Mistrz

Myli się ten, kto uważa, że można zapomnieć. Czas nie leczy ran. Sprawia tylko, że inne wspomnienia zasypują te najgorsze. Ale nie ma dobrych wspomnień. Są tylko lepsze od tych najgorszych – Adam lekko pochylił głowę w ten sposób, że jego ciemne włosy opadły mu na oczy. Ukrył łzy, które napłynęły mu do oczu. Siedział tak chwilę w milczeniu, przyglądając się drżącym dłonią. Potem lekko przekręcił głowę i spojrzał na siedzącego obok mężczyznę – Potrafi pan zapomnieć, panie Tkaczyk? Bo jeśli potrafi pan – nie czekając na odpowiedź kontynuował – to potrafi pan też nie myśleć. A wtedy jest z pana największy głupiec ze wszystkich.  
Mężczyzna nie reagował i nie można było poznać po nim czy w ogóle słucha Adama. Patrzył przed siebie, jednak nie obserwował niczego. Być może wracał wspomnieniami do dni, które sprawiły mu tyle bólu. Które sprawiły, ze znalazł się w miejscu, w którym był. A był to niewielki szpital psychiatryczny. Bartłomiej Tkaczyk nie rozumiał w jaki sposób tu trafił. Właściwie mało rozumiał i obchodziło go to tyle, co zeszłoroczny śnieg. Przygładził swoje idealnie skrojone spodnie i wstał. Siwe włosy zawiały na wietrze. Kiedy odwrócił twarz i wreszcie spojrzał na Adama, było w jego wzorku coś szalonego. Tylko przez chwilę. Pojawiło się by zaraz potem rozpłynąć w niebieskich tęczówkach i zatruć źrenice.  
- Strzał się zapomina, proszę pana – skłania głowę z grzecznością. Jest w tym geście jakiś rodzaj poezji, której Adam nie potrafi zrozumieć – zapomina się uczucia jakie towarzyszą zabijaniu. Ale nie zapomina się oczu… Wciąż je wiedzę – mówi cicho i znów milknie. Kiedy odzywa się, mówi z ociąganiem, jakby bał się dochodzić do takich wniosków – Może w nich ukryta jest dusza człowieka.  
- Dręczą pana?  
- Owszem, panie Kossut – wzdycha i wyciąga papierosa. Rozgląda się pospiesznie czy nikt z dyżurnych nie widzi ich i zapala – nie uwierzę, że pana nie…  
     Adam nie odpowiada. Nie musi. Bartłomiej jest w tym miejscu dłużej. Czterdzieści lat dłużej. To wystarczająco, żeby taki żółtodziób jak on traktował go z szacunkiem. Oczywiście takim, jaki w tym miejscu był uznawany za stosowny. Patrzył na bruzdy na twarzy tego człowieka i wiedział, ze jest przerażony. Że boi się o własne zbawienie. Morderca boi się o swoją duszę!  
- Kochał pan kiedykolwiek kogokolwiek? – kiedy Adam wciąż milczy dodaje – Psa? Książkę? Nie musimy kochać tylko kobiet…  
- Widzi pan tę dziewczynę? – Kossut pokazuje na niewielką blondynkę w długiej, białej sukni. Chodzi wzdłuż chodnika z rękoma wyciągniętymi przed siebie. Wygląda jakby lunatykowała. Z tym, że jej duże, szare oczy patrzą przytomnie – To przez nią tu jestem. To dla niej tu jestem – poprawia się i oboje przyglądają się jej. Jest piękna, nie można odmówić jej uroku. Idzie boso. Ziemia nie chce jej. Odpycha ją a ona jakby płynie w powietrzu. Jej piersi falują w rytm wolonego oddechu. Blade, pełne usta szepczą jakąś tylko jej znaną modlitwę – cholera, wszystko mogę powiedzieć tylko nie to, że ją kocham – Adam z wdzięcznością przyjmuje papierosa i zaciąga się. Pierwszy raz. Krztusi się, kiedy dym wdziera się do gardła. To dobrze, chce czuć ból. Oczy szczypią, ale przecież i tak chciały uronić kilka łez. Cóż za różnica z jakiego powodu? Szary dym zaczyna snuć się wokół nich niczym materialne tajemnice próbujące wydostać się na zewnątrz – mam trzydzieści trzy lata i od jakiś jedenastu wydaje mi się, że ją kocham. Ale to nie jest prawda. Ani ja jej nigdy nie kochałem, ani ona mnie.  
- Cóż więc sprawia, że jest pan tu dla niej? – Starszy mężczyzna tylko udaje zdziwienie. Właściwie co go to obchodzi. Ludzie mają tajemnice tak jak i on. Nie trzeba ich odkrywać, bo można wdepnąć w takie bagno, że żadna siła nie jest w stanie nas już z niego wyciągnąć.  
- Sekret – Adam spogląda mu prosto w oczy – sekrety łączą ludzi na zawsze. Muszę tutaj być po kres jej dni. Kiedy wreszcie umrze, ja będę wolny.  
     Bartłomiej nie komentuje tego ani jednym słowem czy gestem. Chłopak zaczyna go intrygować. Jest inni niż ludzie w tym miejscu. Jednocześnie to sprawia, że jest podobny do niego. Przecież obiecał sobie, że nigdy więcej! A jednak dreszcz podniecenia przebiega mu po plecach. Poczuć tę ekscytację raz jeszcze…! Zanurzyć ręce w cudzej krwi, odebrać duszę… A co z jego własną? Nie, nie może.  
- Jest pan głodny? – Czy Adamowi się tylko zdawało, że zaakcentował ostatnie słowo? Nie, niemożliwe. Tkaczyk patrzył na niego bez głębszego zainteresowania. Bez oznaki, że chciał mu coś przekazać.  
- Tak – odpowiedź ledwo przechodzi mu przez gardło. Czuje, że spisuje na siebie wyrok. Nie wie tylko jeszcze jaki. Nauczył się jednak, że nie ma imiennego zła. Nie ma Szatana, Diabła… nie ma potworów. Prócz zła, które żyje wewnątrz każdego człowieka, nie ma na tym świecie nic strasznego. Nabiera powietrza w płuca, jednak dusi się. Czuje, że mu go brakuje. Miękną mu nogi i musi osunąć się na kolana. Kamienie przecinają mu skórę, ale on czuje jakby kroiły go ostre noże. Zaciska ręce w pięści, wbija paznokcie w nadgarstki. Ściska piach i czuje jak miesza się on z jego krwią.  
- Boże… - zaczyna płakać. Wspomnienia zalewają go nagłą, potężną falą. Burzą mur, który budował przez tak długi czas. Wie, że zaraz utonie. Jego własna krew już opuściła żyły i rozlewa się po ciele. Zawładnęła nim szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Umieranie boli. Zawsze się nad tym zastanawiał i już teraz wiedział. Umieranie cholernie boli. Płuca były już zalane. Gęsta, ciepła ciecz odebrała mu resztki życia. Osuwa się na ziemię, próbując jeszcze walczyć o ostatni oddech. Naraz noże, które wcześniej już czuł, zaczęły przebijać jego brzuch. Rozorały cienką tkankę i dotarły do narządów. Nie stracił świadomości. Czuł jak rozsypuje się na kawałki. Dlaczego to tyle trwało? Przecież już nie powinien nic czuć. A jednak ból nasilał się. Poczuł jak ktoś ściska go za serce. Jak czyjeś ręce oplątują jego najcenniejszy narząd i zaczynają go szarpać. Powoli odrywa się od jego ciała. Boli. Krewa nie tryska tylko dlatego, że już prawie jej tam nie ma. Adam czuje ją w ustach. Czuje jak miesza się z piaskiem. Wypluwa ją, ale ona wciąż napływa. Kręci mu się w głowie. Chce krzyknąć i wtedy zdaje sobie sprawę, że może otworzyć oczy. Robi to nie bez wysiłku. Kiedy jednak mu się to udaje, ból mija. Bartłomiej Tkaczyk wciąż stoi przed nim i patrzy się na dziewczynę, którą wcześniej wskazał Adam.  
- Nie rozumiem – jęczy. Nie leży. Stoi. Dotyka swojego brzucha. Wygląda normalnie. Przyciska rękę do piersi i czuje jak serce wybija stały rytm. Czyżby mu się to przewidziało? Co właściwie się stało? Może rzeczywiście zaczyna wariować?  
- Boga nie ma, proszę pana – Bartłomiej szepcze, a Adamowi przyspiesza serce. Skąd on wie? – Gdyby był, nie pozwoliłby mi żyć. Panu też nie. Pan jest taki sam jak ja, tylko jeszcze pan o tym nie wie.

Astarte

opublikowała opowiadanie w kategorii horror, użyła 1316 słów i 7327 znaków.

7 komentarzy

 
  • Astarte

    :smile:

    21 paź 2014

  • Astarte

    Dzięki  :smile:

    14 sie 2014

  • ErmonTwilight

    Świetne

    13 sie 2014

  • Sabbath

    Ciekawe, bardzo ciekawe chociaż dodałbym więcej psychodelii, jako przyprawę :D

    9 sie 2014

  • Astarte

    Dziękuję :)

    P.S. Fro, owszem - pisałam :)

    15 lip 2014

  • Fro

    Ty już kiedyś coś pisałas, prawda?! "Zwiastun śmierci"? Może głowy nie dam sobie uciąc, bo nie ten sam nick ale no styl pisania taki podobny!
    A "Mistrz" zaje...sty :D To tylko taki prolog, nie? Będzie kolejna część?

    15 lip 2014

  • Gabi14

    Super :))

    14 lip 2014