Wiatr wiał mocno w żagle, silne i wysokie fale bujały "Wisielcem” Kapitan George wydawał rozkazy swoim marynarzom:
- W prawo na sterburtę panie Smith, postawić żagle, wiatr nam sprzyja kamraci! Obiecałem ojcu, że statek pozostanie w dobrych rękach, Carmen! – zawołał do swojego I oficera. Z kajuty wyszła zgrabna panna ( musicie wiedzieć, że kobieta na morzu przynosiła pecha marynarzom ) z blond włosami, przykrytymi krwiście czerwoną chustą, w białej koszuli, bryczesach i kozakach na niskim obcasiku.
- Aj, aj Kapitanie! – zawołała – To już tu. – pokazała niewyraźny kształt przypominający wyspę. W strugach deszczu, owa "wyspa” wyglądała jak upiorna czaszka patrząca na marynarzy oczodołami.
- Zarzucić kotwicę! Spuścić szalupę! Carmen, Jonson, J’Uk za mną na wyspę! – rozkazał kapitan. Był on wysokim, ciemnowłosym brunetem w płaszczu, bryczesach oraz wysokich butach. Przy upiornych światłach burzy błyskała jego szabla, a kapelusz zdobiło piękne, okazałe pióro. Na ramieniu kapitana siedziała najzwyklejsza papuga – Kammi. Spuszczono marynarzy znajdujących się w szalupie, teraz nie pozostało nic przed nimi, tylko bezkresne wody Atlantyku.
- Do wioseł! – krzyknął George. Panowie ( i pani ) brnęli przez rozkołysany ocean. Wiatr targał szalupą jak szmacianą lalką.
Z wielkim trudem dopłynęli do chwiejącego się pomostu na wyspie. Zacumowali łódkę i podeszli do wejścia do jaskini.
- Tyle czasu. – szepnęła Carmen
- Tak. – odpowiedział George i weszli do środka. Panował tam mrok. Pierwszy oficer zapaliła pochodnie. Szli, szli i szli bez końca. Po długim, monotonnym marszu dotarli do żelaznych, potężnych wrót. Wydała im się nie do przejścia. Gdzieś w oddali słychać było krążącą nad nimi nawałnicę. Zmagali się z bramą długi czas, lecz udało im się przejść. Pomieszczenie było malutkie. Nie było w nim nic, prócz starej, drewnianej skrzyni, na tym im zależało.
- Na reszcie – powiedział George i razem z Jonson’em i J’Ukiem podeszli do skrzyni. Carmen oczekiwała na nich przed bramą. Marynarze podnieśli skrzynię na swe barki i ostrożnie wynieśli z jaskini. Droga powrotna trwała krócej.
Gdy wyszli z jaskini dostrzegli, że nawałnica się uspokoiła i bez trudu dotarli na "Wisielca”. Jednak, gdy tylko kufer znalazł się na pokładzie, on zaczął tonąć. Załoga wskoczyła do szalup ratunkowych. Na pokładzie został tylko kapitan George Michael Green, oraz jego I oficer Carmen Demmi Jase.
- Dobry kapitan zawsze idzie na dno ze swoim okrętem. – powiedziała Carmen. George złapał ją za rękę. Byli już do pasa zamoczeni w wodzie.
- Carmen, czy mogę mieć do Ciebie jeszcze jedną prośbę? – spytał George. Carmen spojrzała na niego swoimi dużymi, błękitnymi, pięknymi oczami i zatrzepotała rzęsami. – Pocałuj mnie ostatni raz. – powiedział George. Nachylił się nad Carmen i ją pocałował. Całował ją namiętnie dopóty, dopóki woda nie zaczęła zalewać im ust. Trzymając się za ręce zanurzyli się w czeluściach oceanu. Tak, teraz będą mogli już być razem na zawsze…
Dodaj komentarz