Dzieciaki niechętnie zostawiły Alicję w sierocińcu. Z niewielkim trudem przenieśli ją na jedno z łóżek, żeby kobieta nie musiała leżeć na podłodze, a następnie wyszły z budynku i ruszyły do kościoła.Ławki wciąż były tam przesunięte, więc mieszkańcy znów musieli stać, a niektórzy sprawiali wrażenie, jakby ledwo trzymali się na nogach i stanie w kościele to ostatnia rzecz jaką chcieliby robić. W końcu na mównicę wyszła Amelia, której ciało również pokrywała choroba.
- A więc stało się to, czego się obawialiśmy – mówiła słabym głosem, jednak każdy ją słyszał.
- Zaraza... Znowu nas pożera i widzę – rozejrzała się po przybyłych – że tym razem zachorowali na nią wszyscy, jednak... Z pewny wyjątkiem – spojrzała na dzieci, które w tym momencie poczuły niepokój – z jakiegoś powodu dzieci nie zachorowały... - dodała Amelia i w tym momencie jeden z jej pomocników, również chory, zamknął drzwi kościoła.
Dzieciaki zaczęły bać się coraz bardziej.
- Powinniśmy uciekać – powiedziała szeptem Amanda do Victora.
Chłopak nic jej jednak nie odpowiedział. Spojrzał tylko na przestraszoną twarz koleżanki i głośno przełknął ślinę. Ruchem głowy wskazał pozostałym dzieciom, żeby zaczęły się wycofywać i tak właśnie zrobili, jednak w pewnym momencie ludzie zagrodzili im drogę.
- Można się tylko domyślać, czemu nie zachorowały – kontynuowała Amelia swoim chrypiącym głosem – Szatan chce je mieć całe i zdrowe. I teraz muszę was o coś zapytać – znów spojrzała po zebranych – czy chcecie umierać?
- Nie - krzyknęli wszyscy najgłośniej jak w swoim stanie mogli.
- Czy chcecie umierać w męczarniach, kiedy bąble na waszej skórze zaczną pękać?! - zapytała Amelia głośniej i miało się wrażenie, że zaraz zedrze sobie gardło.
- Nie! - krzyknęli znowu.
- Więc wiecie, co trzeba zrobić. Szatan chce dzieci, więc dajmy mu dzieci. Nie musimy oddawać wszystkich, nie bójcie się o swoje pociechy. Damy mu tylko te, których nikt nie chciał i które są same – wskazała na dzieci z sierocińca, które zaczęły płakać.
Amanda i Victor próbowali uciekać, jakoś przedrzeć się przez chorych ludzi, jednak było ich za dużo. Jeden z mężczyzn złapał Amanda za jej długie włosy i w ten sposób zaczął prowadzić ją w stronę ołtarza na którym Amelia z powrotem odwróciła krzyż ku czci Szatanowi.
Ludzie prowadzili płaczące i wyrywające się dzieciaki na śmierć. Nie mieli litości, w końcu sami nie chcieli umrzeć. W końcu dzieci znalazły się przed ołtarzem i Amelia ruszyła w ich stronę.
- Panie nasz Szatanie – mówiła podchodząc i wyciągając duży i ostry nóż – wyzwól nas od choroby. Przyjmij nasze ofiary i wybacz nam nasze grzechy.
Podeszła do pierwszej dziewczynki, Emily, która płakała głośno i prosiła Pastorkę o litość. Jednak Amelia w ogóle jej nie słuchała tylko swoim ostrym nożem poderżnęła dziewczynce gardło. Dziewczynka dusiła się własną krwią upadając na podłogę kościoła, a kałuża krwi była coraz większa. Ludzie cieszyli się widząc to,bo dzięki temu mieli nadzieję, że zostaną uzdrowieni.
Amelia podeszła do kolejnego dziecka recytując tę samą modlitwę. Już miała go poświęcić, gdy nagle drzwi kościoła się otworzyły i stanęła w nich Alicja.
- Co wy robicie? - spojrzała po zgromadzonych i poczuła obrzydzenie na widok martwej Emily – to wam nie pomoże – mówiła podchodząc coraz bliżej ołtarza.
- Mylisz się, kobieto – odezwała się Amelia niezadowolona, że przerwano rytuał – to wróci nam zdrowie.
- I będziecie w stanie żyć z tym, że pozabijaliście niewinne dzieci? - Alicja była w szoku, jednak podchodziła coraz bliżej.
- O tak, przetrwają tylko najsilniejsi. Nie możemy znać litości, gdy walka toczy się o nasze życie.
- To ja... - mówiła Alicja zdenerwowana – wolę już nie żyć.
W tym momencie wyciągnęła nóż i szybko dźgnęła nim Pastorkę wbijając jej sztylet w gardło. Krew momentalnie pociekła z kobiety, która upadła na podłogę.
- To za Emily – powiedziała Alicja i wbiła nóż w oko kobiety – To za Mary – nóż wbił się Pastorce w brzuch.
Amelia patrzyła swym jednym okiem na Alicję nie mogąc uwierzyć w to co się właśnie stało. Ludzie stali i patrzyli w szoku, nikt nie zareagował. Mieli wrażenie, że po śmierci Amelii nic ich już nie uratuje. Dzieci pobiegły do kobiety i wtuliły się w nią. Alicja ruszyła przed siebie, w stronę wyjścia z kościoła ciągle trzymając w rękach nóż. Dzieci szły za nią i już po chwili znaleźli się na zewnątrz, a Alicja znów zamknęła drzwi kościoła.
- Musicie uciekać – powiedziała Alicja do dzieci idąc – nie będą stali tam wiecznie. Ciągle będą mieć nadzieję, że uratują się od śmierci.
- Nie zostawimy cię – powiedziała Amanda ze łzami w oczach.
- Musicie. Jestem chora, nic mi już nie pomoże, więc... Cieszę się, że mogłam pomóc wam – uśmiechnęła się.
- Nigdy cię nie zapomnimy, Alicjo – powiedział Victor – mam nadzieję, że pójdziesz do nieba.
Alicja nic nie odpowiedziała, a po chwili dzieci zaczęły uciekać. Gdy już znacznie oddaliły się od Alicji zobaczyły jak drzwi kościoła znowu się otwierają i wychodzą z niego ludzie. Alicja spokojnie pomachała dzieciom na pożegnanie i zamknęła oczy. Poczuła jedynie ostrze noża przesuwające się po jej gardle, a później nie czuła już nic.
- Złapać je – krzyknął jeden z mężczyzn.
Próbowali biec, jednak choroba szybko ich wykańczała. Dzieci miały nad nimi przewagę, więc ludzie nie mieli szans ich złapać. Niektórzy upadali zmęczeni na ziemie, inni sprawiali wrażenie, jakby umarli.Dzieci jednak nie przejmowały się tym, myślały tylko o tym, żeby znaleźć się jak najdalej stąd.
- Nie uciekniecie! - krzyczał ten sam mężczyzna – prędzej czy później dopadniemy was!
Po tych słowach upadł i już więcej się nie podniósł, a dzieciaki biegły dalej. Kiedy zobaczyły znak informujący, że dalej kończy się miasto Exalon dzieci zatrzymały się i po raz ostatni spojrzały na miejsce w którym żyły przez wiele lat.
- Co teraz z nami będzie? - zapytała Amanda patrząc na Victora. W jej oczach pojawiły się łzy.
- Jakoś sobie poradzimy – odpowiedział chłopiec.
Pozostałe dzieci skinęły głowami na znak, że zgadzają się ze słowami Victora.
- Najważniejsze to opuścić w końcu to miejsce – dodał Victor i ruszył przed siebie.
Wszystkie dzieci ruszyły za nim. Wiedzieli, że na pewno nigdy już tutaj nie wrócą, bo w zasadzie nie będzie już gdzie wracać, skoro choroba zabije wszystkich ludzi.
Szli więc przed siebie z nadzieją, że może teraz wszystko będzie dobrze.
1 komentarz
AnonimS
Ciekawe to opowiadanie