gapi, to nie mam powodów do obaw.
Uniosłam dumnie głowę i zrobiłam to, co zawsze — czyli pokazałam mu środkowy palec, a on, jak zawsze, uśmiechnął się do mnie, kręcąc głową.
Kiedy odeszłam od okna i skierowałam się do łazienki, przestałam już zaprzątać tym sobie głowę. Umyłam zęby, przemyłam twarz wodą, związałam swoje długie włosy w kucyk i ubrałam się odpowiednio do pogody, a następnie jak najcichszej potrafiłam wyszłam spokoju i zeszłam na dół.
Kiedy znalazłam się poza domem, spojrzałam na swojego smartwatcha, a następnie zaczęłam trening. Po dziesięciominutowej rozgrzewce, przeszłam do biegania jogging. Na samym początku zupełnie zignorowałam informacje znalezioną w internecie, żeby przed bieganiem nawet chwilę się rozgrzać i na następny dzień skończyłam z prawie niemożliwymi do wytrzymania zakwasami. Dobrze, że była to końcówka wakacji i nie musiałam iść do szkoły, bo z całą pewnością chodziłabym jak sztywny drut.
Dość szybko polubiłam bieganie, bo całkiem sprawnie oczyszczała mi się wtedy głowa i zamiast myśleć o pierdołach, mogłam się skupić na rzeczach najważniejszych. Na przykład dzisiaj był dzień, w którym miałam się dowiedzieć, czy mój pomysł na temat przewodni balu maturalnego zostanie wybrany. Jeżeli miałam być szczera, to tak naprawdę tylko mój się nadawał. Bajki Disneya? Błagam, nie jesteśmy dziećmi. Lata dziewięćdziesiąte? No, to już wyżyny kreatywności. Mafia? O tak, mało mamy prawdziwych mafiosów dookoła. Dlatego uważałam, że mój pomysł z motywem przewodnim w stylu Las Vegas był najlepszy. Neon, karty do pokera, ruletka. No, tu można było zaszaleć! Poza tym do tego elegancki ubiór będzie bardziej pasował niż do jakichś bajek Disneya.
Kolejną sprawą, o której chciałam zacząć myśleć był konkurs matematyczny, który odbywał się na początku grudnia i w którym zawsze brałam udział, gdy nagle zamiast tego, w mojej głowie pojawiła się inna myśl. Myśl, która była ze mną niemal codziennie. A nawet co kilka godzin dziennie od trzech miesięcy!
Cholera, jak gorąco!!!, pomyślałam i przetarłam pot z czoła.
To była jedyna rzecz, której nienawidziłam w Miami — pogoda.
Kiedy mama powiedziała, że przeprowadzamy się i nasze miejsce zamieszkania z Alaski zamieniamy na Florydę, byłam w siódmym niebie. Naprawdę. Bo nienawidziłam tego stanu, który był najzimniejszym w całych Stanach. Ale odkąd przeprowadziłam się na tutaj, zaczęłam za nim tęsknić i poniekąd darzyć ciepłymi uczuciami. Bo zapewne tam teraz było coś około sześciu stopni, a nie jak tutaj dwadzieścia osiem!
Zmarszczyłam czoło i przymknęłam oczy, zwalniając.
To jest piekło.
— Wszystko w porządku? — Usłyszałam męski głos obok siebie i mimo że była szósta rano i było dość jasno, moja czujność od razu wzrosła.
Spięłam się i przyspieszyłam nieco tempo, chcąc być w gotowości, aby zacząć uciekać, ale najpierw rzuciłam spojrzenie mojemu towarzyszowi. I w jednej sekundzie znowu zwolniłam. A potem zaczęłam mrugać powiekami.
Obok mnie biegł chłopak z oczami w kolorze bursztynów.
Zignorowałam coraz szybciej bijące serce, bo pierwszy raz miałam okazję przyjrzeć mu się z bliska. Akurat to, że był naprawdę wysoki — sporo wyższy ode mnie — wiedziałam od początku, gdyż kiedy stał w oknie, jego głowa sięgała prawie poza ramę, podczas gdy moja była gdzieś w połowie. Biegnąc jednak obok niego, i tak byłam zszokowana tym, jak wysoki był. Poza tym miał nieco mniej przyjazny wyraz twarzy, niż kiedy patrzyłam na niej z jakiejś odległości. Myślałam, że jego rysy zaliczały się raczej do tych łagodnych, ale teraz widząc jego ostro zarysowaną szczękę i wysokie kości policzkowe w mojej głowie na starcie zaliczyłam je do ostrych.
— Pytałem, czy...
— Co ty robisz, zboczeńcu? — spytałam, przerywając mu. Pierwszy raz był tak blisko mnie. W ogóle to był pierwszy raz, gdy widzieliśmy się poza murami naszych domów.
Widziałam, jak lekko go odrzuciło na moje określenie.
— Zboczeńcu? — Jego głos brzmiał, jakby sam nie dowierzał, że tak go nazwałam. Ale to była prawda.
Prychnęłam.
— A jak inaczej nazwać faceta, który cały czas gapi się w moje okno?
— Bez przesady, tylko kilka...
— Czy rano, czy wieczorem — ciągnęłam, czując, jak pod piersią cały czas coś mi rośnie — ty od miesiąca stoisz w swoim oknie i gapisz się wprost na moje.
— Hola, hola, panienko — roześmiał się, a jego oczy zaświeciły w słońcu — skoro widujesz mnie w nim dwa razy dziennie, to może ty się gapisz na mnie, co?
— Nie bądź śmieszny — obruszyłam się. — Ty to zacząłeś.
— Jak sama zauważyłaś, masz okno naprzeciwko mojego, więc może kilka razy spojrzałem.
Taa, kilka razy.
— To od teraz w ogóle w nie nie patrz — wymamrotałam pod nosem i spojrzałam przed siebie. Jednak kiedy ten koleś cały czas obok mnie biegł, znowu odwróciłam głowę w jego stronę. — Co ty robisz?
Rozejrzał się dookoła, po czym szeroko się do mnie uśmiechnął i rozłożył ręce.
— Jak to „co"? Biegam — odparł, następnie wzruszając ramionami. — Postanowiłem, że najwyższy czas zadbać o sylwetkę.
Prawie się zaśmiałam, ledwo udało mi się to powstrzymać.
Chcąc nie chcąc, moje oczy zlustrowały jego sylwetkę i moją pierwszą myślą, było, że gdybym była facetem i wyglądała tak jak on, to moja mama zamiast mówić mi, że powinnam trochę zrzucić, byłaby ze mnie dumna, że wyglądam właśnie tak.
Z zamyślenia wyrwało mnie kolejne przejeżdżające obok nas auto.
— I postanowiłeś to robić, wtedy kiedy ja to robię? — dociekałam. — I dokładnie tą samą drogą, którą ja biegam?
Podrapał się po głowę, udając zamyślenie.
— Nie wiedziałem, że masz na wyłączność naszą ulicę. — Spojrzał na mnie kątem oka.
— Teraz już wiesz.
Znowu usłyszałam jego szczery i wesoły śmiech. Nie był ani za cichy, ani za głośny. Przygryzłam policzek od środka, gdy przez głowę przebiegła myśl, że podobał mi się ten dźwięk.
— Tylko o szóstej rano? Czy powinienem do ciebie przyjść z kartką i długopisem, abyś mi podyktowała konkretne godziny, w których lepiej, żebym nie wychodził z domu?
Uśmiechnęłam się do siebie lekko, słysząc jego ironię.
— Po prostu wybierz sobie inną trasę, ta jest już zaklepana.
Po moim ostatnim zdaniu, musiałam zwolnić.
Dostałam kolki.
Do tej pory podczas biegania nie rozmawiałam w ogóle, więc założyłam, że to coś, co ostro waliło mi pod sercem, było właśnie wynikiem rozmowy.
Stanęłam i odkręciłam zakrętkę półlitrowej wody, którą następnie przyłożyłam do ust, odchylając głowę. Wiedziałam, że to mi szczególnie nie uśmierzy bólu, ale musiałam coś zrobić.
W końcu powróciłam głową do pionu i zobaczyłam, że chłopak stał kilka metrów przede mną. A w zasadzie — truchtał w miejscu, kręcąc głową.
— Coś słabą masz kondycję jak na codzienne bieganie! — krzyknął, pokazując zęby w uśmiechu.
Chciałam mu odkrzyknąć, że to przez niego, jednak zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć na jego uwagę, on odwrócił się do mnie tyłem i pobiegł przed siebie.
Pokazałam środkowy palec jego plecom.
Co to była za rozmowa? Dlaczego nagle zaczął razem ze mną biec? Mimo że do tej pory mój strach był raczej słaby, a właściwie szybko zniknął, to teraz się pojawił znowu i był trochę mocniejszy niż poprzednio. Nie wystarczało mu już gapienie się na mnie? Może naprawdę powinnam zacząć się go bać? Niby nie mówił i nie robił nic niestosownego, a wręcz wydawał się... dość normalny, ale chyba każdy znał Teda Bundy'ego, a właściwie jego historię. Przecież ludzie mówili, że był on czarujący i nie mogli uwierzyć, że zrobił to, co zrobił!
Bursztynooki zniknął z mojego pola widzenia, skręcając w stronę plaży, a ja postanowiłam już wracać do domu. Kolka nie przeszła mi ani trochę, a przez wolałam przed lekcjami już więcej nie cierpieć. Jak wrócę ze szkoły i z korków, to postaram się zrobić jakieś cardio.
Wróciłam do domu i od progu usłyszałam krzyk mamy, która rozmawiała z jakimś Jerrym i podniesionym głosem mówiła do niego przez telefon, że wszystkie dokumenty miały być skserowane na dzisiaj i nie obchodzi jej, że punkty ksero były zamknięte.
— Boże, daj mi cierpliwość! — wycedziła, spoglądając w stronę sufitu, gdy się rozłączyła. — Co za skończeni debile pracują w tej firmie! Nikomu nie mogę nic powierzyć, żeby czegoś nie spierdolili! — krzyknęła i obróciła się, a widząc, że stałam tuż w wejściu do kuchni, zdziwiła się. — Nie usłyszałam, jak wróciłaś.
Wzruszyłam ramionami, zabierając ze stołu zielone jabłko i zanim zatopiłam w nim zęby, zauważyłam:
— Może dlatego, że krzyczałaś na tego biednego Jerry'ego.
Moja mama oparła ręce na oparciu krzesła i westchnęła ciężko, zamykając oczy.
— Zasłużył. — Otworzyła oczy i zmierzyła mnie wzrokiem. — A ty nie za krótko biegałaś, Britney? Przecież miałaś zrzucić to, co zgromadziłaś do końca miesiąca. W takim tempie zgubienie tego zajmie ci z dwa razy tyle.
Spuściłam głowę.
Wiedziałam, że nie było sensu mówić mojej mamie, że dostałam kolki. Bo jej to nie obchodziło, a jedyne, co ją interesowało, to był jak najlepszy wynik. I właściwie dotyczyło to wszystkiego: wyników w sporcie, wyników w nauce, tego, jak byłam odbierana przez sąsiadów i innych ludzi.
— No, dobrze — westchnęła — to dzisiaj zrezygnuj z obiadu. Ewentualnie weź jakąś sałatkę. Tylko pamiętaj, bez żadnych sosów. Nie ma większego diabła niż to! — Minęła mnie, głośno stukając obcasami w podłogę i podeszła do lustra w przedpokoju, w którym zaczęła poprawiać swoje spięte i mocno polakierowane blond włosy. — Na śniadanie zrobiłam ci owsiankę z truskawkami; to jedne z najlepszych, jakie w życiu jadłam!
— W końcu to Floryda — zauważyłam i usiadłam do stołu, czując jak zaburczało mi w brzuchu. Spojrzałam w talerz i skrzywiłam się nieznacznie, gdy ponownie zobaczyłam, że była to porcja dla czteroletniego dziecka. Mogłam się tak nie zapuszczać przez ostatnie miesiące, to teraz bym nie musiała głodować.
— Aha! — Obróciła się i podeszła do mnie. — Po lekcjach masz korki z matematyki. Mam nadzieję, że i w tym roku pojedziesz na konkurs. Adres wyślę ci SMS—em. — Ucałowała mnie w policzek pełny owsianki. — Powodzenia.
— Dzięki — wymamrotałam z pełnymi ustami, a po chwili usłyszałam, jak drzwi wejściowe się zamknęły.
Wyjęłam telefon z nadal nie ściągniętego stroju do joggingu i sprawdziłam godzinę. Wpół do szóstej. Obstawiałam więc, że moja przyjaciółka już nie spała, dlatego napisałam do niej, czy da radę po mnie dzisiaj podjechać.
Mimo że mama kupiła mi ładny — i z tego, co się dowiedziałam, bardzo sprawny — samochód, to nie chciałam nim jeździć. Chociaż „nie chciałam" to było złe określenie, bo cholerne tego chciałam. Po prostu odczuwałam jakiś nieracjonalny lęk, gdy tylko siadałam na miejscu kierowcy, a w mojej głowie pojawiała się myśl, że to ja będę kierowała i to ja będę odpowiedzialna za życie swoje i innych ludzi na drodze. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale tak było, dlatego jak najczęściej korzystałam z podwózek, nawet jeżeli miałam za nie zapłacić.
Kończąc owsiankę i wkładając talerz do zmywarki, dostałam odpowiedź twierdzącą od Rachel. Uśmiechnęłam się do siebie, a następnie poszłam prosto do łazienki na pierwszym piętrze, bo tylko tam miałam swoje kosmetyki.
***
Wsiadając do auta Rachel, rzuciłam swoją torebkę na tyły, która zderzyła się z plecakiem dziewczyny i usiadłam na miejscu pasażera, odchylając od razu głowę.
— Nie wyspałam się — bąknęłam, czując na sobie jej wzrok.
— Wiem, właśnie widzę — odpowiedziała, ruszając autem. — Kreska eyelynerem ci krzywo wyszła.
Jęknęłam i spróbowałam podnieść głowę, aby opuścić lusterko i w nie spojrzeć, ale szybko z tego zrezygnowałam. Nie miałam na to siły, a ponieważ do szkoły miałyśmy niecałe dziesięć minut, postanowiłam ten czas wykorzystać na odpoczynek.
Na pewno mój organizm się zregeneruje, pomyślałam zrezygnowana, kładąc przedramię na swoich oczach.
— Mogę cię o coś spytać? Ah, i tak spytam — dodała, nie czekając na moją odpowiedź. — Nie uważasz, że za dużo... na siebie bierzesz? Zaczął się dopiero drugi tydzień szkoły, a ty już jesteś zombie. Przed nami jeszcze około dziewięciu miesięcy.
— Dam radę — odparłam.
— Pewnie, że dasz. Zawsze dajesz. — Spojrzałam we wsteczne lusterko w tym samym momencie, w którym zrobiła to Rachel. — Ale jakim kosztem?
— Odpocznę w grobie — odpowiedziałam po chwili milczenia.
— Do którego wpakujesz się na własne życzenie. Jesteśmy pod szkołą.
— Już? — jęknęłam, otwierając oczy.
Moja przyjaciółka pokręciła głową.
— Wyśpij się, serio. — I wysiadła z samochodu, po czym otworzyła tylne drzwi i zabrała swój plecak. Wzdychając, poszłam w jej ślady i po kilkunastu sekundach szłyśmy do szkoły. — Boże, jak dobrze, że dzień zaczynamy lekcją plastyki. Ja mogę pomyśleć nad przyszłością, ty z kolei możesz walnąć w kimę.
Przytaknęłam głową, kierując się w stronę naszych szafek.
Rachel miała rację. Wszyscy wiedzieli, że u Barbary Smith niewiele się robi. Właściwie nic, jeżeli nie okazujesz zainteresowania tym przedmiotem. Nauczycielka skupiała się wyłącznie na uczniach, którzy aż srali na samą myśl, że będą coś rysować, a resztę miała w głębokim poważaniu.
Żeby dodać ten przedmiot do swoich, musiałam się trochę pokłócić z mamą, która nie chciała mi pozwolić, abym choć jedną godzinę w szkole zmarnowała na głupoty. Tak właśnie określiła lekcje plastyki. Cóż, uważałam podobnie i gdyby Rachel nie powiedziała, że choć jeden przedmiot chce mieć razem ze mną, to prawdopodobnie w ogóle nie brałabym go pod uwagę. No, ale ostatecznie się pojawił w moim planie i zaczynałam coraz bardziej się z tego cieszyć, bo jak powiedziała dziewczyna — będę mogła się przespać.
— Koleżaaaanki! — Usłyszałyśmy za plecami donośny, męski śpiew Briana. Stanęłyśmy i obróciłyśmy się, a chłopak prawie na nas wpadł. Podniósł ręce w geście obronnym. — Sorry. Dyrka chce was widzieć.
— Co? — spytała z paniką w głowie Rachel.
Spojrzałam na nią z jedną podniesioną brwią. Już zdążyła coś odwalić? Chociaż nie zdziwiłabym się, bo po tym, jak w ostatnim roku chwilę przed wakacjami rozwaliła damski kibel, żeby zwolnili nas wcześniej do domu, chyba niczym by mnie już nie zaskoczyła.
Brian machnął ręką.
— W sumie to nie was. Masz szczęście, Rachel — powiedział, puszczając jej oczko. Był on jedną z trzech osób, które wiedziały, że to właśnie ona była sprawczynią zamieszania w szkole. — Tylko ciebie, Britt.
— Tak? — spytałam z radością w głowie. — A o co chodzi?
Sama dyrektorka mówiła, że właśnie dzisiaj podejmie decyzję co do motywu przewodniego na balu. I chociaż wiedziałam, że to tylko formalność, żeby powiedziała, że wybrany został mój, to i tak chciałam to usłyszeć. Przy wszystkich, pokazując im w myślach język.
Brian wzruszył ramionami.
— Nie wiem, o co jej chodziło. Po dwóch latach w tej szkole, zapewne wiecie, że ta kobita ma zawsze istny poker face. Zawsze. Więc ty — wskazał na mnie palcem — idź do niej, a ja się zajmę naszą piękną Rachel.
Przewróciłam oczami.
Nie, Brian nie był chłopakiem mojej przyjaciółki. Nie był nawet nią zainteresowany w sensie romantycznym. Po prostu był takim samym wariatem jak Rachel. W dziewięciu na dziesięć przypadków, to właśnie razem coś odpierdalali. I rzadko kiedy ponosili tego konsekwencje, bo zwyczajnie trudno było udowodnić, że zrobili to oni.
Chociaż miał rację, gdy nazwał Rachel „piękną". Bo naprawdę była. Jej ciemne i gęste włosy sięgały prawie do pasa. Najczęściej miała je upięte w kucyka albo w koka, ale tylko kiedy je rozpuszczała, zachwycały się nią wszyscy, którzy akurat na nią spojrzeli. Miała metr siedemdziesiąt kilka i długie nogi, a to przy jej szczupłym ciele wyglądało, jakby szła po wybiegu niczym rasowa modelka, gdy tylko się poruszała.
Pożegnałam się z nimi i poszłam do dyrektorki z mocno bijącym sercem.
Mijałam znajome twarze, które, póki co nie zmieniły się ani trochę, i witałam się z nimi. Byłam przewodniczącą szkoły w tamtym roku — w tym też zamierzałam piastować to stanowisko — i głównie dlatego znali mnie wszyscy.
Zapukałam, odczekałam sekundę i gdy usłyszałam „proszę", weszłam. Rozejrzałam się dookoła i stwierdziłam, że nic a nic tu się nie zmieniło przez te kilka miesięcy wakacji. No, może było tylko jeszcze ciemniej niż zazwyczaj. Później zwróciłam uwagę na jakiegoś chłopaka, który naprzeciwko mnie schylał się i coś podpisywał, więc założyłam, że był to nowy uczeń. I w końcu spojrzałam na dyrektorkę, która siedziała za biurkiem i przeglądała coś w laptopie. Podeszłam do jej biurka, łącząc za plecami dłonie.
— Chciała mnie pani widzieć — odezwałam się pierwsza, przeczuwając, że była zbyt skupiona na czymś na ekranie laptopa, aby zauważyć moją obecność.
— O! To prawda — odpowiedziała, odsuwając się trochę z krzesłem, na którym siedziała. — Z tego, co pamiętam, jako jeden z przedmiotów wybrałaś plastykę, zgadza się?
— Tak? Tak — stwierdziłam, widząc jej wzrok znad okularów. — Czy to jakiś problem?
— Żaden, każdy musi kiedyś odpocząć. — I uśmiechnęła się, a ja rozszerzyłam na ułamek sekundy oczy, bo to był pierwszy raz, gdy widziałam, jak wyraz jej twarzy się zmienił. I to jeszcze na tak pozytywny. — Chociaż, przyznam szczerze, byłam trochę zdziwiona, gdy zobaczyłam, że ją wybrałaś. Proszę nie powtarzać tego profesor Smith, ale — zaśmiała się cicho — nie jest to zbyt ambitny przedmiot.
Przytaknęłam niepewnie głową, bo, chociaż zgadzałam się z nią, to nie wiedziałam, do czego to zmierzało.
— Dlatego chciała mnie pani widzieć?
Pokręciła głową.
— Nie. Jednak najpierw chciałam mieć pewność, że uważasz tak samo jak ja o zajęciach z plastyki. Do naszej szkoły dołączył nowy uczeń i pomyślałam, że skoro nie bardzo zależy ci na plastyce, to ty zajmiesz się oprowadzeniem go. Powiesz, co i jak, pokażesz najważniejsze sale, szczególnie te, do których będzie chodził na zajęcia, najważniejsze miejsca. No i, oczywiście, odpowiesz na nurtujące go pytania. — No i tyle z mojej kimy. — Zapraszam Ethan Hole. Skończyłeś już z dokumentami?
— Tak, skończyłem — odezwał się chłopak, którego zauważyłam na początku, a mnie coś ścisnęło w żołądku. Nie miałam pojęcia, co to było, dopóki nie zadarłam głowy, żeby na niego spojrzeć.
Obok mnie stał chłopak z okna naprzeciwko mojego.
Patrzyłam na niego ze zmarszczonym czołem, gdy nagle uniósł jeden kącik ust i puścił mi oczko.
— To jest żart? — spytałam śmiertelnie poważnie.
1 komentarz
Zmysłowy ogrodnik
Smutny kiczyk.. widać wyprany móżdżek amerykańskim lajfstajlem !
Poziom liceum.. I to bardzo przecietnego.