Zgubione marzenia cz. 10-ostatnia

Zgubione marzenia cz. 10-ostatniaMarcin spojrzał na Adę zszokowany. Nie wierzył w to, co usłyszał. Domyślał się, co miała na myśli, ale nie był tego pewien. Chciał usłyszeć to ponownie. Jej słowa odbijały się echem w jego głowie, docierały do jego mózgu niewyraźnie, cicho, potajemnie… Ten jeden wyraz sprawił, że zwariował. Raz miał ochotę skakać z radości, mając głęboko w swoim poważaniu to, że zachowuje się jak zwierzę, a z drugiej strony wahał się i potrzebował potwierdzenia swoich myśli.
-Ada… Na miłość boską… Jakiej „trójki”?- spytał półgłosem, patrząc na jej opuszczoną głowę. Włosy opadły jej na twarz i nie był w stanie odczytać jej emocji, zobaczyć uśmiechu lub łez, które by coś wyjaśniły. Nie otrzymywał odpowiedzi od narzeczonej. Stała jak słup soli i czekała na jego dalsze słowa, uważając go jednocześnie za mało inteligentnego człowieka.- Ada…?
-Jak myślisz?- zaśmiała się kpiąco, podnosząc na niego wzrok. Przyjrzała mu się z zainteresowaniem. „Głupek, cieszy się…”- prychnęła w myślach, widząc jak na jego twarzy maluje się uśmiech.
-Ada… kochanie…- chciał się do niej zbliżyć i przytulić ją. Łzy szczęścia cisnęły mu się do oczu.
-Nie, nie podchodź…- powiedziała mało stanowczo, lekko unosząc drżące dłonie.- To obrzydliwe.  
-Co? Ada, będziemy mieli dziecko…
-Przestań- zatkała mu usta dłonią- Musisz to wszystkim oznajmiać?  
-Jak możesz mówić, że to obrzydliwe?
-Twoje zachowanie takie jest, nie nasze dziecko!- z trudem powstrzymała się od krzyku- Nie jesteś głupcem, mam ci tłumaczyć takie rzeczy? Stało się, poradzę sobie sama, wracaj do niej, spędzaj z nią całe dnie i noce. Kochajcie się, nie będę wam przeszkadzać!- nie powstrzymała się i podniosła głos, łapiąc za drzwi. Chciała nimi trzasnąć tak mocno, jak nigdy, bo jej złość nie równała się z jej nastoletnimi wybrykami. Marcin pochował ten niecny plan, przytrzymując drzwi.
-Skoro sama sobie poradzisz… Daj mi obrączkę. Nie będę się z tobą kłócił w tym stanie, bo nie chcę doprowadzić do tragedii. Poza tym, nie mam czego ci udowadniać, a tłumaczą się tylko winni. Oskarżasz mnie bez powodu.
-Chcesz zarobić za ten pierścionek? Weźmiesz go, zarobisz i przepijesz z innymi alkoholikami? Tak mnie kochasz?!
-O czym ty gadasz? Opanuj się!
-Nie mów mi, co mam robić, a czego nie!
-Co tu się wyprawia?- na klatce schodowej pojawiła się starsza pani. Stała i patrzyła na parę zszokowana, jakby zobaczyła ducha.  
-Nie pani sprawa- Ada nigdy nie odzywała się w ten sposób do starszych osób jednak ta sytuacja ją przerosła.- Niech pani wraca do siebie.
-Możecie rozmawiać w środku. Tak, czy nie?- staruszka nie miała zamiaru ustąpić.
-Niech pani stąd idzie, to nie pani sprawa. Będziemy rozmawiać, gdzie chcemy- Marcin poparł słowa ukochanej. Starsza pani burknęła coś pod nosem i głośno zamknęła za sobą stare, skrzypiące drzwi.
-Daj mi spokój- Ada trzasnęła drzwiami z całej siły.  
    Zamknęła je na wszystkie możliwe zamki. Miała ochotę bluzgać wszystkimi językami świata, by pozwolić swoim emocjom odejść raz na zawsze. Oddałaby wszystko w imię spokoju, którego pragnęła wtedy bardziej niż kiedykolwiek. Łzy bezradności napłynęły jej do oczu. Szybko je otarła, nie pozwalając im wypłynąć i ukazać jej słabości. Szlochała cicho, opierając się o drzwi, nie mając siły pójść do przyjaciółki. Pomieszczenie, w którym siedziała liza było kilka kroków stąd, a mimo to był to zbyt duży dystans do pokonania, wielkie wyzwanie. Stała i zastanawiała się, co robić. Kompletnie oszalała i nie potrafiła wsłuchać się w głos własnego serca. Nie słyszała nic prócz słów Oliwii, którą miała ochotę zamordować z zimną krwią. A przecież sama przed chwilą upomniała Marcina… Chęć zemsty przysłoniła jej rzeczywistość i odebrała dojrzałe myślenie. Gdyby nie brak sił zapewne szybko założyłaby buty, chwyciła kurtkę, wsiadła w pierwszą lepszą taksówkę i czym prędzej pojechała w poszukiwaniu tej umalowanej lali.  
    Chyba najgorsze, co mogło się zdarzyć tego dnia, stało się po pięciu minutach zakończenia rozmowy narzeczonych… Ada dostała telefon od Oliwii. Nadal stojąc pod drzwiami, zawołała przyjaciółkę.
-Co ja mam robić?
-Miej ją w dupie. Nie odbieraj.  
-Jak to? To jedyna okazja, by…
-W twoim stanie? Dziewczyno! To nie czas i miejsce na jakieś dziecinne wybryki ani wizyty sądowe! Masz zamiar ją pobić, grozić jej, zabić ją? Chcesz urodzić za kratkami, zwariować i być chora? Nie chcesz!- Eliza wyrwała jej z dłoni telefon i odrzuciła połączenie.- Nie u mnie w domu. Nigdy, Ada! Nigdy! Nie zniżysz się do jej poziomu, rozumiesz? Powinna cię całować po dłoniach za to, że jeszcze żyje, a jeszcze śmie z ciebie drwić…- jej wypowiedź przerwał kolejny telefon od Oliwii.- Zamknij się, laleczko, bo cię tak urządzę, że nie będziesz w stanie na siebie spojrzeć…- warknęła przez zaciśnięte zęby, ponownie nie zgadzając się na rozmowę z blondynką. Schowała telefon rudowłosej dziewczyny do swojej kieszonki w spodniach. Spojrzała z czuciem ulgi na Adę- Będzie dobrze. Musisz tylko odpocząć. Kochasz go, widzę to w twoich oczach. Nie chcesz być samotną matką. On też cię potrzebuje. Nie popełniaj mojego błędu, nie bądź sama na tym szarym świecie. Myślisz, że mnie zawsze było, jest i będzie dobrze samej? Nie. Każdy potrzebuje drugiej osoby. Koty to nie wszystko. Praca to nie Bóg. Książki nie są wszystkim. Szkoda twojej pięknej osoby, twojego porządnego faceta i waszego dziecka.  
    Ada przemyślała sobie słowa Elizy. To mądra kobieta, o dobrym sercu i zamiarach. Od zawsze traktowała rudowłosą dziewczynę jak młodszą siostrę, którą trzeba było się zaopiekować, prowadzić za rączkę i doradzać. Jednak… tak naprawdę Ada była jedyną osobą, na którą mogła liczyć w każdej sytuacji. Niezależnie od tego, co robiła, zawsze starała się jej pomóc. Rozumiały się bez słów i nigdy się nie okłamywały. Rudowłosa dziewczyna ceniła sobie zdanie przyjaciółki, więc zasnęła z tą myślą… Czy dać szansę Marcinowi?...
    
    Ada mieszkała u Elizy przez tydzień. Przestała pracować w sklepie dla własnego zdrowia. Wiedziała, że musi się oszczędzać i odpocząć. Nieustannie bolała ją głowa, a myśl, że nie może brać niektórych leków przeciwbólowych jeszcze bardziej podsycała jej złość i złe samopoczucie. Każdego dnia rozmawiała z przyjaciółką i z każdą kolejną rozmową coraz bardziej wierzyła, że się im uda. Wrócą do siebie, zaczną od nowa i powoli odnowią dobre relacje…
-Spakowana?- spytała szczęśliwa Eliza. Zdążyła się przyzwyczaić do obecności przyjaciółki i czuła się dziwnie, gdy pakowała rzeczy, by wrócić do domu.  
-Tak- westchnęła Ada, ciągnąc ze sobą walizkę.
-Jesteś nieodpowiedzialna!- zawołała z przerażeniem miłośniczka kotów- Daj mi te walizkę, kobieto! Jak się nie przejmujesz sobą, to pomyśl o dziecku.- pomogła przyjaciółce z bagażami.  
    Zeszły po wielu schodach, które były męczarnią dla zmęczonych życiem ludzi, starszych osób i tych, którzy pragną odpoczynku po pracy czy nauce. Na dworze było chłodno i nieprzyjemnie. Deszczowe chmury zbierały się na niebie, by po chwili zaczął padać deszcz. Na szczęście Ada zdążyła wsiąść w taksówkę. Podziękowała przyjaciółce za pomoc i obiecała jej kupić dużą czekoladę z orzechami. Eliza stwierdziła, że lepiej będzie, jak dostanie karmę dla kotów… Rudowłosa dziewczyna tylko kiwnęła głową, zgadzając się na jej prośbę.  
    Jadąc w stronę domu, myślała tylko o tym, jak przeprosić Marcina za to, że zwątpiła w jego miłość. Nie myślała o ich wspólnej przyszłości, jakby nie wierzyła, że da się coś takiego przebaczyć albo co najmniej zapomnieć.  
    Z głębokich rozmyśleń wyrwał ją głośny dźwięk dzwonka. Dłonie automatycznie zaczęły jej drżeć, ale udawała, że jest w porządku. Spojrzała na ekran. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że dzwoni do niej sąsiadka. Była nieco zaskoczona, ale odebrała, mimo że nie lubiła rozmawiać przez telefon w obecności nieznajomych:
-Halo?
-Dzień dobry, pani Ado. Jezus Maria… niech pani jedzie…- głos starszej pani zawiesił się niebezpiecznie cicho. Słychać było tylko jej niespokojny oddech i ciche pojękiwanie, gdyż nie wiedziała, jak rzecz ubrać w słowa.
-Co się stało? Źle się pani czuje?- dwudziestoośmiolatka nie darzyła sąsiadki sympatią, ale przejęła się jej stanem.
-Nie… ze mną wszystko porządku… Pan Marcin… Jezu…
-Co z moim narzeczonym?- Adzie serce omal nie wyskoczyło z piersi- Proszę pani!- krzykiem chciała zmusić staruszkę do rozmowy.
-Zabrała go karetka… Ja poszłam tylko po mąkę, bo mi się skończyła… Weszłam do środka, bo pukałam i nikt nie otwierał, a drzwi nie były zamknięte, więc się przestraszyłam… Weszłam i pan Marcin leżał na podłodze…
-Co pani mówi…?- Ada wylewała strumień łez- Proszę pani… Jaka karetka? Jaki szpital?
-Na ulicy Paderewskiego.- Ada słysząc satysfakcjonującą odpowiedź, rozłączyła się, nawet nie dziękując starszej pani za telefon.- Proszę pana, zawracamy.  
-Są korki.- odpowiedział kierowca.
-Do cholery, niech pan zawraca, błagam! Mój mąż jest w szpitalu! Dam panu wszystko, co mam, niech pan jedzie, błagam pana…
-Ależ, spokojnie. To nie jest mój kaprys, widzi pani, co się dzieje na drodze- mężczyzna zaczął manewrować pojazdem, by jakoś wyjechać z okropnego korku.
     Po kilku minutach męczarni, gdy Ada była na skraju załamania nerwowego, pojechali w stronę wskazanego przez sąsiadkę szpitala. Dziewczyna w pośpiechu zaczęła szukać pieniędzy.
-Niech pani już nie płaci, tylko idzie do męża.- odparł kierowca, widząc poczynania roztrzęsionej kobiety.
-Dziękuję panu bardzo.- tylko tyle zdołała powiedzieć. Wysiadła z samochodu i pobiegła do szpitala.  
    Wpadła do środka, jak poparzona, napotykając zaskoczone i zszokowane spojrzenia pacjentów. Nie przejmowała się nimi. Chciała tylko znaleźć kogokolwiek, kto mógłby jej pomóc w znalezieniu sali, w której leżał jej narzeczony. W pewnym momencie była tak spanikowana, że chciała podejść do jakiegoś małego dziecka i spytać, gdzie jest Marcin. Nie musiała długo szukać pielęgniarki. Podbiegła do jednej z nich i złapała za rękę, patrząc na nią rozpłakanymi oczyma. Obraz jej się rozmazywał.
-Wie pani, gdzie jest mój narzeczony? Przywieźli go tu dzisiaj, był nieprzytomny, nie wiem, co się z nim dzieje i gdzie jest…- wydusiła przez łzy Ada, patrząc błagalnym wzrokiem na kobietę.
-Spokojnie, pomogę pani. Niech pani usiądzie- pracowniczka szpitala poszła szybko do izby przyjęć.    Rudowłosa dziewczyna usiadła na wolnym krześle i zalewała się łzami. Nie mogła się opanować. Wyjęła chusteczki i otarła łzy. Głowa rozbolała ją do maksimum. Oddychała głęboko, bo momentami miała wrażenie, że zemdleje. Wiedziała, ze musi się uspokoić dla dobra dziecka, które nosiła pod sercem. Miała wyrzuty sumienia, uważała się za największego głąba na świecie. Powinna była pogodzić się z narzeczonym i do niczego złego by nie doszło…  
-Niech pani pójdzie ze mną- pielęgniarka podeszła do Ady. Wstała powoli i poszła z siostrą do odpowiedniej sali.  
    Kiedy przyszły, z owego pomieszczenia wychodził właśnie pan doktor.
-Przepraszam…- Ada nie miała siły mówić i trzymać się na nogach.- Czy tu leży Marcin Malinowski?
-Kim pani jest?- spytał lekarz przyjemnym tonem głosu.
-Jego narzeczoną.
-Niech pani usiądzie- wskazał jej miejsce na jednym z krzeseł, widząc w jakim stanie jest kobieta.
-Nie wiem, co się stało…
-Nie było pani w domu?- spytał spokojnie doktor. Ada tylko pokręciła przecząco głową, szlochając coraz głośniej.- Spokojnie. Pani narzeczony miał płukanie żołądka. Nie wiemy, czy była to próba samobójcza. Nie znamy zamiarów pani narzeczonego. W każdym razie… przedawkował leki. Ich zawartość wskazuje na to, że były one kompletnie przypadkowe i nie miały w niczym pomóc… Na szczęście jest już po wszystkim. Pan Marcin teraz odpoczywa. Zostanie jakiś czas pod obserwacją.  
-Czy już wszystko w porządku?
-Nie mamy się czym martwić.  
-Kiedy się obudzi?
-Być może już za chwilę. Zabieg trwał krótko.  
-Mogę?...
-Tak.  
-Dziękuję.- Ada powoli podniosła się z krzesła.
-Czy chce pani jakieś leki na uspokojenie? Coś do jedzenia, picia?- spytał z troską lekarz, również wstając.  
-Jest pani miły. Dziękuję.- uśmiechnęła się lekko podzięce za słowa wsparcia. Powoli weszła do sali.  
    W pomieszczeniu leżał tylko Marcin. W tej ogromnej ciszy dało się słyszeć szum pracujących urządzeń. Adę przeraziła ilość kabelków i sprzętów, ale najbardziej… wygląd jej ukochanego. Był jeszcze bledszy niż świeżo uprana pościel, którą go przykryto. Oddychał z trudem. Miał zamknięte oczy i wyglądał jak martwy… Jego ciało spoczywało bezwładnie na łóżku. Jakieś urządzenia mierzyły stan jego zdrowia. Wszystkie cyferki na ekranach były przerażające. Straszna była niewiedza Ady na ten temat. Miała ochotę wybiec i spytać, czy aby na pewno wszystko w porządku. Jednak uświadomiła sobie, że to był jeden z najpiękniejszych dni w jej życiu… Tęskniła za nim i dziękowała Bogu, że żył.  
    Dwudziestoośmiolatka usiadała na krześle obok łóżka, na którym spał Marcin. Ostrożnie chwyciła jego dłoń. Spojrzała na niego z nadzieją, że otworzy oczy. Po chwili zaczął się budzić. Powoli rozejrzał się po pomieszczeniu… Zatrzymał wzrok niedowierzania na kimś, kogo kompletnie się tu nie spodziewał. Ada patrzyła na niego śmiejącymi się oczyma. Trzymała jego zimną rękę w swojej roztrzęsionej dłoni.  
-Ty tutaj?- Marcin spytał cichym głosem, patrząc na ukochaną łagodnym wzrokiem.
-Jak mogłabym nie przyjść?- spytała z bladym uśmiechem na twarzy.
-Nie jesteś na mnie zła? Zła… raczej wściekła. Strzelałaś piorunami.  
-Przepraszam…
-Zaniedbałem cię, że myślałaś o mnie w ten sposób? Czegoś ci nie dałem? Czułaś pustkę?  
-Nie. To ja byłam głupia. Przepraszam.
    Marcin spojrzał na ukochaną roniącą łzy.
-To nie twoja wina…-  mężczyzna ścisnął dłoń narzeczonej.
-Chciałeś…
-Nie myślmy o tym.- przerwał jej półgłosem.
-To przeze mnie.
-Ważne, że mogę się z tobą pożegnać…- po jego policzku spłynęła duża, samotna łza. Samotna, jak on, gdy rozstali się z Adą. Pustka i niepokój doprowadziły go do tego stanu.
-Pożegnać?...- rudowłosa dziewczyna nie rozumiała słów ukochanego.
-Przecież…
-Nie, Marcin. Wybacz mi… Zrozumiem, jeśli zechcesz się wyprowadzić… ale… może jednak wrócisz?
-Ja czy ty?- spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.- Kto uciekł i próbował udowodnić kłamstwo?
-Ja. Przepraszam.
-Już mnie przeprosiłaś, kochanie.- na te słowa uśmiechnęli się do siebie. Marcin spojrzał na nią z miłością.- Ada… my naprawdę…
-Tak. Będziemy mieli dziecko.
-Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?
-Nie było odpowiedniego momentu- wzruszyła ramionami.
-Który to miesiąc?
-Drugi.  
-Chodzisz do lekarza?
-Tak. Na razie wszystko w porządku.
-To dobrze- uśmiechnął się szczęśliwy.- Mam nadzieję, że wzięłaś zwolnienie…
-Spokojnie, już nie będę dźwigać ciężarów.- zaśmiała się.- To co? Wybaczysz mi?
    Marcin usiadł na łóżku i chwycił dłonie Ady w swoje. Spojrzał jej w oczy.
-Nie mam ci czego wybaczać-przytulił ją, wdychając piękny zapach jej rudych włosów.



********************
Kochani!
Witajcie po mojej najdłuższej przerwie na tej stronie internetowej! Tak bardzo za Wami tęskniłam! Piszę to ze szczerego serca. Niestety, nauki było tyle, że nie miałam czasu jeść, a co dopiero napisać kolejną część.  
Zatem dziękuję Wam za wytrwałość. To ostatnia część tego opowiadania, ale wrócę tu z nowościami, kiedy tylko wena mnie natchnie ;)) Dziękuję Wam za Wasze wsparcie, obecność ze mną, piękne komentarze i łapki w górę.  
Kocham Was! :*
PS: Mam nadzieję, że drugiej takiej przerwy nie będzie! :))

Duygu

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i miłosne, użyła 2999 słów i 16499 znaków.

1 komentarz

 
  • Somebody

    Ja także mam nadzieję, że takiej długiej przerwy nie będzie  ;) Dobrze, że całe to nieporozumienie między Adą a Marcinem  zostało wyjaśnione. Wypada jedynie życzyć autorce weny i czasu :przytul:  :kiss:

    8 gru 2018

  • Duygu

    @Somebody Oby jej nie było, bo drugi raz tego nie przeżyję! Też się cieszę, bo czasem pomysły przychodzą nagle i zmieniają pracę o 180 stopni  :lol2:  Dziękuję bardzo!  :kiss:   :przytul:

    8 gru 2018