Demon w ciele Anioła

Długo się zastanawiałam czy to opublikować. Chciałam się skupić się na innych historiach, ale kiedy odkopałam moje pierwsze opowiadanie, nie mogłam się oprzeć. Od kilku dni siedzę, nanoszę poprawki, skreślam i na nowo poprawiam „Demon w ciele Anioła” powstał  w 2011 roku, a dokładnie od 22.06 do 13.11 nie przesypiałam nocy aby dać upust swojej wyobraźni. Mam nadzieję, że krótki wstęp zachęci Was do śledzenia przygód Julia Shelley. A zapewniam Was że ta historia nie będzie krótka.  

________________________________________

     

Modlitwa o zachodzie słońca …

Boże. Żyję wspomnieniami, bo to najcenniejsza co posiadam, ale i one zanikaj, tracą barwy, rozmazują jakby otoczone mgłą. Kiedy ich nie będzie nie pozostanie mi nic. Zabierz mnie! Błagam! Teraz! Już! Natychmiast! Błagam zabierz mnie natychmiast! Nawet gdyby przede mną była ciemność, której tak bardzo się boję, a wiedziałabym, że to jedyna droga do Nich, poszłabym. Bo tu już nie mam nic…

Wstęp  
     Siedziałam samotnie na wzgórzu pusto wpatrując się w oddalone miasto. Nie czułam nic, ani zachwytu ni odrobiny obrzydzenia do szarego obrazu miasta. Tak właśnie reagowałam na świat od kąt straciłam wszystko. Łza samotnie ściekała po policzku, a mi się nawet nie chciało podnieść dłoni aby ją zetrzeć.
     Nie wiedzieć czemu zaczęłam się zastanawiać nad własnym życiem nad sobą i doszłam do wniosku, że nie umiem powiedzieć kim jestem. Co dzień widzę w lustrze średniego wzrostu, drobną dziewczynę, która do całkiem niedawna przed każdym wyjściem podziwiała swoje okrągłe pośladki i kształtne piersi wierząc że to wystarczy by być szczęśliwym, dziś jednak przestało mieć to jakiekolwiek znaczenie. Owalną twarz od dłuższego czasu zdobiły napuchnięte zielone oczy, a przez brak apetytu kości policzkowe stały się przerażająco wyraźne. Kiedyś długie, lśniące złote włosy teraz bezlitośnie wiązane w mało estetyczny kok. Jedynie co nie uległo zmianie to osiem dziurek w uszach oraz niewielki czarny zarys nieskończonego tatuażu na biodrze w kształcie anioła. Wspominałam chwile gdy nie brakowała mi energii, uwielbiałam spontaniczność i adrenalinę, która sprawiała, że czułam, że żyję. Pamiętałam swój pierwszy i do tej pory jedynym skok ze spadochronu. Uczucie niesamowite jednak zaraz po wylądowaniu zwichnęłam kostkę i zwymiotowałam to byłam gotowa to powtórzyć. Znajomi nazywali mnie wariatem, jednak nigdy nie dali mi odczuć tego jako złośliwość, a raczej jako zachwyt i podziw. Teraz jednak? Wszystko się zmieniło piątego października, w deszczowy wieczór, gdy graliśmy w planszówkę  z Adamem moim przyjacielem i jego kuzynem. Wygłupy i głośne krzyki przerwał złośliwy dźwięk telefonu, który do tej pory słyszałam w snach, tak samo jak cieniutki głosik pielęgniarki informującą mnie o wypadku samochodowym rodziców. Nie pamiętam jak znalazłam się w szpitalu, ale stanie pod salą operacyjną trwało wieczność, a widok nieprzytomnej wciąż zakrwawionej mamy, gdy wywozili ją z sali nie chce zniknąć z mojej głowy. Zanim poinformowano mnie o jej stanie drugi lekarz wyszedł z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Miałam nadzieję, jednak bardzo szybko sprowadził mnie drastycznie na ziemię, gdy powiedział wyćwiczoną regułkę o tym, że zrobili co w ich mocy, ale nie udało im się zatrzymać krwotoku. Nogi się pode mną ugięły, te słowa mnie ogłuszyły, sparaliżowały.  Płacz, krzyk, rozpacz, pamiętam jak moje serce rozsypał się na tysiące kawałków, a ciało odmówiło posłuszeństwa, zasłabłam więc położyli mnie na sali i podali jakieś środki uspokajając, ale ja najbardziej pragnęłam być przy mamie. Oderwałam kroplówki jaki mi podłączyli i ruszyłam jej szukać, pieśniarka pokierowała mnie do odpowiedniej sali, chciałam się do niej przytulić i poprosić żeby mnie nie zostawiała, jednak nie mogłam do niej wejść. Oglądałam  przez szybę jak leży bezbronna przywiązana do aparatury. Nagle maszyna rozświetliła się jak choinka, zapiszczała głośno wprowadzając panikę wśród personelu. Robili dziwne rzeczy, pod wpływem których ciało mojej mamy podskakiwało i opadało bezwładnie. Próbowali ratować jej życie. Bezskutecznie. Patrzyłam jak umiera, charakterystyczny dźwięki i pozioma kreska na monitorze była jednoznaczna. Zemdlałam mocno uderzając głową o posadzkę. Z rozciętą głową do dnia pogrzebu byłam jak roślina, bezużyteczna i nieobecna. W tamtym momencie myślałam, że nic gorszego mnie już nie spotka, ale scena na cmentarzu, była jak z horroru. Leżeli obok siebie, w dużej trumnie, wyścielanej białym jedwabiem. Ich twarze były takie blade spokojne, nieobecne.  Nogi się pode mną ugięły. Nie słyszałam nic, ani słów księdza, dziadków, którzy próbowali mnie uspokoić czułam jak ściskają moje ramiona, mówili do mnie ale nie potrafiłam zrozumieć ich słów. Słyszałam tylko swój krzyk, błagałam by się obudzili by mnie nie zostawiali. Koszmar okazał się być realny, nikt mnie nie obudził i pocieszył, że to jedynie sen.
     Do tej pory moje sny są bardzo niespokojne, wizja ich zakrwawionych twarzy nakładały się na miłe wspomnienia. W snach prześladuje mnie anioł, piękny lśniący, z magnetyczną siłą której nie jestem wstanie się oprzeć, a gdy odwraca się w moją stronę jego twarz spływa krwią, przeszywa mnie złowrogimi oczami. Przerażona próbuję się odwrócić i uciec, za każdym razem sen jest taki sam, czuję paraliż wszystkich kończyn i nie jestem wstanie uciec gdy ten się zbliża. Budzę się z krzykiem zmęczona, zdyszana, cała mokra i przerażona.
Jedenaście miesięcy później.

     Od dnia wypadku zamieszkałam z dziadkami. Nie chciałam się wyprowadzać z domu, w którym wciąż czuć było ich obecność, jednak koszmary senne, uczucie samotności były nie do zniesienia. Dzięki przeprowadzce byli spokojniejsi mając mnie na oku. Na początku ich nadopiekuńczość mi nie przeszkadzała, bo najzwyczajniej w świecie nie zwracałam na to i nawet na nich uwagi. Teraz jednak gdy więcej czasu spędzałam w ogrodzie z bliskimi zauważyłam napuchnięte oczy babci, nieobecność dziadka. Adam był wobec mnie zanadto opiekuńczy, przez co zaczęliśmy się kłócić, a raczej to ja się rzucałam a Adam ze spokojem wysłuchiwał moich krzyków i pretensji. Były takie chwile gdy marzyłam żeby wyrwać się z czterech ścian, uciec jak najdalej, ale gdy tylko przekraczałam próg sytuacja się pogarszała. Ludzie zachowywali się nieracjonalnie, jedni unikali kontaktu wzrokowego, inni litowali się do obrzydzenia, a ci co starali się podjąć jakiś dialog nieumiejętnie unikali niezręcznych tematów, szeptali i wymieniali między sobą jednoznaczne spojrzenia. Świat wokół mnie nie był już taki sam.  Nie mogłam oddychać, funkcjonować i wytrzymać w tym miejscu.  
     Po kolejnym wyładowaniu emocji na cierpliwym Adamie wybiegłam z domu i zatrzymałam się przed furtką. Porośnięty ostatnio zaniedbany ogród odzwierciedlał mój wygląd i samopoczucie. Od niechcenia otworzyłam skrzynkę na listy, w środku znajdowało się pismo z kancelarii adwokackiej adresowane do mnie. Zmarszczyłam czoło i niezdarnie rozerwałam kopertę. Z treści wynikało, że moi rodzice pozostawili po sobie testament, a ja miałam się zgłosić konkretnego dnia na jego odczytanie. Bardzo mnie to zaskoczyło bo jeden, o którym wiedziałam był już odczytany i wynikało z niego że dziedziczę dom i sklep z którego się utrzymywaliśmy, co było całkiem logiczne. Co prawda nie miałam teraz do tego głowy więc wszystkimi dokumentami i sprawami związanymi ze sklepem zajmuje się w dalszym ciągu już teraz mój wspólnik Artur. Jednak o istnieniu drugiego testamentu nie miałam zielonego pojęcia.
     Adam zgodził się zawieść nas do kancelarii, w takich momentach miałam wyrzuty sumienia, że był na każde moje zawołanie podczas gdy ja potrafiłam się jedynie na nim wyładowywać. Na odczytanie poproszono tylko mnie. Wymieniłam z dziadkami zaskoczone spojrzenie po czym weszłam do eleganckiego pomieszczenia. To było chyba najdroższe biuro prawne w całym mieście, co wzbudziło moje podejrzenia bo nigdy nie byliśmy specjalnie majętni.  Z szeroko zaskoczonymi oczami wysłuchiwałam się w ostatnie zapisane słowa moich rodziców. Kilkakrotnie dopytywałam się czy aby nie zaszła pomyłka jednak nic takiego nie miało miejsca. Wyszłam jeszcze bardziej zdezorientowana niż weszłam. Okazało się, że moi rodzice zostawili po sobie spory spadek, o którym nikt nie miał zielonego pojęcia. Mało tego miał być spożytkowany w konkretnym celu. University College w Cork.
     Mój przyjaciel jak zwykle okazał się być niezastąpiony, zadzwonił i dowiedział się wszystkiego, prawdą okazały się wszystkie informacje jakie zostało mi przekazane przez adwokata. Moje studia zostały opłacone, a w przypadku przerwania ich nie odzyskałabym ani grosza. Ta opcja nie pozostawiała mi za dużego wyboru. Mimowolnie się uśmiechnęłam „Cała mama” Kochana kobietka mająca kontrolę nad wszystkim i w tym wypadku nie musiałam myśleć o żadnych formalnościach. Jedyne co musiałam zrobić to spakować się i spełnić ostatnią wolę rodziców.
     Dziadkowie nie podzielali rodziców i mojej decyzji. Uważali, że najlepiej będzie jak zostanę pod ich opieką. Już prawie dałam się przekonać łzą babci, ale gdzieś w głębi serca wiedziałam, że to najlepszym rozwiązaniem będzie rozpoczęcie studiów. Tak więc kilka dni później stałam na stacji oczekując na pociąg. Wytrzeszczyłam oczy gdy okazało się, że mój środek transportu to sypiąca się kupa zardzewiałego metalu. Wśród nowoczesnych pociągów prezentował się koszmarnie. W środku wcale nie było lepiej, obdrapane przedziały, brudne okna, w powietrzu tańczący kurz, zaduch i skwar. Odnajdując przypisane mi miejsc ułożyłam swój bagaż po czym podjęłam próbę uchylenia okna, co kosztowało mnie trochę wysiłku. Wystawiłam głowę i pomachałam moim bliskim. Chciałam się szczerze uśmiechnąć, ale moje mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Brakowało mi ich, z każdą chwilą coraz bardziej. Gdy pociąg ruszył wydając z siebie przeraźliwy dźwięk usiadłam na swoje miejsce. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy mój przedział się wypełnił. Dżinsy w ciągu paru sekund nieprzyjemnie kleiły się do ud, słońce bezlitośnie raziło w oczy. Otarłam już spocone czoło. Siedzenia w pociągu były nagrzane i wydzielały duszący nieprzyjemny zapach palącej się gumy, a mieszający się ze słodkim zapachem soku pomarańczowego pitego przez nieznośnego małego chłopca o bujnych ciemnych lokach i bajkowych oczach przyprawiał o zawrót głowy. Od tego wszystkiego robiło się niedobrze, ale nie mogłam otworzyć okna ze względu na dziecko, ani wyjąć na korytarz, bo na podłodze stała ogromna walizka starszej kobiety.  Dyskretnie rozejrzałam  się po ciasnym pomieszczeniu. Starsza kobieta na przeciwko mnie wyglądała jak babcia z bajki o czerwonym kapturku, a matka dziecka ewidentnie nie radziła sobie z małym przystojniakiem. Dwójka nastolatków pochłonięta w cyberprzestrzeni z słuchawkami na uszach  nie byli zbytnio zainteresowani rzeczywistością. W konkursie najdziwniejsza postać wygrał potężny mężczyzna siedzący obok z pustym wyrazem twarzy i co było najdziwniejsze w wiosennym długim płaszczu w upalny wrześniowy dzień. Przez jego nietypowy ubiór miałam okazję poczuć jego nieprzyjemny zapach potu. Jedyna możliwość jaka mi została, to oprzeć głowę o oparcie i spróbować zasnąć. W miarę możliwości ułożyłam się wygodnie gdy do przedziału wszedł kontroler.
-Dzień dobry. Poproszę bilety do kontroli – zrobiło się zamieszanie, wszyscy przeszukiwali torebki i kieszenie jedynie zwycięzca konkursu pozostał niewzruszony. W tym całym chaosie chłopczyk  wylał na siebie i mamę prawie cały sok. Chłopiec zaczął krzyczeć wpadając w szał, jego mama próbowała niezdarnie sobie z tym poradzić. Wyciągnęłam z torebki chusteczkę i podałam jej. Nie wiedzieć czemu zamarłam, przez moje ciało począwszy od ramienia przeszedł zimny, paraliżujący bolesny dreszcz. W tym samym momencie zapadła raptowna cisza jak za pomocą jakieś magicznej różyczki. Nawet dźwięk pociągu uderzającego o szyny wydawał się być znaczni spokojniejszy. Zamarłam w tej pozycji, podczas gdy wszyscy intensywnie mi się przyglądali.  
-Proszę Pani? – usłyszałam głos starszej pani, spojrzałam na nią, ale bardziej zainteresowały mnie przerażone oczy matki chłopca. Podążyłam w kierunku w który tak zacięcie się przyglądała. Bez zastanowienia dotknęłam bolącego miejsca, a na dłoni odcisnęła się ciemna plama krwi. Tkwiąc w zdezorientowaniu przyglądałam się jej jakbym nie mogła dojść do tego co to jest. Obraz przed oczami rozmazywał się, a ja nie mogłam nad tym zapanować, aż w końcu zapadła ciemność.

twojahistoria

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 2325 słów i 13209 znaków.

1 komentarz

 
  • Czekoladowytorcik

    Gwarantuję że będę czytać :)

    27 cze 2016

  • twojahistoria

    @Czekoladowytorcik  ciesz sie bardzo :) To  dla mnie wyjatkowe opowiadanie. Mam nadzieje, że  sie nie zawiedzisz ;);)

    27 cze 2016

  • Czekoladowytorcik

    @twojahistoria wyjątkowe powiadasz ;) będzie trochę wątków romantycznych ? Czy to będzie miłosne?  Chociaż zaznaczyłaś że przygodowe :)

    28 cze 2016

  • twojahistoria

    @Czekoladowytorcik  no pewnie, że będzie. .. nie moze byc inaczej ;)^^

    28 cze 2016