O.N.I - Scena I cz. 3

Tak wiem ociągałem się z trzecią częścią :D

O.N.I – Scena 1.3 Rewolucja

     Prycza była twarda, niewygodna i pozbawiona porządnego materaca. Gdy wstawałem cała trzeszczała i chybotała się tak, że myślałem, że zaraz odpadnie od ściany. Dostaliśmy poduszki z małą ilością piór i koce, które w żaden sposób nie chroniły przed zimnem. Pokój, do którego nas przydzielono cuchnął i syf w nim był nie do zniesienia. Pokój wyglądał jak cela w więzieniu. Obszczane podłogi i ściany, pozdrapywany tynk ze ścian, kibel cały w brudzie i różnych insektach, widywano pluskwy i karaluchy. Jedyne co odróżniało ten pokój od celi to, to że nie było krat w oknie i można było wyjść przez drzwi. Które też dosyć pięknie się nie prezentowały. Cały ten pokój różnił się od reszty sektora. Pewnie dlatego większość ludzi tłoczy się na głównym placu, bo nie mogą wytrzymać w tych małych mieszkankach. Jeszcze gorzej mieli ludzie mieszkający na polu namiotowym w głębi sektora. Pole to uroczo nazywano Polem Koczowników. Nie wiem jak ludzie z pola wytrzymywali tamten harmider i brud. Namioty były rozmieszczone niedaleko naszego mieszkania więc było dosyć mocno czuć odór od tamtych ludzi. Pewnie często się nie myli ponieważ nie dostarczano im wody ani nie mieli połączenia z kanalizacją. Nam wodę dostarczali, tylko ciepła woda starczała na jeden szybki prysznic. Bob jeszcze spał kiedy wstawałem. Momentalnie usłyszałem krzyki i jęki dochodzące nieopodal ulicy. Wyjąłem pistolet z mojego czarnego płaszcza, który wisiał na wieszaku i skierowałem się do drzwi od bloku. Sektor 3 miał najlepszy system władczy nad ludźmi. Zastraszał ich i zabierał wszelkie udogodnienia, które mogły prowadzić do buntu. Jeśli ktoś próbował się buntować był zabijany. To co mogłem powiedzieć o sytuacji na placu to, to że ludzie wyszli na ulicę i zaczęli wykrzykiwać hasła dotyczące zniesienia władzy dyktatorskiej i chcieli żeby to lud rządził swoim sektorem. Różne słowa "latały” w powietrzu. I przekleństwa, i groźby, i hasła głoszące, że rządzić ma lud. Z drugiej strony policja odpierała natarcie rewolucjonistów to strzelając, to odpychając tarczami bezpieczeństwa albo uderzając bardzo mocno pałką w głowy. Poczułem jak tłum zabrał mnie w sam środek walki. Przeciskałem się na drugą stronę. Przynajmniej próbowałem. Tłum stawał się coraz liczniejszy. Musiałem używać więcej siły, aby odpychać ludzi. Nie używałem broni bo wiedziałem jak to mogło się skończyć. W pewnym momencie nastąpi ł wybuch. Fala ludzi przewróciła się. Ktoś na mnie upadł. Co wybuchło? Nagle kolejny wybuch powala drugą falę. Jestem ranny? Ach to tylko lekkie skaleczenie. Trzeci wybuch. Nagle koło mnie spada część ściany sektora 3. Szybki przewrót. Nic mi nie jest. Ktoś woła o pomoc. Nagle ktoś uderza we mnie od tyłu. Czwarta fala. Najliczniejsza. Przewracam się co mnie chroni od wybuchu. Parę ludzi leży trupem inni są dobijani. Wstaję. Zaczynam uciekać na plac. Zaczynają strzelać policjanci. Zmieniam kierunek. Do Koczowników. Jak najdalej od miejsca walki. Bob! Teraz mi się przypomniało. Bob został w mieszkaniu. Może mieszkanie się zawaliło i nie ma co go ratować? I tak już nie mogę tam iść. Za dużo żandarmów. Dobiegam do siatki. Jakieś ostrzeżenie wisi na bramie. Nie ważne. Przechodzę za ogrodzenie i staję by odpocząć. Siadam przy pierwszym lepszym namiocie i oddycham. Oddycham najciszej jak potrafię i jak najczęściej. To był dosyć wyczerpujący bieg. Zaglądam do pierwszego namiotu. Pusto. Drugi. Także pusto. Jakby nagle Koczownicy uciekli z tego sektora. Przecieram twarz ręką. Z policzka cieknie mi cienka strużka krwi. Przeżyję. Szukam cały czas namiotu, w którym można znaleźć schronienie i trochę żywności. Sprawdzając siódmy namiot z kolei poczułem zapach bigosu. Pobiegłem w tamtą stronę. Pomiędzy ośmioma namiotami stało palenisko z garnkiem. Nie było nikogo w okolicy. Chyba wynieśli się stąd jak zaczęły się zamieszki. Podszedłem do garnka, nabrałem trochę bigosu na miskę i zacząłem jeść. Usłyszałem jak ktoś szedł w moją stronę. Odstawiłem miskę na bok i sięgnąłem po pistolet, czekałem aż ten ktoś wyjdzie z kryjówki. Tym kimś okazała się Koczowniczka, młoda dziewczyna z pozlepianymi włosami, brudną od sadzy i kurzu twarzą i prześwitującymi przez maskę z brudu niebieskimi oczami. Całe ubranie było brudne, przylegające do ciała od potu i trochę podgryzione przez mole. Dziewczyna była wychudzona, szczękała zębami i trzęsła się z zimna.
- Siadaj – zaprosiłem dziewczynę do ogniska i schowałem pistolet do kabury – chodź zjesz trochę. Dziewczyna pokiwała głową po czym podeszła i usiadła koło mnie. Nałożyłem jej miskę bigosu i podałem do zjedzenia. Przyglądałem się jej trochę. Miała czarne włosy pozlepiane i bardziej czarne od brudu.
- Jak się nazywasz – zapytałem się, zaczynając rozmowę. Dziewczyna myślała trochę po czym odparła – Alice.
- Alice. Bardzo ładne imię. Koczowałaś tu? – kontynuowałem chciałem się dowiedzieć czy mogę jej ufać.
- Przedwczoraj tu przyjechałam w nadziei, że uciekną od potworów. Uciekłam z sektora 4. – ta odpowiedź mnie zaskoczyła. Czy to coś mogło aż tak szybko dostać się z doków, zniszczyć sektor 5 i zaatakować sektor 4?  
- Jakie potwory? – chciałem koniecznie się dowiedzieć co się stało – potrafisz je opisać? – gdy skończyła spojrzała na mnie i powiedziała.  
- Lepiej uciekaj. Zarazisz się tym. Wszyscy się zarażają. – o co jej chodziło? Co to miało znaczyć?
- Słucham?
- Zarazisz się. Ja za niedługo się przemienię. Wyrosną mi bąble na ciele, pozielenieję, zacznę się rozkładać, ale nadal będę szła by zarażać zdrowych ludzi, a przy tym będę jadła swój posiłek. Tylko, że złożony z ludzkiego ciała. – dziewczyna zmroziła mi krew w żyłach. Zacząłem na nią patrzeć z lękiem, wycofywałem się powoli. Myślałem, że to wariatka. Póki nie zobaczyłem jak coś powoli zbliża się do nas. Potwór taki sam jak opisywała ta dziewczyna. Alice odłożyła miskę i wstała. Teraz również zauważyłem opatrunek na jej nodze. Dziewczynka rzuciła się na stwora z małym nożykiem, który wyjęła ze swojego buta. Dziabnęła go w głowę. Potwór padł i chyba ostatecznie wyzionął ducha. Alice uniosła nóż do szyi. Podcięła sobie gardło. Złapała się drugą ręką za szyję i upadła. Podbiegłem do niej. Chciałem zatamować krwawienie. Za późno, nie żyje. Całe ręce miałem ubabrane we krwi. Usiadłem na nogach i patrzyłem na swoje ręce. Siedziałem tak do póki nie usłyszałem znajomego głosu.
- Matt. Chodź – Andrei z kilkoma ludźmi przyszedł na Koczowisko – umyjesz się.

Długo stałem pod prysznicem. Myślałem o Alice, o nieudanej rewolucji, o Bobie i sektorze 2. Zakręciłem wodę, wytarłem się, założyłem bieliznę. Spojrzałem do szafy. Wyjąłem białą podkoszulkę bez ramiączek, a na to założyłem starą kurtkę moro. W szafie wisiały dżinsy i stare buty. Gdy ubrałem się poszedłem do biura Andreia. Wchodząc, zobaczyłem nową rzecz. Stół z mapą sektora 3. Były zaznaczone na niej jakieś czerwone pola. W legendzie było napisane "miejsca palenia”. Chcieli podpalić niektóre strefy, a główną strefę czyli targ i budynki służbowe objąć solidnym murem i podwoić straże. Podszedłem do mapy.
- Wiesz co to za strefy, Matt?
- Strefy dużego ognia. Mieliście rewolucję.
- Nie i tak. W czerwonych strefach uruchomimy napalm, doszło do tragedii. Cały sektor piąty i czwarty objęła jakaś epidemia. Boimy się, że w tych strefach doszło do zarażenia.
- W tych strefach mieszkają ludzie. Chcesz ich zabić?
- Wszyscy mieszkańcy zostali ewakuowani poza zarażonymi.
- Ale…
- Matt. Nie znałeś planów starej bazy. Był i siódmy sektor – nauk biologiczno-chemicznych – po pewnym czasie od jednego incydentu sektor został zniszczony, spalony i Bóg wie co jeszcze. Myśleliśmy, że zaraza się zatrzyma w tamtym sektorze i nie przejdzie na żaden inny. Oni znaczy się naukowcy jakoś dostali się do sektora 6 i tak mamy epidemię. Nie wiadomo co się stało z piątką. Została oddzielona od węzła kiedy stracono łączność. Obunkrowano sektor 4. Niestety bezskutecznie.
- Powróćmy do sektora 7, Andrei. Jak nazywał się projekt z tą epidemią?
- O.N.I. Mieli to być "nieśmiertelni żołnierze” okazało się, że to głodne ludzkiego mięsa bestie, które zabijają każdego napotkanego człowieka.
- Coś jak zombie?
- Mniej więcej
- A więc to koniec?
- Trzeba się ochronić. Musisz dostać się na mostek i powiadomić o sytuacji całą stację. W tobie jedyna szansa.
- Czemu ja? A nie któryś z twoich ludzi?
- Wiesz dlaczego. – miał rację, wiedziałem. – Proponuję przedrzeć ci się przez Koczowników, dojść do starego tunelu komunikacyjnego. A i weź to. W tych papierach jest napisane jak przed tymi stworami się bronić.
Przyjąłem papiery i amunicję. Postanowiłem, że udam się jeszcze do zbrojowni po więcej rzeczy. Jakieś bandaże, karabin, nóż i kamizelkę. Przed wyjściem od Andreia, zapytałem się go o jeszcze jedną rzecz.
- Co z Bobem? Żyje?
- Przetrwał. Ale w kiepskim stanie.

Hybrajan

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 1711 słów i 9500 znaków.

4 komentarze

 
  • Arni

    Keep going.:)

    23 sty 2014

  • Hybrajan

    Och dziękuje drogie koleżanki :D

    23 sty 2014

  • iza0199

    Wreszcie coś ciekawego zaczęło się dziać. Bezsprzecznie najlepsza część z tych jakie do tej pory napisałeś ;) [Było ich niewiele, ale zawsze jest]

    23 sty 2014

  • Gabi14

    Ty beztalenciu świetne :D

    23 sty 2014