Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Las kości 3/5

Las kości 3/5Opowiadanie nieodpowiednie dla osób wrażliwych!  
   Mick brnął przez las, studiując zapiski, po które wrócił zaraz po tym, jak głos w głowie nakazał mu zabrać zawartość kufra. Jego ruchy były ociężałe, a zmęczony organizm domagał się odpoczynku. Mimo to chłopak ani na chwilę nie przystanął, nie usiadł. Prowadził wewnętrzną walkę. Bunt potęgował wypowiadane chrapliwym głosem słowa, a gdy starał się je zagłuszyć, nakładając na nie swoje myśli, piski w głowie były tak intensywne, że w końcu odpuszczał. Zaprzestał miotania się i dopuścił do świadomości myśl, że od momentu, gdy dotknął kartek z kufra, coś go opętało. Wyczuwał każde wzniesienie, dołek, omijał drzewa, nawet na nie nie spoglądając. Znał drogę, jakby chodził tędy od zawsze. Widział nie swoimi oczami, wyraźnie jak zwierzę. Odbierał przekaz, nad którym nie panował, ale miał on w sobie taką moc, że bycie pod jego wpływem było nie do opisania.  
   To, co przeżywał, wykraczało poza wszystko, co znał i czego dotychczas doświadczył. To, czego był świadkiem, nie było złudzeniem. Już samo rozejrzenie się po okolicy napawało go przekonaniem o prawdziwości tego, co widział: kufer, dziwna postać, głosy w głowie, a on sam, jakby był nośnikiem. Kroczył w  zimnej mgle, która normalnie sprawiłaby, że usiadłby w pozycji embrionalnej, aby się rozgrzać, a zamiast tego, każdy dotyk stopy o zmarzlinę rozgrzewał go do czerwoności i rozpuszczał szron.
    Przebrnął przez trzy kartki wydruków z Internetu dotyczących wywoływania duchów. Nienawidził fantastyki. Duchy, strzygi, zjawiska paranormalne… Na samo wspomnienie przeszedł go dreszcz, ale nie mógł powstrzymać się przed potrzebą czytania.
  Gdy dotarł do zapisu: „Kontakt niemożliwy. Tablica cały czas każe rozdzielić” oraz do rysunku jasnego koła na tle czarnego nieba, nakreślonego najwyraźniej w wielkim pośpiechu, stanął jak wryty. To było to samo światło, które widział, siedząc w samochodzie. Jego twarz przybrała odcień pergaminu, oddech przyspieszył, a kartki wyleciały z dłoni. Kucnął i odnalazł tę zapisaną dziwnym pismem.
   Czarno na białym, tuż przed jego nosem, kropki zaczęły się przesuwać. Mick wytrzeszczył oczy. Miał przed sobą angielskie litery.
   „Nigdy z własnej woli nie ingerujemy w nieznane. Mamy swój świat, odmienny od tego, do którego nas zapraszacie. Pokutujemy, a gdy opuszczamy kraty, kajdany spadają. Ci, którzy otworzyli portal, szybko tracą głos. Wyrywacie nas z gniazda, pozbawiacie towarzystwa. Wielu braci i sióstr nigdy nie powróciło, a tym, którym się udało, pozostawili jedną z rozczepionych części duszy. Bez białej kroczenie po piasku nawrócenia jest niemożliwe, a dla nas ''Pokutujących" ten wariant jest najodpowiedniejszy i otwiera wrota czyśćca. Potwór otchłani czeka na czarną i strąca do piekła. Każdy kolejny przywołany jest tak przepełniony sprzecznościami, że miesza…”
   Mick nic więcej nie przeczytał. Wiatr zabrał tusz, pozostawiając białą kartkę.
   – Dobra. Skoro to takie ważne, to dlaczego zniknęło? – rzucił, ni to przez śmiech, ni to przez łzy, bo już nie podejrzewał, a wiedział, że ma do czynienia z groźniejszą odmianą bytów.
    Mechanicznie przewertował zapiski i wyjął jeden dotyczący portali, przejść i tablicy umożliwiającej kontakt.
   „Co mam z tym zrobić?” – pytał, widząc spływające na źrenice obrazy z jakiegoś jasnego miejsca. Lśnienie zapierało dech w piersiach.  
   – Mam odnaleźć to miejsce?
   Wewnętrzny głos nakazywał mu pośpiech. Był nie wiadomo gdzie, do niedawna bał się oddychać, a teraz... Podobało mu się to, co się z nim działo: odwaga, siła i przeświadczenie, że może dużo więcej, jednakowoż pomiędzy tym wszystkim był nadal zlękniony on.  
   Papierosy, które wyjął z kieszeni bluzy, przesiąkły wilgocią. Zaklął, rozgniótł je i otworzył dłoń – nic nie spadło na podszycie. Zerwał się, złapał za skronie i zaczął dreptać w miejscu, mówiąc: – O ja chromolę. Ale czad. Gdy spuścił wzrok, dostrzegł parę fajek obok swoich stóp. Tym razem obyło się bez ekscytacji. Pozbierał wszystkie, były suche. Wsadził jedną do ust, odpalił i zaciągnął się mocno, po czym ruszył na zachód, kierowany potrzebą. Nagle stanął jak wryty. W pobliskich krzakach słychać było szurgot, a to, co uwypukliło się w kieszeni jego spodni, zwiększyło swoją objętość i zaczęło podrygiwać.  
   – Wyłaź! – huknął, siadając na kamieniu.
   – Podnieś ręce i ani drgnij, bo cię zastrzelę!
   – Wyluzuj – odpowiedział, robiąc to, czego od niego zażądano. Nie miał energii, aby wdawać się w kłótnie. Zażyty narkotyk nie przyniósł efektu, jakiego się spodziewał.
   Ruch, trzask gałęzi, oddech zdradzający strach – ktoś szeptał do siebie. To były sekundy, gdy zza gęstwiny wyskoczył mężczyzna w średnim wieku ubrany w mundur, celując z broni w Micka. Wyglądał dziwnie, spłoszony, a jego oczy były przekrwione, jakby nie spał od kilku dni. Dygotał, a ubranie miał w opłakanym stanie: porwane, poplamione.
   Mick widział to tak wyraźnie, jakby patrzył przez lornetkę, a przecież wszystko otaczała mgła. Zdążyła zrzednąć, niemniej... Nieco się zdziwił, jednak szybko oswajał się z nowymi umiejętnościami i sokoli wzrok nie był taki straszny.
   – Przyjechałeś mnie zmienić? Gdzie są twoi ludzie? Służby specjalne, bez munduru? Masz radio?
  – Nie – przyznał, wypluwając niedopałek. Ręce zaczęły mu drętwieć, więc zaczął je opuszczać, kiedy żołnierz nacisnął na spust. Kula świsnęła obok ucha Micka.
   – Nie opuszczaj! Jesteś sam? Czy on dopadł resztę? – Nieznajomy chwiał się na nogach, a zmęczona twarz raziła w oczy. Wodził wzrokiem, ewidentnie czegoś się obawiając.
   – Jak widać, posłuchaj. Parę kilometrów stąd są moi znajomi. Staram się do nich dotrzeć, bo mają kłopoty. Opuść broń, bo tak ci ręce latają, że naprawdę mnie zastrzelisz.
   Bał się i nie. Targały nim skrajne emocje. Podejrzewał, że żołnierz był świadkiem czegoś złego, a z drugiej strony śmiać mu się chciało na jego żałosny widok.
   – Nikogo tam nie ma, rozumiesz?! Wszędzie czeka śmierć. Ten las, moi kompani… Wszyscy wybebeszeni, martwi. Wiesz? To miejsce jest przeklęte. Coś mnie śledzi. Dlaczego jest tak strasznie zimno?. Nikt nie przeżył! – żołnierz zaczął mówić chaotycznie, a przerażenie przechodziło w obłęd. Nagle zaczął krzyczeć i strzelać. Mick przywarł do runa.
   – Przestań! Wywal broń! Niech to szlag – syknął, czując ciepło na ramieniu.
   Palec wojskowego przestał naciskać spust. Jego oddech był szybki i drżący, ale karabinu nie opuścił. Krążył wokół własnej osi, kiwał głową i bełkotał.
   – Jesteś na jakiejś misji? Pilnujesz czegoś? Wojsko ma tutaj szkolenie? – Mick zaczął go zagadywać.
   W innych okolicznościach by mu wygarnął, bo zawsze mówił to, co myślał, chociaż czasami wolałby być niemym. Ludzie uważali go za cwaniaka, kłamcę i zgrywusa. Nawet jego najlepszy przyjaciel Ron nieraz przyłożył mu, gdy za dużo sobie pozwalał.
   – Jutro zmiana. Moi kumple. Krew, stwór, to było straszne, słyszysz?! Chcę do domu. Zabierz mnie. Wstawaj i pokaż drogę. No…!
   Mick wiedział, że żołnierz jest w stanie silnego wzburzenia. Stany lękowe. Niedawno sam odczuł to na własnej skórze, nie mogąc wyjść z samochodu. Musiał go uspokoić i dopytać o szczegóły, bo rzeczywiście działo się tutaj coś dziwnego. Wstał bez gwałtownych ruchów, obserwując. Nie zdecydował się na żaden krok. Wziął głęboki wdech i zapytał:
   – Czy tam, skąd przyszedłeś, też panują takie warunki? Gdzie macie obóz?
   – Nie wiem. Drzewa mają oczy. On bawi się ze mną w chowanego.
   – Kto?
   – […] przerośnięte coś. Nie pamiętam. Mrok, mróz. Tajna misja… Tak! Ochrona wojskowa, smród, martwi… wszędzie flaki. Jesteś człowiekiem? Otacza cię cień. Nieeee! – Przed lecącymi w stronę Micka kulami ochroniła go czarna, niesymetryczna poświata. Pociski lewitowały, a wojskowy zemdlał.
   Zapanowała cisza.
   Mick nie odrywał wzroku od kul, gdy nagle opadły, a on poczuł chłód na plecach, przemieszczający się do brzucha. Zadarł bluzę i szeroko otwartymi oczami gapił się na czarny kłąb pary, która wchodziła w niego przez pępek. Paraliż uniemożliwiał mu obronę, krzyczał w myślach, ale nikt go nie słyszał. Po chwili okolicę wypełnił szyderczy śmiech. Chłopak uniósł głowę i sięgnął dłonią po białą kulę. Rozbłysła i zniknęła, powalając go na ziemię.
                                                                  ***
   Mia otworzyła oczy i jęknęła. Czuła się, jakby przejechał po niej walec, a do tego odczuwała nagłą potrzebę skorzystania z toalety. Prawa ręka rwała, stopy pulsowały. Przechyliła głowę. Źrenice dostrzegły złotawo-pomarańczowe światło, wpadające przez szczelinę. Domniemywała, że nadal jest noc i że to, co widzi, to ogień. Pamięć była mglista, poza tym ból głowy nie do zniesienia. Pochwyciła dłońmi skronie, czując pieczenie. Wzrok powoli przyzwyczajał się do skąpego oświetlenia, a wokół panowała cisza.
   Spierzchnięte usta i wysuszone gardło domagały się nawilżenia. Zaczęła macać wokół siebie, szukając czegoś do picia. Gdy pod palcami czuła jedynie wilgoć, usiadła. Było nisko, więc rozprostowanie zesztywniałych kości nie wchodziło w grę. Zdawała sobie sprawę, że znajduje się w namiocie, toteż nie zaprzątała sobie tym głowy. Myślała jedynie o wodzie. Na czworakach przesuwała się w kierunku światła. Po chwili dłoń natrafiła na gładką i chłodną powierzchnię.
   „Kamień? Mick, jeśli to kolejny z twoich durnych pomysłów, to zapomnij, że dam ci zamoczyć” – pomyślała.
   Im dłużej wpatrywała się w otoczenie, tym bardziej zachodziła w głowę, co się dzieje. Miejsce, w którym przebywała, było małe i duszne. Zapach stęchlizny wzmógł się, gdy zaczęła dotykać wszystkiego w poszukiwaniu wskazówek, jak trafić do wyjścia. Zawsze była opanowana i co najważniejsze – uparta, więc i tym razem nie zamierzała się poddawać. Ile razy budziła się wśród nowo poznanych ludzi, nie wiedząc, gdzie jest. Zawsze odnajdywała drogę do domu, chociaż myślenie po pijaku nie było łatwe.
   – Może, zamiast spać, wyszłam z namiotu? Kładłam się… Tak, pamiętam ciepły śpiwór i Rona. Nie, to Mick mnie budził. Czego chciał? Co było później? Myśl, Mia, myśl! – Ostrożnie przesunęła się do tyłu, oparła plecami o ścianę i, wplatając palce we włosy, zaczęła się kiwać, nie mogąc znaleźć punktu zaczepienia w pustej głowie.
   Odurzenie alkoholem było nadal spore. Mia nie brała na serio sytuacji, w której się znalazła, i nawet uśmiechała się na myśl, jak bardzo przyjaciele będą zdziwieni, gdy nie usłyszą wołania o pomoc. Siedziała spokojnie, forsując mózg i obmyślając, jak zemści się za psikus, który jej sprawili, gdy spała.
   Przeszukała wszystko raz jeszcze. Doszła do wniosku, że jest w jakimś bunkrze, skalnej dziurze, a znajomi zapewne zrywają sobie boki ze śmiechu. Po przyjeździe, zanim rozłożono namioty, dziewczyna pochodziła po okolicy i widziała skaliste wejście prowadzące pod ziemię.
   „Jak stąd wyjść? Nade mną powinna być dziura, a nie lita skała. Widzę światło, więc wyjście jest tutaj” – pomyślała. Wcisnęła palce w szczelinę, próbując powiększyć otwór, lecz była zbyt obolała, by szarpnąć mocniej.
   „Mam dość. Tak mnie suszy, że zaraz umrę” – przyznała w myślach.
   – Holly, chłopaki, to nie jest śmieszne! Wypuśćcie mnie stąd!
   Głusza.
   – Otwierajcie! Słyszycie! – Zaczęła walić w solidną przeszkodę, gdy wnętrze dłoni natrafiło na coś włochatego. Podskoczyła i szybko usiadła. Dopiero po zderzeniu ze sklepieniem doświadczyła prawdziwego bólu głowy.  
   – Jaaaaa! – wydarła gardło. – Nienawidzę robali! Pomocy! Wypuśćcie mnie stąd!
   Była jakby w amoku. Nieskoordynowane odruchy powodowały kolejne skaleczenia. Zadyszka dawała o sobie znać. Dotknęła guza na głowie. Kiedy zbliżyła palce do twarzy, zobaczyła czerwone kleksy i to ją otrzeźwiło – przestała panikować.
   – Holly, otwieraj! Ron!
   Uniosła pośladek i wepchnęła pulsującą dłoń w kieszeń spodni, a następnie w drugą. Była przekonana, że wsadziła tam telefon. Niestety. Przeszukała teren; nic.
   – Co, jeśli wpadłam do jakiejś jamy? Boże, tylko nie to. Może mnie szukają, bo gdyby to była ich sprawka, na pewno by się odezwali i mnie wypuścili. Ile można ciągnąć tak głupi żart?
   Zauważyła kątem oka, że poblask wlatujący przez szparę zniknął. Do uszu dolatywały odgłosy szurania, charczenia. Nagle rozległ się tak przepełniony bólem ryk, że aż poczuła go w kościach. Wzięła głęboki wdech. Serce podeszło jej do gardła, a nogi zaczęły drżeć jak galareta. Czuła, jak ciało pokrywa gęsia skórka. Ostrożnie, sunąc na pupie, odsunęła się od wyjścia i zakryła usta oraz nos drżącymi dłońmi. Przestała oddychać. Wytrzeszczone oczy latały w różnych kierunkach, wargi nie chciały się domknąć, a paznokcie utkwiły w polikach. Nawet tego nie poczuła. Trwoga zawładnęła jej szczupłym ciałem.
   – Aaaaaaa! – Wlazła w ścianę, plecy zapiekły.
   Coś białego, lśniącego, reagującego na najmniejszy ruch przywarło do szczeliny. Odnosiła wrażenie, że widzi przed sobą oczy. Nietypowe, ale… Wzmagający się chrobot mroził krew w żyłach, która od pewnego czasu obciążała pracujące szybko serce. Drapanie w kamień może coś innego, nie była pewna. Odgłos miał negatywny wpływ na jej słuch i zaczęła doświadczać szumów usznych. Zatkała małżowiny, zamknęła oczy, zacisnęła powieki.
   Kolejny ryk skierowany wprost w jej pułapkę.
   – Przestań! Zostaw mnie!!! – krzyczała jak opętana. Ból w gardle stawał się nie do zniesienia.
   Dźwięk, który drażnił bębenki, w końcu ustał. Po chwili niepewnie zaczęła otwierać oczy. Ciekawość, czy intruz odszedł, była silniejsza od strachu. Przez szczelinę wpadało skąpe światło. Zacisnęła dłonie na piersi. Serce biło jak oszalałe.
   – Chcę do domu – wydukała, połykając łzy.
                                                                     ***
   Gdy Mia przyjęła pozycję embrionalną, a szloch przeszedł w płacz, potwór, który zabił Rona, podążał w mroku z szeroko rozwartymi ramionami. Ostre paznokcie iskrzyły się przy zetknięciu z kamieniami. Robiło się ciaśniej. Opuścił ręce i z całej siły uderzył w skały, wydając odgłos niezadowolenia. Wszystko wokół zadrżało, a pył osiadł na jego umięśnionym ciele. Stwór był wysoki, więc przy dalszym podążaniu musiał zgiąć kark i przygarbić guzowate plecy.
   Ani na chwilę nie zamknął paszczy pełnej szpilek. Wyglądał, jakby się śmiał, lecz nic bardziej mylnego. Był wściekły. Naprężone mięśnie i zaciśnięte pięści były tego najlepszym przykładem.
   Dalszy odcinek pokonał na czworakach, a im dalej szedł, tym bardziej się obniżał, aż zaczął się czołgać. W oddali migotało coś niebieskiego. Demon ryknął, wbił pazury w piach i przecisnął swoje cielsko przez wąski przesmyk. Kiedy wyprostował plecy i uniósł głowę, lśnił, jakby był posmarowany nabłyszczaczem. Bielma, na które padała czarna, skośna kreska, emanowały chłodem. W grocie było dość jasno, a niebieski odcień tworzyły promienie wschodzącego słońca, prześwitujące przez cienki, rozciągnięty w wyłomie materiał.
   Potwora otaczała para ulatniająca się spod skóry. Poruszył głową, szyja zachrobotała. Podszedł do niskiego, płaskiego kamienia, pochwycił żelazny, mocno powgniatany kubek i zaczerpnął wody ze ściennego źródła. Wypił kilka łyków i wytarł wargi przedramieniem.
   Z kąta dolatywały odgłosy szamotaniny i jęki. Zwrócił twarz w tamtym kierunku. Pośrodku, na grubej warstwie zwierzęcych skór siedziała Holly – zakneblowana i przywiązana rękami do grubego korzenia. Jej rozbiegany wzrok, przekrwione oczy i paniczny strach malowały się w zwężonych źrenicach. Wbijała pięty w sierść – brak zaczepienia. Łydki i kostki miała ciasno skrępowane, a kolana i uda niemal wciśnięte w klatkę piersiową. Odrywała pośladki od miękkiego posłania, ale po chwili wracała do poprzedniej pozycji.
   Stwór przejechał dłonią po czole i chwilę później kucał obok niej. Holly kręciła głową, wybałuszała oczy i rzucała się na tyle, o ile pozwalały więzy. Jej klatka piersiowa falowała, a nos coraz szybciej tłoczył powietrze do płuc. Wydawała dławiące krzyki, gdy potwór zaczął dotykać jej ramienia i szyi. Intensywnie potrząsała głową, nie pozwalając mu dotknąć policzka. On zaś uklęknął i udaremnił płonne wysiłki, nakrywając jej twarz monstrualną dłonią. Gdy znieruchomiała, cofnął rękę. Dziewczyna popatrzyła na niego z lękiem i obrzydzeniem.
   Zamknęła oczy. Horrory, które tak lubiła, ożyły, a ona stała się częścią jednego z nich.
   Czuła na sobie jego wzrok. Syczał, charczał i gestykulował. Było w nim coś, co nie pasowało do otoczki. Nigdy nie wierzyła w piekielne istoty. Gdyby ktoś opisał jej to, co miała przed sobą, zapewne nie skończyłoby się na delikatnym wyśmianiu. Zanim trafiła do tego miejsca, dał jej pić i jeść. Surowe mięso, ale liczy się gest, a co najważniejsze, nadal żyła. Ktoś taki, stojący na rozdrożu? Trudno to sobie wyobrazić, ale tak to wyglądało, dając nadzieję.
   Znów to zrobił – zimne palce musnęły udo dziewczyny, a jej umysł zaczął snuć czarne scenariusze. Zaczęła dygotać i uchylać się od dotyku.
   – Haaar raaar – rozbrzmiało tuż przy jej uchu.
   Podjęła walkę z więzami. Nie baczyła na to, że nadgarstki krwawią, szorstka lina coraz mocniej wchodzi pod skórę – to był odruch. Monstrum mocno pochwyciło ją za ręce w okolicy pach. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Widziała odbicie swojej bladej, przerażonej twarzy. Jęknęła, odwróciła wzrok.
   Kiedy usłyszała ruch, spojrzała na niego ponownie. Potwór wstał i sapiąc, wyprężył pierś. Język stanął jej kołkiem na widok wielkiego wypuklenia, pulsującego pod postrzępionym materiałem okrywającym biodra.
   „Jak tego użyje, dopiero poczuję, co to ból” – ta myśl krążyła wokół jednego tematu.
   Silna dłoń pochwyciła ją za gardło – zastygła w bezruchu. Stwór nie ściskał mocno. Pochylił się i przysunął twarz do jej twarzy. Ostre, lśniące zęby z bliska wyglądały jeszcze ohydniej. Widocznie zaczęło go irytować takie zachowanie, jednak gdy zajrzał głęboko w jej oczy, Holly dostrzegła coś dziwnego. Jego źrenice się zmieniły. Gdy na bielmach nie było czarnego paska, potwór sprawiał wrażenie niegroźnego, lecz gdy czarna kreska się pojawiała, dało się wyczuć zmianę w jego zachowaniu. Złościł się i ryczał.
   – Haaarrr, haaaa – zakomunikował, i puścił ją.
   Holly ani drgnęła. Wodziła wzrokiem po wszystkim, czego nie zasłaniał swoim obliczem, modląc się o cud. Jego dotyk był ciepły, ale para ziębiła. Dziewczyna zauważyła coś jeszcze, gdy podszedł do źródła. Jego skóra wysychała i się marszczyła.
   Stwór uzupełnił płyny i zaczął krążyć wokół niej. Zaciskał pięści i kopał drobne kamyki, a ona, ze wzrokiem utkwionym w piachu, walczyła z narastającym strachem; niepewność odbierała zdrowy rozsądek. Gdy zaczął ją rozwiązywać, podświadomie przeczuwała, że to, co nastąpi, ją zabije, i to w tak okrutny sposób, że nawet nie chciała o tym myśleć. Niestety, wizja i tak się pojawiała.  
   Wypluła knebel i zaczerpnęła powietrza ustami. Przeszedł ją dreszcz, gdy potwór zarzucił na siebie śmierdzące futro niedźwiedzia, pozaplatał je i, chwytając ją za rękę, ciągnął w stronę tunelu, sycząc i szarpiąc, aby szła szybciej. Nie nadążała i nie rozumiała, dlaczego tak nagle zaczął ją gdzieś prowadzić, zamiast robić to, co wydawało się nieuniknione. Droga upływała mozolnie, a półmrok utrudniał przemarsz. Holly parę razy niemal upadła, a gdy to się zdarzyło, stwór szybko stawiał ją na nogi, bulgocząc, jak bardzo nie podobała mu się jej ślamazarność.
   Po jakimś czasie zaczęło się robić jaśniej. Holly obserwowała pozostające w tyle kamienie i ku swojemu zdziwieniu rozciągnęła szeroko wargi, ciesząc się na widok słońca zaglądającego do tunelu. Radość sprawiło jej również to, że będzie mogła pooddychać świeżym powietrzem i nacieszyć oczy naturą, być może po raz ostatni.
   Przy wylocie potwór stanął, wypchnął dziewczynę, szczelnie nakrył się futrem, warknął i wskazał ręką na starą, drewnianą chatę oddaloną o jakieś pięćdziesiąt metrów.
   – Mam tam iść? – spytała ledwo słyszalnym głosem. Lęk przybierał na sile.
   – Raaach.
   Holly nie uśmiechało się wchodzić do rudery, której skrzypienie wywoływało gęsią skórkę, jednak demon, mimo że nie mówił, reagował na każde jej sapnięcie i jęk, a ona była przekonana, że ją rozumie. Zaczęła myśleć o ucieczce, podejrzewając, że lepszej okazji nie będzie. Słońce było jej sprzymierzeńcem. Stwór chronił swoje ciało przed promieniami, a ona nie miała nic do stracenia.  
   „Jeśli zdołam dobiec do tamtej otwartej przestrzeni, będę uratowana” – pomyślała i już miała realizować plan, gdy poczuła stalowy uścisk na ramieniu i szarpnięcie.
   „Cholera. Co teraz?”
   Chwilę później postawiła stopę na spróchniałych deskach prowadzących do sieni. Ociągała się z wejściem, co nie umknęło uwadze potwora. Pochwycił ją za ramiona i wepchnął do środka. Upadła w kurz i zaczęła kichać. Powiodła wzrokiem dookoła, napotykając pajęczyny, stertę starych ubrań, wiekową szafę, parę krzeseł i stół. Przytrzymała na nim wzrok, ponieważ w porównaniu do reszty rzeczy w pomieszczeniu lśnił czystością.
   Stwór minął ją i podszedł do szafy. Wyrzucał wszystko, aż w końcu przestał i zwrócił się przodem do Holly, która na czworaka zmierzała w stronę drzwi.
   – Raaach! – ryknął, uniósł ją i posadził na krześle, posyłając złowrogie spojrzenie.
   Na blacie leżała tablica Onija. Dziewczyna znała ten przedmiot, bo Mia miała podobny na strychu. Ten był nowszy; tablica Mii była skorodowana, a parę liter startych. Kiedyś próbowały sił w nekromancji. Niestety, próba zakończyła się rozczarowaniem, chociaż Mia przechwalała się, że udało jej się wywołać kilka duchów.
   Potwór położył na stole pożółkłe kartki i ołówek, a raczej cisnął nimi, aż Holly podskoczyła. Syknął, popatrzył na nią i zaczął tworzyć rysunki. Jeden, drugi, i rozkładał przed nią.
   – Czego ty ode mnie chcesz? Nic z tego nie rozumiem.
   Była w rozsypce, a stwór przeciągał pazurem po jasnym kółku, czarnym kleksie, i co rusz na nią zerkał. Złapał tablicę i ponownie wskazał dwa kształty na kartce, po czym nerwowo zamazał czarny, aż zrobił dziurę.
   – Boże, o co ci chodzi? – Bezsilność nie pomagała. Rozłożyła ręce.
   – Rahch, haaarrr!
   Białe kółko, czarne… Stwór dorysował siebie, i to nawet ładnie. Pochylał się, a splot kresek i zawijasów wyglądał tak, jakby coś wylatywało mu z paszczy. Znów wskazał na kulę i kleksa, bulgocząc.
   – Nie rozumiem! – Tłumione emocje wzięły górę.
   Gdy stwór walnął pięścią w stół, trwoga, którą odczuła, na moment zatrzymała jej głośno bijące serce, a nogi uniosły drżące ciało. Stała przygarbiona, zlękniona, i patrzyła, jak demon zwala wszystko ze stołu, ciska nim w kąt, po czym podchodzi do ściany i bombarduje ją z całych sił tym, co z mebla zostało. Holly wiedziała, że albo teraz…
   Sekundy później biegła przed siebie, przeskakując przez powalone gałęzie i omijając drzewa. Okolica w promieniu kilkudziesięciu metrów od uciekinierki zaczęła się zmieniać w śnieżną krainę. Z rozchylonych warg zaczęła ulatywać para, a na policzkach wystąpiły rumieńce. Szron deptał jej po piętach, korony drzew ucichły. Im dalej, tym jej twarz się rozpromieniała, nawet pisnęła z zachwytu, jednak euforia szybko zgasła w przepełnionych nadzieją oczach. Nie przez ryk, który rozniósł się po okolicy, lecz przez lód, który zaczął osiadać na jej stopach, łydkach i udach, a metrowe sople odcięły drogę, szczelnie ją okalając.
   – Nie! – rozpacz w jej głosie spłoszyła stado kruków odpoczywających pośród liści. Zastygła w wykroku, paznokciami próbując zwalać lód. Wrzeszczała, szarpała się, raniła palce. Nie wskórała niczego, poza zdarciem gardła. Okowy mrozu trzeszczały i stawały się coraz grubsze. Potwór stał w progu i nie spieszył się, aby odzyskać ofiarę. Ruszył wolno, trzymając się cienia. Gdy podszedł, lód sięgał dziewczęcego brzucha. Dotknął dwóch słupów torujących dostęp – stopiły się, a woda popłynęła wydrążonym przez naturę rowkiem.
   – Haaarrr, haaaa! – Pochwycił ją za policzki, a uderzające go ręce potraktował mocnymi uderzeniami w okolicach łokci. Opadły bezwładnie.
   – Ałaaa! Wypuść mnie, błagam. Nie chcę umierać – prosiła, roniąc łzy, gdy lód docierał do piersi i obejmował  obojczyki. W okamgnieniu dotarł do dłoni, które znieruchomiały mając rozszerzone palce.
   – Haaaar, raaar!!! – krzyknął, pochwycił za ciepłą żuchwę, a szron zaczął nachodzić na wykrzywioną grymasem przerażenia twarz. Włosy przestały falować.  
   Zamarła z szeroko otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami. Potwór chwilę przyglądał się zmarzlinie, po czym ryknął i machnięciem ręki rozwalił ją na kawałki. Głowa dziewczyny rozpadła się jako ostatnia i długo leciała, zanim dotknęła podłoża.
   – Raaahhhrrr!!! – ryk zmiażdżył lodowe odłamki, które zaczęły parować. Stwór wrócił do chaty, po czym wyszedł, trzymając pod pachą zwitki kartek i tablicę. Naciągnął niedźwiedzią skórę na czaszkę i ruszył w stronę wejścia do jaskini.

Dodaj komentarz