Gwiezdne Wojny - Równowaga Mocy - Epizod I - Rodzina - cz.4

Ben okrążył sale spotkań już kilka razy. Przy innych nie pokazywał tego, że się niepokoi, że coś może być pójść nie tak. Choćby nie wiadomo co się działo, zachowywał się jakby to przewidział i był na to przygotowany. Tego nauczył się od rodziców i siostry. Zawinięty dość dokładnie w swoje szaty z mieczem przypiętym do boku wyglądał jak prawdziwy, rasowy Jedi. Czasami zastanawiał się czy nie odejść od tego, ale jakoś nie potrafił. Szanował tradycję. Zaczynał się już lekko niecierpliwić. Powinni już tu być. Bardzo był ciekawy jak potoczyły się sprawy na Kothlisie. Utrzymali brak kontaktu radiowego. Tak jak się umawiali.

     W głowie budował różne scenariusze. Co zrobić jeśli jego podejrzenia będą prawdą? Co zrobić jeśli się myli? Ale on się nie myli. Był pewien, że Calwdite coś knują. Rodzina nie utrzymywała stałych załóg w laboratoriach poza Tatooine więc były to idealne miejsca do sabotaży. A dlaczego Kothlis? To podpowiadało mu przeczucie. Nie wiedział jednak jak daleko zaszli. Kogo mają za sobą? Podejrzewał Huttów, ale nie miał dowodów. Zapalił swoją fajkę. Lubił ją, lubił ten zapach. Zaciągnął się mocno. W  tym momencie drzwi do pokoju się otworzyły. Weszli Kumd i Retax. Tylko w dwójkę. Tylko ich zaprosił. Reszta stanowiła osłonę misji. Oni byli najważniejsi.

- No nareszcie – zaczął Ben.
- Witaj Ben – przywitał się Kumd.
- Witaj – rzucił Retax.
- Jak minęła podróż? Bez problemu?
- Spokojnie – odparł Retax.
- Podróż jest tutaj mało ważna. – powiedział Kumd – Przywozimy ważne wieści z Kothlis.

     Ben zaciągnął się fajką i wypuścił dym w przestrzeń. Zapanowała chwilowa cisza po czym kontynuował.

- Słucham.
- Coś jest nie tak – zaczął Kumd. – Panuje tam dziwna atmosfera. Niby wszystko jest poprawnie, a produkcja trwa, ale mam sporo wątpliwości.
- Jak laboratorium?
- Sprawdzone. Jeśli chodzi o dokumentację nie ma niezgodności. Jeśli chodzi o system też wszystko w porządku.
- A ogrody?
- Pad sprawdził je pod każdym kątem. Byli tam z Yokim. Wszystko wygląda dobrze. Bothanie wykonują swoje obowiązki całkiem sprawnie.
- A jednak coś Cię niepokoi?
- Tak. Nie było Pako.
- Jak to nie było Pako? A gdzie był? – zdziwił się Ben. Pako to była osoba, z którą powstawało to laboratorium. Był ich sojusznikiem i przekonał pozostałych, że praca dla Rodziny może im się opłacić.
- Podobno chory. – rzucił jak od niechcenia Retax.

     Kumd przeszedł pod jeden z pulpitów i usiadł. Retax stał ciągle przy drzwiach. Dym z fajki rozchodził się po całym pokoju. Przy przygaszonych światłach robił jeszcze większe wrażenie.  Kumd mówił dalej.
- W jego zastępstwie nadzór sprawuje tam teraz Wrepeg. Dziwny osobnik. Fałszywy. Nie ufam mu.

     Ben zaciągnął się ponownie. Spojrzał przed siebie. Przez chwile wydawało się, że oczy mu błysły, ale może to tylko złudzenie. Dym przyjmował coraz bardziej futurystyczne kształty.

- Dobrze. Wiemy, że tam coś się dzieje. Twoje odczucia są dla mnie ważne, ale czy mamy jakieś dowody? Czy dzieje się coś nieprawidłowego? Jeśli pójdziemy na konflikt z Clawdite to musimy mieć pewność. Kumd spojrzał na Bena.

- Jest jedna sprawa. Odpad.
- Co z nim? – zaciekawił się Ben.
- Jest podwyższony. Niby to normalne, ale wg mnie zbyt często się to zdarza. Poza tym zawsze następuję awaria na ogrodzie i potem w laboratorium. Musimy się temu bardziej przyjrzeć – Kumd myślał o tym wszystkim. Prawda jest taka, że nie miał niczego konkretnego. Miał przeczucia, ale to wszystko. To za mało. Musi złapać się tych awarii, to jedyne co ma.

W rogu zadymionego pomieszczenia poruszył się Retax.

- Jest coś jeszcze – zaczął.
- Tak? – Ben skierował teraz wzrok na niego. Był cały czas spokojny, nie ekscytował się. Przynajmniej na zewnątrz.
- Na terenie naszej bazy na Kothlis nie ma hormonu ACH.

     Kumd popatrzył na Retaxa zdzwiony. O czym on mówił? Nie da się od tak stwierdzić czy hormon jest w powietrzu czy nie. Retax cały czas był z nim, więc na pewno nie wyciągał czujnika. Poza tym nie jest on wcale mały, na pewno by zauważył.

- To jest podstawa do poważnych działań – Ben powiedział spokojnie i zaciągnął  się.
- Skąd to wiesz? Moli sprawdzała dystrybutor. Wszystko było w porządku. – Kumd podnosił głos – Byłeś cały czas przy mnie. – Nie potrafił ukryć zdziwienia.
- Spokojnie Kumd, spokojnie. – uspokajał go Ben. – Retax, pozwól.

Retax podszedł do siedzącego Kumda nie spuszczając z niego wzroku. Nie odzywał się.

- Kumd – zaczął Ben. – Agnes nie żyje. Myślę, że dalej dwie osoby powinny znać pewien sekret o naszym Retaxie.

Kumd miał szeroko otwarte oczy, ale nic nie mówił.

- Retax ma pewną tajemnicę. Można powiedzieć, że jest tajemnicą. – uśmiechnął się lekko i spojrzał na Retaxa –  Nie chciałbym aby wyszła ona poza ten pokój. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz?
- Tak – tylko tyle był w stanie powiedzieć.
- Retax, czy możesz?
- Dobrze.

     Retax stanął przed Kumdem. Patrzył na niego i nie mógł uwierzyć w to co widzi. Retaxowi zmieniał się kolor włosów. Był blondynem, ale teraz już szatynem. Pojawiły się wąsy. Rysy twarzy lekko się zmieniły. Teraz włosy stały się rude. Retax stał spokojnie i zmieniał kolory jak kameleon.

- Co tu się dzieje – wydusił w końcu. – Retax przybrał swoją normalną postać.
- To jest nasza tajemnica – powiedział Ben. Retax się uśmiechnął.  
- Wszyscy tak reagują -  dodał.
- Ale o co chodzi?
- Retax nie jest do końca człowiekiem Kumd. Jest mieszańcem, bez obrazy Retax. Jego matka była człowiekiem, ale ojciec to Clawdite.
- Co? – powiedział Kumd.
- Odziedziczył po ojcu możliwość transformacji, ale jest ona znikoma. Jego naturalną postacią jest postać ludzka. Potrafi jednak uruchomić te ograniczone zdolności. Chodzi przede wszystkim o zmiany koloru włosów i rys twarzy. Dzięki temu wynalazł hormon ACH. Testował go na sobie, aż w końcu się udało. Jednak nie jesteśmy w stanie go łatwo wykryć za pomocą mechanicznych urządzeń. Dlatego najlepszym sposobem sprawdzenia hormonu to wysłanie tam Retaxa.
Kumdowi wracała pewność siebie.
- Tam w korytarzu! – zaczął. Zatrzymałeś się.  
- Tak – powiedział Retax.
- Sprawdzałeś rękę. Czy się zmienia? Mam rację?
- Dokładnie – uśmiechnął się Retax. – Dokładnie.
- Mam nadzieję, że rozumiesz, że to wszystko jest tajne.
- Nie musisz mi tego mówić Ben. Wiem.
- Dobrze. Zatem mamy pewność, że coś tam się dzieję i wplątani są w to Clawdite.
- Jeśli mogę coś dodać.
- Pewnie Kumd.
- Moim zdaniem wplątani są tam też Bothanie. Nie daje wiary, że Clawdite opanowali ośrodek bez ich pomocy.
- Jeśli tak jest, nie odpuszczę zdrady.

     Ben po raz kolejny się zaciągnął i wypuścił dym w przestrzeń. Wydawało się, że bawił się kształtami jakie przybierał, ale może to tylko złudzenie.


*****


     Spotkanie trwało już ponad godzinę. Nikt jednak nie śmiał przerywać Benowi. Musiało by się stać coś naprawdę ważnego. Każdy zajmował się swoimi sprawami. Sprawność organizacji polegała na tym, że każdy wiedział co ma robić bez pokazywania mu tego palcem.

     Pomieszczenie było całkowicie zadymione. Nie przeszkadzało to jednak nikomu z obecnych. Ben dalej pykał swoją fajkę. Retax natomiast wyciągnął z pogniecionej paczki papierosa. Można powiedzieć, że był od nich uzależniony, ale nie zważał na to. To była jego słabość i już dawano temu się z tym pogodził. Solo siedział na jednym końcu pokoju. Na drugim, obok siebie, na tej samej kanapie – Retax i Kumd. Ten drugi ciągle dziwnie spoglądał na tego pierwszego. Powoli oswajał się już z myślą, że Retax to nie do końca Retax. a przynajmniej nie taki Retax jak mu się wcześniej wydawało. To był dla niego szok i nie ukrywał tego. Teraz wiele spraw nabrało sensu. Wiele decyzji, zdarzeń czy sytuacji stało się nagle jasnych. Zawsze uważał Retaxa za dziwaka. Teraz jednak znał jego tajemnicę i rozumiał to co się działo wcześniej. Odgonił jednak szybko te myśli ze swojej głowy. Nie pora teraz na rozmyślania.

- To co panowie? – zaczął Ben przesłonięty ścianą dymu. – Co myślicie?

Przerwa trwała dość długo. W  końcu Kumd podniósł się z miejsca.

- Myślę, że musimy działać rozważnie i spokojnie. – Ben mu się przyglądał.
- Myślę , że sami nie porwiemy się na Clawdite`ów, którzy najprawdopodobniej są wspomagani przez Huttów.
- Co jeszcze myślisz? – rzucił z uśmiechem Retax.
- Myślę – zaczął Kumd.  
- Myślę, że dobrze myślisz Kumd. Polecicie na pewne spotkanie.
- Gdzie? – zaciekawił się Retax.
- Ważniejsze jest z kim?  - Kumd krążył po pokoju.  
- Istotnie, ważniejsze… - Ben ewidentnie się z nimi przekomarzał. Nie chciał im niczego powiedzieć wprost. Już miał taką naturę. Wolał zasugerować, naprowadzić ale nie odsłaniać wszystkich kart. Niech się pomęczą, niech pomyślą. Czasami stawało się to denerwujące. Denerwujące dla jego rozmówców. On czerpał z tego pewien rodzaj... satysfakcji.

- Polecimy do... Wolnych Lotników. – Retax nie ruszał się z miejsca.
- Tak jest... - Ben był zadowolony.
- Myślę, że musimy tam polecieć jak najszybciej.
- Istotnie Kumd. Proponuje jutro. Z rana.

Ku lekkiemu zaskoczeniu Bena ani Kumd, ani Retax nie byli za bardzo zdziwieni. Nie udało mu się ich zaskoczyć. Tym razem, pomyślał.

- Dobrze. - zaczął Retax. W  sumie to zastanawialiśmy się z Kumdem czy nie lepiej dziś, ale skoro jutro to ok. – mrugnął do Kumda.  
- Dobrze. Dość. – skończył Ben. Jest jeszcze sprawa laboratorium.

     Tatooine powoli pokrywał już cień. Można było teraz nieco odpocząć od palącego wszystko słońca. Dwóch słońc. Ithiorianie w spokoju schodzili do swoich mieszkań. Plantacje nie musiały być tak skrupulatnie nadzorowane w nocy. Wszyscy kończyli swój dzień. Swój dzień pracy, odpoczynku, obowiązków. W  małej salce, też dzień chylił się ku końcowi.

- Czyli – upewniał się Ben – w samym laboratorium nic dziwnego się nie działo?
- Nic - odparł Retax.
- Nie licząc tych awarii, których jeszcze nie sprawdziliśmy – to nic – dodał Kumd.

     Ben pociągnął swoją fajkę. Przeszedł kilka kroków do stolika na którym leżał sok z tutejszych owoców. Nie był bardzo smaczny, ale owoców na Tatooinie nie było za dużo więc nie ma co wybrzydzać. Zresztą Ben go lubił. Przypominał mu dzieciństwo. Pociągnął solidny łyk. Retaxowi i Kumdowi wykrzywiło automatycznie twarz. Nie potrafili sobie wytłumaczyć jak można to pić. Ale Ben to pił, a do póki nikogo nie zmuszał do picia to nikt nie dociekał.

- Myślę, że musimy odciąć Kothlis.
- Jak to odciąć? Kumd zbliżył się do Bena. Nie zrozumiał od razu o co mu chodziło. To za dużo na dziś - pomyślał. Przeżył w tym pokoju więcej, niż przez ostatni rok.  – Po co? – Wyrzucił tylko.
- Nie wiadomo co się tam dzieje.
- To trzeba to sprawdzić. Dowiedzieć się – nie ustępował Kumd.
- To miejsce jest spalone. Przygotowuje nowe, gdzie będziemy mogli przenieś produkcję. W  sumie to już jest praktycznie gotowe.- Głos Bena uspokajał atmosferę. Zawsze miał taką zdolność. Uspokajał atmosferę… a potem wyciągał miecz świetlny.
- Myślę, że Ben ma rację. Według mnie i ciebie pomagają im Bothanie. To czy robią to z takich czy innych powodów nie ma znaczenia. Nie można im już ufać.
- To fakt – myśli Kumda wyhamowywały. – Może i macie rację. Ale chyba nie myślicie, że polecimy tam i spakujemy sprzęt od tak.
- Masz rację, tak nie zrobimy. To by było – Ben pociągnął fajkę – nieprofesjonalne. Wypuścił obłok dymu, który roztoczył się po pokoju niczym tusz wpuszczony do czystej wody. Kiedy dotarł do Kumda Ben dodał – Zatrujemy plantacje.

husarek

opublikował opowiadanie w kategorii science fiction, użył 2101 słów i 12053 znaków. Tagi: #starwars #gwiezdnewojny #jedi #sith #mieczswietlny

Dodaj komentarz