Mój Kwiecie Paproci cz. I

Cała akcja skupia się pomiędzy piętrem czwartym a drugim. Wieżowiec położony niedaleko dzikiej plaży. Plaży, mimo swojej dzikości dość ekspansywnie wykorzystywanej przez turystów. Im łapanie promieni słonecznych promieni, których z dnia na dzień było coraz mniej, wydawało się atrakcyjne. My zaś byliśmy umówieni na koniec lata. Nie na opalanie. Dziś nadszedł dzień ziszczenia wielu planów, oczekiwań i długo rojonych fantazji.

Kończyłam się przebierać, z pokoju dochodziło leniwe dudnienie basu ze składanki, którą łaskawie pozwoliłam Ci wybrać. Z odbicia w lustrze spoglądała na mnie naciągająca pończochy, kobieta o aż nadto zdecydowanym spojrzeniu. Wiele razy zastanawiałam się, czy aby na pewno tak powinnam pokierować przyszłymi zdarzeniami. Lecz słowo się rzekło, rozmyślanie nad tym w tej chwili było zbędne. Uchyliłam drzwi od łazienki by na Ciebie spojrzeć. Siedziałeś na łóżku spięty, ale wciąż silący się na uśmiech. Otworzyłam drzwi szerzej, opierając się o nie jedną ręką w dość kuszącym geście.

- I jak? - zapytałam odgarniając na bok włosy.
- Lepiej niż modelki z pina, które razem oglądaliśmy - odparłeś maskując pozorną swobodą swoje zdenerwowanie. Wróciłam do lustra kończąc przygotowania przeciągnięciem ust ciemnobordową szminką. Tylko gorset został niezawiązany.
- Pomożesz? - znów zwróciłam się do Ciebie.
-...pewnie - podszedłeś, wciąż nie mogąc się nadziwić.
- Tylko nie za mocno - rozkazałam, kiedy już fioletowa wstążka znalazła się w Twoich dłoniach. Byłeś przesadnie delikatny starając się w żadnym momencie nie ścisnąć zgodnie z moimi zaleceniami. Uwieńczyłeś swoje dzieło kokardką, którą długo poprawiałeś, podczas gdy ja się niecierpliwiłam. W końcu przestałam się pochylać nad umywalką, by umożliwić Ci powyższy zabieg i obróciłam się do Ciebie. Przeciągnęłam dłonią po Twoim policzku, uczucie jakie wywarła na Tobie ta wątła pieszczota wywołało na mojej twarzy uśmiech. Byłeś dzisiaj mój.

- Zapraszam do pokoju - dobiegł do Ciebie, jakby przez mgłę, mój głos. Oprzytomniałeś i po kilku krokach byłeś znów w pokoju. Wkrótce potem znajdowałeś się tuż za krzesłem, na którym spoczęłam z gracją, choć trochę może wymuszoną. Chodzenie oraz poruszanie się w lateksowych pończochach i butach na obcasie było dla mnie czymś nowym. Położyłeś dłonie na moich barkach.
- I teraz masuj, taki był plan. Chyba mnie nie zawiedziesz już w pierwszym podpunkcie, co? - zapytałam z racji tego, że nie odzywałeś się pierwszy.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziałeś powoli ugniatając gładką skórę - Tak dobrze?
- Cudownie. Teraz pocałuj - relaksowałam się będąc w Twoich rękach, jednak to było za mało, nawet jak na początek. Ustami spocząłeś na moim karku znacząc trasę do ramienia pocałunkami. Ujęłam dłonią Twoją głowę, palcami wgłębiając się między włosy. Dzięki temu zboczyłeś bardziej na szyję i obojczyk, już wkrótce schylając się tak mocno, że dla samej wygody musiałeś przede mną klęknąć.
- A teraz szybciutko, zajmij się nogami - nakazałam z zaciekawieniem, a może trochę z chęcią byś po raz pierwszy zrobił coś chociaż minimalnie uwłaczającego Twojej wyjebanej w kosmos godności. - Tylko zacznij od butów, następnym razem będziesz mi je pastował sam. Wiesz, że nie lubię się przemęczać - ująłeś delikatnie nogę gdzieś w kostce i na mnie niepewnie spojrzałeś. - No dalej!
Po tym zawahaniu trwającym nie więcej niż kilka sekund, wreszcie zapamiętale zacząłeś całować but. I to nie byle jaki, bo jak wiadomo wypastowany, skórzany, niezwykle delikatny, osadzony na obcasie. Co jakiś czas niewinnie zerkałeś na mnie z dołu, niestrudzenie pnąc się przez obitą w lateks zgrabną łydkę. Przy kolanie przerwałeś.
- Teraz druga nóżka. Czy mój grzeczny chłopczyk nie może się doczekać ud? - mój ton wahał się pomiędzy szczerym zainteresowaniem, udawanym zainteresowaniem a pogardą. Czego był najbliżej, Bóg jeden wie.
- Nie śmiałbym... prosić - Twój głos zaś był lekko złamany, ciekawie kontrastując z dość śmiałym chwytem oburącz za kolana, które prawie, że rozchylałeś. Ujęłam Cię za brodę łapiąc pierwszy głęboki kontakt wzrokowy. Zorientowałeś się, że przesadziłeś. Odwróciłeś wzrok, zdejmując te nieszczęsne dłonie. Wstałam.
Po kilku krokach, których pogłos wdzięcznie oddawała podłoga, uciszyłam muzykę. Wyciągnęłam coś z szuflady, charakterystyczne skrzypienie lateksu ujawniło, że naciągam rękawiczki. Ty cały czas trwałeś w tamtej pozycji, wróciłam przynosząc ze sobą coś jeszcze.
Pogłos kroków znów pobrzmiewał w Twojej głowie. Stanęłam za Tobą, twarz miałeś tyłem gdzieś na wysokości mojego krocza. Może samej góry ud. Poczułeś zimne przeciągnięcie czegoś trudnego do ustalenia po karku. Zadrżałeś.
- Wstań i się obróć - tak też zrobiłeś, będąc lekko zdezorientowany. Ujrzałeś bat w mojej ręce. Położyłam go na bok, energicznie rozpinając Ci koszulę. - Zrzucaj ją. I teraz to samo z dołem, tylko sam - wydawałam polecenia dalej, odzyskując bat do ręki. Kiedy wreszcie uporałeś się ze spodniami i bielizną nadeszła pora na kolejne - Teraz znowu klękaj, tylko żwawiej!
Pogłaskałam czule mojego nagiego, grzecznego chłopca. Tym razem ręką, batem później, po plecach. Uchwyt bata poleciłam Ci wziąć do ust, zrobiłeś to z pokrzywdzonym wzrokiem. Dopchnęłam go głębiej. Nie byłeś przyzwyczajony do posuwania w usta. Raptem po takim droczeniu się kilka chwil, spadł na Ciebie nagły cios w plecy. No może nie tak nagły, bo sekundę zajęło mi wyjęcie uchwytu z Twojego gardła i umieszczenie go sobie w dłoni. Pisnąłeś. Na plecach powoli pojawił się czerwonawy pręg. Drugi przechodził przez prawie całe plecy aż do pośladka, bardziej krwistoczerwony niż poprzedni. Sierpniowe, zadymione popołudnie przeciął wdzięcznie Twój niski krzyk.

Szarpnęłam za włosy przyciskając Twoją głowę do uda. Miałeś wilgotny policzek, mogła to być łza. Drżałeś po dwóch uderzeniach, a to był dopiero początek.
- Boli, kwiatuszku? - troskliwie odsunęłam Ci z twarzy grzywkę. Pokiwałeś głową. Wzięło mnie na litość i podciągnęłam Cię za ramiona do góry. Po przyparciu do szorstkiej tapety, o którą się chcąc nie chcąc oparłeś, syknąłeś. Poczułeś jak mocno jesteś poraniony.
Mając oczy na wysokości Twoich wpiłam się w Twoje usta. Czule pocałowałam kierując dłonie z Twoich policzków, przez szyję, po klatkę i zatrzymując się na sutkach. Przycisnęłam mocniej do ściany powodując następne otarcie i w tym samym momencie wykręciłam sutki, przy okazji wbijając w nie paznokcie. Zawyłeś.
Rozsunęłam Twoje nogi własną, ocierając się przy tym o Twojego - jeszcze nie stojącego, ku mojemu zasmuceniu - przyjaciela. I mój, i Twój wzrok na nim spoczął. Z tym, że Ty byłeś lekko przerażony perspektywą ile istnieje możliwości znęcania się nad nim przeze mnie. Chyba kalkulowałeś sobie w głowie prawdopodobieństwo, czy akurat w tym przypadku któregoś z nich użyję. Tymczasem moja dłoń w lateksowym przyodzieniu zaczęła go badać, smyrać paluszkiem, by potem chwycić konkretniej i bardziej zdecydowanie w oczekiwaniu na Twój gardłowy jęk. Nie przeliczyłam się, nastąpił równocześnie z dreszczem, który Cię przeszył. Stałeś tak oparty rękami o ścianę nie mogąc się sprzeciwić mojej dłoni. Poczynała sobie coraz śmielej, bo już po chwili stanął, a w Twoich oczach można było wyczytać tylko prośbę o więcej. Nawet zapomniałeś o tej swojej nieodzownej nieśmiałości i spięciu.
- Proszę... Nie przerywaj - wyjęczałeś, odrzucając z twarzy włosy i po raz pierwszy patrząc na mnie z jakimś, no powiedzmy, zdecydowaniem.
W ramach spełnienia Twojej pierwszej i jedynej tego wieczoru prośby, znów pocałowałam Cię w usta, co wreszcie odwzajemniłeś. Dłoń zagęściła ruchy, ze zniecierpliwieniem obserwowałam jak wyginasz się w ich rytmie, jęczysz i gryziesz wargę w przerwach. Potem dodatkowo przyśpieszyłam, a na końcu zacisnęłam nakierowywując falę eliksiru bogów (chociaż bardziej bogiń) na własne udo - jak wiadomo - do połowy otoczone lateksem.
Cofnęłam się kilka kroków w stronę łóżka. Usiadłam. Ty, oderwany od ściany po nagłym szoku jakim był dla Ciebie tak szybki orgazm, podążyłeś za mną. Chciałeś spocząć obok mnie, ale jednoznacznie wskazałam Ci podłogę.
Rękawiczką wzięłam odrobinę spermy na palec, który wetknęłam Ci do buzi. Początkowo nie chciałeś zlizać reszty.
- Mam wstać po bat? - to pytanie jednak Cię przekonało. Szczególnie świrowałeś liżąc kropelkę ciągnącą się po skosie aż do pachwiny.

Wdzięczność powoli rozjaśniała Twoje zaaferowane oblicze. Poprzez rolety w kolorze khaki wpadało światło coraz szybciej zmierzającego do horyzontu słońca. Postanowiłam uczcić tę chwilę papierosem, zaciągając się dymem i zakładając, już ładnie wylizaną i czystą, nogę na nogę. Moja druga dłoń okazała trochę czułości Twojej rozczochranej czuprynie, powoli gładząc i dając Ci chwilę na złapanie oddechu. Otrzepując popiół na podłogę dostrzegłam Twój badawczy wzrok, wyjawiający obawę, czy przypadkiem nie użyję Cię jako popielniczki. Uśmiechnęłam się do tej obawy. Z Twoich przypuszczeń malowałam się jako jakiś bezduszny kat w średniowieczu. Czy miałam szansę tak skończyć?

AleidaMarch

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka, użyła 1771 słów i 9720 znaków, zaktualizowała 11 maj 2017. Tagi: #femdom #dym #lateks #sierpień

4 komentarze

 
  • pedicus

    ładnie ...

    3 wrz 2019

  • Petrix

    Z chęciąbym zobaczył koleiną częć jestem ciekaw jak ona by się potoczyła :)
    Pisz dalej ^^

    13 maj 2017

  • violet

    Słabe...

    11 maj 2017

  • pieszczoch45

    Ciekawe i dość perwersyjne

    11 maj 2017