Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Pani Maksiowa

Maksiu był siódmym dzieckiem swojej nadzwyczajnej matki.
Maksia nie interesowały rzeczy, które intrygowały innych.  
Gdy pewnego poranka samochód potrącił mężczyznę przy ulicy zaraz obok wejścia do podwórza kamienicy, w której mieszkał Maksiu, wybiegli ludzie obejrzeć zajście i Maksiu za nimi też pobiegł, ale bardziej niż poszkodowany zainteresowała go krzywa rynna. Przyglądał się jej i chciał przyciągnąć uwagę zgromadzonych na jej krzywość, ale tylko dostał w ucho i nazwano go głupkiem.
Matka Maksia w domu nosiła szlafrok w kwiaty, malowała na krwisty czerwień usta, w których prawie zawsze tkwił papieros.
Przez cały dzień siedziała na tapczanie, piła wino czerwone i grała na gitarze romanse rosyjskie.
Kiedy ojciec Maksia, też Maksymilian, przynosił wypłatę, Maksiu wybiegał na podwórko zawsze z taką samą kanapką: na grubej kromce chleba posmarowanej margaryną leżały pokrojone ziemniaki, na nich cytryna, a wszystko posypane cukrem.
Ta kanapka wyznaczała miesięczny rytm życia rodziny Maksia.
Pani Maksiowa była skutecznym terapeutą. Kiedy jedna z jej córek zmoczyła się w łóżku posadziła ją na gorącym piecu. Jeszcze raz się Zośce zdarzyło zmoczyć, ale kolejne posadzenie oduczyło ją raz na zawsze sikania w łóżko.
Pierworodny pani Maksiowej, Zigi, był osobowością dzielnicy. Zawsze w czarnych na kant odprasowanych spodniach z paskiem z klamerką i w białym podkoszulku. Za pasek miał wetknięty grzebyk i lusterko z Brigitte Bardot z nagim biustem. Kiedy wchodził do bramy i czekało na niego kilku, a bywało, że kilkunastu pytał zawsze:
- Wszyscy czy pojedynczo?  
Po rozprawieniu się ze wszystkimi, bez względu na wybraną przez intruzów opcję, wracał do domu w podkoszulku upapranym krwią, ale nigdy nie jego.
Pani Maksiowa spotkawszy tego lub innego właściciela krwi lała na odlew w pysk komunikując dobitnie, że więcej zabrudzonej garderoby Zigiego prać nie będzie. Trzaśnięty w pysk zawsze przepraszał panią Maksiową.
Grażyna jako pierwsza w kamienicy zrobiła sobie trwałą. Opierali chłopaki Grażynę o ścianę i zagłębiali swoje dłonie w zakręceniach. Jan, jedyne dziecko właścicieli apteki, nigdy Grażyny nie dotknął. Zapowiedział swoim rodzicom, że albo ożeni się z Grażyną, albo się zabije. Przyszli rodzice Jana prosić panią Maksiową, żeby Grażynę wysłała gdzieś daleko. Nie chcieli dziadówki za synową. Na ich przyjście państwa aptekarzów pani Maksiowa nawet nie przerwała gry na gitarze. I Jan się powiesił.
Waldemar po matce odziedziczył talent muzyczny. Żadne wesele w kamienicy nie odbyło się bez „Jarzębiny czerwonej”, którą grał na grzebieniu. Wszystkie dziewczyny się w nim kochały. Wybrał Helenę, drobną blondynkę, którą uwielbiał dręczyć, ale jeszcze bardziej jej matkę. Odkąd pani Maksiowa pouczyła posiniaczoną swatkę i synową, że tłuczek do mięsa dobrze nadaje się do bicia mężczyzny, ich życie zmieniło się na lepsze.
Janusz nie przypominał ani swoich rodziców, ani rodzeństwa. Po dziadku odziedziczył wzrost, a po babce ciemną oprawę oczu. W zawodówce wyuczył się tokarstwa. W zakładowej stołówce poznał Irenę. Pobrali się, ale nie byli szczęśliwi. Irena zawsze tęskniła do wyobrażonego życia w Adalejdzie, gdzie mieszkał brat jej matki. Podczas odwiedzin Janusza i Ireny pani Maksiowa nigdy nie stawiała przed synową talerza.
Z Iwony pani Maksiowa była najbardziej dumna. Po niej urodę miała, męża swego, Gienka, trzymała pod pantoflem i nie chciała mu rodzić dzieci. Gienek gotował i sam sobie prał koszule, a żonę bardzo kochał.
Pewnego poranka pani Maksiowa nie zapaliła już papierosa ani wina nie wypiła.
Po kolei zbierali się przy jej łóżku i nic nie mówili.
A potem wszyscy wyjechali do Niemiec.

refluks

opublikowała opowiadanie w kategorii obyczajowe, użyła 646 słów i 3868 znaków.

Dodaj komentarz