Syknął z irytacji, gdy gałązka uderzyła go w twarz i rozcięła policzek. Nie zwolnił jednak biegu wierzchowca, lecz nadal gnał przed siebie, kierując się w stronę stolicy. Wypadek brata spowodował, iż został zmuszony wrócić z łowów, z którymi wiązał wielkie nadzieje. Nie tylko pod względem upolowanej zwierzyny, lecz może przede wszystkim ze względu, iż w owych łowach uczestniczył również ojciec dziewczyny, z którą chciał się związać węzłem małżeńskim. No i nie mieli oni pojęcia, kim faktycznie jest… A wezwanie do stolicy trochę skomplikowało sprawę… Nie mniej jednak nie miał bladego pojęcia, czemu wzywają go tak nagle i naciskają na pośpiech. Przecież jego brat wiele razy ulegał już najróżniejszym wypadkom i jakoś zawsze wychodził z nich obronną ręką. Cóż więc stało się teraz?
Schylił się, by uniknąć rozmazania twarzy na nisko pochylonym konarze i skierował ogiera w stronę przecinki, którą najszybciej mógł dotrzeć do celu. Na wydeptanej i przede wszystkim pozbawionej drzew i innych przeszkód dróżce, zwierzę wreszcie mogło pokazać, na co go stać. Czarny jak noc rumak wstrząsnął dziko łbem i samorzutnie przyspieszył. Jego podkute kopyta zaczęły ze zdwojoną prędkością uderzać w poszycie. Galop przeszedł w cwał. Na ziemię spadły większe płaty piany.
- Wytrzymaj – mruknął cicho jeździec. Zauważył już bowiem fragmenty murów miejskich, a gdy wypadł z kniei na trakt wiodący ku stolicy, jego oczom ukazała się w pełnej krasie potężna cytadela górująca na wzgórzu ponad miastem.
Żwir zaczął umykać spod końskich kopyt, wzniecając za nimi pokaźny tuman kurzu.
W pełnym pędzie przejechał groblę i most. Nie zwrócił uwagi na strażników bramnych, którzy widząc jeźdźca, stanęli na baczność. Mieszkańcy plątający się po ulicach zaczęli gwałtownie uciekać mu z drogi, robiąc przejście. Słyszał wokół siebie szepty podnieconych rozmów. Rzadko bowiem zdarzało się, by w takim pędzie zjawiał się w stolicy królestwa. Ba! On w ogóle rzadko tu przyjeżdżał. Waśń z bratem sprawiła, iż nie kochał już tego miejsca tak, jak za czasów swojej młodości.
Skręcił w królewską aleję prowadzącą wprost do zamku dolnego. Zwielokrotniony przez echo odgłos końskich kopyt uderzających w pełnym pędzie o bruk, poniósł się dźwięczną symfonią wśród coraz okazalszych domostw. Wkrótce jednak i te się skończyły.
Dwóch strażników przy bramie górnej natychmiast poderwało się na nogi na jego widok. Lecz i na nich również nie zwrócił zbytniej uwagi. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów pod górę dzieliło go od najwyższego dziedzińca, gdy usłyszał, jak ze zgrzytem otwierają się wrota zamku górnego. W pełnym pędzie wjechał na dziedziniec i wstrzymał wierzchowca tuż przy schodach prowadzących do budynku, na których czekał już na niego królewski doradca.
Młodzieniec zeskoczył z rozhukanego konia i niemal wbiegł po schodach.
- Co z… co z ni-nim – wysapał.
- Jest ciężko ranny – padła natychmiastowa odpowiedź.
- Prowadź mnie do niego!
- Wasza wysokość… król jest nieprzytomny! – odparł tamten, lecz wszedł do zamku.
- I tak pragnę go zobaczyć!
Po przemierzeniu truchtem kilku korytarzy prowadzących na coraz wyższe piętra dotarli lekko zmachani do królewskiej komnaty.
Młody książę otworzył drzwi z rozmachem i nie patrząc na nikogo, podszedł do łoża, w którym leżał jego blady jak upiór brat.
- Egdar – wyszeptał, stając przy wezgłowiu. – Jak to się stało? – zapytał cicho towarzyszącego mu mężczyzny.
- Król został napadnięty, wasza wysokość…
- Przez kogo? Kto ośmielił się zaatakować mojego brata? – zezłościł się młodzian.
- Gobliny, wasza miłość.
- Nie żartuj, proszę. Mój brat jest ciężko ranny, a ty zwalasz winę na istoty z legend, Noldorze!
- Przykro mi to mówić, Adarcie, lecz gobliny nie są tylko istotami z podań – odparł Noldor, przestępując niecierpliwie z nogi na nogę.
- Jeśli jest tak, jak mówisz, dlaczego nie zostałem o tym wcześniej poinformowany? – zirytował się młody książę.
- Król uznał, iż lepiej będzie, jeśli się o tym nie dowiesz.
- Więc dlaczegóż teraz mi o tym mówisz?
- Dlatego… - Noldor odkrył pościel i uchylił rąbek zakrwawionego płótna na piersi króla. Adart jęknął, widząc dziurę w klatce piersiowej brata. – Królewscy znachorzy uczynili wszystko, co w ich mocy, by go uratować, lecz rana zadana przez goblińską lancę jest zbyt poważna. Król nie przeżyje najbliższych dwóch dni, wasza wysokość. Musisz przejąć jego obowiązki.
- A jeśli tego nie uczynię? – zapytał Adart. – Poróżniłem się z bratem, nie mieszkam tu już od kilku lat, czemu teraz nagle mam przejąć władzę, której de facto nie chcę?
- Bo jeśli tego nie uczynisz, królestwo pogrąży się w anarchii, a nasi wrogowie szybko z tego skorzystają, by podbić nasze ziemie.
- A Wieczna Rada? Zawsze powtarzano mi, że mają możliwość sprawowania władzy – mruknął książę, rozpoczynając powolną wędrówkę po komnacie.
- Nikt z nich nie jest w stanie zasiąść na tronie.
- Dlaczego? – zdumiał się młodzieniec. Noldor westchnął i rzekł:
- Informacja ta miała nigdy nie dotrzeć do twych uszu, jako że nie jesteś bezpośrednim następcą tronu. Los jednak chciał tak, a nie inaczej i w związku, iż król nie miał dzieci, tytuł i koronę dziedziczysz w tej chwili ty, mój książę, a wraz z nimi wszelkie państwowe informacje. Muszę zatem wyjawić ci prawdę o Wiecznej radzie.
- Co takiego?... Może zaraz mi powiesz, że ona nigdy nie istniała? Że mój ojciec i dziad wszystkich okłamywali? – zirytował się Adart, zastanawiając się, co jego poprzednicy jeszcze przed nim zataili.
- Oh, istnieje, tego możesz być pewny… Lecz musisz dowiedzieć się czegoś jeszcze. Swemu bratu już nie pomożesz, ale los królestwa spoczywa teraz w twoich rękach… Chodź za mną.
Zeszli na sam dół zamku, aż stanęli przy drzwiach prowadzących do lochów i jaskiń wydrążonych we wzgórzu na wypadek oblężenia. Gdy znaleźli się w długim i ciemnym korytarzu, temperatura momentalnie spadła, a z ich ust zaczęła unosić się para, gdy zdążali coraz bardziej w głąb wzgórza. W końcu drogę zagrodziły im potężne wrota ozdobne w nieznane dotąd Adartowi wzory.
- Gdzie jesteśmy? – zapytał cicho.
- U wrót Wiecznej Rady – padła odpowiedź. – Odwagi i pamiętaj, że nie wolno ci skłamać. Musisz być szczery w swych odpowiedziach. I cokolwiek tam ujrzysz, nie uciekaj!
- Dlaczego?
- Bo oni wyczują, że kłamiesz i zniszczą cię, gdy spróbujesz uciec. Nikt nie może dowiedzieć się o ich istnieniu!
Weszli powoli do środka. W niebywale wysokim pomieszczeniu paliły się pochodnie, powietrze było ciężkie, gorące i przesycone zapachem siarki, który natychmiast zaczął drapać przybyłych w gardła. Adart zauważył, że tylko niewielka część komnaty była oświetlona, resztę spowijał mrok tak gęsty, że nie miał pojęcia, jak duże jest pomieszczenie, w którym się znalazł. Po przejściu być może połowy dystansu, w jego głowie odezwał się nagle nieznajomy, basowy głos:
- Witaj, Adarcie. Wiedzieliśmy, że się zjawisz.
- Kim jesteś?! – zapytał na głos oszołomiony książę. Spojrzał na towarzyszącego mu doradcę i spostrzegł, że ten trzymał się raczej mocno z tyłu. – Ukaż się, nieznajomy, albo każę mym ludziom rozebrać to pomieszczenie kamień po kamieniu, by cię znaleźć, magu!
- Nie jestem magiem, Adarcie! I waż swe słowa, młodziku, gdyś nie podjął jeszcze decyzji czy rządzić chcesz tym krajem! – głos zabrzmiał tym razem o wiele surowiej. Młodzieniec poczuł się przytłoczony nieznaną mu dotąd obecnością, której nawet nie mógł dojrzeć.
- Kim jesteś?! – ryknął. – Ukaż się przed swym królem!
- Podjąłeś trafną decyzję, Adarcie. A teraz… spójrz przeto w górę, królu…
Zaskoczony poleceniem młodzian zadarł natychmiast głowę. Z mroku wyłonił się kształt, który do tej pory oglądał tylko na starych pergaminach lub kobiercach. Kształt, który w słownych przekazach zawsze przyprawiał o dreszcze trwogi. Lśniąca zbroja zamigotała, odbijając od siebie płomienie świec i zalewając pomieszczenie feerią rozedrganych gwiazdeczek.
- To niemożliwe! – wykrzyknął wstrząśnięty Adart, opadając na kolana. – Jesteś legendą!
- Która przetrwała dzięki śmiałemu czynowi twego odległego przodka, Adarcie – rzekł głos. – Od tamtej pory wiernie służę twemu rodowi. I rad jestem, że zechciałeś przejąć schedę swego barat, ojca i dziada. Będziesz wyjątkowym władcą, królu.
- Nie potrafię nawet wyrazić swego szczęścia z faktu, że zechciałeś mi się ukazać. To wielki zaszczyt mieć cię jako swego doradcę. Przyrzekam, że uczynię wszystko, by nie okryć hańbą imienia swego ani imion mych przodków.
- Tego jestem pewien… A teraz wstań i rządź tak, by kolejne pokolenia zapamiętały cię jako miłościwego pana.
- Tak uczynię, smoku…
3 komentarze
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
Duygu
Ja... Brak mi słów. Niesamowity tekst, pełen pięknie ujętych emocji, wspaniałe opisy. Podziwiam Twój talent. Fantastyczne
elenawest
@Duygu kurcze, dzieki wielkie :-) az teraz ja nie wiem jak dziekowac :-*
WereWolfMax
Świetny plot twist!
elenawest
@WereWolfMax dzięki ;-)
Robert72
Zapowiada się na coś bardzo dobrego !!!
elenawest
@Robert72 niestety to tylko jedna część jako całość. Dalszej nie będzie ;-) ale dzięki za miłe słowa :-D