O.N.I - Scena I cz. 4

O.N.I - Scena 1.4 Zbrojownia

Siedziałem na krześle w poczekalni, w szpitalu. Czekałem na to aby wpuszczono mnie do Boba. Podałem moje nazwisko, imię, datę urodzenia i kilka innych pierdół potrzebnych do tego by dostać się do niego. Siedziałem z rękami na twarzy. Siedziałem tak ze dwie czy trzy godziny. Aż w końcu pielęgniarka poprosiła mnie do pokoju gdzie leżał Bob. Wszedłem do pomieszczenia, usiadłem na krześle koło jego łóżka i spojrzałem na wyniki. Miał jedno złamanie, pełno siniaków i coś groźniejszego. Dlatego Andrei mi powiedział, że jest w ciężkim stanie. Na miejscu rewolucji, Bob, wykrwawiał się. Lekarze napisali, że miał rurę wystającą z boku. Przebiła go na wylot. Na szczęście nie uszkodziła żadnych ważnych narządów. Spojrzałem na śpiącego Boba.
- Wyzdrowiej. Potrzebuję cię. – to były moje ostatnie słowa do Boba. Gdy wychodziłem ze szpitala, zaczepił mnie pewien dzieciak.
- Pan Matthews?
- Tak. Jaki masz problem, dzieciaczku?
- Jakiś straszny pan, pana szuka panie Matthews. Chce się spotkać przy murze do Koczowników.  
- Dobrze powiedz temu panu, że pójdę do niego, ale wpierw muszę załatwić jedną sprawę. – dzieciak pokiwał głową i wybiegł ze szpitala prawie przewracając jedną z pielęgniarek.
Zmierzałem w stronę zbrojowni, po drodze kupowałem prowiant na drogę do sektora 2. Rozmyślałem przy tym, o tajemniczym człowieku, o którym powiedział mi ten dzieciak. Gdyby to był Andrei, to by przysłał jakiegoś żandarma do szpitala, a nie jakieś małe dziecko. Kupiłem trochę chleba, małą ilość puszek z bigosem, trzy jabłka i butelkę wody. Dochodziłem do zbrojowni, do jej małego budynku, który wyglądał jak posterunek policji, tylko że nie było tam radiowozów i tabliczki z napisem "policja”. Doszedłem do drzwi, jednakże nie mogłem ich otworzyć. Pytałem się okolicznych żandarmów dlaczego zbrojownia jest zamknięta. Odpowiadali zazwyczaj wzruszeniem ramion. Chyba było zamknięte z powodu rewolucji. Usłyszałem ciche pojękiwanie z głębi zbrojowni. Czyżby możliwe by potwory tam się dostały? Myślałem tak o nich i nie zauważyłem, że ktoś do mnie podszedł po cichu.
- Pan Matthews? Jestem Gregor, ale może pan mówić do mnie Greg. – był to barczysty ciemnoskóry facet. Oczy były piwne. Sam Greg, jak on się przedstawił, nosił na sobie mundur, wojskowe glany i kamizelkę taktyczną, na głowie miał czapkę moro. Na ramieniu wisiał Kałasznikow, w pochwę, która wisiała przy kamizelce był włożony nóż wojskowy, miał ze trzy granaty odłamkowe i dwa dymne. – Mieliśmy się spotkać prawda?
- Ach to pan wysłał tego dzieciaka? Przepraszam, ale musiałem zebrać prowiant oraz muszę się dostać do zbrojowni.
- Pomogę panu.
- Ale chodzi o to, że zbrojownia jest zamknięta. Bez Andreia nic tu nie zdziałamy.
- Proszę za mną – posłusznie ruszyłem za Gregiem, który prowadził mnie wzdłuż slumsów powstałych przy murach. Były to pozbijane ze sobą deski, mieszkanka nie miały więcej niż dziesięć metrów kwadratowych, a ścieżka pomiędzy nimi była na tyle wąska, że trzeba było iść gęsiego. Greg skręcił w uliczkę prowadzącą w dół. Były to ścieki.
- Pan na serio? – spytałem się Grega, ale nic nie odpowiedział. Szedłem za nim. Schody były dosyć śliskie i strome więc trzeba było ostrożnie schodzić by się nie ześlizgnąć. Greg podszedł do stalowych krat i otworzył je kluczem. Otworzył kraty z piskiem i kazał szybko wejść, a następnie schować się. Przykleiłem się do ściany. Zobaczyliśmy jak nadchodzili żandarmi. Popatrzyli się w naszą stronę i pobiegli dalej. Odkleiłem się od muru i spytałem.
- Co tu do cholery się dzieje? Coś ty za typ?
- Z tego przejścia korzystali rewolucjoniści. A Andrei chce się ciebie pozbyć. Uratowałem ci dupę koleś.
- Co? Chyba ci się kurwa coś w głowie, popierdoliło. Nie widzisz sytuacji jaka panuje? Mamy kurwa cholerną epidemię zombie. – odpowiedziałem panicznie
- No i? Co w tym trudnego by jakaś komunistyczna świnia chciała zawładnąć całą stacją? Służyłem w biurze do spraw bezpieczeństwa w sektorze 4. Widzieliśmy całą sytuację. Ruskie przybywały wraz z potworami, mordowali naszych ludzi, a kiedy sytuacja wymknęła się z pod kontroli uciekli tutaj.
- A rewolucja?
- Ludzie mieli dosyć władzy Kozadiewa, wielu ludzi z czwórki przyłączyło się do powstania. Przegraliśmy to fakt, ale Andrei i Kozadiew mają mniej ludzi do obrony. – załamałem się.
- Potwory tak to mają wolną drogę do sektora 2, nie pomyślałeś o tym. – wydawało mi się, że go zgasiłem.
- Dlatego tam się udajemy. – odpowiedź mnie zdziwiła.
- Kanałami?
- Sektor 2 został odcięty od 3 i 4. Ma komunikację tylko z 1. Chodźmy do tej zbrojowni, jak chciałeś.
Podróż trwała dosyć krótko, musieliśmy przejść na drugą stronę muru, do Koczowników. Roiło się tam teraz od trupów. Żywych i martwych. Greg powiedział abym poruszał się po cichu, wtedy nie wywołam u nich alarmu. Dostałem od niego nóż. Okazało się, że jeden miał w cholewie buta. Miałem dźgać ich prosto w głowę, najlepiej między oczy lub gałki oczne. Szliśmy wzdłuż muru. Greg powiedział mi, że na wskutek wybuchów powstała wyrwa w ścianie zbrojowni więc dlatego mogłem usłyszeć dźwięki wydawane przez te potwory. Wchodziły do zbrojowni gdy coś usłyszały.
Dostanie się do budynku było łatwym zadaniem, trudniejsze było omijanie żywych trupów. Było ich dosyć dużo w zbrojowni, a do tego dźwięk zbierania broni mógł ściągnąć ich więcej. Wyrwa powstała w głównym holu, za recepcją. Mieliśmy prostą drogę do niższych poziomów. Powiedziałem żeby zjechać windą, ale Greg stwierdził, że to może narobić więcej hałasu i zwołać hordę, a wtedy musielibyśmy poszukać innego wyjścia. Którego zresztą nie było. Schodziliśmy schodami. Najpierw pierwsze piętro. Drugie. Trzecie. Wreszcie dochodzimy do stalowych drzwi. Greg pchnął je mocno. Naszym oczom ukazał się widok karabinów AK-47 z granatnikami lub bez, celownikami termicznymi lub normalnymi. Postanowiłem wybrać jeden z granatnikiem. Wziąłem tyle amunicji ile było mi trzeba do tego parę granatów do granatnika. Greg zabrał tylko naboje. Wyszliśmy ze zbrojowni. Nagle rzucił się na mnie jeden z truposzy. Nie wiem jak nas usłyszał, pewnie szczęk broni go tu przygnał. Greg szybko się zamachnął i nóż wisiał mi nad nosem. Dosłownie dwa centymetry od nosa. Zrzuciłem z siebie ciało umarlaka, otrzepałem i ruszyliśmy do wyjścia. Dosyć szybko dostaliśmy się do wyrwy. Wychodząc widziałem jak parę trupów wchodzi do zbrojowni, pewnie też usłyszeli jakieś dźwięki. Udałem się z Gregiem do kanałów.
- Chwila, a nie lepiej iść do węzła wewnętrznego? To niedaleko stąd – zagaiłem – tamtędy szybciej dostaniemy się do sektora 2. Greg powoli odwrócił się do mnie.
- Idziemy tam.
- Ale kanałami?
- Koczownicy są obserwowani, Andrei chce mieć cię na widoku. Przechodząc kanałami, owszem, zrobimy większe koło i później dotrzemy do sektora 2. Ale pokaże ci tak to, że Andrei chce twojej śmierci. A poza tym unikniemy truposzy. - Może miał rację? Nie wiem, ale posłuchałem go
- No. To w drogę

KONIEC SCENY PIERWSZEJ

Dobra według mnie to najgorsza część z sceny 1, ale jutro wyjeżdżam na 3 dni i postanowiłem coś wstawić. Oczywiście podczas wyjazdu będę myślał nad sceną drugą ;)

Hybrajan

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 1357 słów i 7608 znaków.

8 komentarzy

 
  • iza0199

    Co za porównanie! (Błagam, przestań pisać do Gabi te zboczone smsy. Jesteś obrzydliwy!)

    26 sty 2014

  • Hybrajan

    Lepiej poczekać aby wino lepiej smakowało :D

    25 sty 2014

  • Arni

    Tak, jest coraz lepiej. Tak trzymaj:)

    25 sty 2014

  • iza0199

    <''lajk'' dla kom. Gabi> :D

    25 sty 2014

  • Gabi14

    Iza, on wyjeżdża jutro i trzeba mieć tak wybitny umysł jak my by napisał kolejną część :3

    25 sty 2014

  • iza0199

    Dlaczego twój mózg tak wolno pracuje? Nie możesz dodać kolejnej części przed wyjazdem? D:

    25 sty 2014

  • Amy

    No fajne fajne^^

    25 sty 2014

  • Gabi14

    Z każdą częścią lepiej ci idzie, chociaż wyłapuję jeszcze drobne błędy głównie powtórzenia itp. ale tak to bardzo mi się podoba :3 I następna część (scena) ma być długa. Zamawiam :P :3

    25 sty 2014