Avatar - Między Żywiołami - Rozdział 5

Z dala od ukrytej wioski, znalazła odosobnione miejsce. Wzięła łyk krystalicznie czystej i orzeźwiającej wody, która spływała i rozbryzgiwała się po pobliskich skałach. Uwielbiała takie miejsca, gdy była sama. Nikt jej wtedy nie przeszkadzał, chłonąć piękno otaczającej ją przyrody. Nie brała kąpieli od wielu dni, a mały wodospad wraz niezbyt głębokim rozlewiskiem, wydawał się idealnym miejscem do odświeżenia. Rozejrzała się wokół i prócz brzęczenia owadów, które zapylały różnokolorowe kwiaty, nie zauważyła nikogo. Zdjęła naszyjnik, a następnie przepaskę wraz z nożem. Odłożyła je na jedną z pobliskich skał. Poczuła delikatny powiew ciepłego powietrza, łaskoczący jej nagą skórę. Nie przeszkadzała jej nawet chłodna woda. Przez kontakt nią, czuła się jednością z otaczającym światem.  

Podeszła pod sam wodospad i pozwoliła, żeby zmył z niej nagromadzony pot i brud. Palcami przeczesywała swoje włosy, usuwając z nich drobny mech. Chwilę później dostrzegła, że kilkadziesiąt metrów od niej, samica Yerika wraz z młodymi, zaspokaja swoje pragnienie. Patrzyły na nią, ale wcale nie uciekały, a to były przecież bardzo płochliwe zwierzęta. Postanowiła podejść do nich. Samica patrzyła na nią, jak się zbliża.  
-Mawey, nic wam nie zrobię. -powiedziała łagodnym tonem.

Jedno z młodych zbliżyło się do niej i powąchało jej nogę. Wyciągnęła więc dłoń do młodego Yerika i pierwszy raz w życiu, mogła go pogłaskać. Obok drugi młody, też się zbliżył i do niego również wyciągnęła rękę. Po chwili dołączyła też samica i ku jej zaskoczeniu, zaczęła lizać jej twarz. Zamknęła oczy i zaczęła cicho chichotać.
-Dobrze już starczy. -zaczęła odsuwać głowę zwierzęcia od swej twarzy.

Samica zaczęła wtedy lizać jedno ze swoich młodych. Kiri przykucnęła do drugiego ze zwierząt, które zaczęło ocierać głowę o jej klatkę piersiową. Przytuliła młodego Yerika i pocałowała go w nos. Kochała zwierzęta, a szczególnie takie młode. Po chwili, mała rodzina zaczęła odchodzić. Wstała i uśmiechnęła się. To spotkanie, sprawiło że poczuła się jeszcze wspanialej. Naprawdę odczuwała, że stała się jednością z przyrodą. Dosłownie czuła bicie serca, każdego ze zwierząt z okolicy oraz swoiste szeptanie roślin między sobą. Zamknęła oczy i zaczęła nasłuchiwać dźwięków natury.

Nieco później umyła twarz i po ubraniu się, postanowiła wrócić do obozowiska. W połowie drogi spotkała Lo'aka i Tuktirey. Wymieniła się uściskiem z jej najmłodszą siostrą.
-Hej. Gdzie idziecie? -zapytała ich Kiri.
-Zasadniczo, mieliśmy Ciebie szukać. -wzruszył ramionami. -Słyszałaś, podobno gdzie tutaj w okolicy za wodospadem jest podobno jakaś świątynia Eywy?
-Świątynia? -spojrzała pytająco najstarsza nastolatka.
-No nie wiem, no. Jedna z dziewczyn, mówiła że coś takiego jest w lesie. -odpowiedział Lo'ak i dodał. -Podobno zbudowanie tego, bardzo zdenerwowało to Eywe.
-Pierwsze słyszę. -odparła zgodnie z prawdą Kiri.
-Skoro już tu jesteśmy, to chyba najlepsza okazja, żeby zobaczyć to miejsce. -zaproponował jej brat.
-No nie wiem. -powiedziała zmartwionym tonem starsza nastolatka. -Jake zabronił mi się oddalać.
-Doprawdy, a gdzie przed chwilą byłaś? -zapytał ją Lo'ak.
-Byłam brudna, a gdzie miałam się wykąpać? -odparła mu Kiri. -W kałuży?
-No w sumie racja. -podrapał się po głowie. -Słuchaj, ja idę. A Ty i Tuk, zrobicie jak chcecie.

Kiri miała rozterkę, ale z drugiej strony była bardzo ciekawa. Pandora skrywała jeszcze przed nią wiele tajemnic, które od początku intrygowały nastolatkę. W końcu nim Lo'ak zniknął jej z oczu. Zawołała go, żeby poczekał na nią i Tuk. Dogoniwszy go, zaczęli wspólnie przedzierać się przez gęstą roślinność. Wiele minut później, dotarli na miejsce. Z okolicznych drzew spuszczało się mnóstwo lian, a niektóre z nich wiły się po ziemi. Ukazał im się dość niezwykły widok, lewitujących bloków skalnych nad okrągłą podstawą o średnicy około stu metrów. Całość nieco wystawała nad ziemię, a powierzchnia była zarośnięta mchem. Nad jej centralnym punktem lewitowała skała, wyciosana w trójkątny kształt. Najpewniej była wykonana z Unobtanium, gdyż dodatkowo oprócz właściwości magnetycznych, połyskiwała w słońcu. Wokół niej krążyły w równych odstępach trzy inne skały, ale tym razem o kształcie kuli. Na ich powierzchni były wyryte symbole Na'vi, które zdawały się układać w proste zdania.  
-Co to jest? -zapytał Lo'ak.
-Mnie się pytasz? -odpowiedziała mu ironicznie Kiri.
-To coś jest napisane. -podszedł bliżej i starał się odczytać napis z jednej z wolno obracających się sfer. -Nie... używaj... metalu...
-Tutaj jest co innego. -starsza nastolatka wolno podążała za kulą, na której również coś było wyryte. -Nie stawiaj... kamienia...
-Coś z tego rozumiesz? -podrapał się po głowie Lo'ak.
-A co jest na ostatniej kuli? -zapytała go córka Grace.
-Czekaj, tu jest bardziej niewyraźnie. -przetarł mech, odsłaniając srebrzysty metal. -Koło...
-Co powiedziałeś? -Kiri trochę pobladła, bo to co usłyszała, zdawało się układać w logiczną całość. -Lo'ak, jakie mamy Prawa Eywy?
-To będzie tak:"Nie wolno stawiać kamienia na kamieniu, używać koła ani wykorzystywać metali z głębi ziemi", chyba coś takiego. Ej zaraz!
-A czy ta budowla nie łamie tych praw? -Kiri spojrzała na syna Jake'a.
-Zasadniczo.... -wtedy szelest roślin z oddali przykuł jego uwagę. -Co to było?

Lo'ak, jak i reszta nastolatków wyciągnęła swoje noże. To co im się po chwili ukazało, sprawiło że wszyscy zamarli z przerażenia. Z głębi lasu wyłoniła się bestia, której żadne z nich, nie chciałoby spotkać na swojej drodze. Kiri już miała z nią do czynienia i cudem przeżyła, ale teraz nie była sama. W obronnym geście, najstarsi wzięli w ochronę Tuktirey, która schowała się za ich plecami. Zwierze zamruczało groźnie i nieśpiesznie zaczęło zmierzać w kierunku łatwej zdobyczy.  
-Ojciec mnie zabije! -powiedział bezmyślnie Lo'ak.
-Użyj roślin... - Kiri nagle usłyszała głos za sobą. -Mamo?
-Twoja mama, leży w laboratorium setki kilometrów dalej. -odparł jej Lo'ak.
-Usłyszałam ją przed chwilą. -rozejrzała się wokół, ale nigdzie nie było jej śladu.
-I co powiedziała? -zapytał ironicznie.
-Coś o ...roślinach. -rozejrzała się dokładniej i zobaczyła, że na całej ziemi wije się mnóstwo pnączy i lian.
-No cóż, on raczej woli świeżych Na'vi niż rośliny. -wskazał na zbliżającą się bestię.  

Zaczęli się wycofywać między wolno lewitujące kule. Kiri starała się odgadnąć o co mogło chodzić jej matce, ale wtedy przypomniała sobie o tym co mówiła na jednym z wideo logów. Wszystkie rośliny według niej tworzyły globalną sieć. Na moment zamknęła oczy i zaczęła się wsłuchiwać w szept roślin. Poczuła wtedy dziwne mrowienie w dłoniach i stopach, jakby czuła się z nimi połączona. Schowała swój nóż i zrobiła krok przed Lo'akem.
-Co ty robisz! -powiedział, przerażony jej zachowaniem.

Nic mu nie odpowiedziała i skupiła całą swoją uwagę na wijących się na ziemi pnączach i lianach. Powoli zaczęła wyciągać otwarte dłonie przed siebie, a roślinność która do tej pory zdawała się być nieruchoma, nagle zaczęła ożywać. Kolejne liany i pnącza zaczęły unosić się ku górze wokół Thanatora, niczym węże gotowe do ataku. Zwierze zaczęło oglądać się wokoło na coś czego jeszcze nie widziało. Czując, że znajduje się w pułapce, gwałtownie ruszyło do przodu. Córka Grace widząc to, gwałtownie złożyła dłonie. W tej samej chwili, liany spowiły ciało Palulukana. Ten padł na ziemię głośno rycząc, próbując się uwolnić. Udało mu się w końcu stanąć na łapach i z całej swej siły, próbował ruszyć do przodu. Jedna z lian już się poddała.  
-Jak to zrobiłaś? -powiedział więcej niż zaskoczony Lo'ak.
-Nie wiem. -wzruszyła ramionami najstarsza nastolatka. -Mama mi podpowiedziała.
-Przecież jej tu nie ma. -odparł jej, rozejrzawszy się wokoło.
-Pytałeś, to ci powiedziałam. -Kiri odparła mu w złości, a wtedy kolejna liana ustąpiła.  
-Dobra, a może uciekajmy? -zaproponował Lo'ak.

Wszyscy spojrzeli jak zwierze walczyło i coraz mniej lian go oplatało. Ruszyli więc, czym prędzej w kierunku obozu. Mieli może kilka minut, zanim zacznie ich gonić wściekły Thanator. Gdy tylko nastolatkowie zniknęli w leśnej gęstwinie, zwierze się uspokoiło. Wtedy też obok niego zmaterializowała się istota, którą wcześniej spotkała Kiri. Spojrzała na splątanego Palulukana i jednym gestem dłoni, uwolniła go z trzymających go lian. Zwierzę wstało i mruknęło, dziękując za oswobodzenie. Eywa spojrzała w kierunku uciekających dzieci, a następnie na Thanatora.
-Bardzo dobrze się spisałeś. -pogłaskała bestię po szyi.

Tymczasem po powrocie dzieci do wioski, czekała na ich drodze Tsahik klanu. Zatrzymali się, gdy ta nie chciała ich przepuścić, bez wyjaśnień gdzie byli.
-Czy byliście w świętym miejscu? -spojrzała na nich posępnym wzrokiem.
-Tak, a co? -zapytał Lo'ak, wzruszając ramionami.
-Gdzie są wasi rodzice? -zapytała gniewnie, mocniej ściskając swój kostur.
-Tutaj. -odezwał się Jake zza jej pleców. -O co chodzi?
-Jutro opuścicie nasz klan i nigdy tu nie wracajcie. - powiedziała do nich Tsahik i zaczęła odchodzić.
-Dlaczego? -zapytał ponownie.
-Powiedziałam raz. -odpowiedziała, bez oglądania się na niego.
-Lo'ak co tym razem zrobiłeś? -spojrzał na syna.
-Nic nie zrobiłem. -powiedział w obronie. -My poszliśmy zobaczyć świątynię Eywy, ale wtedy...
-...dostałam ataku padaczki. -powiedziała pośpiesznie Kiri, spoglądając wymownie na Lo'aka.
-Noo taa...ak. -niezbyt chętnie, ale potwierdził wypowiedź córki Grace.
-Tuk, a ty co widziałaś? -spojrzał na ośmiolatkę, przeczuwając że nie powiedziano mu całej prawdy.  

Tuktirey, spojrzała na swego brata oraz na błagalny wyraz twarzy Kiri, żeby nie mówić co naprawdę widziała. Nie wiedziała, co robić. Nigdy nie okłamała swoich rodziców, ale też bardzo kochała Kiri, która była jej jak siostra. Bardzo nie chciała, narobić jej kłopotów.
-Widzieliśmy trzy obracające się kule i wtedy... wtedy Kiri dostała ataku.  
-Jeśli kłamiecie, macie szlaban na wieczorny posiłek i żadne oddalanie się, bez mojej lub Neytiri wiedzy. -spojrzał na całą trójkę.
-Ale na prawdę, widzieliśmy trzy kule i to z napisami w Na'vi. -dodał Lo'ak.
-I co tam było napisane? -zapytał Jake, bez szczególnego zainteresowania.
-W sumie to nic ciekawego. -wzruszył ramionami jego syn.
-Tak myślałem, a teraz przez Twoją ciekawość, znowu stawiasz mnie w trudnej sytuacji. -spojrzał na niego z pewną dozą rozczarowania.
-Przepraszam. -powiedział ze skruchą Lo'ak.
-Macie od teraz nigdzie nie oddalać się poza obóz. -spojrzał na nich groźnie. -Ja spróbuję od Mi'aw czegoś się dowiedzieć. Mam tylko nadzieje, że nie podstawi mi noża do gardła.

Siedziba ludzi, Bridgehead. Wracała z pierwszej misji ochrony pociągu, kursującego między morską bazą, a umieszczonym w głębi lądu placówką Hell's Gate. Została przydzielona do obsługi karabinu maszynowego. Obecnie nie miała już uprawnień do pilotowania Samsona, głównie ze względu na trzy metry wzrostu. Zresztą, to było już nie istotne. Tak na prawdę, chciała się w końcu wyrwać z tego toksycznego miejsca. Teraz, gdy nie musiała się skupiać na pilotowaniu, lepiej mogła podziwiać cudowne krajobrazy oraz rozkoszować się lotem z wiatrem we włosach.  

Po powrocie, zmierzając do swojej kwatery, akurat przechodziła obok placu wyznaczonego do ćwiczeń dla ludzi. Idąc tak zamyślona, wciąż rozważała ofertę jaką złożył jej Quaritch. Nie mogła przy tym jednak zapomnieć o romansie z Normem, ale z tego co się dowiedziała, podobno został zabity w pierwszym konflikcie. Los innych naukowców też nie do końca był znany. Krążyły jednak plotki w bazie, że część z nich została zjedzona żywcem przez Na'vi. Inna zaś plotka mówiła, że stali się zakładnikami. Zaś co do syna Milesa to mówiło się, że był zabawką dla dzieci tubylców.
-Hej! Hej kotku! -nagle usłyszała głos z lewej strony. -Tak do Ciebie mówię, Avatarze.

Myślała, żeby darować sobie kolejnego kretyna, który nie końca zdawał sobie sprawę z kim ma do czynienia. Ale następne słowa jakie padły z jego ust, sprawiły że się zatrzymała.
-Nie chciałabyś poczuć w sobie trzydziestocentymetrowego kutasa! -krzyknął dość mocno przypakowany wojskowy. -To rozmiar w sam raz dla Ciebie!
-Słucham? -spojrzała na na niego, jakby nie dowierzała w to co słyszy. -Powtórz, bo nie dosłyszałam.
-Dobrze słyszałaś kotku. -powiedział żołnierz w masce tlenowej.
-Nie mówi się tak to kobiety, nawet jeśli jest innego gatunku. -zwrócił się do niego inny młodszy żołnierz.
-Chris, nie wpierdalaj się! Pieprzony prawiczku! -spojrzał na niego agresywnym wzrokiem, po czym ponownie spojrzał na zbliżającą się do niego kobietę Avatar. -Powiedz, jak masz na imię kotku?
-Jestem Trudy, a ty? -przyklękła przed nim na jednej nodze, tak że ich wzrok się spotkał, po czym wyciągnęła do niego swoją niebieską rękę.
-Nicolas, dowódca mechów PZM. -powiedział dumnie, podając jej swoją dłoń, co było sporym błędem.
-Miło mi Cię poznać Nicolas. -odparła i robiąc słodką minę, zaczęła coraz mocniej ściskać jego dłoń.
-Co Ty robisz? Hey, to boli! -zaczął słaniać się z bólu na kolanach.
-Słuchaj, nie jestem dla Ciebie żadną atrakcją, ani tym bardziej rozrywką dla Twojego kutasa. -jeszcze mocniej ścisnęła mu rękę, aż usłyszała trzask łamanej kości.
-Dziwko, moje palce! AAaa...  
-Teraz już nie kotek, a dziwka? -warknęła i zupełnie zapominając o swojej sile, gwałtownie zwiększyła uścisk.
-Moje palce!Kurwa!!! -rozległ się kolejno po sobie następujących, trzask łamanych kości.
-Och przepraszam! -nagle zdała sobie sprawę co zrobiła, gdy puściła go i zobaczyła jego zmasakrowaną dłoń. -To było niechcący.
-Moja ręka! O kurwa! -złapał się za nadgarstek i pobladł, gdy ujrzał bezwładnie wiszącą kończynę. -Cholerna suko, zmiażdżyłaś mi rękę!
-Jeszcze jedno słowo, a zmiażdżę Ci ten głupi łeb! -po czym łagodniejszym tonem, zwróciła się do człowieka, który stanął w jej obronie. -Masz więcej rozumu od niego, jesteś też przystojniejszy. Zapraszam Cię do mojej kwatery.
-Żartujesz sobie? -powiedział zszokowany, zwłaszcza po tym co zrobiła innemu żołnierzowi.
-Za godzinę u mnie, odprowadź tylko swojego kolegę do szpitala. Drugiej propozycji nie będzie. -mówiąc to, wstała i odeszła, jakby nic się nie stało.

Adelante

opublikował opowiadanie w kategorii science fiction i erotyczne, użył 2749 słów i 15208 znaków, zaktualizował 8 mar o 23:15.

Dodaj komentarz