Coruscant – 70 lat wcześniej, 3 miesiące po śmierci Luke`a Skywalkera.
Na Coruscant nastąpiły bardzo nerwowe dni. Wszystko działo się niewyobrażalnie szybko. Po porażce nad Quatar-kar wojska Nowej Republiki wycofały się do bezpiecznych sektorów i trwało ich przegrupowanie. Wszyscy żyli w niepewności. Przez układy jak strzała przedzierała się informacja o obecnej sytuacji. Nie była ona jeszcze tragiczna ani nawet bardzo poważna. Republika dalej uznawała to co się stało jako wypadek przy pracy.
W jednym z apartamentów w głównej dzielnicy otworzyły się przesuwne drzwi, przez które z impetem wparował mężczyzna, a za nim podążały dwa roboty – R2D2 i próbujący za nimi nadążyć C3PO. R2D2 wydawał serię dziwnych dźwięków.
- Wiem, że pan jest zdenerwowany, ale może jednak znajdzie pan czas dla senatora Ortario.
- C3PO. – spojrzał na niego Han. – Nie znajdę. Odwołaj to.
- Tak panie Solo.
Han zostawił roboty nieco z tyłu i wszedł dalej w głąb korytarza.
- Kochanie! Już jestem!
Zza ściany wyłoniła się Leia z niemowlęciem na rękach. Dziecko płakało okrutnie. Lei`a próbowała go uspokoić, ale nic nie dawało rady. Han popatrzył na nią w taki sposób w jaki tylko on potrafił.
- Ben, mój mały szkrabie. – Han wziął chłopca na ręce, a ten od razu przestał płakać. Zaczął go podrzucać do góry, co bardzo mu się spodobało. Płacz przemienił się w śmiech.
- Popatrzcie państwo. Idealny tatuś – Lei uśmiechnęła się do męża i pocałowała go czule. – Jak poszło. Wszystko w porządku?
Han przestał podrzucać chłopca i tylko kiwnął głową. Leia od razu wiedziała, że nie oznacza to nic dobrego.
- Matri! Podjedź tu, proszę. - Do holu wjechał najnowszy typ robota opiekuńczego.
- Proszę weź Bena i Agnes i połóż je spać.
- Pani Solo, najlepszy czas na sen dla dzieci w tym wieku nastąpi za jedną godzinę i trzydzieści cztery minuty. Czy jest Pani pewna?
- Tak jestem pewne. Weź je Matri.
- Dobrze.
Han przekazał chłopca robotowi, który odjechał z nim w stronę sypialni. Leia zbliżyła się do męża.
- Co się stało?
- Przegłosowali nas w Radzie. Nie spodobał im się nasz pomysł oparcia obrony na linii Perlemańskiego Szlaku Handlowego. Uważają, że Mandalore i Karriban nie są na tyle ważne.
- I co teraz?
- Oficjalnie Rada Wojenna będzie wnioskować do Senatu o przygotowanie kontruderzenia w rejonie planety Toydaria. Według naszych informacji jednostki imperialne będą przemieszczać się przez te sektory. Uważają, że jeśli zbierzemy całą flotę to damy radę ich powstrzymać zanim urosną w siłę.
- Brzmi rozsądnie.
- Nie w tej sytuacji, w której teraz jesteśmy. Dalej nie wiemy jak to się stało, że nie widzieliśmy ich na radarach.
- Może da się to jeszcze zmienić. – Leia popatrzyła się głęboko w oczy męża. – Ufam Ci Han z całego serca.
- Wiem słońce, ale to niczego nie zmieni. Rada przesłała już notę. Głosowanie pewnie dziś i jego wynik jest raczej przesądzony.
Leia dobrze wiedziała z czym się to będzie wiązało. Odwróciła się od męża i spoglądając przed siebie w ogrom Coruscantu rzuciła jakby do nikogo.
- Kiedy wylot?
- Zgrupowanie za trzy dni nad Kashyyykiem. Część floty już tam zmierza. Polecimy z Lando i Chewiem Sokołem.
Han podszedł do Lei, objął ją czule i przytulił do siebie. Odwrócił ją i pocałował.
- Nie martw się piękna moja. Przecież wiesz, że to najszybsza kupa złomu w tej części galaktyki.
Lei wtuliła się w niego jeszcze mocniej, chcąc całkowicie się w nim schować.
*****
Toydaria, dwa tygodnie później
- Co z nim Chewie? – Han próbował wydostać się z pasów bezpieczeństwa.
- Urghhhhh aghhhh. – Chewbacca zawył. Było w tym sporo niepokoju, ale i smutku. Solo poczuł to aż nazbyt mocno.
- Sprawdź jeszcze raz. Mamy trochę kolcty. Pomoże mu. – Han w końcu uwolnił się i zbliżył do bezwładnie leżącego Landa.
Sokół Milenium powoli tonął w jednym z licznych bagien na powierzchni Toydarii. Dżungla rozciągała się w koło i wydawała różnorakie dźwięki. Planeta była zamieszkała przez Huttów i Toydorian. Oni jednak nie zapuszczali się tak daleko w dzicz. Klimat planety nie był przyjemny. Panował okrutny gorąc i wielka wilgotność. Bagna były dobrze ukryte przez wielkie liście i bujne krzewy. Wszystko mieniło się we wszystkich kolorach tęczy. Szczęśliwie w miejscu rozbicia Sokoła znajdowało się nieco twardej ziemi. Tam Chewie przeniósł Landa, obok którego przyklęknął Han.
- Lando!, Lando! – Han potrząsał Calrissianem – Nie rób mi tego chłopie. Przeżyliśmy nie takie akcje razem. – Przez oczy przeciskały mu się łzy. – Chewie daj kolcte. Lando poczekaj, zaraz Ci pomożemy. – Han wpadał w coraz większą panikę – Chewie! Gdzie kolcta. Dawaj ją.
Nic się nie działo. Han obrócił się do tyłu i zobaczył Chewbacce stojącego nad nim i patrzącego się znacząco. Jego oczy mówiły to o czym on sam nie chciał nawet myśleć.
- Chewie! Daj kolctę. Jeszcze go z tego wyciągniemy.
- Urhhhhhh
- Dawaj to futrzaku!
- Ughtyyyy – Chewbacca odwrócił się od przyjaciela i odszedł.
Han rzucił się na Wookiego, ale nie miał z nim szans. Ten przytrzymał go i przycisnął do siebie. Han zaczął ustępować, aż w końcu stał się całkowicie bezradny i osunął się na ziemię. Łzy płynęły mu przez ręce.
- Ughtyy – Chewie próbował go pocieszyć i uspokoić.
- Wiem. – Han wstał i otarł twarz. – Nie mam pojęcia czy ktoś nas widział, ale pewnie tak. Możemy się kogoś za niedługo spodziewać. – Han popatrzył na wpół zatopionego w bagnie Sokoła. – Spróbuj nadać sygnał. Może coś tam jeszcze działa.
Chewie zaczął powoli przedzierać się do statku. Nagle w koło zrobiło się wyjątkowo cicho. Jakby wszystkim zwierzętom odebrać w jednym momencie głos. Han oglądnął się za siebie.
- Chewie! – krzyknął szeptem Han – Do statku.
Szybko dostali się do Sokoła i ukryli w jego wnętrzu. W oddali poruszyły się liście i można było zobaczyć zarys sylwetek. Były one okute w zbroje od stóp do głów. Charakterystyczny widok dla Mandalorian. Przedzierali się przez dżunglę bardzo ostrożnie. Han powoli przecisnął się w stronę kokpitu. Sprawdził systemy i okazało się, że działko ciągle funkcjonuje. Tymczasem Mandalorianie zatrzymali się przy ciele Landa.
- Dobra Chewie. Nie damy się łatwo.
Han stuknął w kokpit i działko ożyło. Mandalorianie usłyszawszy dziwne dźwięki w Sokole zdążyli odskoczyć, ale Han był równie szybki. Cztery strzały położyły żołnierzy imperialnych koło Landa. Solo wyskoczył z Sokoła i podbiegł do ciał. Strzały były bezbłędne. Nagle coś w krzak się poruszyło i dał się słyszeć głoś oddalającego się ścigacza.
- Musimy się pośpieszyć jeśli chcemy to przeżyć. Wygląda na to, że antena działa. Nadaj sygnał ratunkowy. Ja przeniosę Landa.
Dżungla ożyła ponownie. Zewsząd dobiegały odgłosy dzikich zwierząt. Han przeniósł Landa. Wspólnie z Chewiem zdecydowali zmienić miejsce. Zablokowali sygnał z Sokoła i zaczęli przemieszczać się na wschód od statku. Nie potrafili określić, w którym miejscu planety się znajdują. Po niedługiej chwili usłyszeli głos silników i nie były do ścigacze. Coś zawisło nad nimi. Z nieba spadły liny po których zsunęli się dwaj rycerze Jedi i dwóch sprzymierzonych Mandalorian.
- Batien, Jay – Li – Już myślałem, że nie przybędziecie.
- Nie mogliśmy Was zostawić. Ale teraz szybko. Dwieście metrów stąd, na wschód, jest polana. Tam będzie czekał transport.
Wszyscy zaczęli przedzierać się w wyznaczonym kierunku. Chewbacca trzymał na rękach Landa. Nikt jednak nic nie powiedział. Wiedzieli, że to niczego już nie może zmienić, a chodzi teraz o życie pozostałych. Mieli cel i starali się go wypełnić.
Po chwili ukazała im się polana gdzie stał już okręt transportowy. W koło rozłożonych było jeszcze kilku żołnierzy Nowej Republiki. Cała siódemka wpadła na polanę i szybkim krokiem zmierzała do statku. Wszyscy wiedzieli co robić. Wtem, w jednej chwili sytuacja zmieniła się całkowicie i w koło rozgorzało piekło. Od strony dżungli rozpoczęła się nawałnica ognia laserowego. Republikanie nie próbowali się przesadnie bronić. Najważniejsze było, aby się stąd wydostać. Batien i Jay-Li odbijali strzały jak potrafili wykonując przy tym skomplikowane ewolucje. Chewbacca został nieco z tyłu próbując donieść Landa do statku. Część Mandalorian republikańskich siedziało już w środku.
- Szybciej! Nie utrzymamy się długo! – głos próbował przedrzeć się w nawałnicy trzasków i wybuchów.
Ogień nie ustawał, a nawet wydawało się, że nabrał na sile. Część lasu zajęła się ogniem. Kłęby dymu wznosiły się do góry. Wojska imperialne były coraz bliżej. Jedi odbijali strzały, ale Wookie był jeszcze dość daleko. Nagle upadł.
- Chewie! - Han krzyknął i zaczął biec w kierunku Wookiego. Strzały jednak nasiliły się i nie był w stanie cofnąć się do przyjaciela.
- Han! Wskakuj do statku! – Batien krzyczał cały czas odbijając blastery.
- Jeszcze Chewie! Nie zostawię ich obu na tej przeklętej planecie.
- Nie damy rady! Są coraz bliżej!
- Nie zostawię ich! – Han nie zwracał na niego uwagi.
Chewbacca poruszył się lekko i uniósł razem z Landem. Jay-Li rzucił się w ich kierunku. Starał się odbijać strzał jak mógł. W Hana wstąpiły nowe siły i także chciał pomóc przyjaciołom. Wookie zawył głośno i ten dźwięk przedarł się przez całą dżunglę. Mogło się wydawać, że dżungla mu odpowiedziała. Sytuacja była dramatyczna i w koło panowało istne szaleństwo. Blastery, ogień, krzyki i wołania. Wszystko mieszało się w jeden zbity dźwięk.
Chewbacca ostatkiem sił dostał się do statku niosąc na barkach ciało przyjaciela. Wszyscy zaczęli zajmować miejsca. Ostrzał nie ustawał, ale transportowiec zaczął się już unosić. Nagle do środka wpadł jeden zagubiony strzał z blastera. Statek był już coraz wyżej i nikt nie zwrócił na to uwagi. Strzały ucichły, a oni wznosili się coraz szybciej. Śluzy zostały zamknięty i wszyscy poczuli się bezpieczniej.
- Wszyscy cali? – Han rzucił w powietrze. – Chewie? - Cisza.
- Chewie? Co z Tobą? Odpowiedz! - Ciągle cisza. Nikt nie powiedział słowa.
Han wstał i przeszedł do Wookiego, który siedział oparty o ścianę. Oczy jego były jednak zamknięte. Próbował nim potrząsnąć.
- Chewie! Tylko nie Ty! Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Jesteś dla mnie jak brat. Wstań! Mówię do Ciebie!
Wszyscy starali się siedzieć cicho i nie patrzeć w tą stronę. Batien dał im znak, że lepiej będzie się nie wtrącać.
- Chewie! – Han dalej stał przy Wookiem, ale jego głos osłabł.
- Han – zwrócił się do niego Batien. – usiądź. Wychodzimy z atmosfery.
Han jedynie spojrzał na niego. W jego oczach nie było już tej iskry co kiedyś. Coś pękło, coś się skończyło. Usiadł na swoim miejscu i wtopił wzrok w ścianę przed sobą.
*****
Coruscant – trzy tygodnie po wydarzeniach na Toydarii
- Witam państwa po przerwie. Usłyszeliśmy wcześniej przebieg wydarzeń według Generała Solo. Teraz chciałbym skupić się na przyczynach tej tragedii.
Sala była całkowicie wypełniona. Na jednym końcu zasiadała komisja. Znaleźli się w niej przedstawiciele zarówno Rady Wojennej jak i Senatu. Dwanaście osób. Han nie przyjaźnił się z żadnym z nich. Można by powiedzieć więcej, nie przepadali za sobą, ale utrzymanie dobrych kontaktów z nimi nigdy nie stanowiło jakiś priorytet dla Generała.
Han stał na środku, na specjalnie przygotowanym dla świadków podeście. Oparł się rękami o barierkę i czekał na kolejne pytania. W głowie kłębiło mu się mnóstwo myśli. Cały czas widział Lenda i Chewiego. Nie mógł wyrzucić tego obrazu, chociaż minęły już trzy tygodnie.
Obrócił się za siebie. Wszystkie oczy patrzyły na niego. Na próżno jednak było szukać tam Lei. Młody Ben się rozchorował i musiała zostać z dziećmi. Czuł jednak cały czas jej wsparcie.
- Generale – zwrócił się do Hana jeden z członków komisji. – Proszę podzielić się z nami Pana uwagami.
- Myślę, że je znacie. – odparł.
- Ten temat jeszcze nie był poruszany w czasie naszego przesłuchania.
- Nie mówię o tym… - Han wstrzymał głos na chwilę – przesłuchaniu – dokończył. Mówię o naradach przed misją.
- Rada Wojenna, której jest Pan członkiem, oficjalnie rekomendowała do Senatu konfrontację w rejonie Toydarii. To tak w woli przypomnienia. – powiedział z nieukrywaną niechęcią.
- Tak jest Generale Toria. Wbrew mojemu mocnemu sprzeciwowi. Wbrew sprzeciwowi Lenda.
Toria nachylił się bardziej na swoim siedzeniu. Wzrok widowni teraz przeniósł się na niego.
- Rada wydała jedną decyzję. Nie roztrząsajmy tego.
- Pytają mnie Państwo, jakie są przyczyny naszej porażki. Odpowiadam zgodnie ze swoimi przekonaniami. Ta bitwa nigdy nie powinna dojść do skutku.
- Generale! Nie jesteśmy powołani do sprawy zasadności bitwy nad Toydarią.
- Myślę, że taka komisja bardziej by się przydała. Tylko kto by w niej zasiadł? – pytania rozniosło się po Sali.
Dało się usłyszeć coraz głośniejsze szepty. Komisja musiała ratować swoją reputację.
- Widzę, że nie ma Pan już nic do dodania. Dziękujemy Generale.
Han nie ruszał się z miejsca. Jego oczy płonęły nienawiścią do tych osób. Nie wiedział co teraz ze sobą począć. Tysiące myśli przewijało mu się przez głowę.
- Czy Panowie chcą to tak zostawić? Nikt nie zastanowi się nad całym tym chorym planem? Jeśli chcecie to wszystko zamieść pod dywan to ja na to nie pozwolę. Zrzucić winę na pojedyncze jednostki? Tylko to umiecie robić.
- Generale! Przywołuje pana do porządku.
- Ja też was przywołuje do porządku! – odpowiedział stanowczo. Dwóch moich najlepszych przyjaciół zginęło i to jest wasza wina.
Na Sali teraz nikt nie ukrywał komentarzy. Wszędzie wrzało. Widzowie wpatrywali się w ten spektakl jak w obrazek. Nie kibicowali jednak żadnej ze stron.
- Rozumiemy pana wzburzenie. Współczujemy panu. Lendo i Chewbacca… byliście ze sobą zżyci. – jeden z członków komisji, który jeszcze nie zabierał głosu, próbował załagodzić sytuację.
Han nieco się uspokoił. Wróciło mu trzeźwe myślenie. Ogarnął wzrokiem całą komisję i ponowienie podparł się na barierce.
- Jeśli to wszystko Panie Solo to dziękujemy Generale.
- Jeszcze jedno. – wstrzymał głos. Wszyscy czekali z ogromnym zaciekawieniem na dalsze Jego słowa. Czy będą świadkami czegoś przełomowego? – Niestety nie widzę dalszej perspektywy naszej współpracy. – i stali się takimi świadkami. – Niniejszym chciałbym złożyć oficjalną rezygnację ze stanowiska Generała wojsk Nowej Republiki, a tym samym rezygnację z członkostwa w Radzie Wojennej.
Tłum za nim kolejny raz zawrzał. Informacje spadały na nich jak gromy z jasnego nieba.
- Panie Generale. Niech się pan jeszcze zastanowi.
- Już się zastanowiłem. – dla niego ta rozmowa była już skończona.
Han obrócił się i zszedł z podestu. Przeszedł przez salę spokojnym krokiem. Szepty były na tyle głośne, że wszystko słyszał. To jednak było już nie ważne. Podjął już decyzję. Podjął ją razem z Leią.
Komisja wydawał się całkowicie zaskoczona tym co się właśnie stało. W głębi jednak tego się spodziewali i tego chcieli. W końcu się go pozbyli i będą mogli przejąć pełną kontrolę nad tym konfliktem. A bitwa o Toydarie? Cóż. Nie ma zwycięstwa bez ofiar.
*****
Coruscant, miesiąc później
Komisja stwierdziła to czego spodziewał się Han. Błędy poszczególnych jednostek, które spowodowały niedostateczne ubezpieczenie Sokoła. Poruszono także kwestię samodzielnego odłączenia się Sokoła od formacji i nadmiernego narażenia się na atak Mandalorian. Sam Han jednak nie został pociągnięty do żadnej odpowiedzialności. Nikt nie śmiałby postawić mu zarzutów.
Obecne dni dla rodziny Solo nie przebiegały jednak spokojnie. Byli dobrze rozpoznawani, a ostatnio zrobiło się o nich głośno w mediach. Dziennikarze polowali na wszystkich z jego otoczenia. Solo za wszelką cenę chciał chronić rodzinę i nie dopuszczał nikogo do Lei i dzieci.
Ostatnie wydarzenia wywarły mocne piętno na psychice byłego Generała NR. Ciężko spał. Obrazy z Toydarii przedzierały się do rzeczywistości. Często zdarzało mu się błądzić gdzieś myślami. Kiedyś nie wyobrażał sobie życia bez Chewbacci, a teraz musiał je sobie jakoś ułożyć. Leia była chyba najbardziej poszkodowana w tym co się stało. Nie dość, że straciła bliskich przyjaciół i towarzyszy broni sprzed lat, to na własnych oczach traciła męża.
- Han, kochanie – Leia siedziała z mężem przy stole. Han jednak był przy niej tylko ciałem – Kochanie!
- Yyyy… tak kochanie. Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Wiem, że nie jest Ci lekko, ale musimy żyć dalej.
- Wiem Słońce. Wiem. – Han odwrócił głowę do okna.
- Tak sobie myślałam…
- Tak?
- Potrzebujemy zmiany otoczenia. Tutaj nic dobrego już nam się nie przydarzy. Zresztą – Leia spojrzała głęboko w oczy męża – nie lubimy tego miasta, tej planety. Nigdy nie mogłam powiedzieć, że to mój dom.
- Ja też nie. To miasto mnie przytłacza. Spiski, polityka, intrygi. Nie chce już z tym walczyć. Czuję się jakbym był zakuty w metalowym pudełku.
- Czyli zgadzasz się?
- Tak, zgadzam. Może jakaś spokojna planeta w Koloniach?
- Myślałem o czymś innym, dalszym.
- To jaką masz propozycję?
- Tatooine. – Leia spojrzała na Hana najpiękniej jak potrafiła.
- Tatooine? Nie będziemy tam mieć łatwego życia.
- Może i nie będzie łatwe Kochanie, ale na pewno pozwoli nam o wszystkim zapomnieć. Nie będą nas tam szukać. Nikt nie kontroluje Zewnętrznych Rubieży w tym momencie. Klimat nie jest może idealny, ale nie jest tez aż tak zły. Będziemy mieć co tam robić, a to na pewno nam pomorze.
- To na pewno. Przynajmniej będzie ciepło – Han stał się na chwilę taki jak parę tygodni wcześniej - Jak się nad tym bardziej zastanawiam to myślę, że to dobry pomysł. Mam jeszcze nie małe kontakty. Uruchomię je jak najszybciej.
- Widzę, że zaczynasz się wczuwać – Leia rzuciła zadziornie do męża.
- Nie podśmiewaj się. – odpowiedział. – Czyli już postanowione?
- Tak.
W tym momencie do pokoju wjechała Matri – droid opiekuńczy.
- Proszę pani. Nastał czas karmienia. Przygotuję dzieci.
- Ja też mam swoje obowiązki. - powiedziała wstając od stołu.
Han podniósł się równie szybko. Pocałował żonę w policzek, po czym przeszedł pod okno. Leia zniknęła w pokoju dziecięcym, a Solo wpatrywał się w niekończący się krajobraz Coruscant – planety, której miał już nigdy nie zobaczyć.
Dodaj komentarz