Statek, którym podróżowała ekspedycja na Kothlis nie był najnowszym odkryciem techniki. Trzęsło nim okrutnie przy każdym ostrzejszym manewrze, jednak był niezawodny. Udowodnił to już wiele razy w czasie licznych misji dla Rodziny Solo. Teraz wykonywał kolejną. Arni, bo tak pieszczotliwie o nim mówiono, był średniej wielkości republikańskim statkiem transportowym po kilku przeróbkach. Między innymi zwiększono jego szybkość. Ta cecha często się przydawała.
Za sterami siedział Kumd. Na mostku znajdowali się jeszcze Retax i młody Yoki. Reszta, czyli Moli i Pad rozmawiali w jednej z kajut.
- Daleko jeszcze? – Zapytał zaciekawiony Yoki.
- Już nie – rzucił Kumd – zaraz będziemy wychodzić z nadprzestrzeni.
Chłopak siedział na fotelu i strasznie się kręcił. Wszystko było dla niego nowe. Pierwszy raz opuścił planetę Tatooine. Całe to trzymanie młodych na planecie do określonego wieku, uznawał za niemądre postępowanie. W końcu miał już szesnaście lat. Uważał, że już dawno powinien zobaczyć coś więcej niż rodzime piaski. Na zewnątrz jednak nigdy nie pokazywał swojego niezadowolenia. Wiedział, że ten dzień w końcu nadzieje. Tak. Dziś jest jego pierwsza misja. Może nie jest spektakularna, ale zawsze to coś. Będzie w miejscu produkcji kolcty. W akademii i tak mu będą zazdrościć.
- Wychodzimy z nadprzestrzeni! – podniesionym głosem powiedział Kumd – proszę zapiąć pasy i być w gotowości.
- W końcu - pomyślał Yoki. Podróż tunelem nadprzestrzennym jest po prostu nudna. Niech w końcu zacznie się coś dziać.
- Spokojnie Yoki. – to Retax podszedł bliżej. – Nie stresuj się.
- Nie stresuje się – zaprzeczył szybko chłopak.
- To w takim razie się wyluzuj. To rutynowa misja. Przylecimy, zrobimy co mamy zrobić i wrócimy. – Powiedział to najspokojniej jak potrafił, ale sam pamiętał swoją pierwszą misję.
Rozmowy handlowe na Mustafarze. W ostateczności nic ciekawego się tam nie wywiązało, ale przed wylotem nasłuchał się o tej planecie strasznych rzeczy. Krew mu się mroziła przed samym wylotem. Jego natura odkrywcy i poszukiwacza kazała mu dowiedzieć się o Mustafarze wszystkiego i przez przypadek dowiedział się może trochę za dużo. Nigdy jednak nie podzielił się z nikim tym czego odkrył. Wolał zachować to dla siebie.
Statek zmienił teraz kierunek i rozpoczął manewr skręcania. Przez moment ukazała się przed nimi ogromna gwiazda Koth`lar. Była ona jedynym naturalnym źródłem światła dla tego układu. Miała w sobie coś co przykuwało uwagę. Jej rubinowy kolor żarzył się pięknie na tle ciemnej przestrzeni. Gwiazda jednak szybko wyszła z pola widzenia i przed nimi ukazała się planeta Kothlis. Była prawie całkowicie pokryta wodą. Co prawda istniało nieco stałego lądu, ale był on bardzo zniszczony. Za dawnych czasów działała tutaj kompania węglowa Raynor, która doprowadziła planetę do ruiny ekologicznej. Stała się ona własnością rodziny Solo parę lat po rozpadzie Imperium. Tutaj znajdowała się jedna z baz rebeliantów, przez co byli oni z nią związana od dawna.
- Tutaj Arnold, kod wejścia BBT7650. Proszę przygotować lądowisko na wschodniej platformie. - Głośnik lekko zatrzeszczał i zapadła głucha cisza. Kumd popatrzył zdziwiony na Retaxa.
- To nie ja sprawdzałem sprzęt przed wylotem. Nie patrz tak na mnie.
- Może trzeba jeszcze raz spróbować – zrzucił Yoki.
- Proszę bardzo, panie Yoki. Pana kolej – Kumd odsunął się od pulpitu.
- Ale ja? Co? Co mam mówić?
- Wymyśl coś, już włączyłem nadawanie.
- Yyyy – zawahał się Yoki. – Tutaj Arni, przybywamy z klanu Solo, żeby… - zaciął się…
- Podaj numer wejścia – wtrącił cicho Retax. Kątem oka widział ten uśmiech na twarzy Kumda. Zawsze szukał okazji żeby uatrakcyjnić pierwsze misje.
- Aaa. Numer wejścia… - Chwila ciszy – BBT7650. – Znowu chwila ciszy.
- Witamy państwa na planecie Kothlis. Przepraszamy za ten chwilowy brak komunikacji, ale mieliśmy małe problemy techniczne. Oczywiście przygotujemy dla państwa wschodnie lądowisko. Czekamy z niecierpliwością. Do zobaczenia.
Kumd zerknął na Retaxa i teraz to na jego twarzy malował się uśmiech.
- Chłopak ma talent, nie ma co.
- Albo szczęście.
- Równie potrzebne jak talent. a może i bardziej. Bez szczęścia zawsze ktoś znajdzie drogę aby obejść twój talent. a szczęście ma cię zapewnić, aby nie znalazł tej drogi.
- No. Już dość nauk. – rzekł Kumd - Panie Yoki, dobra robota. Umie pan sterować tym statkiem?
- Nie za bardzo.
- To w takim razie proszę mnie dopuścić do panelu.
Yoki teraz zorientował się, że przywarł do panelu jakby był jego częścią. Nie lubił sytuacji gdzie ktoś stawia go przed sytuacją o której nie ma pojęcia. Najważniejsze to spokój, Nie denerwować się – powtarzał słowa Retaxa w myślach. Mina stanowcza, postawa nienaganna.
- Już się odsuwam. Proszę działać – rzucił w stronę Kumda z największą pewnością na jaką go był obecnie stać. Jeszcze mu pokaże – pomyślał.
*****
Cała stacja zajmująca się produkcją kolcty znajdowała się na wodzie. Ląd był zniszczony, a poza tym można by było tam zaatakować placówkę z ukrycia. Tutaj, gdzie w koło rozciągał się bezkresny błękit morza nie było takie możliwości. Istniał jeszcze jeden powód tej lokalizacji. Kto wie czy nie najistotniejszy. Najważniejsze pomieszczenia i ciągi komunikacyjne były nieustanie napylane hormonem ACH, który blokował możliwość zmiany kształtu przez Clawdite. Taki system łatwiej było utrzymać na odizolowanym terenie.
Stacja była dość pokaźnych rozmiarów i składała się z trzech podstawowych sektorów. Pierwszy stanowił planację kolazhi, czyli hybrydy kolto i alazhi. Ta hybryda była wynaleziona w dawnych czasach przez Seegov Thranx, jeszcze za czasów Rebelii. Była niezwykle skutecznym środkiem leczniczym, który pozwalał rannym żołnierzom dochodzić do siebie w bardzo szybkim tempie. Wszystkie strony wszystkich konfliktów chciały ją mieć aby usprawnić i przyśpieszyć swoje działania. Nikt dokładnie nie wie jak to się stało, że to właśnie Rodzina Solo weszła w jej posiadanie. U schyłku swojego życia, Hanowi Solo udało się nawiązać ciekawe relacje ze spadkobiercą tajnej wiedzy Vratiksomów, nijakim Ruutim. Pracował razem z Seegov w laboratorium. W zamian za przysługę, którą Han mu uczynił stworzył dla niego pierwsze Kolcty i pokazał jak uzyskać z nich ostateczną formę. Teraz planacja rozciągała się na obszarze kilkuset metrów kwadratowych. Maszyny czuwały nad odpowiednią temperaturą i nawodnieniem.
Drugim sektorem było laboratorium. Także całkowicie skomputeryzowane. To maszyny zajmowały się rafinacją kolcty oraz specjalnym mieszaniem kolcty z niedużą ilością bacty. Tam też gotowy roztwór był nalewany do beczek i przygotowywany do transportu. Transport następował szybko po produkcji. Rodzina dbała o to, żeby towar zbyt długo tutaj nie zostawał. Po co kusić los.
Ostatni sektor stanowił obszar socjalny. Nie dało się wszystkiego powierzyć maszynom. Dlatego zatrudniono lokalną rasę Bothan, aby nadzorowała proces. Nie mieli wstępu do laboratorium. Aby tam wejść trzeba było znać kod i mieć odpowiedni klucz dostępu. Rodzina wysyłała swoich ludzi, którzy zajmowali się konserwacją maszyn i ich kalibracją. Transport także realizowany był przez zaufane osoby. Inaczej jednak podchodzono do samej uprawy. Tam dopuszczano Bothan, którzy okazali się dość dobrymi ogrodnikami. Dzięki temu starano się także utrzymywać przyjazne stosunki z tubylcami.
Na przywitanie delegacji wybiegło czterech Bothan. Nieduże stworzenia, wzrostem sięgające nie wiele ponad pas przybyłym. Pokryte były gęstym futrem. Retax, Kumd, Yoki, Pad i Moli właśnie schodzi z trapu. Uderzyła w nich bryza i morskie powietrze. Pogoda była dość dobra… nie padało. Wody w koło były spokojne jakby na coś czekały. Yokiem na pierwszy rzut oka spodobał się ten widok. Jakże był on inny od tego co do tej pory widział. Woda była wszędzie, bryza przyjemnie smagała skórę. Przez chwilę zastanawiał się dlaczego jego przodkowie wybrali Tatooine z tak surowym klimatem. Pewnie mieli ku temu ważne powody. W oddali zauważył płetwę wystającą z wody, która właśnie się zanurzała. Pomyślał, że to piękny widok. Jak na swoją pierwszą misję, trafiła mi się całkiem ładna planeta.
Bothanie stanęli przed nimi. Jeden wysunął się do przodu.
- Witam. Jestem Wrepeg, ale możecie mi mówić Wep. Witamy na państwa plantacji.
- A gdzie jest Pako? Coś z nim nie tak? – zdziwił się Kumd.
- Nie, wszystko w porządku – odpowiedział Wep. Pochorował się. Nie wszystkim służy ten morski klimat. Mam nadzieję, że szybko się wykuruje.
- Możemy się jednak z nim zobaczyć? – wtrącił Retax.
- Niestety. Wrócił na kontynent, żeby dojść do siebie. Ale zajmiemy się państwem jak najlepiej. Zapraszam za mną.
Wszyscy podążyli za Bothanem. Pozostali mieszkańcy w ogóle się nie odzywali. Retaxowi i Kumdowi nie podobało się, że nie było tutaj Pako. Zawsze był. Przez głowę przebiegła im niepokojąca myśl. Ale wszystko w koło wyglądało normalnie. Nie otrzymali żadnych niepokojących informacji. Popatrzyli na siebie i kiwnęli lekko głowami. Miało to oznaczać jedno – musimy być czujni, coś tu nie pasuje.
- Co państwa do nas sprowadza? – zagadnął Wrepeg. – Niedawno konserwowano instalację. Produkcja następnej partii skończy się dopiero za tydzień.
- Nie ma konkretnego powodu – powiedział Kumd. Chcieliśmy zobaczyć czy wszystko w porządku.
- W jak najlepszym proszę pana.
Przed nimi otworzyła się śluza i znaleźli się wewnątrz kompleksu. Pierwsze pomieszczenie było stosunkowo małe i stanowiło przedsionek przed długim, szklanym korytarzem skąd można było się dostać do laboratorium i na plantację. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi prowadzące do części socjalnej.
Wszyscy minęli pierwszą śluzę, a jeden z Bothan właśnie otwierał kolejne drzwi.
- Czy chcą państwo odpocząć chwilę po podróży i może czegoś się napić?
- Może później. Na razie udamy się od razu do laboratorium. – Powiedziała Moli.
- Oczywiście. Ktoś będzie na państwa czekał przy drzwiach. Zaprowadzi was do sali. Podamy tam napoje i coś do jedzenia. Będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
- Dobrze.
Druga śluza się otworzyła i delegacja zaczęła wchodzić do korytarza. Wszyscy już się w nim znaleźli oprócz Retaxa. Ten cały czas stał w przedsionku. Oczy zwróciły się na niego. Stał bez ruchu i wpatrywał się w rękę. Nagle podniósł wzrok do góry, po czym znowu przyglądał się ręce.
- Wszystko w porządku? - rzucił Yoki.
Bez odpowiedzi. Przez chwilę można było zobaczyć w oczach Retaxa zaskoczenie. Podniósł głowę i rozglądną się w koło. Po chwili znów był spokojny.
- Nie, znaczy tak. Wszystko dobrze. Już idę. Przepraszam.
Dołączył do pozostałych i wszyscy przeszli do korytarza. Nie było tutaj nikogo. Po prawej stronie znajdowała się kolejna śluza, a przy nie specjalny panel. Moli podeszła do niego i wsunęła swoją kartę. Wstukała kod i drzwi się otworzyły.
- Tutaj państwa zostawimy. Piloko poczeka na państwa i zaprowadzi do sali – wskazał jednego z Bothan, który lekko skinął głową.
- Dobrze. Zatem do zobaczenia - rzucił Kumd. Śluza się za nimi zamknęła.
*****
Laboratorium było pokaźnych rozmiarów. Cały proces został dobrze zmechanizowany i skomputeryzowany, tak aby nie dopuścić do niego osób postronnych. Rodzina Solo dobrze dbała o swoje interesy. Maszyny przyjmowała materiał, rozdrabniały go i tworzył ekstrakt, który następnie poddawany był rafinacji i dodatkowym obróbkom. Rozlewnia znajdowała się w specjalnie wydzielonym pomieszczeniu. Było ono odgrodzone pancernymi drzwiami od laboratorium. Tam nie działo się już nic niezwykłego. Wszystko co tajemnicze wykonywało się tutaj, w laboratorium. Mniej więcej co cztery tygodnie ładownia była opróżniana przez pracowników rodziny.
Moli szła pierwsza pewnym krokiem. Znała całe laboratorium jak własną kieszeń. Była doświadczoną laborantką, która pracowała dla Rodziny już kilkanaście lat. Jako Omwatka miała ku temu zdolności. Przedstawiciele jej rasy pracowali min. nad Gwiazdą Śmierci. Ona jednak oddawała się bardziej pokojowym zajęciom. Jej niebieski kolor skóry przyciągał uwagę prawie tak samo jak jej uroda. Perłowe włosy doskonale kontrastowały z ciemnym strojem. Odgarnęła je lekko i zasiadła za pulpitem.
- Ach, zawsze pełna wdzięku i nienaganna.
- O co Ci chodzi Pad? – obruszyła się
- Nie, o nic – uśmiechnął się lekko. – Działaj – dodał i klepnął ją w ramię.
- Sprawdzę rejestry. Moment.
Zaczęła energicznie stukać w klawisze. Co chwilę mówiła coś do siebie pod nosem. Chwila ta stawała się coraz dłuższa i dłuższa. Wszyscy wpatrywali się w nią, żeby odgadnąć czy to co pojawia się na ekranie w połączeniu z jej mruczeniem to dobra czy zła oznaka. W końcu Kumd nie wytrzymał.
- I? Coś ciekawego?
- Hmm... Nic. Zupełnie nic. Wszystko wygląda poprawnie.
- Nic? Żadnych niedostarczonych, zgubionych albo inaczej ukrytych beczek? Nadprodukcji, czy czegoś takiego? – dziwił się Kumd
- Nic. Wszystko w porządku.
- Dziwne – wtrącił się Retax.
- Trochę podwyższony odpad, ale to normalne po ostatniej awarii.
- Jaki odpad? – zaciekawił się Yoki
- Przy produkcji zawsze powstaje odpad – zaczęła tłumaczyć Moli. – Pojawia się przy tworzeniu wywaru, ekstraktu i rozlewaniu. Praktycznie wszędzie. Staramy się go minimalizować, ale nie zawsze się udaje. Te straty są wliczone w produkcję. Chociaż ostatnio są nieco wyższe niż zakładamy.
- A dlaczego, jeśli można wiedzieć?
- Mieliśmy mały problem z kalibracją. Coś się rozregulowało. Ciężko nawet powiedzieć co było przyczyną. Czasami tak się po prostu zdarza.
- Dokładnie. W uprawie też tak jest. – wtrącił się Pad, który był specjalistą z dziedziny botaniki. – Tam też mamy odpad. Liście więdną, albo gniją, albo się łamią. Nie wszystko się nadaje do zebrania na podajnik.
- Acha – podsumował to Kumd.
- Zresztą w naszym obszarze też mamy nieco podniesiony poziom odpadów po ostatniej awarii.
- U was też była awaria? – zaciekawił się Retax
- Tak. Parę dni temu, może nawet już kilkanaście. Zepsuł się mechanizm utrzymujący odpowiednią temperaturę.
- I też pewnie nie wiecie co było przyczyną?
- Takie rzeczy po prostu się dzieją. Nie ma co doszukiwać się w tym nie wiadomo czego.
- A kiedy nastąpił problem z laboratorium?
- Około dziesięciu dni temu.
Retax wymienił spojrzenia z Kumdem. Obaj myśleli o tym samym. Zbyt dużo zbiegów okoliczności jak na jedno miejsce. Dwie awarie jedna po drugiej? Oczywiście, że mogły się zdarzyć, ale dlaczego teraz? Dlaczego tutaj? Dlaczego w momencie gdy Pako tutaj nie było? Zbyt wiele pytać, zbyt mało odpowiedzi. Przynajmniej na razie.
- Podejrzewacie coś? – Moli przerwała niezręczną ciszę.
- Na razie nie. – odpowiedział szybko Retax. – trzeba się będzie nad tym zastanowić.
- Tak jest – potwierdził Kumd. Omówimy to na Tatooine. – Skoro wszystko wygląda dobrze to możemy coś zjeść. Kto głodny?
- Nieskromnie powiem, że ja – powiedział Retax.
*****
W jadali rozłożono stoły i zakryto je najlepszymi rzeczami jakie były dostępne na Kothlis. Oprócz różnorakich napojów bezalkoholowych, soków i lemoniad pojawił się także poczęstunek. Nie był on co prawda na miarę najlepszych restauracji, ale widać było duże starania. Dominowały ogólnie pojęte owoce morza, przede wszystkich ryby i skorupiaki.
- Pięknie – powiedział Retax wchodząc do sali.
- Pozwólcie, że podamy te skromne dania, abyście przygotowali się do podróży powrotnej. Wyruszacie jeszcze dziś, prawda? – zapytał Wrepeg.
- Tak, dziś – odpowiedział Kumd. Nie był zachwycony tym co zobaczył na stole. Nie przepadał za takim jedzeniem. Wodne stworzenia niech pozostają w wodzie, tam ich miejsce. Taką wyznawał zasadę już od lat. Zasiadł jednak z innymi. Może te soki nie będą takie złe, pomyślał.
- Nie żebym nie cieszył się z państwa towarzystwa, ale nie mamy warunków, żeby państwa należycie ugościć. – próbował wybielić się Wep.
Tak, oczywiście – pomyślał Kumd, ale ostatecznie nie wypowiedział tych słów. Doszedł do wniosku, że niczego więcej się tutaj nie dowiedzą. Nie można też po sobie pokazać żadnych podejrzeń. Nie był jednak niczego pewny, może przesadza? Może to zwykły zbieg okoliczności? Wziął łyk pierwszego z brzegu napoju i szybko tego pożałował. Smakował jakby ktoś w tym trzymał to czym teraz objada się Retax. Starał się jednak utrzymać fason. Zawsze się starał go utrzymywać.
Wszyscy pozostali kończyli już jeść. Rozmowa raczej się nie kleiła. Pogoda, ostatnie nowinki, pogrzeb Agnes. Nic ciekawego. Kumd postanowił w końcu przejść do sedna. Ale na osobności.
- Pad – odezwał się. Może pokażesz Panu Yokiemu jak wygląda uprawa kolhazi?
Pad popatrzył na niego lekko zdziwiony, ale nie protestował.
- Oczywiście – rzucił z uśmiechem. – Chodź młody – zaczęli się podnosić z miejsca. – Rośliny to piękny i tajemniczy świat. Jak byłem młody… - wyszli.
- Moli. – Kumd teraz zwrócił się do Omwatki – sprawdź instalację ACH-u.
- Tak jest szefie – odpowiedziała z lekkim sarkazmem i pięknym uśmiechem.
Kiedy wszyscy wyszli i zostali w Sali tylko w trójkę przysunął się bliżej do Wepa. Ten lekko się przestraszył, ale od razu odzyskał pewność siebie.
- Coś nie tak? – zapytał?
- Nie, wszystko w porządku. – zaczął Kumd.
– Od kiedy Pako choruje?
- Od dziesięciu dni. Poczuł się źle i stracił przytomność. Nie ma warunków, żeby tutaj go leczyć. Myślę, że podjęliśmy słuszną decyzję przewożąc go na ląd.
- Też tak myślę – powiedział. – Pewnie był niewygodny – pomyślał.
- Ale widzę, że dobrze sobie radzisz. – Retax się odezwał
- Dziękuję proszę pana.
- Jednak nie kojarzę cię, a byłem tutaj wcześniej.
- Za przeproszeniem. Dla was każdy Bothanin jest identyczny. Pako, z tą swoją jasną grzywą się wyróżniał, to fakt. Ja pracuję tutaj już parę miesięcy i byłem jego nieoficjalnym zastępcą. Widziałem jak zasłabł, pomogłem mu. Sam powierzył mi kontrolę nad tym ośrodkiem.
- Ale dlaczego nie poinformowaliście nas o tym?
- Uznaliśmy, że nie ma co państwa niepokoić. Pako ma wkrótce wrócić. Jeśli sprawa by się przeciągnęła i nie dał by rady się pojawić za tydzień, kiedy będzie odbierany ładunek mieliśmy was powiadomić. a ta wizyta… - zawahał się – była dość niespodziewana.
- Taka miała być – Kumd podniósł się z miejsca i stanął za krzesłem na którym siedział Wep. – Czy zdarzyło się ostatnio coś niepokojącego? Coś dziwnego?
- Nie – szybko odpowiedział Bothanin. – a coś mogło się zdarzyć?
- Nikt nie kontaktował się z wami spoza Rodziny?
- Dobrze Państwo wiedzą, że nikt tu nie ma wstępu bez kodów lądowania. a te macie tylko wy. Mamy obowiązek ostrzelać każdy statek bez kodów i niezwłocznie powiadomić centralę.
- Naturalnie – powiedział spokojnym głosem Retax. – Tak mówi regulamin.
- Sugeruje pan, że nie przestrzegamy regulaminu? – Wep był już widocznie zdenerwowany.
- Niczego nie sugeruje. Jestem ciekawy.
Wep przebiegł oczami po sali. Wyglądało jakby obmyślał swój następny ruch. Również wstał i stanął przed oboma ludźmi.
- Panowie – zaczął. – Nie jesteśmy tylko partnerami w interesach, ale, mam nadzieję, także przyjaciółmi. Ten ośrodek jest wasz w całości. Możecie go sprawdzić od stóp do głów. Zapewniam Was, że niczego nie znajdziecie, bo niczego nieprawidłowego tutaj nie ma. Do dużej część pomieszczeń nie mamy w ogóle dostępu. Wasze ekipy przylatują regularnie i także nie zameldowały wam o niczym podejrzanym. Mam rację? Myślę, że mam. Nie wiem dlaczego się tutaj zjawiliście i czego szukacie, ale tego tutaj nie ma. Pracujemy dla was najlepiej jak umiemy i wykonujemy swoją pracę rzetelnie. W następnym tygodniu Pako powinien być już zdrowy, więc jeśli chcecie jeszcze jego przepytać to zapraszam. Proszę się zapowiedzieć, to przygotujemy lepszy poczęstunek – tutaj spoglądnął niewymownie na Kumda.
- Spokojnie, nie ma się co denerwować – Retax był pierwszy. – Nikogo nie osądzamy. Martwimy się. Po śmierci Agnes różne rzeczy mogą się stać. Różne osoby mogą sobie pomyśleć, że Rodzina nie jest taka silna jak kiedyś, że można teraz w nią uderzyć.
- Jeśli dojdą nas słuchy, że coś niepokojącego dzieje się przeciwko Rodzinie Solo, niezwłocznie was powiadomimy. To nasz obowiązek jako partnerów i przyjaciół – Wep wydawał się pewny swego jednak w jego głosie dało się też wyczuć lekkie zdenerwowanie. Jak u każdej osoby będącej pod ostrzałem pytań.
- Dziękujemy Wep – Kumd już był spokojniejszy. Dał się sprowokować. Wiedział to. Walczył z tym jak mógł, ale ten mały zapchlony… Już spokojnie, Kumd, spokojnie – pomyślał.
- Będziemy się już chyba zbierać – próbował załagodzić sytuację Retax – prawda Kumd?
- Tak... tak. Czas na nas.
- Dziękujemy za przyjęcie. Przepraszamy za kłopoty.
- Ależ żadne to kłopoty, panowie. – powiedział przyjacielsko Wep. – Mam nadzieję, że pomogłem. Pozwolicie, że nie będę Was odprowadzał. Mam sporo pracy.
- Oczywiście, znamy drogę.
- Zatem do zobaczenia.
- Do zobaczenia – rzucili jednocześnie.
Drzwi za nimi się zamknęły. Na końcu korytarza czekała reszta ekipy.
- Wierzysz chociaż w jedno słowo, które powiedział? – zapytał Retax
- Ani w jedno. – odpowiedział Kumd.
*****
Spoglądał przez okno lekko przygarbiony. Męczyło go to wszystko. Nie tak to miało wyglądać. Nie dokładnie o to mu chodziło. Czuł, że próbują nim manipulować, ale nie dawał się. Bronił się jak mógł. Miał swój cel, który starał się osiągnąć ze wszystkich sił… Niezależność. Ale aby być nie zależnym, trzeba czasami udawać uległość. Wiedział o tym doskonale. Pokazać komuś coś, ale nie dawać, zmanipulować, kręcić i ostatecznie się odciąć. Ciężkie zadanie. Wiele myśli przewijało mu się przez głowę. Pierwsze i najważniejsze. Czy wybrał dobrze? Czy dobrze robi dla swoich pobratymców? Musiał być tego pewny, nie ma miejsca na wątpliwości. Oni mu ufali. Wiedział, że to duże ryzyko, ale postanowił je podjąć.
Obrócił się od okna i przeszedł powolnym krokiem do drugiego pokoju. Zobaczył ich na końcu korytarza. Nie miał z tym problemów. Po prostu ich czuł. Wielu się myliło, ale nie on. Nie podobał mu się taki układ, ale było to tym co można zakwalifikować jako chwilową uległość. Spojrzał na nich, ale nie zwrócili na niego uwagi. Byli zajęci rozmową. Nacisnął przycisk na pulpicie i zamknął drzwi. Przygasił światła i usiadł na fotelu dla gości. Nie siadał na głównym fotelu. Cały czas miał do niego szacunek. Tak był wychowany. Przymknął lekko oczy i próbował usnąć, nie myśleć już o tym wszystkim.
Dodaj komentarz