Silver Fangs-Rozdział 11

Chłód poranka przenikał ubraną w skąpy strój Angelikę, miała na sobie cienką bluzę, krótką czarną spódniczkę oraz rajstopy i wysokie buty, w końcu to trening, ale czy ktoś powiedział, że nie można dobrze na nim wyglądać? I tak była zła, bo to brat ją spakował i to w jeden duży plecak, a gdzie tragarze? Sama miała to nosić?
– Siostra nie zachowuj się jak rozpuszczony bachor. – Podszedł do niej Leon.
– Jak to jest, ja czegoś chcę, to nie dostaję, ale gdy ty o nic nie prosisz, to wszystko otrzymujesz.
– Nie dziw się, w końcu ty zawsze masz postawę, mi wszystko się należy. Witaj mistrzu, wszystko gotowe? – Zwrócił się do nachodzącego.
– Mam bilety, moglibyśmy użyć teleportu, ale tamtejszy rząd jest uczulony na używanie zaklęć zza granicy. Zanim jednak wsiądziemy do samolotu... – Machnął opuszkami dłoni, a ubranie dziewczyny zamieniło się w wygodną bluzę sportową, spodnie od dresu i trampki. Właścicielka nie była z tego zadowolona, cała trzęsła się od gniewu.
– Mówiłem odpowiedni ubiór, a teraz chodźmy. – Angie tupnęła z nerwów nogą, zgniatając robaka, ale podążyła za nimi. Dalsze kroki były typowe dla wszystkich podróżujących drogą powietrzną, czyli odprawa, zajęcie miejsca w samolocie, lot, wysiadka i kolejna odprawa. Na lotnisku docelowym zmęczona wampirzyca usiadła na plastikowym fotelu.
– To, co bierzemy taksówkę do tego twojego miejsca treningowego?
– Nic z tego, tam dokąd zmierzamy, nie ma żadnych dróg, jednak będąc w tym kraju, możemy użyć bramy z dowolnego miejsca. – Kazał wejść im do męskiej toalety, na całe szczęście nie było żadnego oburzonego gościa, na lustrze napisał nieznane słowo i przy oślepiającym świetle przenieśli się gdzie indziej.
     Rodzeństwo po odzyskaniu normalnego wzroku usłyszeli ćwierkanie ptaków i delikatny szum liści. Znajdowali się w ogromnym lesie, a dookoła nich spokojnie trwało życie, pasły się sarny, wilk spokojnie drzemał w cieniu listowia, a wiewiórka wdrapała się na plecy Wolfa i usiadła na ramieniu. Mentor delikatnie pogłaskał ją po pyszczku.
– Gdzie my jesteśmy? – Tylko to mogła wykrztusić z siebie dziewczyna.
– W lesie druidów moja panno, w którym od dawien dawna nie było ich właścicieli – W głosie maga pojawiła się nutka smutku, skrył swą twarz za kapturem i gestem dłoni, kazał za sobą iść. Wraz z kolejnymi dalszymi krokami widać było, jak cała puszcza cieszy się z ich przybycia, kwiaty zaczęły kwitnąć, trawa zielenić się, a wszelkie zwierzęta przychodziły, by na nich popatrzeć. Schwesterowie nie chcieli pytać o to Silvera, mężczyzna wyglądał, jakby smutek i radość mieszały się w nim, każde dotknięcie listka, czy drzewa, przepełnione było spojrzeniem pełnym nostalgii. Po dwudziestu minutach cichej drogi dotarli do pięknego miejsca. Było to głębokie jezioro, którego tafla lśniła w promieniach słońca, na samym jego środku stała wysepka z kamiennymi ozdobami, na której kwitły wszelkie możliwe kwiaty tej ziemi. Nie zatrzymując się, Wolf wszedł na wodę, nie wpadł do jej środka, tylko spokojnie maszerował powierzchnią, trochę nieufni Schwesterowie postąpili tak samo, Silver usiadł w centrum tego małego lądu z twarzą bez emocji, zachęcił ich gestami dłonią, by zrobili to samo. Chwile bił się z myślami, aż powiedział:
– To, co widzicie wokół, jest pozostałością po najbardziej wspaniałych istotach jakich, taki morderczy wilkołak, jak ja mógł spotkać. Jednak zanim przejdziemy do smutnej historii, mam do was pytanie. Co sądzicie o Łowcach?
– To mordercy, wykwalifikowani zabójcy polujący na każdą istotę magiczną – wypaliła bez tchu Angie.
– Więc tak to zrobili... Caldusie miałeś rację, że to wygrani piszą przeszłość, fałszując ją według własnych widzimisię. – Odezwał się cicho.
– A ja sądzę, że tak nie było. Rada jest pełna tajemnic i wszelkie sprawy jej dotyczące zawsze mają drugie dno. – Skontrował wypowiedź siostry.
– Przywróciłeś mi nadzieję chłopcze. Łowcy nie powstali w jakimś ciemnym zaułku przez jakiś spod ciemnej gwiazdy typów. Oj nie. Zacznijmy więc od początku, w czasach prehistorycznych, gdy człowiek nie był mądrzejszy od małpy, istniały już inne stworzenia magiczne i to one dominowały na kuli ziemskiej. Wampiry, wilkołaki, elfy, gnomy, orki, demony, anioły i wiele innych, wśród nich byli też druidzi, nawet ja nie wiem, kim byli, najtrafniejsze określenie do nich pasujące byłoby opiekunowie lasu. Byli naprawdę wspaniali, dbali o każdego, nie patrząc, z której rasy pochodził, nie znali gniewu, zazdrości, czy nienawiści, jednak potrafili bronić niewinnych. Miedzy tej wielkiej zbieraniny byli prymitywni przodkowie dzisiejszych ludzi, z których wampiry i inni drapieżnicy robili sobie bydło do pożywienia. Panowie Lasu długo znosili ciągłe prześladowania człowieka, ale magiczni przesadzili w średniowieczu, gdzie dopuścili się licznej masakry na populacji zachodniej Europy, wy to znacie jako zaraza czarnej śmierci, prawda jest o wiele bardziej krwawa i brutalna. Po tym wydarzeniu zebrała się rada entów, na której zadecydowano o utworzeniu organizacji. Miała ona dbać o równowagę między magicznymi i niemagicznymi, a jej członkowie pochodzić z wszelkich możliwych ras. Wytrenowali ich w starożytnej magii, dano srebrny oręż z wyżłobionymi runami i wskazano cel, by dbali o równowagę świata. Kilkadziesiąt lat później Łowcy zyskali opinie morderców i szaleńców, polowali oni na potwory, krwawych wariatów, którzy atakowali niewinnych. Van Helsing,Trinity, Frankenstein to byli moi towarzysze. Ach pamiętam ich, jakby to było wczoraj, zrobili tak wiele dobrego, a historia zrobiła z nich... Szkoda gadać. Co do mnie, ja dołączyłem do nich kilka lat po założeniu, żyłem od starożytności, podróżując i zabijając. Aż w końcu złapał mnie Helsing, ten to miał zabawki, składaną kuszę, linę z magicznymi strzałkami, istny wynalazca, zamiast mnie zabić, postanowił zwerbować, wtedy też poznałem tezę zabijanie to ostateczność. Szybko piąłem się po drabinie hierarchii, opanowując wszelkie możliwe umiejętności Łowcy, moja renoma i siła wzrosły niemiłosiernie. Miałem wtedy poczucie, jakby nasza organizacja miała trwać wieki. Niestety były to tylko pobożne życzenia. – Wstał, spojrzał na przepiękną wodę, a jego twarz stężała od żalu, zachwiał się lekko, lecz rodzeństwo przytrzymało go.
– Nic ci nie jest mistrzu? – spytał z troską Leon.
– Nie jestem starcem, mimo przeżytych lat, moja rasa srebrnych wilkołaków to prastara rasa wiecznie młoda, jednak wspomnienia ranią gorzej niż najostrzejsza broń. Kontynuujmy, wielu możnych wampirów, wilkołaków i innych potężnych istot nie podobało się to, co robimy. To miał być ich świat, ich plac zabaw... Zebrali się więc razem, tworząc Pierwszą Radę Starszych, z rekrutowani ogromną armię bandytów, po czym zaatakowali naszą główną siedzibę. Broniliśmy się dzielnie, tracąc coraz to więcej towarzyszy, w końcu użyli jakiegoś elfickiego zaklęcia, które spętało tych silniejszych, a słabszych pomordowano. Zawieźli nas do tego swojego sztabu, tam, gdzie obecnie rezyduje wasz ojciec... Zaczęli przesłuchania, stosowali wszelkie dostępne metody, by nas złamać, począwszy od torturowania ciała, zabijania ukochanych osób na naszych oczach, niszczenia naszego ducha i umysłu. Krzyki moich kolegów i koleżanek niosły się w tych piekielnych korytarzach, bardzo często ich krew barwiła ściany... Któregoś dnia nie wytrzymałem i obudziłem w sobie przez przypadek moc naszego rodu, nie mogę wam powiedzieć dokładnie, o co chodzi, w końcu to moja tajemnica, ale skończyło się tak, że wymordowałem wszystkich oprawców, włącznie z całą to przeklętą radą. Wychodząc stamtąd, przyrzekłem sobie, iż nigdy nie będę kontynuował mojej pracy, skoro odrzucili nasze dobro, niech żyją w przekleństwie. Zacząłem pić i podróżować po calutkim świecie, po wielu, wielu latach spotkałem waszego ojca i matkę, polubiłem ich, choć żal nadal w sercu zaciskał swe szpony, zaakceptowałem jego prace jako lidera nowej Rady. – Skończył, a ciężka cisza zapadła między nimi.
– Chcesz mentorze powiedzieć, że Rada nie powstała, by chronić porządek, a własne interesy?
– Zgadza się, jako zwycięscy tego konfliktu mogli wmówić, co chcieli szarej masie. Nieliczni wiedzieli prawdę. Opowiedziałem wam to w jednym celu, by pokazać, z czym wiąże się praca Łowcy. To nie jest fach najemnika mordującego cel, tu podejmujesz decyzję, czy uratować, czy zabić, jednocześnie narażając się każdemu, kogo spotkasz.
– I tak jestem wyklęty, mistrzu. Jeśli dzięki dołączeniu do Łowców wzmocnię swoją siłę i będę zdolny do uratowania moich bliskich, podejmę to ryzyko. – W oczach młodzieńca widać było stalowe postanowienie.
– A ja w porównaniu do mojego świętoszkowatego braciszka, chcę tylko czarować i skopać dupę komu trzeba. – Bezpośredniość dziewczyny sprawiła, że Wolfowi przypomniała się jej matka, która nie raz nie dwa uratowała go od nałogu i kłopotów.
– Niech będzie, tylko potem nie marudźcie. – Uśmiechnął się i stuknął włócznią w ziemie. Z wody powoli wyrosła góra z grotą w środku.
– To będzie wasz pierwszy trening, zapraszam. – Nieszczery uśmiech Wolfa nie spowodował odprężenia u rodzeństwa.

2 komentarze

 
  • emeryt

    @krajew34 nie daj się nadchodzącym zimnym dniom, tylko dbaj o swoją wenę aby gdzieś nie odleciała w cieplejsze strony, pozbawiając nas twoich wspaniałych opowiadań. Przesyłam pozdrowienia,

    21 lis 2018

  • krajew34

    @emeryt dzięki za wpadniecie

    21 lis 2018

  • Almach99

    Teraz Wolf ma 2 uczniow. Moze byc wesolo 😃

    21 lis 2018