Na backstage'u

- Cześć! – przywitał się nagle ze mną ciemnowłosy chłopak.  
- Cześć… - odpowiedziałam nieco zaskoczona, wchodząc na backstage w dniu koncertu. Nie spodziewałam się tam nikogo. Zaskoczona jednak nie tylko dlatego, że zastałam tam kogoś, ale tym, że ciemnowłosy chłopak, mimo że nieśmiały i cichy, od razu mnie zaintrygował.  
- Jestem Matthieu – przedstawił się podając mi rękę.  
Też się przedstawiłam, nie wiedząc gdzie oczy podziać, jak zazwyczaj w takich sytuacjach. Mam też duży problem z zapamiętywaniem imion. Z „Matthieu” nie było jednak żadnego problemu. Zaskakująco szybko wyryło mi się ono w pamięci.  
Z początku myślałam, że to jedna z pracujących w klubie osób. Potem okazało się, że to nowy basista naszego zespołu, który prezentował się bardzo kusząco, skrobiąc coś nieustannie w swoim notesie, co tworzyło jakąś tajemniczą aurę wokół niego.
- Co tam piszesz? – zaczepiłam go, kiedy reszta zespołu dołączyła do nas, a ja czułam się już mniej onieśmielona jego obecnością.
- To teksty moich piosenek – powiedział skromnie, choć w jego głosie słychać było pewną dumę.
Jego odpowiedź wywołała w nas entuzjazm i kiedy zachęcony przez resztę zespołu zaczął rapować po francusku, moje fantazje związane z nim zaczęły przybierać coraz barwniejsze kolory, a każde francuskie słowo działało jak balsam dla mojej duszy. Kiedy powiedział, że mieszka w Paryżu, wiedziałam już, że chłopak na pewno nie będzie mi obojętny. Z lekcji francuskiego nie pamiętałam wiele. Niewątpliwie jednak pozostało mi z nich zamiłowanie do Francuzów…
Zaczęła się ostatnia próba przed koncertem i okazało się, że nasz francuski muzyk, oprócz tego, że posiadał artystyczną duszę, francuską wrażliwość i wywołującą dreszcze tajemniczość, był zupełnie pokręcony. Śpiewał, tańczył i wszędzie go było pełno, po prostu chodzące ADHD.
A ja już nie mogłam oderwać od niego oczu.
- Na jak długo przyjechałeś do Istambułu? – sprowokowałam temat do rozmowy w międzyczasie kiedy akurat nie prezentował nowych breakdance’owych kroków na parkiecie.
- Tylko na 10 dni. Spędziłem tutaj 4 miesiące. Teraz przyjechałem tylko po swoje rzeczy. – odpowiedział, a ja nie wiedzieć czemu poczułam pustkę i żal. Przestraszyłam się, że to bezpodstawne uczucie było niemal widoczne na mojej twarzy, dlatego wyparłam je szybko.  
- Gosia zaśpiewaj coś – poprosił nagle Can.
- Jasne – odpowiedziałam, weszłam na scenę i chwyciłam za mikrofon.  
Spośród 400 piosenek, które wykonuję, spontanicznie zaśpiewałam „Killing me sofly” Arethy Franklin i wtedy jeszcze nie wiedziałam, że był to najlepszy wybór jakiego mogłam dokonać w tamtym momencie.
- Masz naprawdę ładny głos – usłyszałam od Francuza schodząc ze sceny. Tym razem to on znalazł pretekst do rozmowy – lubisz Arethę Franklin?
- Dziękuję – odpowiedziałam czerwieniąc się. I nie była to reakcja na komplement, ale na to, że padł on z jego ust – nie wiem, nie słucham, po prostu lubię śpiewać tę piosenkę. – odpowiedziałam na jego pytanie i choć ryzykowałam głosząc herezje o braku zainteresowania klasyką jazzu, którą sama wykonuję, chciałam podkreślić swoją niezależność.
Matthieu wcale to jednak nie przeszkadzało.
- W jej głosie jest coś elektryzującego, niedostrzegalnego, ale jednak powodującego reakcję, w której pięćdziesiąt różnych odcieni szarości łącząc się pod wpływem drżenia jej głosu, zamieniało się na pięćdziesiąt różnych odcieni zmysłowości. - powiedział w zamyśleniu - Ty też masz to w sobie.
I choć wcześniej nie rozumiałam co mówił, łaknęłam łapczywie jego słowa, patrząc na niego jak zbłądzone pisklę. W pewnym momencie jednak zdaliśmy sobie oboje sprawę z tego, że nasze spojrzenia milcząco koncentrują się na sobie zbyt długo. Zmieszanie to nie trwało jednak długo, bo zostaliśmy brutalnie sprowadzeni na ziemię przez ekipę techniczną, ponaglającą nas do wejścia na scenę.  
Zajęło mi to jednak trochę czasu, zanim po tej krótkiej, ale podniecającej wymianie zdań, zeszłam na ziemię, chcąc skupić się już tylko na występie.
Zaczął się koncert. Tak, jak się spodziewałam, widownią byli w sumie tylko znajomi Cana, który przez cały koncert udawał gwiazdę rock’a. Musiałam jednak robić swoje, czekając aż ten cyrk się skończy. Jedynym powodem dla którego nie zeszłam ze sceny było to, że podczas koncertu ja i Matthieu nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku. Marzyłam o chwili kiedy w końcu będziemy mogli znów porozmawiać. Bardzo chciałam poznać tego chłopaka. Muzyka wytworzyła między nami tę chemię, w której reakcję chciałam się wtopić, połączyć, zanurzyć i zdyfuzować.
     Po koncercie usiedliśmy wszyscy na backstage’u mogąc poświęcić się już tylko imprezowaniu, a ja w końcu zdecydowałam się podjąć moje subtelne, zauważalne jedynie dla wprawionego oka uwodzenie.  
Mimo tego, że wcielałam wszystkie subtelne kobiece sztuczki, aby zbliżyć się do Matthieu, chłopak nie reagował w ten sposób w jaki reagują wszyscy, od których tego oczekuję. A chciałam jego pożądliwego wzroku, pożądałam rozmarzonego usposobienia kierującego na mnie całą swoją uwagę, marzyłam, aby stać się jego fantazją.  
Po pewnym czasie postanowiłam jednak machnąć na to ręką. Mimo tego, że zrezygnowałam już z pozyskiwania jego atencji, nie straciłam dobrego humoru. Wręcz przeciwnie, robiliśmy mnóstwo zdjęć, wygłupialiśmy się z całą ekipą. Alkohol oczywiście miał w tym swój niezaprzeczalny udział.  
W pewnym momencie, siedząc koło niego w niemałym ścisku, otoczona chłopakami z zespołu, poczułam rękę, obejmującą mnie dyskretnie, zaczynającą swoją podróż na moim ramieniu, a kończąc na moim biodrze. W tym czasie nawet nie śmiałam się ruszyć, wypowiedzieć słowa, głośniej pomyśleć. Dobrze, że na backstage'u znajdował się już tłum ludzi. Nikt więc nie mógł usłyszeć mojego, dudniącego jak oszalałe, serca. Zdobyłam się na to, aby popatrzeć na niego. Uświadomiłam sobie wtedy, że Matthieu to mój ideał. Czarne włosy i nieprzyzwoicie niebieskie oczy w końcu patrzyły na mnie takim samym pożądaniem, jakim ja się dusiłam od chwili, gdy go zobaczyłam.
- Chodźmy – szepnęłam do niego bezwstydnie.
Wstając, już kompletnie skołowana od drinków, miałam w głowie tylko jedną myśl – jeszcze nigdy nie byłam tak blisko od spełnienia moich fantazji, a z pewnością ułatwiał mi to fakt, że byłam tysiące kilometrów poza domem, w kraju, gdzie mogę prezentować całą gamę moich odcieni zmysłowości, z kimś kogo prawdopodobnie już więcej nigdy nie spotkam.
     Wyszliśmy niepostrzeżenie. Nie wiedzieliśmy gdzie się kierujemy. Było jednak pewne, że oboje ulegliśmy naszym żądzom i nie mogą one zostać w żaden sposób ujarzmione.
Nic nie widziałam. Do moich oczu docierały jedynie błyski czerwonego światła. Próbując złapać oddech pomiędzy jego nieprzerwanymi pocałunkami jego pełnych warg, sama zanurzałam się w nie jeszcze mocniej. Czułam mocny zapach Diora na jego szyi i ręce unoszące moje pośladki, które z dzikością położył na jakimś podwyższeniu. Teraz mogłam oplatać go nie tylko swoimi rękoma, ale również nogami, przyciskając go do siebie z całej siły, aby poczuł pulsującą i wilgotniejącą we mnie namiętność.
     - Mów do mnie… Mów do mnie po francusku – wywoływałam swoje fantazje, a potok wyuzdanych słów spłynął na mnie, wywołując kolejną falę gorąca. Jego zimne dłonie, zachłannie obejmujące moje piersi, wywołały niedającą upustu pasję. Niemal mdlejąc z rozkoszy znów poczułam jego ręce, tym razem na moim nagim pośladku, które w mgnieniu oka pozbyły się koronkowej bielizny.  
     Nie wierzyłam w to co się ze mną dzieje. Zanim już kompletnie uległam jego francuskiemu temperamentowi czując go całego całą sobą, nasze spojrzenia znów się spotkały, a troska, pożądanie, miłość, strach, alkohol i szaleństwo chwili, stworzyły kolejne odcienie zmysłowości, widoczne już tylko dla nas.

Phileefionka

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka, użyła 1478 słów i 8316 znaków.

2 komentarze

 
  • Użytkownik Szarik

    Bezpośredniej erotyki może troszkę mało, ale przypuszczam, że celem było budowanie odpowiedniego napięcia, a nie "konsumpcja". A to wyszło całkiem przyjemnie :)

    28 kwi 2016

  • Użytkownik nienasycona

    Tekst poprawny, choć - moim zdaniem- chybiona kategoria. Wkradło się nieco powtórzeń i kilka przecinków poginęło. Zastanawiam się nad pewną kwestią...jak to możliwe, że basista nie został wcześniej sprawdzony? Że nie było kilkunastu prób, by zgrał się z resztą? Próba z nowym członkiem zespołu (basistą, a nie kolesiem, który gra na trójkącie) tuż przed koncertem? Chyba, że to koncert w garażu- wówczas wszystko pojmuję:)

    27 kwi 2016