UWAGA! TA OPOWIEŚĆ JEST TEŻ OPUBLIKOWANA W KATEGORII "EROTYCZNE" CHOĆ UWAŻAM ŻE BARDZIEJ JEDNAK PASUJE TUTAJ - DLATEGO JĄ WRZUCAM.
ENJOY!!!
Nike z najnowszej kolekcji dla zaawansowanych biegaczy miarowo uderzały w wydeptaną wstęgę pośród łąk. Droga, która początkowo prowadziła biegaczkę przez urokliwe przedmieścia, powoli zaczęła się zatracać i ginąć pośród bujnej zieleni. Bez wątpienia Jordan się zagubiła, a to było dla niej uczucie tak mało znane jak bardzo irytujące. 35-letnia prawniczka, karierowiczka według wrogów i perfekcjonistka według nielicznych przyjaciół, kontrolę i apodyktyczność miała we krwi. Nie pozwalała na spontaniczność i improwizację ani sobie ani współpracownikom. Zgubienie drogi, nawet na obrzeżach miasta, do którego niedawno się przeniosła, było zdecydowanie nie w jej stylu. Jordan zwolniła kroku i rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś drogowskazu. Niestety już od kilku kilometrów okolica przestała wyglądać zachęcająco. Jedynie majaczące w oddali ceglane zabudowania dawały nadzieję na uzyskanie jakichkolwiek informacji.
Budynki stanowiły kompleks, który lata świetności już dawno miał za sobą. Co gorsza, Jordan bez powodzenia już od dłuższej chwili rozglądała się za jakimś mieszkańcem zabudowań. Nagle wzdrygnęła. Warknięcie. Głośne i bliskie. Odwróciła się powoli. Dwa małosympatyczne owczarki kaukaskie z pewnością nie wskażą jej drogi do centrum. O ile w ogóle uda się jej z nimi dogadać – Jordan nigdy nie miała dobrego kontaktu ze zwierzętami. Stała zmrożona, starając się nie patrzeć w psie oczy. Krótki gwizd odwołał psy z pozycji do ataku. Jordan popatrzyła w stronę z której dobiegł głos i dopiero teraz ujrzała siedzącego w półmroku młodego mężczyznę. Wyglądał na niecałe 30 lat, choć mógł mieć mniej. Kilkudniowy zarost, umięśnione ciało i chmurne spojrzenie dodawały mu lat. I atrakcyjności. Pochylony nad jakimś urządzeniem nie przestawał go naprawiać, nie racząc Jordan nawet pojedynczym spojrzeniem. Psy leżały już spokojnie u jego stóp.
Niezrażona brakiem gościnności Jordan podeszła do milczącego gospodarza. Może po prostu zamówi dla niej taksówkę?
-Dziękuję… i dzień dobry. Chyba zabłądziłam i…
-Chyba tak – przerwał szorstko chłopak nawet na nią nie patrząc – Czego pani tu szuka?
„Ty dupku w tandetnej, roboczej koszuli! Przecież mówię, że zabłądziłam!”
-Właśnie szukam – zmieniła ton na superoficjalny – szukam drogi do centrum, bo …
-Bo?
Szare oczy przeniosły się z naprawianego urządzenia i teraz już świdrowały na wylot twarz Jordan. Blond kosmyk spadł na opalone czoło, a usta ułożyły się w półuśmiech. Ale nie łobuzerski. Raczej w grymas irytacji i zniesmaczenia.
Jordan rzadko nie wiedziała co powiedzieć. Praktycznie nie zdarzało jej się to wcale. Tym razem jednak stała z półotwartymi ustami i zdziwionym spojrzeniem. Nie, nawet nie była zła. Bardziej zaskoczona. Tonem głosu młodego człowieka, jego bezpodstawną arogancją i buntowniczą postawą, ale przede wszystkim jego wzrokiem. Głębokie a równocześnie świdrujące spojrzenie, agresywne, ale też gdzieś w środku przejmujące. Na pewno hipnotyzujące, gdyż Jordan nadal stała bez ruchu przyjmując spokojnie kolejne pełne agresji słowa.
-Bo co? – powtórzył i powoli zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów – Zgubiła się pani, rozumiem. Ale to chyba nie moja sprawa. Musiała Pani dotrzeć aż tutaj? W tym swoim śmiesznym, szpanerskim ubranku dla nadzianych biegaczy? I teraz co? Mam Pani pomóc? Może odprowadzić do domku?
Jordan ani drgnęła. Nie była w stanie. Ona, postrach sądowych sal, nie wiedziała co powiedzieć. Ale też i nie chciała nic mówić. Chciała tylko wpatrywać się w szarą głębię. Ale chłopak odwrócił wzrok, wracając do naprawy. Pokręcił głową z dezaprobatą.
-Proszę przejść tą bramą i skręcić w lewo. Zamówię dla pani taksówkę.
-Dziękuję – wyszeptała Jordan. Kilka chwil, podczas których beznadziejnie czekała na szary wzrok, bezlitośnie się dłużyły. Zrezygnowana odeszła wskazaną drogą. Przed domknięciem bramy jeszcze raz spojrzała na postać skupioną nad naprawą, ale półdługie włosy skutecznie zasłaniały jasne oblicze chłopaka.
Dwa pokaźne worki suchego pedigree pal leżały na tylnim siedzeniu cholernie drogiego, sportowego kabrio, mknącego na wyżyny okalające miasto. Jordan zahamowała z impetem na piaszczystym podwórzu, wznosząc tym samym tumany kurzu. Znajoma postać majaczyła w oddali. Chłopak stał oparty o ogrodzenie padoku dla koni. Przyglądał się pasącym się starym kucykom. Zadowolony, że z tej odległości nie zauważyła jego zdziwienia.
-To za uprzejmość, to znaczy, fatygę. Poprzedniego razu.-szeroki uśmiech miał za zadanie ukryć zdenerwowanie- Domyślam się, że nie przyjął by pan dowodu wdzięczność, więc przywiozłam coś dla psiaków. One nie odmówią !
„Uśmiech! Pamiętaj o uśmiechu!”
-Aaa… Mam na imię Jordan i mam nadzieję, że tym razem jestem lepiej ubrana.
„Nie, cicho! Uśmiech!”
Chłopak popatrzył na karmę i na wyciągniętą w jego kierunku rękę. Szczerość i naturalność wyznania rozbawiła go, a lekkie zażenowanie zasłonił przeczesując dłonią włosy.
-Jack- chłopak uścisnął wyciągniętą dłoń i uśmiechnął się rozbrajająco. Tym razem uśmiech przebłądził też przez szare oczy.
Co do cholery osoba tego pokroju znów robi w takim miejscu. W jego miejscu.
-Gdybym wiedziała, zabrałabym też marchewkę – Jordan pokazała głową pasące się kuce.
-Ach, one… Takie zdechlaki właściwie… Niezbyt piękne, prawda? - spojrzał pytająco i wyzywająco zarazem -Są jeszcze dwa duże konie i kilka kotów. – Jack odwrócił się i z powrotem oparł o barierkę. Kucyki powoli podeszły do niego dopraszając się o pieszczoty.
-Niezła menażeria.- Jordan stała niewzruszona jego postawą, wpatrująca, wyczekując na szare spojrzenie. Gdzieś głęboko, pod maską szczerej bezpośredniości i bezpretensjonalności na jakie musiała się dziś zdobyć, do głosu coraz bardziej dochodziło znajome, tłumione uczucie. Rozpalający głód, bezlitośnie ściskający i napędzający prawdziwe oblicze drapieżnika, jakim na co dzień była. Bezwiednie, bez kontroli zaczęła chłonąć obraz i dźwięk stojącego przed nią chłopaka. Kolejne pytania były tylko pretekstem do tego żeby mówił, żeby słuchać i obserwować.
-Co tu właściwie robisz, Jack? Opiekujesz się tymi zwierzakami w tym, hmmm, schronisku?
Chłopak nie odpowiedział. Wziął głęboki wdech.
-Wybierzemy się na przejażdżkę? – utkwił szare spojrzenie w jej oczach. –co prawda nie są to piękne sportowe konie, do jakich pewnie jesteś przyzwyczajona, ale..
-Bardzo chętnie! – przerwała. Chyba zaczęła w końcu odzyskiwać pewność siebie. Jednak jeszcze nie uodporniła się na „to” spojrzenie.
Jadąc przez okoliczne łąki Jordan opowiedziała niewiele o sobie, o karierze prawniczej i kolejnym jej etapie w nowym miejscu. Wolała słuchać Jacka a właściwie to wsłuchiwać się w jego głęboki głos. Poważny głos 22-letniego człowieka, opowiadający poważne rzeczy. Takich historii jako prawnik słyszała mnóstwo, jako kobieta – nigdy nie była nimi zainteresowana. Mężczyźni, z którymi się zadawała, byli przynajmniej na tym samym etapie kariery co ona, choć zazwyczaj celowała jeszcze wyżej. Dziś pierwszy raz rozmawiała z prawdziwym bezdomnym. Jack beznamiętnie opowiadał o matce alkoholiczce, o ucieczce z domu w wieku 12 lat i tułaczce po kraju. Ale z pasją opowiedział też o miłości do zwierząt, o ukochanym psie z dzieciństwa i o mieszczącym się w zabudowaniach przytułku dla bezdomnych. Przytułku, który właśnie został zamknięty, a wszyscy jego mieszkańcy rozgonieni na cztery strony świata.
-Zostałem, żeby dopilnować reszty tego bałaganu. Zresztą sprowadzenie tych zwierzaków to był mój pomysł. Pewnie, zauważyłaś, że do championów nie należą – psy to znajdy, a konie zostały odebrane bestialskiemu właścicielowi. Zwierzaki dobrze wpływały na bezdomnych, ale teraz stały się tylko problemem dla nowych zarządców lokalu – Jack uśmiechnął się cierpko.
-Dla nowych zarządców?
-Dokładnie. Teraz ta rudera stoi pusta, ale wkrótce ma tu być remont i mają się tu wprowadzić zakonnice. Chcą otworzyć dom dziecka. Nie życzą sobie żadnych psów a tym bardziej bezdomnych…
-Jaki masz plan?
-Najbliższy? Muszę naprawić drzwi w stajni… a tak… na życie… to już nie robię planów….
Do końca przejażdżki Jordan nie udało się przywrócić beztroskiej atmosfery. Po kilku próbach sama popadła w zadumę. Nadal wierzyła w to, że każdy jest kowalem swojego losu i że wszystko co ma zawdzięcza tylko sobie. O nie, jedna krótka rozmowa z synem alkoholiczki nie wstrząsnęła jej światopoglądem. Nadal jednak wsłuchiwała się głównie w tembr głosu zamiast w sens słów.
-Dziękuję! – powiedziała po powrocie – Dziękuję za pokazanie okolicy i .. nie tylko… - Jordan nachyliła się w kierunku Jacka. Nie słyszała własnych słów, nie czekała na odpowiedź. Wpatrując się w szare oczy przysuwała usta coraz bliżej.
-Dziękuję i przepraszam – wyszeptała i wstrzymała oddech w oczekiwaniu na ruch mężczyzny.
-Nie ma sprawy.- Jack zanurzył usta w jej włosach i wyszeptał prosto do ucha po czym odwrócił się z szelmowskim uśmiechem.
Jordan uśmiechnęła się zbyt szeroko i zbyt sztucznie, by móc ukryć gorzki smak porażki. „Twarda sztuka” –pomyślała. Nie chciała dać po sobie poznać zażenowania. Z jakąż ogromną wdzięcznością przyjęłaby teraz od losu dźwięk dzwoniącego telefonu, ratującego ją z opresji. Jak na złość jednak nikt nie chciał zadzwonić.
Jadąc z podarunkiem w postaci karmy Jordan starała się skupić, przeanalizować sprawę, przewidzieć możliwe warianty a przede wszystkim zaplanować spotkanie, aby stać się panią sytuacji czyli ustawić się w najlepszym dla siebie położeniu. Przez kilka dni, jakie dzieliły ich od ostatniego spotkania, nie mogła skupić się na pracy. Myślała tylko o Jacku, a właściwie tylko o jednym i o dosłownym – o zaliczeniu tego faceta. Zaliczeniu, jak do tej pory zaliczała praktycznie każdego mężczyznę, który jej się spodobał. Bez względu na pozycję, majątek czy wzruszającą historię życia. Tyle podpowiadał jej gorejący wewnątrz żar, którego nic innego nie potrafiło stłumić. Nawet wczorajsza szybka randka na biurku z zastępcą prezesa…
Jordan wpatrywała się przez chwilę w miękkie jasne włosy chłopaka. Odwrócony, wsparł głowę na dłoniach i mocno zacisnął powieki. Walczył z własnymi myślami, ale w końcu wziął głęboki oddech i nagle z powrotem odwrócił się do dziewczyny:
-A może chcesz zobaczyć budynki? Tu kiedyś był niezły dworek… -szczery uśmiech i jasne, miłe spojrzenie całkowicie przykryły strapienie malujące się jeszcze przed chwilą na jego twarzy. W głosie nie było cienia goryczy, która przepełniała jego myśli. Jordan nigdy niczego by się nie domyśliła – nawet gdyby ją to cokolwiek interesowało.
Opadający na czoło szelmowski kosmyk dodawał chłopakowi seksownego uroku. Ewidentnie wesoły chochlik w spojrzeniu i pełne usta rozchylone w półuśmiechu były jego naturalnym zachowaniem. Gdy tylko pozwalał sobie na chwilę beztroskiego zachowania wyglądał świeżo, sympatycznie i męsko zarazem.
Jordan, o tyle zaskoczona co szczęśliwa z ciągu dalszego, tylko pokiwała głową. Nieprzewidywalność zachowania Jacka tylko dodawała mu tajemniczości i atrakcyjności.
Kompleks budynków faktycznie składał się ze starego, pokaźnego dworu, domku dla służby, stajni i zabudowań gospodarczych. Wszystko znajdowało się w bardo złym stanie, choć widać, że jeszcze niedawno ktoś tu mieszkał i próbował swoimi siłami remontować. Po przejęciu budynków przez zakonnice fundacja dla osób bezdomnych przeniosła się w inne miejsce, a wkrótce miały się rozpocząć prace adaptacyjne do założenia domu dziecka. Jack traktował to miejsce jak własne, pierwsze w życiu bezpieczne miejsce, które współtworzył jako wolontariusz w fundacji. Miejsce, w którym realizował swoje pomysły, takie jak rehabilitacja podopiecznych poprzez kontakt z bezdomnymi zwierzętami i stworzenie przytułku dla takich zwierząt. Kochał psy i konie, a kalekie, stare i porzucone były mu szczególnie bliskie. Wolontariat był też sposobem na ukrycie przed sobą samym bolesnej prawdy, iż od czasu opuszczenia sierocińca sam był podopiecznym fundacji – człowiekiem bezdomnym, wagabundą z przymusu. Wkrótce będzie musiał opuścić to miejsce, ale mimo zbliżającego się terminu nie miał pomysłu co dalej zrobić, gdzie iść z gromadą starych, schorowanych zwierząt. Jak sam mówił, już nic nie planuje w życiu.
Mimo niewesołej treści swoich opowiadań, chłopak nadzwyczajnie tryskał humorem. Pokazywał interesujące zakamarki, ślady pięknych fresków na ścianach. W starym ogrodzie ujął dłoń Jordan i położył na pniu trzystuletniego dębu.
-Czujesz? Nie wiem czy to dobra energia czy po prostu kora drzewa, ale lubię tu przychodzić.
Jordan czuła jednak przede wszystkim lekko szorstką, ale przyjemnie ciepłą skórę jego dłoni. Z lubością spijała każde kolejne słowo i nadstawiała ramię, gdy dotykał, żeby coś jej pokazać. Starała się nie odwracać twarzy w kierunku Jacka, aby nie pokazać swoich półprzymkniętych powiek i lekko otwartych ust. Ale gdy tylko podchodził bliżej wciągała jak narkotyk jego męski zapach unoszący się w powietrzu. Starała się ukryć falowanie nabrzmiałych piersi przy każdym głębokim oddechu. A Jack, sprawiając wrażenie zupełnie tego nieświadomego, coraz częściej dotykał dłonią jej ramienia.
Wreszcie dotarli do północnego skrzydła dworu. Ściany stały się chłodne a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach stęchlizny. Jack odwrócił się gwałtownie i spojrzał Jordan głęboko w oczy.
-Chcesz zobaczyć gdzie mieszkam?
Pytanie, kryjące w sobie obietnicę, nie wymagał odpowiedzi. Wkrótce znaleźli się w małym, brzydkim pomieszczeniu z odrapanymi ścianami. Pomimo, że było tu czysto i schludnie, to sprawiało przygnębiające wrażenie. Bardziej przypominało celę niż pokój. Jedyne wyposażenie, jakie tam się znajdowało, to łóżko na metalowej ramie, komoda i szafka z książkami o opiece i leczeniu zwierząt. Za to z okna rozciągał się piękny widok na łąki i padok z pasącymi się kucami-staruszkami.
-To właśnie dla tego wybrałem ten pokój- Jack zatrzymał się w drzwiach i uważnie obserwował dziewczynę. Jordan podeszła do okna i poczuła smutek. Czy sprawił to chłód ścian czy widok zabiedzonego, brzydkiego miejsca, które dla kogoś było wszystkim co miał na ziemi – w każdym bądź razie Jordan zrobiło się przykro, że ten chłopak musi mieszkać w takim miejscu. Przez sekundę stanął jej przed oczami jej własny apartament w wieżowcu z widokiem na panoramę miasta, projektowany przez najlepszych designerów. Ale ona do niego nie ma sentymentu i jeśli tylko będzie mogła na tym zarobić to od razu go sprzeda.
Nagle poczuła, że Jack zbliżył się i stoi zaraz za nią.
-I jak się tu pani podoba, pani mecenas? – cień złośliwości i autoironii skutecznie zakryła głębia seksownego szeptu.
Jordan odwróciła się powoli, ale nie zarzuciła jeszcze rąk na szyję chłopaka. Celebrowała bliskość i ciepło jego ciała.
-Bardzo, bardzo mi się podoba. A zwłaszcza…- powolną zmysłową odpowiedź przerwał długi, głęboki pocałunek. Ale nagle Jack odsunął od siebie kobietę i chwytając ją za nadgarstki popchnął w tył w kierunku metalowej pryczy. Jodan zachwycona rozwojem wypadków, usiadła a następnie położyła się do tyłu na łóżku. Wygięła ciało w łuk i rozchyliła usta. Czekała na mężczyznę.
Przez ułamek sekundy, jak przestrogę, Jack ujrzał przed oczyma twarz swojego kumpla z bidula. Twarz za kratami, w więziennym uniformie. Twarz chłopaka, który dorabiając sobie koszeniem trawy, został uwiedziony przez bogatą, znudzoną panią domu. A krótki romans, pełen łóżkowych spotkań, zakończył się oskarżeniem o gwałt. Grając rolę ofiary, była kochanka odwróciła od siebie uwagę i gniew męża rogacza, który nie dostrzegł oczywistej dla wszystkich prawdy. Jako prokurator postawił sobie za cel honoru przymknięcie chłopaka na wiele lat.
Jack zignorował natrętną myśl. Miał swoje Waterloo. Chwycił nadgarstki Jordan nad jej głową, na co kobieta westchnęła z rozkoszą. Drugą ręką zaczął dotykać jej ciała, najpierw przez materiał bluzki, następnie szybko rozpiął guziki. Jordan wiła się pod ciężarem jego ciała, na każdy dotyk reagowała głośnym westchnięciem.
-A więc podoba się tu pani, pani mecenas… To ciekawe… Cóż też może się tu podobać… - Jack szeptał nie przestając całować jej ciała, jak gdyby mówił nie do Jordan, ale do jej szyi, kształtnych ramion i dekoltu. Kobieta nie odpowiedziała, ponieważ kolejna pieszczota wywołała w niej zbyt namiętne westchnięcie. Zresztą Jack kontynuował, sarkastycznie odpowiadając sam sobie- Bo mi na przykład nic się tu nie podoba.
Kobieta wzdrygnęła się. Ale kolejny dotyk sprawił, że znów popadła w zapomnienie, a przynajmniej poczuła się bezpiecznie. Sprawy idą właściwym, dobrze jej znanym torem.
-Kompletnie nic mi się tu nie podoba. To bagno. Syf. Patologia. Bieda i dziadostwo. Dookoła mnie i we mnie…. Wszędzie syf…
Jordan znów znieruchomiała i tym razem zaczęła przysłuchiwać się dokładniej szeptom przerywanym pocałunkami błądzącymi po całym ciele. Nagle Jack przerwał, powrócił do wysokości jej oczu i spytał wprost w jej twarz.
-Co więc panią tu sprowadza, pani mecenas? Po co przyjechałaś? Bo chyba nie po to żeby pobawić się w przyjaciela zwierząt? – Jordan spostrzegła, że pozycja, która wcześniej tak bardzo ją podniecała, stała się teraz co najmniej niekomfortowa. Przygnieciona całym ciężarem ciała mężczyzny nie mogła się w ogóle ruszyć. -Po co przyjechałaś, hmmm? Co tak piękna, bogata pani robi w takim syfie? Czego szuka?
Kobieta z przerażeniem próbowała uwolnić ręce, ale Jack ścisnął je jeszcze mocniej.
-Chyba się domyślam – znów odpowiedział sam sobie –Jordan, czyżby znudzili ci się gładko ogoleni prezesi? Pachnący gentelmani, piękne wnętrza i traktowanie ciebie jak damy? Zapragnęłaś odmiany? Szukasz brutalnego, nieokrzesanego łotra na kochanka? Niebezpieczeństwa? Zwierzęcej chuci?
Kobieta próbowała zaprotestować, ale Jack zamknął jej usta gorącym i delikatnym równocześnie pocałunkiem. Jordan poczuła wściekłość na siebie, swoje rozpalone ciało, które namiętnie zareagowało na pieszczotę. W głowie miała gonitwę myśli, a ciało odmawiało jej posłuszeństwa, dając się prowadzić mężczyźnie wytypowaną przez niego ścieżką.
-Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy.
-To mnie puść.
-Za chwilę cię puszczę. Na razie jest to jedyny sposób, byś mnie wysłuchała. Zaraz cię uwolnię– powtórzył uspokajająco.
„Świetnie, tylko co zdarzy się do tego czasu?”
-A więc - co cię tu sprowadziło? Lumpenproletariat? Chciałaś zobaczyć jak to robimy w rynsztokach? Jak pieprzą się menele, degeneraci, szmaciarze? Zamiast alkowy chcesz to zrobić na cuchnących, zawszonych szmatach. Pociąga cię ulica, ale masz jeszcze trochę rozumu, żeby nie jechać do najbiedniejszej dzielnicy i nie oddać się pierwszemu lepszemu zakale. To by było podniecająco obrzydliwe, ale zbyt niebezpieczne.
Jordan znów próbowała się wyszarpać, ale w odpowiedzi otrzymała kolejny delikatny pocałunek. Wbrew rozsądkowi przyznawała, że sprawia jej przyjemność.
-No ale pojawiłem się ja. Idealnie, prawda? Bezpiecznie a równocześnie odrażająco. Ubóstwo, dziadostwo, które mogłabyś zniszczyć lub wykupić jednym skinieniem palca i poczucie władzy jakie daje finansowa dominacja. I ja mam się temu bezwiednie poddać. Nie mam nic do gadania. Bo ty zawsze dostajesz od życia to co chcesz, prawda? A dziś zapragnęłaś mnie. Pytanie tylko czy to ja cię podniecam – przerwał i z lubością popatrzył na jej rozpalone wciąż ciało – czy bardziej ta brudna wersalka i odrapane ściany barłogu, robiącego za mój pokój…
Dla Jordan wszystkiego było już za wiele. Słodkich pieszczot, gorzkich słów i upokorzenia płynącego z głośnego nazwania jej pragnień. Zebrała się w sobie i dobitnie, przez zaciśnięte zęby wyraziła swój sprzeciw.
-Natychmiast mnie puść.
-Proszę bardzo – ku zdziwieniu kobiety Jack od razu spokojnie puścił nadgarstki kobiety i uniósł ręce w poddańczym geście. Wycofał się i stanął dając jej przestrzeń do pozbierania się, zapięcia guzików i uspokojenia rozdygotanego ciała. Ciała drżącego od podniecenia i strachu jednocześnie. Jordan jednak stanęła wyprostowana i zrobiła hardą minę:
-Nic o mnie nie wiesz! Nie masz prawa…
-Nie, to ty o mnie nic nie wiesz – krzyknął, przerywając jej- i to dla tego, że nie chcesz wiedzieć. – dokończył szeptem - Przyjeżdżasz tu, nie wiesz kogo przed sobą masz. Człowieka z jakim życiem i z jakimi problemami. Choćbyśmy rozmawiali jeszcze przez pół roku to ty kompletnie nic o mnie nie wiesz, bo cie to nie interesuje. Nie słuchasz. Dla ciebie jestem tylko ciałem, zabawką, której zapragnęłaś. I musisz ją dostać, prawda? Bo zawsze wszystko dostajesz. Nie interesują cię moje myśli i uczucia, mój świat. Nawet nie chcesz ich poznać.
Kobieta próbowała zaprotestować, ale nie zdążyła sformułować zdania na swoją obronę.
-Przyjechałaś tu tylko po to, żeby się pieprzyć.
Odgłos uderzenia w twarz zakończył zdanie. Policzek był tak bardzo siarczysty jak bardzo zdawała sobie sprawę, że wszystko to było prawdą. Po chwili nerwowo przekręcała kluczyk w stacyjce swojego kabrioletu, odwracając głowę, sprawdzała czy nie podąża za nią upokorzenie i brutalność szczerości tego spotkania. Ale Jack nadal stał spokojnie, z opuszczoną głową, w swoim jedynym, najlepszym i najgorszym zarazem miejscu na ziemi.
Jordan długo nie mogła dojść do siebie. Długo zarówno tego samego dnia jak i długo później. „Jak on mógł? Bezczelny, chamski… seksowny, podniecający …” – nie nad wszystkimi odczuciami Jordan miała kontrolę, co irytowało ją jeszcze bardziej. Mimo, iż spotykała się z kolejnymi mężczyznami, ilekroć pomstowała na Jacka w myślach w dzień, tyle razy powracał do niej w nocy. W snach, które były odzwierciedleniem pragnień i prawdziwych uczuć żywionych do tego człowieka. Jordan była na siebie o to wściekła – jak można myśleć o kimś kogo widziało się dwa razy w życiu ? I dwa razy był nie miły! Okropny! Pociągający… zmysłowy…
Zazwyczaj rozładowywała nerwowe napięcie i natrętne myśli na siłowni, ale tym razem postanowiła pojeździć kabrioletem po okolicy. Dotarło do niej, że to było oszukiwanie samej siebie, gdy zauważyła, że bezwiednie podjeżdża pod znajomą bramę. Tylko budynki wyglądały nieco lepiej, jakby były po remoncie. Właściwie minęło już trochę czasu, zakonnice na pewno zdążyły się wprowadzić. Na potwierdzenie w oddali zobaczyła grupkę bawiących się dzieci. „Dom dziecka” –pomyślała i postanowiła podjechać od strony stajni i padoków dla koni. Poczuła rozczarowanie – podjazd zamiatała zakonnica z niesympatycznym wyrazem twarzy.
-Jack ? - zaśmiała się złośliwie- Minęła się pani z nim o minuty. W końcu się wyprowadził. Tylko zostawił nam na głowie te zdechlaki. O, chyba tamtędy idzie – wskazała głową biegnącą poniżej polną drogę prowadzącą na dworzec kolejowy.
Jordan nie czekając, bez podziękowania za „pomoc”, ruszyła z piskiem opon we wskazanym kierunku.
-Hej, Jack! – Włożyła wiele wysiłku w to, aby jej głos brzmiał jak najbardziej naturalnie. Nie chciała dać po sobie poznać równoczesnej radości ze spotkania i zmartwienia sytuacją. Podjechała do chłopaka, ale ten tylko rzucił okiem na znajomy samochód i szedł dalej swoją drogą.
-Jack, nie wygłupiaj się! Wsiadaj!
W odpowiedzi chłopak jedynie przerzucił wojskowy plecak na drugie ramię i mocniej zacisnął zęby. „Nie zaczynajmy tej idiotycznej sytuacji od początku. Wybacz, milady, akurat nie mam w tej chwili czasu, żeby cię przelecieć.”
„Wsiadaj, do cholery! Wiem, że nie masz gdzie iść ani nie masz grosza przy duszy! Nie denerwuj mnie, gówniarzu, tylko wsiadaj, bo ..ja.. tak… chcę…” – pomyślała Jordan i równocześnie zbeształa się w myślach. W momencie złość na ignorancję chłopaka zmieniła się w smutne uświadomienie sobie, że znów ma być tak jak ona chce. Dodała gazu i wyprzedziła Jacka o kilkadziesiąt metrów, wzbijając na polnej drodze tumany kurzu. Jack szedł nadal przed siebie. Kobieta zahamowała na ręcznym, wyszła przed samochód i stanęła prosto przed zdesperowanym mężczyzną.
-Jack, przepraszam, wiem, znów kabrio - kiepski żart w tej sytuacji… ale… wiem o wszystkim… i wsiądź..proszę… to znaczy… jeśli chcesz…
„Bo ja bardzo.” – pomyślała.
Wiecznością wydawało się spojrzenie szarych oczu. Spojrzenie przepełnione rezygnacją, goryczą i wyrzutem. Nawet złością, a Jordan byłaby świetnym pretekstem do wyrzucenia z siebie złości na cały świat. Była ucieleśnieniem niesprawiedliwości społecznej, dysproporcji dóbr, majątków, szczęścia w życiu. Tak jakby wszystko co dobre, przypisane jemu, przypadło w udziale tylko jej. Mimo, że ta kobieta nigdy nie zrobiła mu krzywdy, nigdy niczego nie odebrała, to byłby idealny moment, ale jej to wszystko wygarnąć.
Delikatny i ciepły był dotyk jej palców, odgarniających jasny kosmyk z zachmurzonego czoła chłopaka.
-Proszę, jedź ze mną. Razem… pomogę ci… stawimy temu czoła.. proszę… - czuły szept zagrał na najgłębiej ukrytej strunie jego duszy. Od ostatniego spotkania mocno tłumił w sobie miły dla oka widok Jordan na przejażdżce konnej starając się zastąpić go pielęgnowaną niechęcią do kobiety rozpustnej, bezwstydnie zamożnej, zarabiającej jako prawnik na nieszczęściach innych, idącej po trupach do celu. Kobiety, która chce mu teraz bezinteresownie pomóc.
„Czy na pewno bezinteresownie…?” – zaczął się zastanawiać opierając brodę na zaciśniętej pięści ręki wspartej na drzwiach kabrioletu. Patrzył bez słowa na opuszczaną wiejską okolicę, zmieniającą się w ruch uliczny centrum miasta.
„Pasuję z tą moją koszulą i zakurzonym plecakiem do tego auta jak kwiatek do kożucha.” – wypominał sobie, że jednak dał się przekonać. Z drugiej jednak strony poczuł ulgę i nadzieję.
Jordan też się nie odzywała. Uznała, że teraz Jack potrzebuje chwili spokoju na pozbieranie myśli. Ona zaś zamartwiała się reakcją chłopaka na przepych i luksus jej apartamentu. Była na siebie zła, ale końcu przecież postawiła na szczerość, a tak właśnie żyje i taka właśnie jest. Chociaż tyle, że jadąc zdążyła smsem odprawić gosposię do domu.
Podczas gdy Jack brał długi, gorący prysznic, Jordan sprawiło przyjemność przyrządzanie kolacji. Już dawno dla nikogo nie gotowała. Była jednocześnie rozradowana, ale i starała się opanować. Z jednej strony szczerze radowało ją to, że Jack dał się namówić. Serce wypełniało jej nieznane uczucie chęci udzielenia pomocy. Była gotowa na wiele. Z drugiej strony nie chciała pokazać swojego entuzjazmu, wiedząc w jak podłym nastroju jest chłopak. Czuła też, że jej podekscytowanie ma też swoje drugie, tłumione oblicze – pożądanie. Nie mogła nic zrobić z faktem, że wciąż bardzo ją pociągał, a jego obecność w tym domu pobudzała wodze fantazji.
Jordan o mały włos nie upuściła salaterki gdy przebrany, ogolony i pachnący Jack powitał ją swoim niezrównanym szelmowskim uśmiechem.
„No, no. Jakby go wsadzić w garnitur od Gucciego…”
-Wspaniale pachnie! A ja jestem potwornie głodny…- niebezpiecznie zniżył głos.
Jordan była zachwycona i równocześnie przestraszona jego doskonałym humorem. Nie zdawała sobie sprawy jakim jest mistrzem w ukrywaniu rozpaczy pod maską luzaka.
Jack pochwalił kolację i zaczął opowiadać o nieistotnych bzdurach. Jordan przywołała go do porządku, kierując rozmowę na właściwe tory, czyli konflikt z zakonnicami zakończony wyrzuceniem Jacka. Po uzyskaniu niezbędnych informacji, potwierdziła, że zajmie się tym dokładniej następnego dnia. Atmosfera rozluźniła się, Jack nie tylko nie skomentował złośliwie ekskluzywnego apartamentu, ale wręcz wykazał zainteresowanie pamiątkami z egzotycznych podróży.
-A klucz był cały czas na swoim miejscu! - Jordan dokończyła ze śmiechem kolejną opowieść. Druga butelka czerwonego wina sprawiła, że oczy miała błyszczące a usta rozpalone. Zastygła na moment wpatrując się w jasne oblicze chłopaka. Miała wrażenie, że jeszcze nigdy różnice wieku, majątku, wykształcenia i pozycji społecznej nie były pomiędzy nimi tak nieistotne jak w tej chwili. Pomiędzy dwojgiem ust nie było już żadnych przeszkód. Nachyliła się bliżej.
-Przepraszam…- wyszeptała i zmieszana spuściła wzrok. – To chyba jest silniejsze ode mnie…
Jack również wyprostował się i w momencie otrzeźwiał. Odsunął się, ale nie gwałtownie, aby nie sprawić kobiecie przykrości.
-Przepraszam cie raz jeszcze. Ciągle żałośnie próbuję, a zapomniałam, że … że ty po prostu mnie nie chcesz… - dokończyła cicho.
-Nie, nie! To nie tak… - westchnął głośno i przetarł z zakłopotaniem czoło.- Źle mnie rozumiesz… Nie jestem też gejem, że tak od razu wyjaśnię – zaśmiał się, żeby rozluźnić napiętą sytuację.
-Podobasz mi się, powstrzymuję się już od wejścia, żeby nie rzucić się do twojej sypialni. – wyszeptał – Podobasz mi się od pierwszego dnia, kiedy zgubiłaś się biegając. Podobasz i denerwujesz jednocześnie z tą swoją bogacką wyniosłością. Żadna z różnic nas dzielących nie ma dla mnie w tej chwili żadnego znaczenia. Pożądam cię i najchętniej już dawno zaciągnął do łóżka, ale… To nie jest wszystko takie proste.
-Co nie jest proste, Jack? Jesteśmy dorosłymi ludźmi ! – Jordan wykrzyknęła zaskoczona, ucieszona i równocześnie wkurzona jego słowami.
-Tak, ale..Jordan..- miękki, spokojny głos i szare, znów smutne oczy sprawiły, że kobieta zamieniła się w słuch – spójrz na to wszystko z mojej perspektywy. Mógłbym, i to wcale nie zmuszając się, bo tak jak powiedziałem bardzo mnie pociągasz, mógłbym wdać się z tobą w romans już pierwszego dnia. Może zakończyłby się na kilku spotkaniach, może bylibyśmy razem do teraz. Pewnie przeprowadziłbym się tutaj, ty kupiłabyś mi ekstra designerskie ciuchy i sportowy samochód, może wkręciłbym się w twoje towarzystwo. To byłoby bardzo łatwe i bardzo przyjemne życie.
Jordan słuchała z szeroko otwartymi oczami. Nie tylko nie wiedziała co powiedzieć, ale i nie mogła się doczekać co usłyszy dalej.
-Może gdybyś już się mną znudziła znalazłbym kolejną majętną kobietę z twojego otoczenia. Może…. Stałbym się utrzymankiem, płatną męską dziwką. W świetnych ciuchach i z najlepszym drinkiem w dłoni stałbym się pośmiewiskiem dla samego siebie. Miałem 12 lat kiedy uciekłem z domu i dobrowolnie zgłosiłem się na policję. Wolałem doczekać pełnoletniości w sierocińcu niż w domu pełnym alkoholu, przemocy i zapewnień, że jestem nikim. Niepotrzebnym śmieciem, który sam nigdy do niczego nie dojdzie. Od ponad dziesięciu lat próbuję udowodnić sam sobie że to nieprawda. Niestety wychodzi mi to średnio – nie mam stałej pracy, straciłem miejsce, które mimo obrzydliwego wyglądu mogłem nazywać domem. Jestem znów niepotrzebnym śmieciem, wyrzutkiem społeczeństwa. Gdybym teraz wszystko otrzymał od losu, od ciebie… a nie sam na to zapracował… moja matka poskładałaby się ze śmiechu. Widzę ją triumfującą, mówiącą „Widzisz, mówiłam ci, że nie jesteś nic warty. Skończyłeś jak żałosna, męska prostytutka.” Od lat czekam, nie, staram się sam zmienić coś w swoim życiu, ale jedyna propozycja jaką dostaję od losu to bycie czyimś utrzymankiem. Nie chcę żebyś mnie żałowała czy się nade mną litowała, to nie tak. Mam przesrane w życiu od zawsze, już się przyzwyczaiłem. Po prostu chciałem wytłumaczyć ci co czuję i czego się obawiam. Przepraszam, nie wiem, czy dobrze to wytłumaczyłem, ale… Teraz możesz mnie wyrzucić… Zrobisz co uważasz, za stosowne… - Jack zamilkł i odwrócił głowę w bok. Spojrzenie przemykało po nocnej panoramie miasta, po ulicach, które znał zbyt dobrze, na które pewnie znów przyjdzie mu wrócić.
Jordan nadal trwała w bezruchu. Po chwili zdobyła się na odłożenie kieliszka z winem na bok, ale wciąż nie wiedziała co powiedzieć. Nie była zła na Jacka, była wdzięczna za tą chwilę szczerości. I choć wszystko zostało powiedziane, wszystko już się poukładało i nie miała już żadnych wątpliwości, to jednak nie to ułatwiało niczego. Mijały kolejne sekundy, a ona nadal nie wiedziała jak zareagować.
- Rozumiem… to znaczy mogę jedynie spróbować zrozumieć, bo nie wiem naprawdę jak to jest… Przykro mi… - wzięła głęboki oddech – chyba na dziś wystarczy. Wypiliśmy wystarczająco dużo wina, żeby zdobyć się na szczerość … ale za dużo, żeby zrobić z tym cokolwiek więcej. Lepiej chodźmy spać, zanim powiemy lub zrobimy coś czego oboje będziemy później żałować.
Jack popatrzył na nią pytająco.
-Prześpij się tu, na kanapie. W szafce jest koc. – Jack nie doczekał się żadnej reakcji na swoją szczerość. Choć brak odpowiedzi też jest odpowiedzią. Jordan uchwyciła jego twarz w dłonie, nachyliła się i pocałowała chłopaka w czoło. „Dobrej nocy.” – definitywnie zakończyło temat.
Pomimo usypiającego wina, oboje nie mogli tej nocy zasnąć. Zdarzenia poprzedniego dnia - konflikt z zakonem, wyrzucenie z dworu, spotkanie, wreszcie szczera rozmowa – sprawiały, że Jack przewracał się z boku na bok. Zastanawiał się czy nie lepiej zakończyć ten dzień i tą znajomość bezszelestnym wyjściem, ucieczką w ciemną noc, bez powrotu. „Jak tchórz – pomyślał – tchórz, który zamiast brać życie za rogi, boi się co przyniesie kolejny dzień. Boże, najlepiej gdyby się to wszystko tu i teraz skończyło. Jestem żałosny. Powinienem sobie strzelić w łeb.”
Dosłownie kilka metrów dalej, za ścianą Jordan też nie mogła zmrużyć oka. Ale miała całkiem inne, swoje powody.
Promienie porannego słońca wdarły się w końcu pod powieki chłopaka. Sądząc po ich intensywności, było już prawie południe. „No pięknie pospałem” – pomyślał Jack i zaraz otrzeźwiał przypominając sobie gdzie jest. Rozejrzał się po salonie, podszedł do kuchni.
-Jordan! – krzyknął, ale nikt mu nie odpowiedział. W sypialni, do której wczoraj wieczór nie dotarli, jak sobie to uświadomił wchodząc do pomieszczenia, też nie było kobiety. „Z pewnością wyjechała już do pracy, a ja musiałem oczywiście to zaspać.” – pomyślała ze złością na siebie. Sprawdził jeszcze w łazience, ale nie czekało na niego tam nic oprócz koperty przyczepionej do lustra. Spojrzał w swoją twarz, tak znajomą a jednak inną na tle eleganckiej toalety, i odczepił wiadomość. Przewidując wagę pozostawionych na papierze słów, wrócił do salonu i usiadł na kanapie. Nie powstrzymał nerwowego przygryzienia warg. Odgarnął ze złością włosy opadające niesfornie na czoło. W końcu zaczął czytać.
„Jack,
Rozważyłam wszystkie twoje wczorajsze słowa i muszę przyznać ci rację. Chcę ci coś zaoferować, dlatego zostawiam cię teraz samego – w spokoju rozważysz moją propozycję.
Jack, uważam, że jesteś wspaniałym, młodym człowiekiem. Zasługujesz na o wiele więcej niż do tej pory otrzymałeś od życia. Chciałabym zastąpić złe karty, jakie rozdał ci los, i coś ci od siebie dać. Po prostu.
Ale z drugiej strony, nie mogę spokojnie obok ciebie trwać. Nie jesteś mi obojętny. Zarówno ciałem jak i duszą. Za bardzo mnie pociągasz, nie powstrzymam się, nie potrafię beznamiętnie obok ciebie żyć. A dla ciebie nasze zbliżenie byłoby obrzydliwą „zapłatą” za moją pomoc. Po tym co wczoraj powiedziałeś, też jakbym to odebrała. Nie mogę się na to zgodzić! Brzydzi mnie ta myśl! Nie chce stracić szacunku ani do ciebie ani do siebie.
Dlatego, Jack, mam dla ciebie propozycję. Proszę przyjmij ją bezwarunkowo albo całkowicie odrzuć. Żadnych półśrodków.
Ten list to mój ostatni kontakt z tobą. Nie chcę się z tobą widzieć. Na stole zostawiłam ci pieniądze na taksówkę. Pojedziesz do fundacji ekologicznej „Zielona przystań”. Dostaniesz tam etat i mieszkanie służbowe. Twoje zwierzęta już tam są. Co miesiąc na twoje konto będzie wpływać kwota 3000 dolarów z przeznaczeniem na studia weterynaryjne. Nie krzyw się – to pożyczka. Ulegnie umorzeniu jak tylko obronisz dyplom. Proszę, nie traktuj tego jak jałmużny. To prezent, ale od losu, nie ode mnie – jeśli nie chcesz. Pomyśl o tym jak o wygranej na loterii, która pomoże ci wziąć życie w swoje ręce. To gra, którą jeszcze możesz wygrać.
Pamiętaj, umowa obowiązuje tylko w całości. Nie spotkamy się już więcej. Nie chcę żadnych telefonów, nie chcę się w tobą widzieć ani z tobą rozmawiać. Jeśli będziesz miał jakiś problem lub potrzebował więcej pieniędzy – skontaktujesz się jedynie z moją sekretarką. Teraz wyjdziesz stąd i nie wrócisz. Za bardzo mnie drażni, podnieca twój uśmiech, twój dotyk, twój głos. Każdy twój gest wzbudza we mnie zbyt duże nadzieje. Nie zaznam spokoju jeśli będziesz blisko, a nie będę mogła z tobą być. Proszę, zlituj się nade mną, zniknij z mojego życia i myśli, daj mi ukojenie dla ciała i duszy, którego nie zaznałam od naszego pierwszego spotkania…
Jordan.”
Jack odłożył kartkę na stół. Szare oczy beznamiętnie popatrzyły w stronę panoramy skąpanego w słońcu miasta.
EPILOG
Szczęk metalowych krat. Krótki pisk alarmu.
-Otwórz.
Kilka kroków bliżej wolności.
-Tu jest pudło z rzeczami, tu pokwituje. Tam się przebierze, uniform zostawi na krześle.
Po podpisaniu kwitka Jack podniósł wieko pudełka.
-To nie są moje rzeczy. – co prawda nie widział ich ponad miesiąc, ale przecież poznałby swoją koszulę i jeansy. Tym bardziej, że szczegóły z momentu aresztowania pod zarzutem doprowadzenia 14-letniej dziewczynki do „innych czynności seksualnych” wryły mu się w pamięć do końca życia.
-Ja tam nic nie wiem. – odburknął strażnik – Tyle było, tyle oddajemy. Może ta –wziął głęboki wdech, na wspomnienie Jordan chyba miał ochotę użyć inwektywy – twoja pani adwokat coś dorzuciła.
Taaak. Jordan z pewnością tu, tak jak i na komisariacie i w biurze prokuratora, dała się wszystkim we znaki swoim nie znoszącym sprzeciwu głosem „mój klient to, mój klient tamto”. Wymagania, jakby Jack był co najmniej ofiarą a nie podejrzanym. Ale przynajmniej dzięki temu szybko przenieśli go do celi z almenciarzami. Nie mówiąc już o wcześniejszym uchyleniu aresztu.
Jordan…. Podobno tonący brzytwy się chwyta. Tymczasem ani Jack nie wzywał jej pomocy, ani tym bardziej nie mógłby jej nigdy tak negatywnie określić . Pomimo tego, że skorzystał z jej propozycji, pomimo tego, że nie kontaktowali się ze sobą przez kilka miesięcy, to ona zerwała umowę. Uznała widocznie, że oskarżenie i areszt stanowią wyższą konieczność. Pojawiła się już w kilka godzin po zatrzymaniu, ale nie chciała się z nim widzieć. Telefonicznie zadała tylko jedno pytanie:
-Zrobiłeś to?
I użyła wszystkich swoich prawniczych sposobów w walce z oskarżeniami ze strony sióstr zakonnych. Komentarz też był skąpy „To było do przewidzenia. Swoim uporem za bardzo stanąłeś im na odcisk. To nie problem nakłonić osamotnione dziecko do składania fałszywych zeznań”.
Jack przeczesał palcami jasną grzywkę opadającą na czoło, westchnął i udał się do pomieszczenia obok. Z jednej strony nie mógł doczekać się zwolnienia a z drugiej – znów idiotyczna sytuacja. Mimo, że już prawie poukładał sobie życie, wyjdzie za chwilę przed budynek aresztu beznadziejnie nagi – znów bez pracy, mieszkania, pieniędzy, okryty jedynie swoimi kolejnymi kłopotami jak szatą hańby. Po raz kolejny stanie w pełnym, nie pozwalającym nic ukryć, słońcu przed światem i –co gorsza-pewnie przed nią. Czuł bowiem, że Jordan osobiście po niego przyjedzie. Przed nią znów będzie mu najbardziej wstyd. Nie po to mu pomogła, żeby znów przykleiły się do niego problemy.
Ale bardziej opóźniać wyjścia już się nie dało. W przebieralni spojrzał w swoje niewesołe odbicie w lustrze. „Cholera. Innego życia mieć nie będziesz. Bierz tego byka za rogi, stary.”
Wciągnął na siebie eleganckie szare spodnie i błękitną koszulę. „Pierre Cardin” –pomyślał i uśmiechnął się w duszy sam do siebie. Jeszcze tylko czarne Ray Ben’y i z lustra spoglądał elegancki przystojniak, pewny siebie i zadowolony z życia farciarz.
„Przedstawienie czas zacząć!”
Wypuszczający go strażnik nie do końca wierzył, że ma przed sobą tą samą osobę. O ile zazwyczaj miał jakiś przygotowany wcześniej, złośliwy komentarz dla wypuszczanych, to teraz zapominał języka w gębie.
Pod bramą czekał znajomy sportowy kabriolet. Jordan stała odwrócona tyłem, oparta o bok auta. W czarnej obcisłej miniówie i na niebotycznie wysokich szpilkach wyglądała zjawiskowo. Jack poczuł ukłucie. Widok Jordan po kilkumiesięcznej przerwie, sprawił, że coś w nim pękło. Gdzieś w głębi duszy stanął sam obok siebie i dał sobie sam w końcu po pysku. „Przestań się oszukiwać, człowieku! Sam dobrze wiesz, czego chcesz. Ile jeszcze będziesz uciekał? Pieprzyć innych i to co pomyślą! Zawalcz w końcu o swoje szczęście!”
Jack podszedł do dziewczyny i energicznym ruchem przyciągnął ją do siebie. Pocałował długo i namiętnie, opierając dłoń o drzwiczki cholernie drogiego, szpanerskiego samochodu.
Materiał odrzucony.
Dodaj komentarz