O Mariuszu i Anieli, co nic nie mieli, a dużo by chcieli- część 1

-A ty co? Latające dywany masz, czy co?- zapytał Mariusz idąc do garażu.
-Jo tam. Daj spokój.
-Co się stało?
-Halina kazała mi to wszystko na balkon zabrać, bo nie chce mieć w domu magazynów.
-A… Z tą twoją żoną…
-Żebyś wiedział.  
     Mariusz wsiadł do czerwonego Forda Fiesty i usiłował go odpalić. Niestety pojazd nie chciał ruszyć. Zdenerwowany wyciągnął z garażu również czerwony motorower Simson i pomknął do swej matki. Po drodze mijał opuszczony dom państwa Zuber, w którym, według opowiadań sąsiadów, straszy.
-Cześć mamo!
-A niech wejdzie- powiedziała żartobliwie Aniela włączając telewizor.
-I co, założyłaś siatkę na dole?
-Jo, z Łukaszem założylim. Tera już nic mi nie ginie. Mówiłam: Te Warzechy to złodzieje są, ale już niedługo…
-Co niedługo?
-Komornik im na mieszkanie wszedł.
     Mariusz poszedł do łazienki, aby oddać kał, ponieważ od kilku dni zmagał się ze sraczką. Aniela usiadła wygodnie w fotelu. Do jej uszu dobiegło szczekanie Azy. Wyjrzała przez okno. Z ogrodu wychodził zakapturowany mężczyzna trzymający w ręku pęk kwiatów. Już nie pierwszy raz ukradziono jej rośliny z ogrodu. Kobieta była wściekła. Włączyła program ,,W tyle wizji’’, który był emitowany w TVP Info. Pewien pan, który zadzwonił do programu zaczął opowiadać ,,Jestem parzony mikrofalami z bloku naprzeciwko […] Przy częstotliwości sześćdziesięciu czterech Giga Hertzów […] Natomiast przy częstotliwości 10 Giga Hertzów dochodzi do absorpcji mikrofal […] Na skutek absorpcji mikrofal dochodzi do podwyższenia temperatury komórek, co z kolei prowadzi do denaturacji termicznej i skutków nieodwracalnych, czyli agonii’’.
-Chodź tu, Mariusz!- zawołała Aniela.
-Co się dzieje?
-Co ten chłop opowiada?
-Starszy człowiek. Nie ma z kim gadać i chce żeby ktoś go posłuchał.
-Masz rację.  
-Ty, ja już jadę do domu.
-Jadź, Jadź, tylko uważaj, żeby Cię jaki wariat nie zabił. Szybko jeżdżu tymi samochodami.
     Syn Anieli ruszył w drogę do domu. Nagle obok sklepu spożywczego pani Pipczyńskiej ujrzał swego kolegę z podstawówki. Był on nawalony jak stodoła. Mariusz zatrzymał się.
-Dobry! Panie dobrodzieju, nie masz pan pożyczyć złotóweczki na fajeczki?
-Oj Mietek, Mietek. Ni mam nic.
-Cześć kombatancie! Nie pożyczysz nawet na piwko?
-Ni, bo nic ni mam.
-Cześć kierowniku…
-Cześć, cześć.
     Mariusz zbliżał się już do domu. Do przejechania zostało mu jeszcze dwieście metrów. Usłyszał charakterystyczny dźwięk, który obwieszczał, że za chwilę zamkną się rogatki. Gdy dojechał do przejazdu zobaczył, że od strony Chełmży jedzie ręczna drezyna obsługiwana przez pracowników kolei.
     Następnego dnia Mariusz wstał wcześnie rano i znów pojechał do matki. Tym razem udało mu się odpalić samochód. Pomknął więc do miasta mijając piękny, gotycki, dwunawowy kościół w Rudnikach pokryty czerwoną dachówką. Tam zatrzymał się na chwilę. Wychodząc z auta zauważył proboszcza. Natychmiast się cofnął. Nie lubił proboszcza Plichty, ponieważ ten był bardzo wścibski i, mimo tego, że był księdzem, chciał wszystko o wszystkich wiedzieć. Wykrzyknął tylko ,,Szczęść Boże’’ i ruszył w dalszą drogę.  
     Gdy dojeżdżał już do matki natknął się na jej sąsiadkę Warzechową, która była w ciąży z piątym dzieckiem i liczyła na kolejne ,,500+’’. Jej stale bezrobotny mąż ,,nie wylewał za kołnierz’’. Zatrzymał się przed domem Anieli, ona wsiadła do samochodu ostrożnie unosząc prawą nogę. Dała synowi listę zakupów. Mariusz odwiózł ją do przychodni, gdzie miała czkać trzy godziny w kolejce do ortopedy, który przyjeżdżał tylko raz na miesiąc, a sam pojechał do sklepu.
     Obok sklepowego regału ze środkami czystości Mariusza zaczepił starszy mężczyzna z długą brodą ubrany w długie spodnie sztruksowe i koszulę w kratę.
-Panie kochany, nie wie pan, co te jest ten ,,Smat’’?
-Nie wiem, niech pan idzie się zapytać ekspedientki.
Mariusz włożył do koszyka płyn do mycia naczyń i dwa pudełka pasty ,,Komfort’’. Jego  matka  prała  tylko w  paście,  bo  uważała,  że  proszek  może  powypalać   dziury   w  
ubraniach. Była to dziwna teza, ale Mariusz musiał postępować zgodnie z zaleceniami matki. W tym czasie mężczyzna przyszedł zdenerwowany trzymając w ręku kartkę.  
-I co wie pan co to za ,,Smat’’?- zapytał Mariusz.
-A tam… Ona tyż nie wie co to je. Tak mi tu napisała i nie wiem co tu pisze. Ziemniaki, chleb, masło, ,,Smat’’ i ,,Ludwik. No nic. Wezmę ,,Ludwika’’, a po ,,Smata’’, srata czy co to tam jest przyjdę jutro.
     Mężczyzna poszedł do kasy. Po chwili wrócił  i odstawiwszy ,,Ludwika’’ powiedział do Mariusza.
-To nie był ,,Smat’’ i ,,Ludwik’’, tylko gazeta ,,Świat i ludzie’’.
     Mariusz wybuchnął śmiechem.  
*       *     *
     Aniela usłyszała syreny. Wyjrzała przez okno, żeby zobaczyć co się stało. Pod obdrapaną kamienicę przy ulicy Kościelnej siedem, która słynęła z wielu libacji i awantur, podjechał radiowóz. Wysiadło z niego dwóch rosłych policjantów. Kobieta wyszła z domu i bacznie obserwowała co się dzieje. Struże prawa wyprowadzili z kamienicy skutego kajdankami syna Piotrowskiej. Słynął on z drobnych kradzieży. W jego obronie stanęła, jak zawsze wystrojona w bluzkę z dużym dekoltem, czerwone korale i duże kolczyki w uszach Mariola Wiśniewska. Jedyne co w jej wyglądzie przerażało to uśmiech, ponieważ miała tylko trzy zęby, a protezy nie nosiła, bo ,,nie lubi sztuczności’’.
-Co wy robita? Zostawta chłopaka, dobry chłopak je!!!- bulwersowała się Mariola.- Odczepta się od niego, psy pierdolone!
-Zaraz pani mandat dostanie- powiedział stanowczo policjant.
-Mam w dupie wasze mandaty!
     Po chwili policjant wypisał mandat i wręczył go Marioli. Ta ze spuszczonym na kwintę nosem poszła na posterunek.
-Pani Janecka, a pani Wiśniewska  dostała mandat!
-Cicho bundź, czego się drzesz, toć i tak bym się dowiedziała.
-Wiśniewska dostała mandat! Wiśniewska dostała mandat!- krzyczał niedorozwinięty intelektualnie Janek Szablewski.
     Aniela weszła do domu. Wstawiła wodę na herbatę miętową, bo źle się czuła. Myślała, że po jej wypiciu poczuje się lepiej. Usiadła w fotelu. Po chwili usłyszała dobiegającą z dworu piosenkę ,,Mydełko Fa’’ w wykonaniu Marleny Drozdowskiej. Wyszła z domu zostawiając czajnik na gazie. Janek rozpuścił na cały regulator magnetofon. Aniela zapukała do jego okna, które miało bardzo cienkie ramy, żeby ściszył radio. Zrobił to, bo mimo tego, że był głupi był posłuszny. Kobieta usłyszała gwizdek. Biegiem wróciła do domu. Wyłączyła gaz. Z tego wszystkiego zapomniała zrobić herbatę. Usiadła przy stole i uruchomiła swój stary, prawie trzydziestoletni telewizor. ,,Skacząc’’ po kanałach wybrała TVN.
-A toci znowu swoje- wykrzyknęła rozwścieczona.- Znowu kłamią, te zdradzieckie kurwy.  
     Zdenerwowana Aniela po dość ciekawym dniu pościeliła łóżko, zamknęła drzwi  i poszła spać.
     Na drugi dzień matka Mariusza poszła po chleb do sklepu pani Pipczyńskiej. Wracając do swego ukochanego domu spotkała swoją znajomą Jadzię Kalinowską.  
-Cześć, co słychać?
-A tam… Źle.  
-A co się stało?- Zapytała Aniela.
-Ano sąsiedzi mi prąd kradli. Pojechałam do energetyki do Brodnicy, bo mi kazali siedemset złotych zapłacić. Pokłóciłam się tam i mi na raty wzięli, ale licznik cały czas liczył. Ja se patrzę przy liczniku, atu do tych złodziei kabel idzie. Jak do nich wparowałam i im wygarnyłam, to się od razu uspokoili. Odłączyli kabel i mam spokój.
*       *      *  
-Halo? Janina? Co chcesz?- krzyczała Aniela do słuchawki telefonu.
-Przyjadź do mnie na działkę.
-Kiedy mam przyjechać?
-Popołudniu przyjadź. Skrzynkę śliwków Ci dam.
-Jo, to przyjade „łajku”, ona chyba o wpół do trzeci jest.
-Jo dobra, to przyjadź.
     Aniela odłożyła słuchawkę, poszła na przystanek kolejki wąskotorowej. Pociąg z miasta na działki wlekł się ślimaczym tempem. Po siedmiu minutach matka Mariusza dojechała na miejsce. Wąskotorówką  jeździło bardzo mało ludzi, ze względu na jej prędkość. Miała ona jednak zagwarantowane co najmniej dwa lata istnienia, bo stowarzyszenie zajmujące się nią dostaje środki z „pseudounii”. Gdy wysiadła na zarośnięty po kolana zielskiem peron jej oczom ukazała się brama, a nad nią napis „Rodzinne Ogródki Działkowe im. Edwarda Gierka”. Zaraz za bramą stała Janina Karpińska, koleżanka Anieli.  
-Jo, i masz te śliwki?
-Chodź, Kazik zrywa.
-A jakie one?- zapytała Aniela.
-Trochę węgierek a reszta renklody.
-A to we weki włożę. Na zimę będzie, a co zostanie to Mariusz weźmie.  
-Jo, to chodź na kawę, opowiem ci coś.
-Gadaj, gadaj!- odpowiedziała zaintrygowana Aniela.
-Znasz tu… Mariolę Wiśniewską?
-Nu toć pewnie że znam, to je prawie moja sąsiadka.
-No, to ona ma naprzeciwko mnie działkę. I wisz ty co?
-No gadaj, gadaj!
-Posadziła se tujki przy płocie, w nocy je ukradli i po tujkach.
-Ty wisz co? Ona dostała mandat, bo pijaczka i złodzieja broniła, swojigo sąsiada, i wyzywała  policjanta.
-Ty, a jak on się nazywa?- zapytała Janina
-To je Piotrowskij syn.
-Ano to on ji te tujki ukradł.
-Nie gadaj…
-Naprawdę.
-Ale jaja. A i z Mariolu na świecie.
     Kobiety doszły do działki. Ich oczom ukazał się malutki drewniany domek. Otoczony był pięknymi i zadbanymi malwami i georginiami. Po prawej stronie działki znajdował się warzywnik i liczne klomby, natomiast po lewo był sad. Z jednego z drzew Kazik, mąż Janiny zrywał śliwki.
-To my!- wykrzyknęła Janina.
-Już jesteśta?
-Jo. W któru skrzynkę zrywasz?
-No w któru? W zielonu.
-To dobrze, bo matcynu muszę oddać. Nie wiem po co ji ona, ale żeby nie gadała to oddam.
     Po wypiciu kawy i zjedzeniu ciastek, które Janina zakupiła w sklepie Modrzyńskiej, Janina odprowadziła Anielę na przystanek kolejki. Minęły bramę wjazdową na działki, przeszły przez zarośnięty tor i stanęły na również zarośniętym peronie. Był on utwardzony jedynie żużlem. Tylko jego krawędź zbudowana była z betonowego krawężnika. W oddali słychać już było trąbienie pociągu.  
-Uuu… Dopiro do wsi dojiżdża, to jeszcze ze trzy minuty- powiedziała Janina zapalając papierosa, którego sama na działce ukręciła
-Tak długo?
-Jo, bo un tam stoi i czeka. Ludzie z roboty z młyna idu i czeka.
-Ano możliwe.
-Ty, a jak dziś żem jechała rowerem koło kościoła to Mariola stała z jakimiś kobitami i gadały.
-O który?
-Wpół do siódmy.
-Une co dzień tam stoju i obgaduju.
     Pomalowana na niebiesko lokomotywa prowadziła dwa wagony pomalowane zgniłozieloną farbą. Gdy pociąg się zatrzymał Janina pomogła Anieli otworzyć drzwi.
-Jezu! Jak to ciężko chodzi.- powiedziała Aniela.
-Jo, takigo grata puszczaju, a potem się dziwu, że ludzie nie chcu jeździć.
-A co maju puścić. Jedno maju to puszczaju.  
-No jo.
     Konduktor zagwizdał pociąg ruszył ociężale. Aniela usiadła. Nie kupowała biletu, bo miała bilet w obie strony. Kiedy skład dojeżdżał już do Piekiełka matka Mariusza przypomniała sobie, że nie wzięła śliwek z działki Janiny. Po przybyciu do miasta kobieta poszła do domu i zadzwoniła do Janiny, żeby ta dostarczyła jej śliwki.
     Za dwie godziny Janina przyjechała swym rowerem ,,Wigry 3’’. Spod czerwonej farby przebijał się granat. Widać było, że rower nie jest pierwszej świeżości. Błotniki pokryte były rdzą, a światła ledwo świeciły. Skrzynka ze śliwkami przymocowana była do bagażnika za pomocą wielobarwnego sznurka.
-Oj Aniela, Aniela. Coraz gorzy z Tobu.
-Jo, sklerozę mam jak cholera.
-Starość nie radość, śmierć nie wesele.
-Ty, a wisz co znaczy SKS?- zapytała Aniela.
-Nu co?
-Starość kurwa, starość.
-Jo, słyszałam to już.
     Robiło się ciemno. Aniela zauważyła czerwone auto, które z każdą chwilą zbliżało się do jej domu. Wkrótce rzekła do Janiny.
-Mariusz jadzie.
-To ja już się zmywam.
-Ni, toć poczekaj. Pogadama se- powiedziała Aniela.
-Dobry!- wykrzyknął Mariusz zdejmując z głowy czapkę z daszkiem.
-Dobry, dobry. I co, Mariusz, znalazłeś se już jakuś kobitę?- rzekła Janina.
-A na co mi kobita. Z kobitami to tylko kłopot je. Jeszcze by na boku kręciła i co wtedy?
-A matka wnuków by nie chciała?
-Toć ma Łukasza przecież.
-No jo, ale dwóch wnuków to lepji.
-No niby racja.
-A zresztu Twoja wola.
-Jeszcze na kobitę przyjdzie czas, ni Mariusz?- wtrąciła się Aniela mrugając okiem.
-Jo, jo.  
-Chodźta do chałupy kawy się napijem. Nie będziem tu stali, bo nas komary zjedzu.
     Dochodziła już dziewiąta, gdy Janina odpięła swój rower, który przytwierdziła do płotu i ruszyła w kierunku domu. Nie ufała sąsiadom koleżanki, a szczególnie synowi Piotrowskiej, który zawsze wymigiwał się od kary za kradzieże. Po drodze mijała młyn, który od lat był nieczynny i popadał w ruinę. Jedynie jedno pomieszczenie na parterze było zajmowane przez PKS i stowarzyszenie zajmujące się wąskotorówką, jako poczekalnia i kasa biletowa. Dojechała w końcu do domu. Wprowadziła rower do szopki i zamknęła ją na klucz. Weszła po schodach na drugie piętro. Nacisnęła klamkę, lecz drzwi były zamknięte. Zadzwoniła dzwonkiem, w progu powitał ją mąż.
-Gdzie żeś była tak długo?
-Zawiezłam śliwki Anieli.
-A zakietowałaś szajerek?
-Jo. Toć zawsze kietuję.
-To dobrze, bu u Adama byli Cygany i chcieli mu rynny sprzedać. By wzięli piniędze i by po nich śladu nie było.  
-Jo, trzeba kietować ojciec.
*       *       *  
     Nazajutrz rano Aniela, z racji tego, że była niedziela, wybrała się do kościoła. Wychodząc usłyszała krzyki dochodzące z sąsiedniej kamienicy. W mieszkaniu Piotrowskiej znowu była awantura. Dochodząc do świątyni zatrzymała się i przeczytała nekrologi. Wchodząc do kościoła sięgnęła ręką do kropielnicy i przeżegnała się. Ustała w kolejce do spowiedzi. Oparła się o ławkę, która była cała w dziurach. Ławki z kościoła były przysmakiem dla korników. W konfesjonale siedział ksiądz proboszcz Pawłowicz. Aniela przypatrywała się jego łysej głowie, na której odbijały się wpadające przez okna promienie porannego wrześniowego słońca. Gdy Warzechowa odeszła od konfesjonału przyszła kolej na Anielę.  
-Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
-Na wieki wieków- odpowiedział jeszcze zaspany proboszcz.
-Ostatni raz u spowiedzi byłam w lipcu, Pana Boga obraziłam następującymi grzechami: ciągle krzyczałam na wnuka, wyzywałam na dziennikarzy z TVNu, prze…
-Konkrety proszę, konkrety- przerwał jej ksiądz.
-Jakie konkrety?- zapytała Aniela, która była bardzo zadziwiona zachowaniem duchownego.
-Nic już. Siostro, żałuj za grzechy.
     Kobieta powtarzała ,,Boże bądź miłościw mnie grzesznemu’’ bijąc się w pierś.
-Ja odpuszczam Tobie grzechy. Idź i nie grzesz więcej!
-Proszę księdza.
-Tak?
-A jak to będzie z tym miejscem na cmentarzu?
-Pani Janecka, pani we wtorek przyjdzie.
-Nie mogę we wtorek. Najlepiej dziś mi pasuje.
-Teraz?
-Najlepiej teraz.
     Zdenerwowany proboszcz wyszedł z konfesjonału i pomknął do zakrystii. Właśnie rozpoczynała się msza. Organista Śniedziewski, na którego wszyscy wołali ,,Śniedziuch’’ właśnie zaczął grać i śpiewać fałszując pieśń ,,Głoś imię Pana’’. Po kilku minutach ksiądz  
Wrócił z zeszytem. Aniela rozmawiała z nim przez chwilę. Duchowny zanotował coś w notatniku i wrócił do zakrystii.
     Po mszy Matka Mariusza poszła prosto do domu. W miasteczku było pusto. Jedynie na rogach rynku stało kilku pijaków, którzy mieli nadzieję, że do następnej mszy uzbierają trochę grosza na piwo. Z kamienicy przy Kościelnej siedem dobiegała głośna muzyka. Aniela, a także inni mieszkańcy ulicy Kościelnej mieli ciężki los. Musieli ciągle wysłuchiwać awantur i głośnej muzyki, która wydobywała się z siódemki. Gdy kobieta doszła do domu, przeszła przez furtkę, otworzyła drzwi i zdjęła buty. Na śniadanie zjadła trzy kawałki chleba z pasztetową, popiła to kubkiem osłodzonej trzema łyżeczkami czarnej herbaty. Oczekiwała na syna, który miał ją zawieźć na działkę do Janiny.
     Minęły dwie godziny, Mariusza nie było. Aniela zdenerwowana zadzwoniła do niego.
-Halo!- krzyknął Mariusz zachrypłym głosem.
-Piłeś?- zapytała wściekła Aniela.
-Może trochę.
     Kobieta odłożyła słuchawkę. Ubrała buty, zamknęła dom na klucz i poszła za dworzec kolejki. Weszła do poczekalni. Na podłodze leżał gumolit imitujący parkiet. Ściany pokrywała lamperia. Jej dolna część miała kolor orzechowy, natomiast górna jasnożółty. Dwa wąskie okna zabite były do połowy płytą paździerzową, a na suficie znajdowały się trzy lampy jarzeniowe, z których tylko jedna świeciła.
-Cześć Halinka!- wykrzyknęła Aniela
-Cześć, cześć- odparła kasjerka.
- Ty, sprzedaj mi na działki bilet.
-Złoty dwadzieścia.
     W poczekalni rozległ się dźwięk sypanych monet. W oddali rozległ się gwizdek konduktora. Przez uchylone drzwi do poczekalni wpadł zapach spalin.
-Cholera! Tera muszę godzinę czekać na następny.
-Zleci szybko. Ty, a słyszałaś, że Śmigiecki se helikopter kupił i latał.
-Toć nie gadaj!
-No naprawdę. Trzy miliony ponoć za nigo dał.
-Może…- powiedziała ze zwątpieniem w głosie matka Mariusza.
     Kobiety rozmawiały tak jeszcze przez kilka minut. W tle było już słychać klakson pociągu. Aniela wcale nie musiała czekać godziny, bo tutaj pociągi jeździły jak chciały. Niby był rozkład, ale nikt tak naprawdę się nim nie sugerował. Gdy ,,łajka’’ zatrzymała się kobieta  
wsiadła do wagonu.
*       *       *
-Jo, a słyszałaś, że Śmigiecki se helikopter kupił.
-Ojciec, słyszysz!
-Aniela, kto ci to gadał?- zapytał zaintrygowany Kazik, mąż Janiny.
-Halina z kasy biletowy.
-A skąd ona to wi?
-A ja nie wiem.
-Aniela, a byłaś dziś w kościele?- zapytała Janina.
-Byłam, ale mało ludzi było.
-Proboszcz gadał, żeby na PiS głosować.
-Ty, bo ta Krystyna Pawłowicz, ta narwana z PiS-u to ponoć jego kuzynka je- wtrącił się Kazik.
-Ja tam ani do proboszcza ani do PiS-u nic ni mam.
     Następnego dnia Łukasz, wnuk Anieli przyszedł do niej prosto ze szkoły. Otworzył zieloną furtkę złożoną z drewnianych klepek. Aniela zaraz wyjrzała przez drewniane skrzynkowe okno pomalowane z zewnątrz białą farbą. Gdy ujrzała wnuka znikła za firanką i otworzyła obite dyktą drzwi.  
-Dobry!- zawołał Łukasz.
-Cześć, cześć, wchodź- odparła babka.
-Kiedy na grzyby idziemy?
-A w czwartek możem pójść- powiedziała Aniela zamykając drzwi.
-Dobra.
-A co u matki słychać? Robi czy ma wolne?
-Robi, dziś na rano miała.
-A wujo u mnie był w sobotę.
-I co? Jest z tą Wiśniewskiej córką?
-Ni, toć ona piętnaście lat młodsza. Ty, a ty ni masz nic zadanego, co jutro za lekcje masz?
-Dwa wu-efy, muzykę, religię i angielski.
-To z angielskigo nie odrabiasz.
-Toć po co?
-Nu jak po co?
-Toć on nic nie uczy. Na lekcji to śpi i gada, żebyśma byli cicho, bo musi się wyspać.
-O… un pewnie pije. Taki to nic nie nauczy.  
*        *       *  
     Aniela wzięła z mieszkania dwie wielkie wypchane po brzegi ubraniami torby. Jedną włożyła do koszyka przy rowerze, a drugą na bagażnik. Wsiadła i w żółwim tempie pojechała do Janiny. Mijała młyn, na drzwiach ujrzała kartkę. Zatrzymała się i przeczytała. ,,Dnia 1 października zostaje zamknięta kasa biletowa, a od dnia 19 października zostaje zawieszone kursowanie pociągów osobowych do stacji Dupno.’’ Kobieta pomyślała ,,Jak to się stało, że już z nią koniec? Przecież miała dwa lata jeszcze jeździć. Czym ja teraz będę jeździć?’’ Przejęta ruszyła w dalszą drogę do Janiny. Zastała ją na podwórzu wieszającą pranie.
-Cześć kochana. Przywiezłam Ci dwa torby ciuchów. Dasz tam Piotrum, czy kumu.
-Jo. Dam im majum dzieciaków. Ty, a skund żeś wzięła tyle tych szmatów?
-A Łukasz po sobie przyniesł.
-Dobry chłopak, pozdrów go- powiedziała zadowolona Janina Karpińska.
-Ale wisz ty co się stało?
-Co? Umarł kto?
-Ni, kase od jutra likwiduju w młynie, a od dziewiętnastygo pociungi zawieszu.
-Nie gadaj!  
-Jak nie wierzysz to idź se do młyna i przeczytaj.
-I czym ja tera taki kawał będę dojiżdżać? Rowerem za ciężko my je.
*       *       *
     Aniela szła właśnie w kierunku urzędu miasta, który mieścił się za młynem. Przy młynie zauważyła mężczyzn wynoszących ławki z niego. Jednym z nich był jej chrześniak ojciec Łukasza i jej niedoszły zięć Sławek, syn organisty ,,Śniedziucha’’.  
-I co Sławek, co robita?
-A… wynosima wszystko i do Dupna wywozim, bo kasę zlikwidowali.
-Ty, a nie wisz czemu?
-Ponoć młyn będą likwidowali we Wygodzie.
-Oj, uni to wszystko muszu zlikwidować. Niedługo i GS zlikwiduju.
-Ciotka, GS to już ze trzy lata temu mieli zlikwidować.
-To jest kurwa kapitalizm. A idź i z nim w cholerę.
     Aniela poszła do urzędu, weszła do budynku. Po prawo znajdowała się kasa. Zapłaciła za wodę i poszła do domu. Wracając spotkała Łukasza.
-Cześć babcia!
-Cześć, cześć. Janina Kazikowa kazała Cię pozdrowić.
-Tyż ju pozdrów.  
-Ojca koło młyna widziałam, cóś tam wynosili.
-Jo, potem będą malowali, bo ma tam być ponoć jakaś hurtownia.
-A tam. Złodzieje mi kolej zlikwidowali. Szkoda gadać.
-A wiesz, że twój sąsiad umarł dziś rano.
-Nie gadaj, kto? Pewnie Piotroskij mąż, un cóś tak źle ostatnio wyglądał. Taki blady był i chudy…
-Wcale nie on.
-Nu to kto?
-Pawła ojciec.
-O… w kuńcu te dzieciaki będu miely spokój. I ta warzechowa se w kuńcu odpocznie. Ty, a kiedy pogrzeb?
-W czwartek.
-A co mu się stało?
-Wczoraj po południu Warzechowu do Dupna do szpitala wzięli, a on chlał z kumplami. Potem latali po mieście i któś go samochodem potrącił.
-Nie gadaj! No żebym ja nie wiedziała? To by trza na pogrzeb iść. W końcu sąsiad, ni?  
-Jo, jo.
-Ty, to ja pójdę do tych dzieciaków od Warzechów i im dam parę groszy. Czekaj… Najpierw do Drzazgowy pójde do kwiaciarni, jakuś wiązankę zamówić.                
-To idź- odparł Łukasz i poszedł do domu.
*       *      *
-Dobry!- wykrzyknęła Aniela wchodząc do kwiaciarni.  
Po prawo znajdowała się długa lada na nóżkach pamiętająca czasy komunizmu, po prawej zaś stronie stały w wazonach kolejno róże w trzech kolorach: białym, czerwonym i herbacianym: różowe i łososiowe goździki; białe, żółte i bordowe chryzantemy; bordowe gerbery oraz kilka sztucznych wiązanek. Na wprost stało kilka doniczek z różnego rodzaju kwiatami domowymi. Oprócz kwiatów zajmowała się także sprzedażą przemycanego alkoholu bez akcyzy. Oczywiście tym zajmowała się ,,na boku’’ i wszystkie buteleczki miała skrzętnie ukryte.  
-Jakuś dosyć taniu wiunzankę, bo piniendzy ni mam dużo, tak do dwudziestu złotych i na czwartek mi ju zrób.  
-A co kochana, na Warzechy pogrzeb się wybirasz?
-Jo, toć to mój sąsiad.
-A z czego ten wieniec, kochana?
-A… To możesz te trzy goździki  i tote trzy, i w gratisie daj mi setkę, do trumny mu włożę…
     Obie kobiety roześmiały się. Właścicielka kwiaciarni dała Anieli buteleczkę i naliczyła dwadzieścia trzy złote i pięćdziesiąt groszy. Aniela zapłaciła i z zawiniętą w gazetę butelką wyszła od Drzazgowej uśmiechnięta od ucha do ucha. Szła powoli w kierunku domu. Niedaleko sklepu Pipczyńskiej spotkała swojego syna.  
-Gdzie żeś była?- powiedział. Byłem w dumu, dobijałem się, nikt nie otwirał.  
-W kwiaciarni, Warzecha umarł.
-Nie gadaj. A co mu było?
-Nie wiem. Nie zawracaj mi gitary musze w chałupie statki pomyć.
-Matka, a masz jeszcze tu gruszkę w ogródku? Bo se chciałem trochę bimbru napędzić.
-Jo, a co, pierdziołków chcesz nazrywać?
-Jo.
-To zara mi weźmiesz tu banie zerwiesz i do dumu przyniesiesz.  
     Matka Mariusza weszła do domu, a jej syn poszedł do ogródka z tyłu domu. Aniela zaraz po wejściu otworzyła okno od kuchni, która znajdowała się od podwórza. Do domu przybudowana była niska szopka. Budynek miał jedne dwuskrzydłowe drzwi. Do szoki dostawiona była jeszcze szeroka na około metr drewniana przybudówka, w której Aniela hodowała pięć kur i dwie kaczki. Gdy żył jeszcze jej mąż, to mieli również świnie. Po jego śmierci kobieta zrezygnowała z ich hodowli.
-Mariusz, ty weź zobacz czy szajerek je otwarty i weź wypuść kury.
     Mariusz stał na drabinie schowany za drzewem i zrywał gruszki do dużego białego wiadra. Nie był zainteresowany tym co mówiła matka i ją ignorował, i udawał, że jej nie słyszy. Pomiędzy trzema rzędami starych drzew rosła wysoka, dawno nieścinana trawa. Sad był oddzielony od reszty działki niskim drewnianym płotkiem, za którym rósł rząd wysokich astrów posadzonych w kępach. Tuż za kwiatami znajdował się niewielki warzywnik, w którym rosły dynie, buraczki, marchew, por i seler.  
-Mariusz! Nie słyszysz co mówię?
-Co chcesz? Nie słyszałem.
-Weź zobacz czy szjerek je otwarty i weź kury wypuść.  
-Jo, zaraz robie.
-To ty je wypuść, a ja zara na rower wsiunde i pojadę na rzęsę.  
-Matka!
-Co?
-Ty, a ta żaga to ma tak tu leżyć?
-Niech leży, późnij przytnę tu gruszkę, bo una taka je zarośnięta.
*       *       *

pomidor7

opublikowała opowiadanie w kategorii obyczajowe, użyła 4593 słów i 25578 znaków.

Dodaj komentarz