Dzień z życia robotnika

Drrr. !!!. . nie ubłagany wróg w postaci budzika, znów wyrwał go ze snu. Niby jest tak blisko wystarczy się tylko trochę podnieś by sięgnąć go ręką i uspokoić, by zamilkł i pozwolił spać dalej. Lecz ciało takie ciężkie tak bezwładne. Cisza, powieki powoli zaczęły opadać, powoli zbliżał się do kolejnego spotkania z morfeuszem. Drrr!!! znów ten pieprzony dźwięk budzika starego samsunga.  
Za dnia prawie nie słyszalny, brzmiał teraz jak syreny upamiętniające 1 Września 1939. Otworzył ciężkie powieki, wpatrując się w sufit. Ale marazm – pomyślał, Drrr !!! i znów dźwięk tego kurestwa ustawiony na co pięciominutowe przypomnienie. 5 :00, kurwa mać – szepnął pod nosem. podniósł swoje zblazowane ciało i usiadł na łóżku. W głowie czuł ze rozbite myśli układają się w jedną całość, spojrzał na żonę śpiąca obok - ta to ma dobrze – szepnął. Zegarek ustawiony nad telewizorem wskazywał 5:05, '' Grawitacja '' teraz jego ciało znało jej znaczenie, nie mal że dosłownie. Pokój który za parę godzin będzie jasny i przyjemny, teraz wydawał mu się jak piwnica  
gdzie panuje ciemność i chód. Siedział tak i zbierał myśli do kupy, spojrzał na zegarek 5:10 cholera
- syknął. Zrzucił z siebie stary okrywający go koc, i powoli zwlekał się z łózka. Za oknem listopadowa ciemność, zamarznięte szyby samochodów, ten widok rodził nie chęć do wszystkiego, a zwłaszcza do tego by tam iść. Kiedy zebrał się w sobie, by wstać po omacku szukał bluzki lezącej
gdzieś na, dziecięcym wózku swojego syna. Zaraz nastąpi to czego najbardziej nienawidził, pstryk. ., ogromna ilość światła padła na niego w jednej sekundzie, to takie uczucie jakby ci ktoś w  twarz uderzył, przez chwile jesteś bezradny, potem zaczynasz widzieć obrazy. Kiedy wykrystalizował mu się, obraz kuchni podszedł do suszarki na naczynia, wziął z niej kubek i postawił na blat. Następnie otworzył drzwiczki starej skrzypiącej szafki, i wyciągnął z niej blaszany pojemnik w którym była kawa. Po usypaniu dwóch czubatych łyżeczek, spojrzał na elektroniczny czajnik upewniając się czy jest w nim woda, wcisnął przycisk. Po chwil kiedy jego oczy znów zaczynały kleić się w sen, obudził go hałas gotującej się wody. Zalał swój ukochany poranny napój, ze starej szklanej cukierniczki wziął trzy kostki, rzucił i zamieszał. Podniósł kubek z kawą i skierował swe kroki do toalety. Na starej pralce leżały papierosy, wziął jedno usiadł na zamkniętej desce klozetowej i odpalił, ukochanego żółtego camela. To kurestwo nie daje mi spokoju – myślał patrząc na swoje dłonie wysypane łuszczyca. Miesiąc wcześniej będąc u skórnej, objawami czerwonych plam na dłoniach, sądził ze to kolejne uczulenie na jakiś proszek. Lecz tym razem diagnoza była gorsza znacznie gorsza. To nie wie pan co to jest? - spytała dermatolog  
łuszczyca? – zapytał trochę jakby nie dowierzając
tak, jest to choroba genetyczna -dodała  
ale tak późno by się pojawiła ? - spytał
mój najstarszy brat też to ma, ale on to ma od wieku dojrzewania -dodał
Wie pan łuszczyca może pojawić się pierwszy raz nawet po sześćdziesiątce – odpowiedziała  
Przez pierwsze tygodnie, były dla niego straszne. Nosił na dłoniach rękawiczki złodziejki, popularne wśród rowerzystów, dziwnie się czuł za każdym razem kiedy je ściągał by się z kimś przywitać, spojrzenia ludzi którzy patrzeli na to z obrzydzeniem i wstrętem, świadomość tego go dobijała. Dopiero po jakimś czasie, patrzał na to inaczej. W końcu jego brat, który od dziecka był dla niego wzorem do naśladowania też to ma. Zawszę podziwiał go za to jaki jest, że miał w sobie tyle odwagi by rzucić szkołę, iść inną, znacznie dłuższą i wyboistą drogą, w rodzącej dopiero się co demokracji, że nie pozwolił zamknąć się w ramy szarej rzeczywistości polskiego robotnika, tylko osiągnął wymierzony cel. Zgasił papierosa i wstał, zaczął się szykować. Po kwadransie, kiedy kawa była już do połowy wypita, zaczął się ubierać. Założył jak zwykle stare jeansy białe adidasy i skórzaną kurtkę. Był już gotów by móc iść rozpoczynać, kolejny dzień robotnika oddającego swój cenny czas fabryce. Upewnił się czy wszystko na swoim miejscu, podszedł do łóżeczka w którym spał syn, nachylił się. Ty jesteś tym co udało mi się w moim pierdolonym dwudziestosześcioletnim  istnieniu na tym świecie – wyszeptał bardzo cicho, pocałował syna w czoło tak delikatnie by go nie zbudzić i ruszył w kierunku drzwi od wyjścia. Pogasił jeszcze tylko światła, otworzył i zamknął drzwi, opuścił klatkę szarego bloku i wyszedł na powietrze, odpalił papierosa i ruszył przed siebie.  
Szedł tak z rękoma w kieszeni i podkurczony z zimna, - sorry- trącił go jakiś facet w średnim wieku, ubrany dość komicznie, jak na owe czasy, w dresowe spodnie i buty lakierki, ze skórzaną brązową kurtką. Spoko nie ma problemu – odpowiedział. Boże co z tymi ludźmi? Czy już do reszty zatracili swoją swobodę niezależności? - pomyślał. Czy ci ludzie chodź na chwile się nie zastanawiają po co im to wszystko?- mruknął cicho pod nosem. Kurwa a jak oni myślą też tak o mnie, ze ten młody gnój zamiast siedzieć zagranicą i zarabiać duże pieniądze, pracuje tu za śmieszne pieniądze – w myślach prowadził dialog wewnętrzny. Minął bramę wjazdową do firmy, machnął z daleka portierą na bramce. Wszedł do fabryki i na starcie przywitał go hałas maszyn.

Kubad

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 966 słów i 5653 znaków.

Dodaj komentarz