Delikatna matowa szminka w eleganckiej, aczkolwiek dyskretnej czerwieni przejechała po miękkich drżących wargach. To był jedyny słuszny kolor – podkreślał urodę jednak nie był zanadto wyzywający. Taki był zamiar. Malowanie do wyjścia na chwilę oderwało ją od samego celu w jakim miała przejechać z mężem pół zaśnieżonego miasta. Nagle uświadomiła sobie, czemu stoi przed lustrem i sporządza tak dokładny i oficjalny makijaż. Szminka złamała się.
- Jak myślisz? Dziś jest już lepiej?
- Nie mam pojęcia kochanie, ale jestem przekonany, właściwie mam przeczucie że musi być. Chodź, musimy powoli się zbierać. O tej porze są jeszcze korki.
Poprawiła fryzurę i nałożyła pantofle – mąż czekał na nią przy drzwiach, równie zdenerwowany jednak nie chciał tego po sobie poznać – po chwili byli już w aucie. Przez dłuższy czas jechali w milczeniu obserwując jak całe miasto śpiące pod śnieżną pierzyną rozmywa się za oknami. Stojąc na czerwonym świetle Robert postanowił wypełnić tę ciszę, która zdawała się potęgować napięcie i stres – włączył radio.
https://youtu.be/Ckom3gf57Yw
- O to ta piosenka, której często słucha Michał.
- Tak, też rozpoznaje. Śmieszne… Często wchodziłam do jego pokoju i kazałam mu ściszyć. W sumie to dziwne że on będąc w tym wieku słucha takiej muzyki.
- A czego mogą słuchać dzieciaki w 5 klasie podstawówki?
- Nie wiem, ale to wydaje mi się dosyć ambitne. Nasz Michał jest przecież bardzo zdolny, a do tego wrażliwy. Strasznie przeżywa różne rzeczy.
"To prawda” – pomyślała i przypomniała sobie, kiedy parę lat temu pod ich dom codziennie przychodził kot. Nie przychodził bez powodu – to właśnie malutki Michał zaczął go regularnie dokarmiać. Na początku w wielkiej tajemnicy wynosił miskę z mlekiem i zachowaną kanapkę z przedszkola za dom, od strony w której mógł ukryć to przed rodzicami. Po pewnym czasie zorientowali się, w jakim celu ich synek co wieczór wymyka się na chwilę na ganek, jednak dali mu na to ciche przyzwolenie. Byli z niego dumni kiedy przyszedł do nich któregoś dnia i opowiedział o swoim sekrecie.
- Ten kot nazywa się Krupnik i dokarmiam go od jakiegoś czasu – oświadczył trzymając kocura w dwóch rękach nad głową – Możemy go zatrzymać?
Długo musieli tłumaczyć synkowi, że nie chcą kota w domu w jak najbardziej łagodny sposób, jednak mały nie kapitulował. Ostatecznie po długiej batalii postanowiono że Michał zatrzyma kocura – ale na zewnątrz, dokarmiając go regularnie specjalnie kupowaną karmą. Każdego wieczora – nawet zimą, Krupnik mógł liczyć na pokarm – o stałej porze czekał na niego Michał. Jednak któregoś wieczoru Krupnik się spóźniał – chłopiec cierpliwie czekał, owinięty w płaszcz ojca, z uśmiechem na twarzy, który z każdą kolejną minutą powoli znikał. Krupnik nie przyszedł tego wieczora. Michał pobiegł z płaczem do mamy wtulając się w jej brzuch.
- A co jeżeli w ogóle już nie przyjdzie?! Nigdy?! Co się wtedy stanie? Co my zrobimy?
Krupnik nie przyszedł już nigdy – chłopiec bardzo przeżył rozstanie ze swoim pupilem. To wspomnienie przygnębiło ją jeszcze bardziej.
- Co my zrobimy? – wyrwało jej się na głos.
- Co takiego kochanie?
- Nie nic… zamyśliłam się. Zastanawiam się dlaczego ci chłopcy pobili Michała. Co on mógł im takiego zrobić? Przecież jest bardzo nieśmiały i nigdy nie mieliśmy z nim problemów.
- Wiem, ale pomyśl tylko o tym jakie są dzisiaj dzieciaki, mogło pójść o cokolwiek, zabawkę albo jakąś głupią pyskówkę.
- Ale żeby doprowadzić go do takiego stanu… – oczy napłynęły jej łzami.
- Spokojnie kochanie…
Reszta podróży do szpitala upłynęła w milczeniu. Oboje starali się przywrócić sobie wewnętrzny spokój i opanowanie na wizytę u synka i opinię lekarza. Przed wyjściem za auta Marta poprawiła fryzurę i sprawdziła czy nie jest rozmazana. Robert poprowadził ją dzielnie pod rękę na główny hol. Jednak przed odwiedzinami synka poproszono ich o uprzednią wizytację u lekarza prowadzącego. Poszli pod wskazany gabinet i zapukali. Wewnątrz czekał na nich łysiejący, lekko zgarbiony lekarz internista.
- Państwo Kownaccy. Witam serdecznie. Proszę usiąść – powiedział wskazując dwa wolne, czekające na nich miejsca.
- Witamy doktorze. Dlaczego wezwano nas najpierw do pana? Czyżby było lepiej? – Marta nie miała jeszcze nigdy w sobie tyle nadziei.
Lekarz westchnął i spojrzał bystrymi oczami. Zdjął okulary i włożył je do kieszeni białego fartucha.
- Obawiam się że nie mam dobrych wieści…
Oboje zamarli. To były najgorsze słowa jakich mogli się spodziewać. Robert chwycił mocno dłoń Marty i potarł ją żeby rozgrzać, jednocześnie dodając otuchy żonie.
- Otóż państwa syn został dzisiaj szczegółowo i generalnie przebadany przez zespół lekarzy – chirurgów, neurologów i psychiatrów. Złamanie goi się dobrze, ręka jest silna i zrośnie się szybko. Okazało się również że nie ma wstrząśnienia mózgu, a opuchlizny zejdą wciągu dwóch tygodni.
- Ale..ale, to przecież świetnie, na takie wiadomości czekaliśmy – powiedziała Marta drżącym głosem
- Tak proszę Pani – na tym polu jest wszystko okey. Jednak okazało się, że państwa syn… państwa syn jest HUMANISTĄ…
Dodaj komentarz