Mistrz Areny. 4

Obudziłem się... gdzie? Podniosłem się i wrzasnąłem. Ręka i noga. Bolały jak diabli. Nagle drzwi otworzyły się bardzo powoli, ale miałem wrażenie, że skrzypniecie drzwi mogłoby obudzić umarłego.. Do pokoju weszła dziewczyna. Stanęła przede mną i zmierzyła mnie wzrokiem. Poruszała się zwinnie i z gibkością.

-Obudziłeś się już? - zapytała. Po głosie słyszałem, że miała może szesnaście lat.
-Na to wygląda. - odpowiedziałem.
-No tak, w końcu śpiący ludzie nie wrzeszczą niczym harpie. - dodała z krzywym uśmiechem.

Harpie. Były to latające stworzenia, które atakowały ostrymi jak brzytwy pazurami i wrzeszczały, latając dookoła ofiary. Skrzywiłem się. Kiedyś z nimi walczyłem.

-Gdzie jestem? Kto mnie uratował?
-Jesteśmy o pół dnia drogi od Ashan. - odrzekła.

Gwizdnąłem. Ashan było na południowym wybrzeżu. Przebyliśmy prawie cały kraj.

-Ile spałem?
-Prawie sześć dni.
-Cholera... - zdałem sobie sprawę o jeszcze jednym. - gdzie jest Brzytwa?!
-Brzytwa? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Zirytowałem się.
-Taki młodzieniec, podróżował ze mną.
-Znaleźliśmy go. Przykro mi. Nie żyje.

Patrzyłem na nią nie wierząc własnym uszom. Musiałem wziąć głębszy oddech, by się uspokoić. To było nie możliwe. Otrząsnąłem się.

-Ty mnie uratowałaś?
-Owszem. Tym niepozornym narzędziem. - Sięgnęła za siebie. Zza paska wyjęła procę.
-Ile na ile pocisków trafiasz?
-Zazwyczaj cztery na pięć.

Gwizdnąłem. Niezły wynik.

-Za ile moja noga i ręka będzie sprawna?
-Jutro powinno być wszystko w porządku. Podałam Ci Księżycowe Ziele. Jest nielegalne. Cesarz powiedział, że jest to magia, która jest zakazana. - Skrzywiła się, dając mi do zrozumienia jakie ma zdanie na temat cesarza. - Masz szczęście, że Twoja zbroja wytrzymała uderzenie młota. Sądzę, że mógłbyś stracić nawet te obie kończyny.

Skrzywiłem się i położyłem na łóżku. A przynajmniej myślałem, ze to jest łóżko. Wyczerpany zasnąłem, a nieznajoma wyszła z pomieszczenia. Miałem dziwny sen. Widziałem cesarza, który wskazuje na mnie palcem, a gwardziści idą w moją stronę. Przebijają mnie włócznią. Ostatnim tchem widzę kruka, który zamienia się w leśnego elfa. Gwałtownie budzę się oblany potem. Ból ustał. Księżycowe Ziele zaczęło działać. Noga i ręka była sprawna. Usłyszałem krzyki, Powoli podszedłem do drzwi i uchyliłem je. Zamarłem.
Gwardziści.
Popychali właśnie moją wybawicielkę i uderzali. Była cała we krwi, brakowało jej jednego oka i ucha. Jej twarz była zalana krwią. Ich dowódca, sądząc po jego ubiorze, powiedział szorstko.

-Gdzie... on... jest?
-Kto?! - Krzyknęła w jego stronę nieznajoma.
-Dobrze wiesz kto. Spalcie chatę.

Nieznajoma zaszlochała. Wyda mnie? Dwóch gwardzistów wzięło pochodnie i weszli do chaty stojącej nieopodal. Po chwili wyszli, a w chacie buchnął ogień.

-WIEC?! - krzyknął dowódca, uderzając pięścią nieznajomą.  
-NIE WIEM! - upadła na kolana z płaczem.

Spojrzałem na prawo. Stał tam mój topór. Złapałem go pewnie. Z ulgą stwierdziłem, że ręka byłą sprawna. Wypadłem z mojego schronienia na nic nie spodziewających się gwardzistów. Wpadłem pomiędzy nich i uderzyłem znad głowy dowódce. Przebiłem jego skórzany hełm i wryłem się tuż pomiędzy jego oczy. Wyszarpnąłem topór i tym samym ruchem okręciłem się i chlasnąłem dwóch gwardzistów w klatkę piersiową. Został ostatni, padł na kolana i rzekł.

-Ppanie - zająknął się - przepraszam! Poddaje się!

Spojrzałem na nieznajomą, głośno dyszała. Zacisnąłem zęby, uderzyłem z boku i jednym płynnym ciosem ściąłem głowę gwardzisty. Krew trysnęła na moją tunikę i portki. Uklęknąłem przed nieznajomą.

-Nie umieraj!
-To koniec... szukają Cię. Wyjaw mi swoje imię.
-Alder.

Nieznajoma zamarła.

-Nie... nie! - Odsunęła się ode mnie ostatkiem sił - NAZNACZONY! - Wskazała na mnie, wpatrując się w moją rękę jednym okiem.
-Naznaczony?
-UCIEKAJ! ZOSTAW MNIE! - odkrzyknęła. A ja spojrzałem na swoją dłoń. Widniał tam czarny znak, gwiazda.  

Zamarłem. Gwiazda naznaczała tego, kto zwiastował kres czasu. Wstałem i zerknąłem na nią.

-Umierasz, tak?

Nieznajoma spojrzała na mnie. Spokojniejsza.

-Tak. Odejdź.

Wpatrywałem się w nią. Potem odwróciłem się i odszedłem, zerkając co jakiś czas na palącą się chatę. Zarzuciłem sobie topór na ramie, a naznaczoną rękę wsunąłem do kieszeni. Nie miałem zbroi, nie miałem konia, nie miałem pieniędzy.  
Co teraz?
Cały czas zadawałem sobie pytanie. Czemu moje życie jest usłane trupami? Wszyscy, którzy mnie ratują lub dołączają do mnie. Giną.  
Olśniło mnie.
Cesarz. Tylko on mógł wydać rozkaz pościgu. Skierowałem się do Ashan.  
Stolicy i siedziby cesarza.

ziomek

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 888 słów i 4870 znaków.

2 komentarze

 
  • ziomek

    Zazwyczaj wynika to z poprzednich jego działań. Zasnął po rozmowie z "nieznajomą" zapewne osłabiony działaniem ziela. :D

    10 lip 2014

  • Gabi14

    No, no, no, super :D tylko... Dlaczego on ciągle zamiera?

    10 lip 2014