Bezimienni Rozdział 5 cz.I

1 listopad 2008

Chaos w mojej głowie jest nie do wytrzymania. Zastanawiam się nad przeszłością mojej rodziny, nad tym co sam już przeżyłem. Przeglądam zdjęcia wujka jakby one mogły mi zdradzić tą cienką granicę prowadzącą do szaleństwa. Kiedy on ją przekroczył i dlaczego? Czy ja już jestem po tej drugiej stronie? Codziennie budzę się z myślą, że mam dość. Śmierć byłaby prosta. Rozwiązałaby moje wszystkie problemy. Definitywny koniec- dla mnie.  

Tylko, że coś w środku mnie ogarnia paniczny strach na myśl, że miałbym się poddać. Chcę żyć, walczyć, pójść na studia, mieć dziewczynę. Tak wiele jeszcze nie widziałem. Przed Nim miałem tak wiele marzeń. Co z nimi?  

I najważniejsze pytanie- Czego On chce? Miesiące spędzone u niego mogły dać do myślenie. Jego słowa, groźby, opowieści. Kiedyś muszą się ułożyć w całość, a ja jestem ciekaw co z tego powstanie.  

Pomijając to wszystko. Ja Anastazy Wójcik po prostu i zwyczajnie nienawidzę jak ktoś mówi mi jak zareaguje. Nikt nie zna mnie tak jak ja sam i nie będzie mi wmawiał, że jestem słaby. Bo choć teraz czuje się bezradny jak dziecko, kiedyś tak nie było. I te cechy charakteru przecież są, nie zniszczył ich. Zakopałem je głęboko w sobie, musiałem aby przeżyć. Bezczelność, brawura, pewność siebie nie pozwoliłaby na przeżycie w tej pieruńskiej piwnicy.  

Odkładam album na miejsce, dwukrotnie upewniając się, że wszystko leży w porządku. Rozglądam się po sypialni, aby mieć pewność, że nikt nie zauważy mojego myszkowania i dopiero wtedy powoli, bardzo powoli schodzę na dół. Z kuchni biorę sobie szklankę wody i przyglądam się wyposażeniu. Nowoczesne meble, sprzęt z najwyższej półki. Dziadkowie nie narzekają na brak forsy. Przez lata ustawili się w hierarchii tego pokręconego świata. Mają wszystko o czym marzy przeciętna rodzina, czy są szczęśliwi? Wątpię…

Stoję tak, aż do ich powrotu i wtedy mam tylko jedną prośbę. Chcę wrócić do domu…

9 listopad 2008

Dni uciekają, a Go nie ma. Nie chcę się bać. Naprawdę. Gdy rodzice wychodzą choć na chwilę zaciskam zęby. Udaje, że nie robi mi to różnicy. Tak naprawdę, gdy ojciec wychodzi do pracy, a mama wiezie Kacperka do przedszkola chodzę po całym domu i sprawdzam. Okna, drzwi, garaż, szafy. Wszystko. Sterczę w gotowości pod ścianą, aby nie zaszedł mnie od tyłu. I trwam tak do powrotu mamy. Gdy wraca ulga jaką czuje nie może być  z niczym porównana. Gdy słyszę samochód wypuszczam powoli powietrze, które wstrzymuję Bóg jeden wie jak długo i dopiero wtedy spoglądam na zegarek. Piętnaście minut, które dla mnie trwają wieczność. Gdy słyszę wkładanie kluczy do zamka ruszam się spod ściany i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że mam mokrą koszulkę z potu. Nim mama wchodzi do domu leżę na kanapie wgapiając się w TV. W rzeczywistości ja udaję, że przez ostatnie minuty nie zachowywałem się jak paranoik, a mama udaje, że nie widzi lęku w moich oczach.  

12 listopad 2008

Temat psychologa znów wrócił. Nie chcę martwić rodziców, że pomóc mi może tylko psychiatra i to najlepszy. Jednak rozmawiają ze mną spokojnie, prawie naturalnie, nie rozkazują, nie krzyczą. Traktują mnie jak istotę zdolną do podjęcia własnej decyzji. Od powrotu nie miało to miejsca. Na zmianę zachowywali się jakbym był małym dzieckiem, zranionym szczeniaczkiem, albo oczekiwali, że będę jak kiedyś.  

Nie jestem już małym dzieckiem.  

Nie jestem też pupilkiem, którego można uleczyć.  

I już nigdy nie będę taki jak kiedyś.  

I chyba tylko dlatego się zgodziłem.  

15 listopad 2008

Odbyłem kontrolną wizytę u Pana doktorka. Jest zaskoczony jak szybko moje ciało wraca do zdrowia. Przytyłem sześć kilo i nie wyglądam już jak żywy szkielet. Jak to doktorek mówi, aby tak dalej.  

A ja każdego dnia z lękiem spoglądam w okno. Bo Go nie ma, moje zmysły w dalszym ciągu są wyostrzone, a pani psycholog karze mi się uzewnętrznić…

Moje życie jest do kitu.  

2 grudzień 2008

Dwudziesta wizyta u Pani Ani. Mam zapędy, aby udusić tę babę gołymi rękami. Wyciąga ze mnie wszystko co najgorsze. Na każdym spotkaniu z trudem się powstrzymuję, aby nie wygarnąć jej tępoty i niekompetencji.  

Dziś już wiedziałem, że nie zniosę więcej jej ślicznej, pustej buźki. Postanowiłem ją przestraszyć, niech gówniara przestanie się dobrodusznie uśmiechać.  

Zacząłem mówić. Mój głos był grobowy, zimny miałem wrażenie, że to On mówi, nie ja. Nie spuszczałem z niej wzroku i z pewną satysfakcją obserwowałem jak włoski na jej rękach stają, jak przełyka ślinę z trudem.  

Mówiłem o tygodniach w ciemnościach. Tygodniach, gdy odbierał mi wszystko, wzrok, słuch. Jak uczyłem się piwnicy po stężeniu smrodu. Jej śliczna buzia nie wie czym jest prawdziwe upodlenie. Gdy jesteś wstanie zrobić wszystko, aby dostać kroplę wody, okruszek chleba czy choć minutę snu.  

- Musiało być Ci ciężko…- mówi, gdy skończyłem. Uniosłem brew i byłem pewien, że zauważyła kpinę w moich oczach.

Tych kilka tygodni było ciężkie. Nie przywykłem do takiego traktowania. Jednak wtedy jeszcze mogłem się buntować, mogłem próbować walczyć. Miałem nadzieję. Wierzyłem, bezgranicznie wierzyłem w rodziców. Później zabrał mi nawet to…

2 grudzień 2008

Podobno zrobiłem ogromny krok. Tak twierdzi Aneczka. Ta naiwna istota wierzy, że może mi pomóc. Baaa twierdzi, że wczorajszy krótki monolog jest początkiem. Liczy, że będę mówił więcej i częściej. Jaaaasne

Siedziałem w poczekalni po naszym spotkaniu, a ona poprosiła ojca, aby „porozmawiać”. Podobno obowiązuje ją tajemnica lekarska!  

„Wszystko co powiesz zostanie między nami”

„ Możesz mi zaufać...”

Po co składa takie obietnice, jak wszystko relacjonuje tatusiowi? Dobrze, że nie dosłownie. Tego bym nie zniósł. Wsłuchiwałem się w jej słowa, pytania ojca. Drzwi już nie stanowią dla mnie problemu.  Nigdy nie podejrzewałbym, że akurat tatuś będzie się pytać jak się zachowywać. Nagła zmiana zachowania rodziców nabrała sensu. Spryciarze…

Jednak najbardziej zdziwiły mnie jej słowa, gdy ich kroki zbliżyły się do drzwi.  

- Anastazy jest mądry. O wiele mądrzejszy od swoich rówieśników, prawdopodobnie nawet od nas. Jeszcze nigdy nie pracowałam z kimś takim. Wiele przeszedł, to co ten człowiek z nim robił, co przeżył...

- Do czego Pani dąży?

- On nie zachowuje się jakby ten człowiek go krzywdził. Choć nie wątpliwie to robił. Katował go tygodniami!  

- O co Pani chodzi? Rozmawialiśmy…

- Sama nie potrafię tego ocenić. Nie kiedy mówi tak mało. Jednak odnoszę wrażenie, że on traktuje swojego porywacza jako mentora.

- Syndrom sztokholmski?

- To by wyjaśniało dlaczego do tej pory nie powiedział nic co by mogło zdradzić porywacza.

Prycham na te słowa. Tempa idiotka nic, ale to nic nie rozumie!

AJM

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 1240 słów i 7012 znaków.

3 komentarze

 
  • alastefaniak

    super. czekam na next.

    20 lip 2016

  • SzalonaZuza

    Wreszcie następny rozdział. W końcu. Ile można czekać? Choć w tym przypadku: WARTO! Ale czemu taki krótki. :( :)

    20 lip 2016

  • cklyx

    Genialne!

    20 lip 2016