Zamek księcia Nikolasa, dotąd skąpany w radosnych dźwiękach uczt i śmiechu, teraz tonął w gęstej ciszy, przerywanej jedynie szelestem sukien i echem kroków straży. Księżniczka Amelia z królestwa Veridian, niegdyś promienna i pełna życia, była już tylko cieniem samej siebie — zamknięta w luksusowej, złotej klatce. Jej komnata, bogato zdobiona gobelinami i meblami z ciemnego drewna, przypominała przepiękne więzienie. Za oknami rozciągały się ogrody, lecz dla niej były one jedynie granicą, odgradzającą ją od wolności, rodziny, od życia, które brutalnie jej odebrano.
Nikolas, książę królestwa Aethel, był jej porywaczem. Mężczyzną o stalowych oczach i apollińskich rysach twarzy, które w Amelii budziły jedynie odrazę. Uważał się za jej wybawcę, darującego jej nowe, lepsze życie. Był ślepy na cierpienie, które malowało się w jej oczach, głuchy na nieme krzyki jej duszy. Zabił jej brata, króla Teodora, oraz rodziców, wszczynając nikczemną wojnę, pragnąc rozszerzyć swoje wpływy i zagarnąć bogactwa Veridianu. Amelię porwał nie tylko jako symbol zwycięstwa, ale także jako trofeum, które miało ozdobić jego dwór, a wkrótce, jak planował, także i jego łoże.
Początkowo Amelia stawiała opór. Odmawiała jedzenia, płakała dniami i nocami, błagała o litość. Ale Nikolas pozostawał nieugięty. Jego „miłość”, jak to nazywał, była żelazna i bezwzględna. W końcu Amelia pojęła, że otwarta walka jest bezcelowa. Jej siła nie tkwiła w sprzeciwie, lecz w grze. I tak zaczęła odgrywać rolę, której Nikolas pragnął — rolę uległej, zakochanej księżniczki.
Ubierała się w suknie, które wybierał. Uśmiechała się na jego widok, słuchała jego opowieści o wspaniałej przyszłości, jaką dla niej zaplanował. Nikolas był zachwycony. Widział w jej oczach blask, który brał za pożądanie, słyszał w jej głosie nutę, którą mylnie interpretował jako miłość. Był zbyt zaślepiony własną pychą, by dostrzec fałsz skrywany pod tą maską.
Dni mijały, zamieniając się w tygodnie. Amelia doskonaliła swoją grę — nauczyła się panować nad drżeniem głosu, ukrywać łzy za uśmiechem, tłumić w sobie obrzydzenie, gdy Nikolas ją dotykał. Czasem, gdy obejmował ją zbyt blisko, gdy jego pocałunki stawały się nachalne, czuła, jak rodzi się w niej dzika furia. Pragnienie odwetu było tak silne, że niemal odbierało jej oddech. Ale tłumiła je, wiedząc, że jej czas nadejdzie.
Pewnego wieczoru, gdy księżyc zawisł nisko nad zamkowymi wieżami, Nikolas zaprosił ją na kolację w swojej prywatnej komnacie. Stół uginał się od wykwintnych potraw i drogich win. W powietrzu unosił się słodki zapach róż.
— Amelio — powiedział, chwytając jej dłoń. Jego głos ociekał miodem. — Dziś jest wyjątkowy wieczór. Chcę ci pokazać, jak bardzo cię pragnę.
Amelia spojrzała mu w oczy, pozwalając, by jej spojrzenie wyrażało pożądanie, a nie odrazę. Uśmiechnęła się blado i skinęła głową. Wiedziała, że to punkt zwrotny. Czas na finałowy akt jej przedstawienia.
Po kolacji Nikolas wziął ją w ramiona i poprowadził do łoża zasłanego jedwabiem. Amelia pozwoliła mu na to, udając oczarowanie. Czuła jego dłonie na swoim ciele, jego oddech na skórze. Każdy dotyk budził w niej obrzydzenie, ale zaciskała zęby, grając swoją rolę do końca.
Nikolas był w siódmym niebie. Był przekonany, że jego „miłość” w końcu skruszyła lody, że Amelia zapomniała o rodzinie, o przeszłości. Że należała już do niego.
Był ślepy.
Gdy miłosny akt dobiegł końca, Nikolas osunął się obok niej, zmęczony i spełniony. Myślał, że Amelia leży u jego boku, rozpalona namiętnością. Mylił się.
Leżała nieruchomo, wpatrzona w sufit. Czekała, aż jego oddech stanie się spokojny. Potem, ostrożnie, wysunęła się spod jego ramienia. Spojrzała na niego. W świetle księżyca jego rysy wydawały się jeszcze bardziej okrutne.
Nienawiść zalała ją falą tak silną, że niemal odbierała jej oddech.
Sięgnęła pod poduszkę po ukryty nóż. Mały, lecz ostry jak brzytwa. Przyniosła go z Veridianu, ukrywając przez cały ten czas. Był jej talizmanem.
Jej nadzieją.
Teraz nadszedł czas, by go użyć.
Pochyliła się nad Nikolasem. Jej ruchy były ciche i precyzyjne, jak ruchy drapieżnika. Jednym ruchem przecięła mu gardło. Krew trysnęła, zalewając pościel i jej dłonie. Nikolas wydał zduszony krzyk, próbując się bronić, ale było już za późno. Cios był śmiertelny.
Amelia nie czekała. Zanim zdołał wydać kolejny dźwięk, jej ręka znów opadła, odbierając mu wzrok, męskość, życie.
Kiedy skończyła, stała nad jego ciałem, ciężko dysząc. Krew spływała jej po rękach, lepiła się do sukni. W komnacie panowała cisza.
Spojrzała na martwego księcia.
Nie czuła ulgi. Ani triumfu.
Tylko pustkę.
Wyszła na balkon. Nocne powietrze owiało jej spoconą twarz. Spojrzała w dół. Dziedziniec zamkowy był daleki, ciemny, obcy.
Wzięła głęboki wdech.
Nie miała już nic do stracenia.
Zamknęła oczy i skoczyła.
Cisza, która zapadła w zamku księcia Nikolasa, była cięższa niż kiedykolwiek.
Cisza śmierci i rozpaczy.
Dodaj komentarz