Bardzo lany poniedziałek, czyli wszystkiego JoAnnowego! (część 1)

Bardzo lany poniedziałek, czyli wszystkiego JoAnnowego! (część 1)Po "Opowieści Agnessowo-JoAnnowo-majówkowej" zapraszam do zapoznania się z drugim wspólnym tekstem moim oraz JoAnny, napisanym z okazji ubiegłorocznego śmigusa-dyngusa. Tym razem przedstawiam (czy raczej przedstawiamy razem) znacznie bardziej delikatną i romantyczną, niemalże waniliową odsłonę klimatu.

Na koniec zwracam uwagę, że ze względu na przyjętą konwencję, określenia: On, Niego, Pan, Master itp. pisane są dużą literą. Z góry dziękuję za nietraktowanie tego jako błędu. Mam też nadzieję, że nietypowa, bardzo rzadko stosowana narracja drugoosobowa w czasie teraźniejszym, nie będzie stanowiła wielkiej przeszkody w lekturze, zwłaszcza dla męskich czytelników.


***

ROZDZIAŁ 1/3

     Leżysz na kanapie w porozciąganym dresie, próbując zabić czas wielce angażującym zajęciem, polegającym na bezsensownym gapieniu się w sufit. W okno. W telewizor, w którym trzeci dzień z rzędu lecą kolejne powtórki dawno przeterminowanych wielkanocnych hiciorów. Przeskakujesz bezmyślnie pomiędzy kanałami i oglądasz początek jednego filmu, środek trzeciego oraz koniec dziesiątego, poprawiając się co chwilę i próbując ułożyć w choć trochę wygodniejszej pozycji. Bez większego skutku zresztą. Nie dość bowiem, że jesteś osłabiona, to przede wszystkim poirytowana. Wkurzona. Wkurwiona wręcz.
     Przede wszystkim dlatego, że tak wyczekiwane i przede wszystkim przygotowywane z pełnym zaangażowaniem święta uciekły ci sprzed nosa. Zasmarkanego, będącego sprawcą wszystkich wymienionych problemów, obtartego nochala. Niby gorączka już ci zeszła, a i chusteczek zużywasz tylko paczkę a nie dwa pudełka dziennie, jednak psychicznie masz dość.
     Co gorsza, wiesz aż za dobrze, że jeszcze dwa lata temu w takiej sytuacji zeżarłabyś garść polopiryny, popiła ją wiadrem herbaty z prądem i błyskawicznie wypociła wszystkie zarazki. Jednak dzisiaj, zważając na kolejne obostrzenia, lockouty i całą tę okołopandemiczną psychosraczkę, cała rodzina zgodnie urządziła zbiorowe lamento, sprowadzające się do: „masz koronę czy nie masz, siedź w domu”! Więc siedzisz, a raczej leżysz… A nie, już nie.
     Przed momentem dostałaś bowiem smsa: "bede za kwadransik kochana", zmuszającego cię do natychmiastowego poderwania tyłka. Biegasz więc jak oszalała, nie mogąc się zdecydować czy złapać za odkurzacz, grzebień, świeże majtki, czy raczej schować się w szafie i udać, że wcale cię tam nie ma.

     Dzwonek do drzwi zastaje cię w połowie zakładania spódnicy. Dociągasz ją tak mocno, aż rozrywasz zamek. Wyzywasz na cały świat, mając nadzieję, że drzwi zatrzymają przynajmniej część inwektyw.
     Nieoczekiwany gość wita cię szerokim uśmiechem, lecz jednocześnie bardzo wnikliwie obserwuje. Po prawdzie niezbyt ci się to podoba – wstydzisz się zmierzwionych włosów, zaczerwienionej twarzy, niepomalowanych oczu oraz dalekich od ideału paznokci. Zsuniętej do połowy uda, niedopiętej kiecki. Bałaganu w kuchni, pokoju… właściwie wszędzie. Wiesz jednak, że jakiekolwiek protesty z założenia nie mają sensu, więc przygryzasz tylko wargę w bezsilnej złości i wpuszczasz odwiedzającego na salony.
     Wysoki mężczyzna w nienagannie wyprasowanym garniturze, którego szmaragdowy pobłysk idealnie podkreśla barwę tęczówek, sprężystym krokiem przekracza próg. Co prawda na widok mieszkaniowej degrengolady marszczy brwi, lecz powstrzymuje się od komentarza. Zsuwa za to mokasyny, odwiesza antracytową panamę z jasnym paskiem i przeczesuje przed lustrem szpakowate włosy. Po czym, nie wiadomo właściwie skąd, wyjmuje całkiem sporą torebkę prezentową.
     Zerkasz zaintrygowana na niespodziewany podarek, zastanawiając się intensywnie, cóż takiego może być w środku? Zwłaszcza że nie spodziewasz się niczego, bo niby z jakiej okazji? Urodziny przecież miałaś, do imienin daleko, w śmigus-dyngus też raczej niczego nigdy niczego nie dostałaś... może poza wiadrem wody na głowę jak jeszcze byłaś siksą, ale to się nie liczy! Zamiast jednak zaspokoić ciekawość, obdarowujący podchodzi do ciebie blisko i szepcze coś do ucha.
     Z początku nie dowierzasz usłyszanym słowom, jednak zdecydowane spojrzenie nie pozostawia wątpliwości. Obracasz się więc na pięcie i znikasz w łazience. Nie tylko dlatego, iż zdajesz sobie doskonale sprawę, że w takiej sytuacji powinnaś raczej podziękować za troskę, a nie stroić nieuzasadnione niczym fochy. Przede wszystkim jednak elegant jest nie tylko twoim zaufanym znajomym czy nawet przyjacielem. Jest także partnerem. Kochankiem. A co najważniejsze – Nim. Twoim Panem. Ty zaś – jego uległą.

     Tak czy inaczej, gdy tylko kończysz jakże niezbędne zabiegi higieniczne, wbiegasz do sypialni i wyciągasz z szafy zwiewną koszulkę oraz pończochy. Przebierasz się szybciutko, wskakujesz pod pościel i nasłuchujesz niecierpliwie odgłosów gotującej się wody, stukania zastawy i innych im podobnych, świadczących o kuchennej krzątaninie. Wreszcie po paru minutach w drzwiach pojawia się On, niosąc niewielką tacę. Podaje ci kubek pełen pachnącego lipą naparu i spokojnie czeka, aż opróżnisz go do dna. Potem zaś wreszcie ujawnia, co kryje torebka – wyjmuje z niej butelkę, odkręca i napełnia nieduży kieliszek rubinowym płynem.
     Intensywnie malinowy alkohol rozgrzewa cię już od pierwszego łyka. Niesamowita błogość rozchodzi się po ciele tak przyjemnie, że nie potrafisz odmówić drugiej porcji, a o trzecią prosisz już sama. Czujesz, jak na skórze rozkwitają rumieńce. Nie tylko z gorąca, ale także zawstydzenia. Wiesz przecież, że On chce jak najlepiej. Mógł tylko zadzwonić lub najwyżej zamówić ci jakiś niegrzeczny drobiazg na umilenie samotności, jednak wolał przyjechać osobiście. Nie dla własnej, samolubnej przyjemności, lecz dlatego, że szczerze i prawdziwie się o ciebie martwi.
     Chociaż właściwie, jeśli chodzi o przyjemności i drobiazgi, to na tacce leży jeszcze coś... Nieduży, wyglądający niezwykle zachęcająco, zakończony puszystym ogonkiem koreczek. 

     Wasze spojrzenia się spotykają. On wpatruje się w ciebie intensywnie, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. W końcu przysuwa się bliżej, odgarnia ci palcami włosy, przeciąga opuszkami za uchem, muska wnętrzem dłoni rozpalony policzek... Tym razem wręcz promieniejesz uśmiechem. Pragniesz całą sobą, by ta chwila trwała jak najdłużej.
     Wtem nagły ciężar wciska cię w materac. Niespodziewanie On siada na tobie okrakiem i zdejmuje marynarkę, po czym guzik za guzikiem zaczyna rozpinać koszulę. Podnosisz wzrok, nie bardzo wiedząc, co dalej robić. Jakkolwiek nie patrzeć, wciąż daleko ci do pełni formy i wygrzewasz się pod kołdrą w samej halce, nie mając zbytnio ani nastroju, ani tym bardziej siły na namiętności.
     Tylko cóż z tego?
     Perfumy nie tylko przyjemnie wiercą cię w nosie, lecz przede wszystkim gwałtownie przyspieszają bicie serca. Wiesz bowiem doskonale, co oznaczają. Zwłaszcza te konkretne, używane przez Niego jedynie przy wyjątkowych okazjach. Takich, w których ma na ciebie ochotę i pragnie, byś od razu o tym wiedziała. Bez słów czy nawet gestów.

     Pochylasz się ku odsłoniętej klatce i składasz na niej całusa. Przyjemne westchnienie potwierdza, że On tego właśnie oczekiwał, powtarzasz więc czułości nieco niżej. Wiedziona odwagą najpierw rozluźniasz krawat, po czym sięgasz ku mankietom. Gdy już z nimi kończysz, nic nie powstrzymuje cię przed całkowitym zsunięciem koszuli. Wtulasz twarz w cudownie ciepłe ciało. Może nieprzesadnie umięśnione, miejscami wręcz nazbyt szczupłe i przecież nie pierwszej młodości, lecz dla ciebie najwspanialsze ze wspaniałych. Najbardziej męskie z męskich. Do którego ty i tylko ty masz pełne prawo, a wszystkie inne kobiety mogą co najwyżej w zazdrości zgrzytać zębami!
     Całujesz więc coraz wyżej, docierając przez szyję do samej krawędzi ust. Już-już masz zamiar pokonać ostatnie centymetry, gdy On odsuwa się i podnosi na kolanach. Rozpina rozporek i staje nad tobą w samych bokserkach, podstawiając ci je praktycznie pod nos. Z tej odległości zapach perfum jest jeszcze intensywniejszy, co świadczy wyraźnie o spryskaniu nimi także tych rejonów.
     Zaczynasz drżeć. Bynajmniej nie z zimna.
     Momentalnie nabierasz ochoty na więcej. O wiele więcej! Najchętniej objęłabyś Jego biodra rękoma i z pasją przyciągnęła do siebie. Zassała męskość wargami, pieściła ją przez majtki, potem je ściągnęła i…

     Dość! Niezależnie od wrzących emocji, nie powinnaś pozwalać sobie na zbytnie spoufalenie. A już na pewno nie w takiej sytuacji. Musisz pamiętać, że Pan przecież wciąż jest Panem i to On zadecyduje, co się zaraz stanie. Lub nie. Dlatego tylko przytulasz się do nagich ud, czekając na najmniejszy nawet gest. Polecenie. Być może nawet rozkaz?
     Nic takiego jednak nie następuję. W zamian On na powrót klęka i pcha cię lekko, lecz zdecydowanie na łóżko, po czym samemu układa się obok. Ot tak, zwyczajnie. Naciąga na was kołdrę i milcząco wpatruje się w ciebie z tajemniczym uśmiechem na ustach. Obejmuje ramieniem, otulając troskliwie spragnioną bliskości skórę. Zamyka oczy. Ty także.
     Jest ci tak cudownie, że nawet nie zauważasz, kiedy zasypiasz.

***

Tekst (c) Agnessa Novvak
Ilustracja na okładce (c) JoAnna

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 05.04.2021. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na FB i Insta (niestety nie mogę wkleić linków, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz