Gwiezdne Wojny - Równowaga Mocy - Epizod I - Rodzina - cz.14

Na mostku panowała monotonna jasność, która był ciągle przerywana przez zapalające się tu i ówdzie czerwone i żółte lampki informujące o uszkodzeniach statku. Baratri stała z boku i wpatrywała się w młodego Mandalorianin, który biegał między pulpitami próbując zapanować nad tym całym chaosem. Przez głowę przelatywały jej myśli jak wagony kolejki miejskiej. Nie mogła zrozumieć, dlaczego chcieli ją zabić. Ale czy to miało teraz jakiekolwiek znaczenie? Spojrzała w kąt, gdzie ułożyli stos ciał i resztki droidow. Te większe resztki, bo część ciągle walała się po podłodze. Trochę żałowała, że nie zostawiła chociaż jednego przy życiu, żeby wyjaśnił jej o co chodzi. Dlaczego rada postanowiła ją usunąć? Przygotowania do ofensywy szły pełna parą, nie było opóźnień ani większych problemów. Zauważyła, że od jakiegoś czasu odnoszą się do niej inaczej, że nie mówią jej wszystkiego. Wyczuwała, że coś się zbliża, ale nie potrafiła jednoznacznie określić co. Nie dawała wiary mglistym domysłom. Pozostała wierna sprawie. Słyszała i widziała, że Jedi potrafią spojrzeć w umysł drugiej osoby, zobaczyć, co ona czuje, kim jest. Ją szkolono, aby umiała wytworzyć barierę dla takich ataków, ale nikt nie pokazał jej jak dokonać takich rzeczy. W  tym aspekcie na pewno Jasna Strona była mocniejsza. Spojrzała na jedynego żywego członka załogi.

- Jak tam sytuacja?
- To cud, że się jeszcze nie rozlecieliśmy.
- Dobrze sobie radzisz. – starała się być spokojna
- Próbowałem sterować w mniej oficjalnych misjach. Takie hobby. Nie spodziewałem się jednak, że przyda się w takich okolicznościach.
- Dobrze, że nie spanikowałeś. Wtedy mogło być krucho.
- Spanikowałem i to jak. Po prostu nie mogłem się ruszyć. Ale do rzeczy. To znaczy - zmieszał się trochę. Przecież to ciągle była członkini Rady Wojennej, Wielka Mistrzyni.
- Proszę posłuchać.
- Słucham - odezwała się.
- Większość czujników nie działa. Jakoś udało się wprowadzić statek w nadświetlną, co pewnie uratowało nam życie, ale teraz trzeba go z niej wyprowadzić. Inaczej prędzej czy później rozpadnie się na drobne kawałki.
- Dobrze. Gdzie jesteśmy w tej chwili? Musimy znaleźć jakieś w miarę dogodne miejsce do lądowania. Żeby nie okazało się, że uciekliśmy, aby zginąć.
- Niestety nie mam pojęcia gdzie jesteśmy. Sensory i detekcja mapy nie działają. Pokazują jakieś bzdurne odczyty i kręcą się w kółko. Myślę jednak, że lepiej powalczyć o życie niż zginąć w tej metalowej puszce bez możliwości zrobienia czegokolwiek.
- Dobrze powiedziane młody. To działaj i oby się nie okazało, że to Mandalore.

     To nie był Mandalore, ale i nie był to żaden ze znanych im układów. Gdy przyzwyczaili się do zmiany otoczenia zaczęli szukać jakieś planety na horyzoncie. Nieco po prawej, w oddali widać było średniej wielkości obiekt. Z tej perspektywy był najlepszym miejscem do lądowania.

- Lećmy tam. - młody wskazał ręką. Na powierzchni zastanowimy się co dalej.
- Zobaczmy co ma dla nas ta czerwona planeta - rzuciła Baratri i usiadła w jednym z fotelów.

     Dziwnie się poczuła, zakręciło się jej w głowie, poczuła ciepło i niepokojące pulsowanie, jakby buczenie. Przymknęła oczy i starała się skupić na najbliższych działaniach. Nie da się zabić tak łatwo, a ci, którzy życzyli jej śmierci niech lepiej często patrzą za swoje plecy.


*****


- Co się dzieje młody? - Baratri starała się utrzymać równowagę.

     Statek był mocno przechylony na dziób i lekko na lewa burtę. Gdyby miała szybko ocenić sytuację, to po prostu wszystko migało. Dodatkowo na złowrogi czerwony kolor, który nie jest zbyt pożądany w czasie lądowania. Pomieszczenie zalewało się tym kolorem raz po raz synchronicznie z ruchem lamp awaryjnych. Przed sobą widziała bezkresne pustkowie czerwonego piachu. System ostrzegania cały czas krzyczał.

- Podciągnij! Podciągnij! Zbyt ostry kąt schodzenia. Podciągnij!
- Nie działają stery kierunkowe. – powiedział jakby do nikogo.
- Ale działały. Jak zaczęliśmy schodzić to wszystko było ok. – nie licząc kilku żółtych i czerwonych lampek, pomyślała.
- Było. Musiały się zablokować jak ustawiłem je w pozycji do lądowania.
- A pilot automatyczny? - zauważyła Baratri.
- Pilot nie leci z nami już od dłuższego czasu - rzucił młody.
- Wierzę w ciebie. Tylko posadź to cholerstwo w miarę bezpiecznie i będzie dobrze. Coś wymyślimy.
- Staram się.
Mandalorianin zaparł się przy sterach i z całych sił próbował je przestawić. Baratri skupiła się i chłopak poczuł jakby coś z poza świata pomagało mu w tej walce z przyrządami. Zwrócił wzrok na Sitha.
- Tylko nie przesadź. Jak to złamiemy to równie dobrze mogliśmy nie wychodzić z nadprzestrzeni.
Nagle ster drgnął i statek nieco wyrównał lot. System ostrzegania uspokoił się na chwilę.
- Dobra. Tam są jakieś wzniesienia i trochę wolnego miejsca. Spróbuje wylądować.

     Baratri znowu poczuła ciepło i te dziwne wibracje. Co się dzieje? - pomyślała. Co to za planeta?

     Statek zaczął obniżać swój lot. Nie można jednak powiedzieć, że było to płynne zejście. Co chwila rzucało nim w górę lub w dół. Dziub przechylał się nagle w lewo lub w prawo. Miejsce, gdzie mieli wylądować było dość spore. Otoczone przez niewielkie wniesienia, które jednak szczelnie zakrywały horyzont. Można było odnieść wrażenie, że za tymi pagórkami znajduje się dolina lub jakiś wąwóz. Dało się też zauważyć rumowisko kamieni, już jakby za wzniesieniami, które wyłaniało się z tej doliny. Baratri na pierwszy rzut oka skojarzyła je z mocno zdewastowanymi przez czas pozostałościami po szerokich kamiennych schodach. Lot obniżał się coraz bardziej. W  pewnym momencie system ostrzegania włączył się ponownie - Zbyt ostry kąt schodzenia. Podciągnij!. Nie było już jak podciągnąć. Statek powoli osuwał się coraz niżej z przechylony dziobem.

- Przypnij się do fotela. - rzucił młody. - Może lekko szarpnąć - uśmiechnął się i sam zaciągnął mocno pas. Baratri zrobiła to samo.

     W  wielkim przeszkleniu przed nimi czerwona planeta zbliżała się coraz szybciej. Nagle dziób lekko podniósł się do góry, po czym, z utemperowanym impetem uderzył w ziemię. Kąt jednak sprawił, że odbił się od niego lekko jak kamień na wodzie i przy ponownym zetknięciu zaczął sunąć po podłożu. Szyba przed nimi nie wytrzymała naporu i zasypała ich niezliczoną ilością roztrzaskanego szkła. Oboje próbowali za wszelką cenę utrzymać się w swoich fotelach. Nikt nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Jedynie po twarzach widać było ogromny wysiłek, który pokazywał walkę z przeciążeniem i wstrząsami, walkę o życie, które już raz nawzajem sobie ocalili. Teraz jednak nie mieli wpływu na to, co się wydarzy. Mogli mieć jedynie nadzieję, że wyjdą z tego cało. Przerażający huk miażdżonej stali roznosił się w koło. Ogromny statek przejechał już kilkaset metrów i powoli zaczął wyhamowywać. Gdy to odczuli spojrzeli na siebie wymownie. Ich twarze były całe pokryte warstwą czerwonego piachu, który dostawał się przez rozbite przeszklenie. Wpychał się nieustępliwie w każdego rodzaju zakamarki. Na szczęście żaden większy kawałek rozpadającego się statku ich nie dosięgnął, choć kilka przeleciało parę centymetrów od głowo Mandalorianina jak i Baratri.
Statek w końcu całkowicie wyhamował i zatrzymał się wśród unoszących tumanów kurzu i piachu. Ciężko było cokolwiek dostrzec. Jedyni żyjący pasażerowie nie byli w stanie niczego zobaczyć. Byli wyczerpani, a wciskający się wszędzie pył mocno utrudniał im oddychanie.  

- Żyjemy! - krzyknął młody żołnierz. - udało się! - zaczął odpinać się z pasów. Wyglądał jak ożywiona rzeźba z piasku, która właśnie wykonuje swoje pierwsze ruchy. - Musimy się stąd wydostać - zwrócił się do Sitha.

     Baratri także już uwolniła się z fotela. Stanęła na środku zrujnowanego mostku. Przegarnęła włosy i zmierzyła wzrokiem otoczenie. Nie było ani ciał ani robotów. Pewnie wyleciały przez przednią szybę przy pierwszym lepszym uderzeniu. Wszystko było pokryte grubą warstwą piachu. Grodź do dalszej części statku była ciągle zamknięta. Cały sprzęt umarł i nie wydawał już żadnych dźwięków. Plus tej sytuacji był taki, że nie musi już słyszeć ciągłego głosu "Podciągnij, podciągnij". Już ją to zaczęło męczyć. Z drugiej strony trzeba będzie jakoś uruchomić ten złom. Przynajmniej radio. Miała nadzieję, że ta planeta jest zamieszkała. Rozmyślanie jednak przerwało buczenie w głowie. Takie samo jak wcześniej, ale jakby dwa razy mocniejsze. Kurz ciągle się unosił wiec nie widziała niczego na dookoła, ale czuła jakby niepokój, jakby obawę przed czymś jasno nie zdefiniowanym. Ta planeta na nią działa, była tego pewna. Nigdy nie doświadczyła czegoś takiego, więc z jednej strony była niepewna i może trochę przestraszona, ale z drugiej strony ciekawa. I to ciekawość wygrywała ze wszystkim innym. Chciała wiedzieć co się dzieje, chciała poznać to coś.

- Chodźmy! - odezwał się chłopak. - Musimy wyjść z tego żelastwa jak najszybciej.

     Widok, który przed nimi się rozpościerał, nie napawał optymizmem. W  koło unosiły się cały czas tumany kurzu. Zobaczyli statek, który ich tutaj dowiózł. Wyglądał bardziej jak pogniecione metalowe pudło. Z tyłu wydobywały się kłęby dymu i strzelały iskry. Teraz ujrzeli ogrom zniszczeń. Lewa strona statku była mocno poszatkowana przez strzały, natomiast części prawej strony w ogóle nie było. Za statkiem odcisnął się długi na kilkaset metrów rów. Rozejrzeli się w koło. Planeta nie wyglądała na zamieszkałą, ale oboje mieli nadzieję, że tylko ta część tak wygląda i uda im się w miarę szybko znaleźć jakąś cywilizację. Roślinności nie było praktycznie w ogóle, nie licząc paru wypalonych słońcem kępek trawy tu i ówdzie. Z jednej strony rozciągała się pustynia, gładka jak blat stołu. Na horyzoncie, w oddali, można było dostrzec jakieś latające stworzenia. Nie byli w stanie ich rozpoznać z takiej odległości, ale po ciuchu liczyli, że hałas i kurz nie zwabi ich tutaj. Dość już mieli walki o swoje życie w najbliższym czasie.  

     Po drugiej stronie wznosił się lekko pagórek, który urywał się w pewnym momencie. Na jego skraju można było dostrzec rumowisko, które Baratri widziała jeszcze ze statku. Teraz jednak nie mieli sił na zwiedzanie planety. Wielka Mistrzyni przyzwyczaiła się już do lekkiego buczenia w głowie. Zauważyli stertę dużych kamieni w odległości dwudziestu metrów od wraku. Postanowili trochę odpocząć. Spojrzeli na siebie. Oboje dobrze wiedzieli, że chcą odetchnąć i otrzepać się z kurzu i piasku. Słowa były zbędne. Skierowali się powolnym krokiem w stronę głazów. Nagle Baratri poczuła coś. Nie była w stanie określić co to było, ale kazało jej się odwrócić. W  tym samym momencie usłyszała hałas przy wraku statku. Mandalorianin też to usłyszał i odwracał się właśnie, gdy padły strzały. Dwa droideki wyturlały się z wciąż unoszącego się pyłu i dymu. Stały teraz naprzeciwko nich w pełni uzbrojone z włączonymi tarczami. Pierwsza seria nie była zbyt celna, ale drasnęła młodego w rękę i nogę. Drugą Baratri zdołała odbić, ale strzały nie przebiły się przez pole siłowe. Droidy skorygowały celowniki i następna seria poszła dokładnie w chłopaka. Wielka Mistrzyni wszystkimi silami i skupieniem starała się przechwycić strzały na swój miecz świetlny, ale nie opanowała wszystkich. Cichy krzyk rozdarł powietrze wokół nich. Żołnierz leżał oparty o skały. Nie ruszał się. Krwawił obficie z okolicach szyi. Dało się słyszeć lekkie rzężenie. Skierował oczy na Baratri, a ta uchwyciła ten wzrok. Teraz uświadomiła sobie, że nawet nie wiedziała jak miał na imię. Chłopak próbował coś powiedzieć, ale krew pociekła mu z ust. Zamknął oczy. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Kolejna seria strzałów przecięła powietrze. Baratri obróciła się szybko, ale wciąż widziała przed oczami umierającego chłopaka. Odbiła dwa strzały, lecz kolejny dosięgnął celu. Poczuła ból w lewym ramieniu. Odrzuciło ją lekko do tyłu. Droidy były nieustępliwe i wypluwały z siebie kolejne strzały. Operowała mieczem w zawrotnym tempie, ale następny strzał przedarł się przez jej obronę. Nagle zrobiło się przeraźliwie jasno. Wszystko rozbłysło czystą bielą. Poczuła, że jej ciało osuwa się na ziemie. W  tym samym momencie blask zgasł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i zapanowała przerażająca ciemność. Szumiało jej w głowie. Nie czuła jeszcze bólu, była w szoku. Usłyszała potężny ryk, jakby rozwścieczonej bestii. Nic nie widziała, ale poczuła ją, a raczej je. Przebiegły koło niej w szaleńczym tempie. Głowa zaczynała dawać znać o sobie. Ból stawał się coraz większy, coraz mocniejszy. Usłyszała jeszcze kolejną serię z działek, po czym wszystko ucichło.


*****


- Baratri, Baratri - głos był spokojny, choć stanowczy. Dochodził... jakby zewsząd, z każdego miejsca. Dodatkowo echo potęgowało jego głębie.  
- Obudź się Baratri – głos mówił z wyraźną troską.

     Mistrzyni Sithów leżała na kamiennej podłodze. Świadomość zaczęła do niej powoli wracać. Czuła ogromny ból głowy i pieczenie w lewym ramieniu. Nie wiedziała, co się stało, co się teraz dzieje. Otworzyła lekko oczy, lecz ciemność nie rozjaśniła się choćby trochę. Wszystko pozostało czarne. Podniosła rękę i dotknęła okolicy oczu. Poczuła zaschniętą krew i rozszarpaną skórę. Odruchowo cofnęła głowę.

- Czy ja umarłam? - zapytała niepewnie.
- Ależ skąd - odpowiedział głos - wręcz przeciwnie. Narodziłaś się na nowo moja droga.

     Baratri próbowała zebrać myśli. Otępienie ustępowało i ból całego ciała wzmagał się z minuty na minutę. Buczenie w głowie było głośniejsze niż wcześniej, ale nie zwracała na nie uwagi. Odczuwała w koło siebie wibracje, które przypominały te sprzed momentu, kiedy zemdlała. W  końcu zebrała się na odwagę, aby się odezwać.

- Kim jesteś? - zapytała cicho. - i co robisz w mojej głowie? Wynoś się z niej - próbowała brzmieć stanowczo.
- Nie jestem w twojej głowie - odpowiedział spokojnie. - Stoję obok ciebie.

     Automatycznie rozejrzała się w koło. Nie wiedziała, nie przypuszczała nawet, co się dzieje. Poza tym wszechogarniająca ciemność pogłębiała jeszcze to uczucie.

- Niczego nie widzę. Co się dzieje?
- Niestety - głos zmienił ton i dało się nawet wyczuć w nim lekkie współczucie. - nie zobaczysz już niczego tak jak kiedyś.
- Czy ja - głos się jej łamał. Dotknęła jeszcze raz okolicy oczu - czy ja straciłam wzrok?
- Ten przyziemny? - zapytał - tak - sam sobie odpowiedział. - Ale to nic. - jego glos dziwnie napawał ją spokojem. - Skup się. Poczuj mocniej to, co próbuje do ciebie przemówić, od kiedy tutaj jesteś. Wiem, że to czujesz. Pozwól, aby Ciemna Strona Mocy wypełniła twoje ciało, twój umysł. Opanuj ją. To ty jesteś jej panem, nie ona twoim. Skup się, a ujrzysz na nowo.

     Baratri zrobiła tak jak powiedział jej głos. Wibracje wzmagały się, ale nie pozwalała się zwieść. Wiedziała, że jest silniejsza. Czuła Ciemna Stronę tak potężną jak nigdy. Teraz wydawało się jej, że to, czego się nauczyła to nie były nawet podstawy. Była ptakiem uwięzionym w klatce. Wibracje przestały się nasilać. Zaczynała nad nimi panować. Jej umysł działał intensywnie. Tak jak nigdy wcześniej. Czuła się coraz mocniejsza coraz potężniejsza.

     Buczenie ustało. Podsunęła się na rękach i oparła o ścianę. W  tym momencie pomieszczenie eksplodowało jasnością. Odruchowo zakryła oczy, ale to nic nie dawało. Blask zaczął przygaszać i pozostał jedynie w niektórych miejscach tworząc dość wyraźne kontury. Rozglądnęła się. Była pod ziemią, w jakimś grobowcu albo świątyni. Przed sobą ujrzała na wpół przezroczystą postać, która stała spokojnie. Usłyszała, że ktoś zbliża się z prawe strony. Odwróciła głowę. Jej zmysły jakby wyostrzyły się. W  zaciemnionym korytarzu spostrzegła na początku dwa punkty. Nie rozróżniała kolorów, bo wszystko było ciemne lub jasne, ale czuła, że są czerwone. Z cienia wyłoniło się duże zwierzę. Miało muskularne łapy, przypominało wilka, ale znacznie większego. Łeb był przerażający i budził strach samym widokiem. Po plecach biegła narośl w kształcie płetwy. Zwierzę zbliżyło się do niej i obwąchało. Nie bała się go. Nie wyczuwała w nim złych zamiarów. Bestia obeszła ją w koło i usiadła niedaleko.

- To jest Tun'kata. - powiedziała. - Pies Sithów. Czytałam o nich. Ale one wyginęły.
- Jak widać nie wszystkie. To dobrze dla ciebie, bo uratował ci życie.
- Ale one żyją tylko na ...
- Tak. - głos odpowiedział spokojnie. - tylko na Korriban.
- Zakazanej planecie. - powiedziała równo z nim. - To nie możliwe. - dodała. - to skażona planeta. Informacje o niej zaginęły kilkadziesiąt lat temu.
- Tak się powszechnie uważa. a przynajmniej niektóre osoby chcą by tak się uważało.
- A ty? - zapytała znacząco. - Kim jesteś?
- Nie poznajesz mnie? Przyjrzyj się.

     Skoncentrowała się na jego twarzy i po chwili zalała ją fala gorąca i potu. Widziała tą twarz wiele razy w ciągu swojego życia. Mijała ją prawie codziennie. To niemożliwe - myślała.
- Ależ możliwe. To musi być to dla ciebie szok. Rozumiem. Żyłaś tyle lat w niewiedzy, ale ja ci to wynagrodzę.

- To niemożliwe. - powiedziała już na głos. Nie możesz być...
- Twoim ojcem? Ale nim jestem Baratri.
- Ale on zginął. Wiele lat temu. W zasadzce zorganizowanej przez Republikę gdzieś na Zewnętrznych Rubieżach. Nikt nie wie dokładnie gdzie.
- To kolejne kłamstwo, które wmawiano ci od dziecka. Rozejrzyj się.

     Omiotła oczami podłogę. Było tam sporo kości. Ewidentnie coś się tu wydarzyło. Postać stała pośród tego wszystkiego. Uwagę jej przykuła szata. Taka sama w jakiej Darth Adaltore był przedstawiony na posągu przed Akademią. Potem jej oczy skierowały się dalej i zatrzymały na czymś, co dla niewtajemniczonych wyglądałoby jak kupa pogniecionej blachy. Lecz ona od razu ją rozpoznała. Co prawda nie była w użytku już od wielu lat, ale bez wątpliwości były to pozostałości Mandalorianskiej zbroi bojowej typu F z mocnymi uszkodzeniami od miecza świetlnego. Podniosła wzrok na stojąca postać.

- Żyłaś w kłamstwie przez całe swoje życie, moja droga. Ale to już koniec. Teraz nadejdzie twój czas. Czekałem na ciebie. Wiele razy próbowałem cię tutaj ściągnąć, ale nigdy mi się to nie udało. W końcu usunęli tę planetę ze wszystkich rejestrów i stała się jedynie legendą. Ciemna Strona jest w tobie silna, ale nie potrafisz jej wykorzystywać w pełni. Dojdziemy i do tego, a wtedy nikt ci się nie przeciwstawi. Odkryję przed tobą tajemnice, o których Mandalorianie nigdy się nie dowiedzieli. Będziemy mogli kontynuować misję, która została mi tak brutalnie przerwana. Istnieję tutaj, w tej postaci, dopóki nie spełni się moje przeznaczenie. Ty jesteś moim przeznaczeniem Baratri.

     Baratri stała wyprostowana. Tan'kat stał koło niej. Wypełniał ją gniew i chęć zemsty. Wszystko układało się w całość.

- Naucz mnie wszystkiego, abym mogła dokonać tego, co nieuniknione.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ - CDN

PS. Dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do końca tej historii. Mam nadzieję, że była ona ciekawym akcentem w niezliczonej ilości publikacji w internecie. Dziękuję w szczególności tym, którzy podzieli się swoimi uwagami w formie komentarzy. Teraz pracuję nad drugą częścią i mam nadzieję, że w nie tak odległej przyszłości, ujrzy ona światło dzienne. Pozdrawiam i do następnej publikacji!
husarek

3 komentarze

 
  • Użytkownik Eliqest

    Czekamy na ciąg dalszy

    19 maj 2017

  • Użytkownik Eliqest

    Czekamy na ciąg dalszy

    19 maj 2017

  • Użytkownik Lenar

    Świetnie się czytalo cześć 1 będę czekał na kolejne opowiadanie z jednego z moich ulubionych uniwersow
    (mimo tego co Disney z nim robi)

    26 kwi 2017