Tej nocy w kościele modlono się za Samuela. Jego rodzice płakali cicho, ale nie ma co się im dziwić – stracili przecież swe jedyne dziecko. Pastorka Amelia mówiła, że tam gdzie jest na pewno będzie mu lepiej niż na ziemi, powtarzała że został wybrany przez samego Szatana i rodzice powinni być z tego dumni. Jednak nie byli, ani trochę.
Dziesięcioletnia Amanda słuchała słów Pastorki z przerażeniem. Siedziała obok swojej opiekunki Alicji i zastanawiała się dokąd tak naprawdę mógł trafić mały Samuel. Amandzie jakoś nie bardzo chciało się wierzyć, że faktycznie chłopiec może być tam szczęśliwy.Zauważyła, że pozostałe dzieci z sierocińca również wyglądają na przestraszone.
Nie odezwała się jednak, dobrze wiedziała, że podczas mszy należy zachować ciszę, inaczej Szatan może być niezadowolony, a tego na pewno by nie chciała.
Po zakończeniu mszy Amanda wraz z dwudziestoletnią Alicją udała się do sierocińca. Poczuła ulgę, że wyszła z kościoła, nie czuła się tam zbyt dobrze.
- Wszystko w porządku, Amando? - zapytała Alicja, gdy zauważyła przygnębioną minę dziewczynki.
- Tak, tylko.... Zastanawiam się nad tym wszystkim...
- O czym dokładnie myślisz?
- O Samuelu. Myślisz.... Myślisz, że po mnie w nocy też może przyjść Szatan? - Amanda spojrzała na Alicję swoimi niebieskimi oczami. Patrzyła i oczekiwała odpowiedzi.
- Myślę, że nie i zostaniesz tutaj z nami – uśmiechnęła się Alicja i pogłaskała Amandę po jej długich ciemnych włosach – chociaż tam mogłoby być lepiej.
- Nie wiem... Przecież... Nie wiadomo czemu porwał to dziecko, może chce mu zrobić coś złego – zastanawiała się.
- Na pewno nie, przecież uratował nas od plagi, więc czemu miałby teraz nas krzywdzić?
- Nie wiem, ale... To wszystko jest po prostu dziwne.
- W zasadzie masz trochę racji, jednak nie do nas należy kwestionowanie woli naszego Pana. Amelia zna się najlepiej na tych wszystkich sprawach i skoro mówi, że Samuel jest teraz szczęśliwy to ja jej po prostu wierzę.
- W porządku – Amanda uśmiechnęła się lekko chociaż wciąż nie była przekonana do tego o czym powiedziała jej przed chwilą opiekunka.
Resztę drogi przeszły w milczeniu.
W sierocińcu Amanda wraz z innymi dziećmi położyła się do łóżka w pokoju, ale nie bardzo mogła zasnąć. Patrzyła na pełnię księżyca i rozmyślała o tym wszystkim co się wydarzyło. Ciągle bała się, że po nią Szatan również przyjdzie, a bardzo tego nie chciała.
- Nie możesz spać? - zapytał szeptem Victor, który leżał obok niej. Był starszy od Amandy o dwa lata.
- Trochę się boję – odpowiedziała mu dziewczynka.
- Szczerze mówiąc ja też – chłopiec wydawał się lekko zawstydzony swoimi słowami i rozejrzał się dookoła, czy ktoś mógł go usłyszeć, jednak wyglądało na to, że wszyscy spali sobie w najlepsze.
- Myślisz, że może tutaj przyjść? - zapytała Amanda, której serce nagle zaczęło szybciej bić.
- Nie wiem, ale mam nadzieję, że nie. Chociaż... Tak sobie myślałem, że może... Skoro wziął Samuela... To zabiera tylko małe dzieci, takie jak on. Jeśli tak to możemy czuć się bezpieczni – rozmyślał Victor
- Ale po co On to robi? Dlaczego wziął Samuela? - Amandzie wciąż nie dawało to spokoju.
- Nie mam pojęcia, ale Pastorka mówiła, że na pewno ma wobec niego jakiś szczególny plan
- Ciekawe jaki... - powiedziała Amanda i zamknęła oczy chcąc mimo wszystko zasnąć
Victor również postanowił zasnąć, jednak widocznie tej nocy nie było im to dane.Na początku usłyszeli krzyki, późnej przez okno zauważyli pomarańczową poświatę.
- Pali się! - krzyczeli ludzie i robili to tak głośno, że w sierocińcu reszta dzieciaków zaczęła się budzić.
- Co się dzieję? - zaniepokoiła się Amanda.
- To kościół, on płonie – odpowiedział Victor, który jako pierwszy podszedł do okna.
Dzieciaki podeszły do niego i teraz już wszyscy w pokoju patrzyli jak ludzie biegają z wiaderkami i noszą wodę, żeby ugasić pożar.
- Idę im pomóc – powiedział Victor i w piżamie wybiegł z pokoju.
Amanda pobiegła za nim, ale nie zamierzała pomagać w gaszeniu, chciała po prostu się dowiedzieć co właściwie się stało.
Na zewnątrz panował niezły chaos, jednak mimo wszystko Amanda zauważyła Mary stojącą przed kościołem i podchodzącą do niej Pastorkę Amelię.
- Dlaczego to zrobiłaś?! - krzyknęła Amelia do Mary.
- On zabrał moje dziecko – mówiła Mary spokojnie – nie powinno się czcić kogoś, kto porywa dzieci.
- Nawet nie wiesz co zrobiłaś... - odparła Amelia.
Dwoje dobrze zbudowanych mężczyzn chwyciło Mary, która nawet nie próbowała im się wyrwać.
- Co wy robicie? Zostawcie ją! - krzyknął nagle Adam, który pojawił się przy płonącym kościele.
- Twoja żona zasłużyła na karę – poinformowała go Pastorka.
- Ale... Co chcecie zrobić? - zapytał patrząc raz na Amelie raz na mężczyzn.
- Na razie wtrącimy ją do lochu, co będzie dalej zobaczymy jutro – odparł Amelia i ruszyła przodem przed mężczyznami.
Adam mógł tylko patrzeć, jak odprowadzają jego żonę, która wyglądała tak, jakby nawet nie wiedziała co się wokół niej dzieję.
Wszyscy zaczęli gasić ogień jak tylko mogli. Jedni nosili wiaderka z wodą inni rzucali w ogień piaskiem. Victor również starał się coś zrobić, jednak miało się wrażenie, że chłopiec bardziej przeszkadza niż pomaga, ale mimo wszystko biegał we wszystkie strony i robił co mógł. Raz biegł z wiadrem pełnym wody (z którego większość tej wody się wylało), by za chwilę rzucać piaskiem swoimi małymi rękami.
Nie zwracał uwagi na Amandę, która obserwowała jak Mary zabierają do lochu. Ten widok zaniepokoił ją jeszcze bardziej niż płonący kościół. Dziewczynka chciała pobiec i pomóc kobiecie, ale wiedziała, że przez to może narazić się na duże niebezpieczeństwo, więc po prostu stała i patrzyła, aż w końcu Mary zniknęła jej z oczu.
Po chwili ogień zaczął przygasać, a później zniknął już całkowicie. Osoby, które pomagały w gaszeniu gratulowały sobie odwagi i dobrze wykonanej pracy. Nikt nie podziękował jednak Victorowi i drobnemu chłopcu było z tego powodu trochę przykro.
- Dobrze, że tak szybko zareagowaliśmy – powiedział jeden z mężczyzn wyraźnie zadowolony z tego, że był jedną z osób, które ugasiły pożar.
Wszyscy kierowali się w stronę karczmy, żeby uczcić swoje zwycięstwo z żywiołem i obok kościoła zapanowała cisza. Na placu boju została już tylko Amanda i Victor, który ze względu na swój młody wiek do karczmy nie miał wstępu, a bardzo chciał wejść do niej i świętować razem z innymi.
- Wszystko w porządku? - zapytała Amanda zasapanego Victora.
- Jasne, ale lepiej już wracajmy – odpowiedział i właśnie w tym momencie dzieciaki zauważyły Alicję, która najwyraźniej wyszła z sierocińca, żeby ich poszukać.
- Nie jest dobrze... - powiedział Victor i faktycznie – nie było.
- Nie wiem ile razy mam wam mówić, że nie wolno w nocy wychodzić z budynku – mówiła Alicja – a wy zignorowaliście moje polecenie i uciekliście... I to jeszcze w taką noc, kiedy naprawdę mogło wam się coś stać – cała trójka znajdowała się w niewielkiej świetlicy. Amanda i Victor ze spuszczonymi głowami stali obok biurka słuchając reprymendy.
- Naprawdę nie wiem co mam z wami zrobić... - kontynuowała Alicja – może najlepszym rozwiązaniem będzie zamknięcie was w pokoju na miesiąc.
- Na miesiąc? - przestraszyła się Amanda – to strasznie długo.
- Właśnie, a chcieliśmy tylko pomóc – dodał od siebie Victor.
- Do waszych obowiązków nie należy gaszenie pożarów, tym zajmują się inni. Skoro nie chcecie siedzieć w pokoju przez miesiąc to jutro wysprzątacie cały sierociniec. A teraz zmykajcie do swojego pokoju.
- Dobranoc, pani Alicjo – odpowiedzieli razem i wyszli ze świetlicy.
Wiedzieli, że nie ma sensu spierać się z opiekunką, bo wtedy mogłaby im dać jeszcze bardziej surową karę, a ta nie była aż taka straszna. W ciszy więc udali się do pokoju i położyli się do łóżek i w końcu udało im się zasnąć.
Następnego dnia Mary siedziała w celi i nie wiedziała nawet, że już jest dzień, bo nigdzie nie było okien. Adam bardzo chciał się z nią zobaczyć, ale nikt nie dopuszczał go do żony. Kilka razy próbował wejść do lochów siłą, jednak za każdym razem kończył z krwią lecącą z nosa. Tak więc czekał pod lochami zastanawiając się w jaki sposób zostanie ukarana jego żona.
W końcu przed lochami pojawiła się Pastorka i nakazała dwóm mężczyznom wyprowadzenie kobiety. Wyprowadzili ją na zewnątrz w kajdankach,chociaż i tym razem Mary nie zamierzała uciekać, poza tym... Była na to za słaba.
Szła prowadzona przez mężczyzn ze zmrużonymi oczami, bo oślepiało ją jasne światło południa. Nie wiedziała dokąd ją prowadzą, ale miała nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
- Mary! - krzyknął Adam, który znowu próbował dostać się do żony i który znowu został brutalnie odepchnięty przez trzymających ją mężczyzn.
- Adam... - mówiła Mary cicho – przepraszam, przepraszam za wszystko – dodała.
- Uwolnię cię, niedługo to wszystko się skończy – powiedział mężczyzna.
Przeszli jeszcze kawałek, aż w pewnym momencie wszyscy się zatrzymali.Amelia wyszła przed szereg i zadzwoniła dzwonkiem, który trzymała w ręce i który Adam dopiero teraz zauważył.
Nie minęło dużo czasu, a dookoła na placu zaczęli gromadzić się mieszkańcy ciekawi jaki zapadnie wyrok.
- Ta kobieta – zaczęła Amelia – próbowała zniszczyć świątynie... Świątynie kogoś, kto ocalił nas od plagi! - mówiła głośno – jej haniebny czyn powinien zostać surowo ukarany, żeby pokazać naszemu panu Szatanowi, że nie pochwalamy takiego zachowania i wciąż jesteśmy mu wdzięczni za to, że nas ocalił. Dlatego myślę, że najlepszym rozwiązaniem tej sytuacji będzie... Śmierć.
Wśród zebranych rozbrzmiał się szmer. Wszyscy byli zaskoczeni takim obrotem spraw. Spodziewali się surowej kary, ale nie aż tak bardzo.
- Nie! - krzyknął Adam – nie możecie tego zrobić, proszę, nie zabijajcie jej.
- Ja naprawdę za wszystko przepraszam, byłam zdenerwowana, już nigdy więcej czegoś takiego nie zrobię, proszę! - wołała Mary.
- Moja decyzja jest nieodwołalna – mówiła spokojnie Amelia – zabrać ją na szubienicę – rozkazała mężczyzną, którzy od razu zabrali się do wykonywania rozkazu.
Ludzie ruszyli za Amelią i Mary, która tym razem już próbowała się wyrwać.Adam krzyczał, ona również, ciągle prosili Amelię o litość,której kobieta nie chciała okazać.
Wszystkie te wrzaski dotarły do sierocińca i podczas gdy inne dzieci przebywały w pokoju zabaw odizolowane od świata, Amanda i Victor zajęci byli wykonywaniem swojej kary.
- Co się dzieję? - zapytała zaniepokojona Amanda.
Victor podszedł szybko do okna, żeby zbadać sprawę. Znajdowali się na drugim piętrze sierocińca, więc mieli dobry widok na całe wydarzenie.
- To Amelia, prowadzą kobietę, która wczoraj podpaliła kościół – odpowiedział i Amanda od razu dołączyła do niego.
- Dokąd ją prowadzą? - odezwała się cicho.
- Nie mam pojęcia – odpowiedział Victor, który wydawał się równie przestraszony.
- Powinniśmy zejść i... Zobaczyć...
- Nie możemy, jak Alicja nas złapie... Nawet nie chcę myśleć co może się stać
- Chodźmy na dach, stamtąd wszystko zobaczymy – powiedziała Amanda i wybiegła z pokoju kierując się na schody.
Victor pognał za nią i już po chwili dwójka dzieci znajdowała się na trzecim piętrze skąd mogli przez okno wyjść na dach. Było to dość niebezpieczne, jednak w tym momencie nie bardzo się tym przejmowali.
Gdy już udało im się usiąść na dachu zrobionym z kafelek zaczęli obserwować całe wydarzenie.
- Zatrzymali się – zauważył Victor.
- Obok szubienicy... - przeraziła się Amanda – chyba nie myślisz, że...
- Nie wiem, ale spójrz...
Widzieli jak kobieta zostaje poprowadzona na szubienicę i jak jeden z prowadzących ją mężczyzn zakłada jej sznur na głowę.
- Proszę, nie róbcie tego – płakała kobieta.
- Nie zabijajcie mojej żony. Zrobię wszystko, tylko ją wypuście - mówił Adam, ale nikt ich nie słuchał.
- Mary – odezwała się znów Amelia – za swoje uczynki zostałaś skazana na śmierć. Chciałabyś coś powiedzieć?
- Przepraszam, błagam, nie zabijajcie mnie – powiedziała tylko z płaczem.
- Kara zostanie wymierzona.
Amelia dała znak, żeby wykonano wyrok. Nie otworzyła się żadna zapadka, jak wszyscy się spodziewali, sznur po prostu zostać pociągnięty do góry tak, że Mary umierała powoli dusząc się.
- NIE! - krzyknął Adam i znowu próbował pobiec do żony, ale i tym razem skutecznie został zatrzymany. Mógł tylko patrzeć jak Mary wisi na szubienicy wciąż jeszcze żyjąc i próbując bezskutecznie złapać powietrze.
W końcu przestała się ruszać i cały zszokowany tłum zaczął się rozchodzić. Tylko Adam leżał na ziemi płacząc.
- Niech wisi – odezwała się Amelia – żeby wszyscy widzieli co się stanie, jeśli ktoś będzie nieposłuszny naszemu panu.
Amanda i Victor patrzyli na martwą Mary równie zszokowani co reszta.
- Co... Oni narobili – wydusiła z siebie Amanda, ale Victor nic jej nie odpowiedział.
Był tak wstrząśnięty, że trzęsły mu się dłonie.
- Wygląda na to... - odezwał się w końcu – że nadeszła kolejna plaga.
1 komentarz
AnonimS
Zestaw na tak.