Ona i On Część 2

Blask słońca wkradał się do salonu jak złodziej w simsach podczas włączonego alarmu wprawiając w skonfundowanie mój niewyspany konterfekt. Nakryłem w popłochu głowę kilkucentymetrowym kocem, która miała predylekcje do perlącego się czoła jakbym przebiegł co najmniej kilka kilometrów. Nie było już ratunku, poniosłem klęskę niczym Polacy na mundialu obecnego roku. Wstałem sponiewierany jak po trzy dniowym melanżu faszerując się spirytualiami wlewając je w siebie jak wodę z kranu. Zacząłem kroczyć w stronę łazienki by oddać urynę oddalonej o kilka stop dalej nie mając świadomości jak młoda godzina szarżuje po domu. Zrobiwszy analogiczne czynności w ubikacji podreptałem w stronę pokoju i łóżka, które wczoraj przerodziło się w moczary. Muskając prześcieradło bodźce dotyku wyczuły jeszcze wilgoć, którą zostawiłem dla Pani domu. Chwyciłem telefon z afiszującą się ogórkową diodą by usiąść i odpłynąć w rytm akompaniamentu folklorystycznej muzyki. Byłem umówiony dzisiaj z paczką przyjaciół na wypad do miasta z udziałem bezcelowej włóczęgi, którą gloryfikujemy najbardziej. Będzie Mateusz mój wierny kamrat niczym żona mówiąca na ślubnym kobiercu tak. Znamy się od przedszkola odkąd będąc w nim pierwszy raz rzuciłem mu klockiem w głowę. Pamiętne czasy pomyślałem unosząc kąciki warg do góry. Jest całkiem zabawny gdy się postara, wie co powiedzieć w danej sytuacji, zarażony głupotą z naszego kręgu, jest w trakcie robienia prawka zupełnie jak ja, wysoki brunet o dobrej budowie ciała i piwnych receptorach trzymający zazwyczaj w prawicy delikwenta tytoniowego, dzięki któremu głosi propagandę, że dokarmia sobie raka. Będzie również Kasia, sympatyczna persona wśród naszej grupy, stanowcza, twardo stąpająca nawet po kruchym lodzie, niestety bardzo wrażliwa, mająca słabości jak każdy z nas, lubiąca miętowe lody. Jest średniego wzrostu blondynką o niebieskich oczach z małą szramą na środku czoła, która nawet nie szpeci jej prezencji, a wręcz przeciwnie. Będzie też i ona, najstarsza w naszych szeregach kompani i najbardziej dająca upust pracowitości i łaknienia świeżych wrażeń Paulina. Uzależniona pasjonatka piłki nożnej, Pani sklepowa, lubiąca być pochłonięta przez dobrą książkę na, którą niestety nie ma zbyt wiele czasu. Jako jedyna posiadająca dokument prawa jazdy. Inteligenta, skromna, wrażliwa choć czasem wybuchająca agresorem najczęściej podczas fatalistycznie sędziowanych meczy, niska brunetka o brązowych oczodołach chcąca odwiedzić Madryt. W preludium naszej znajomości, znając się jeszcze tylko przez wirtualny świat zawarliśmy pertraktacje  między nami, że nie będziemy psuć naszej koleracji przez uczucia do siebie z którejś ze stron. Główna założycielka naszej paczki. Będę także ja, ekspresyjny, z pełnym koszykiem kreatywności jak zakupów na święta. Dzielący niejedną pasję z Pauliną jako żarliwy fanatyk sportu oraz literatury. Jestem konfabulatorem wtłaczającym tylko dla żartobliwości abstrakcyjne  historie wyssane prosto z palca. Wysoki brunet z końską grzywą lubiący wdrażać się w polemikę kończącą się stereotypowo srogą niczym zima scysją. Plątały mi się myśli wczorajszego snu, lecz nie byłem w stanie skrupulatnie zakorzenić się w jego pełny obraz. Utraciwszy rachubę czasu z przyklejonym do twarzy telefonem usłyszałem wtargnięcie rodzicielki do mojej azylowej pieczary z otworzonymi drzwiami na oścież.  

- Ty już nie śpisz? Cóż to się stało? Zapytała ze zdziwieniem w głosie rozglądając się po całym pokoju.
- Obudziłem się wcześnie i nie mogłem już zasnąć. Odpowiedziałem prozaicznie. Wyimaginowanym pomysłem byłoby przyznanie się jaką przygodę miałem z butelką dzisiejszej nocy, ale ktoś musiał uprać prześcieradło i nie uśmiechało mi się by spędzić cały dzień na czytaniu instrukcji do pralki. Dobra, powiem jej mając zamęt problematyczny pomyślałem.
- Mamcia, bo prześcieradło się pobrudziło. Powiedziałem jak pięcioletni chłopiec wskazując miejsce zbrodni by nie wywoływać zdeprymowania dla siebie kolejnym pytaniem z jej strony.
- Samo się ubrudziło? Wiesz, gdzie w domu jest pralka? Powiedziała sardonicznym tonem niczym prawdziwa mama ciągle nią będąc.
Mogę Ci je wyprać tylko pod warunkiem jak skosisz całe podwórze.  
Kątem oka zerknąwszy na ekran nie gaszącego się telefonu widząc serwowaną godzinę z polotem zabrałem się za odziewanie rolniczych mokasynów rozboju.
Nie było czasu na antagonizowanie restrykcji zatem podwijając rękawy trawiastej koszuli jak typ pokemonów zabrałem się za obfitą harówę.
Po zakończeniu pracy ze skromną przerwą na obiad udałem się do łazienkowego lokum by spłukać z siebie pod prysznicem śliską warstwę potu i strzępków trawy.
Zegar wybijał piętnastą dwadzieścia z kilkoma sekundami, które niestety nie przylgnęły mi tego dnia do głowy. Ubrałem się dosyć każualowo patrząc przez pryzmat udarowego słońca za preferowałem w krótkie jeansowe spodenki i w kredową koszulkę. Pełzając niczym uciekinier z Bydgoszczy, którego już odnaleziono w stronę obiektu westchnień każdego z pilnych uczniów jadących w roku szkolnym o tej samej godzinie co ja, wcale nie musiałem zbyt długo czekać na transport lokomocji, którym był zmaltretowany bus. Wchodząc zilustrowałem kilku autentycznych Polaków zajmujących dwa siedzenia z reklamówką z biedronki pełną wysypujących się już prawie aprowizacji , których musiałem przeboleć. Standard. Pomyślałem komenderując za wolnym miejscem. Po godzinie jazdy w końcu był mój przystanek, wstałem furiackim krokiem zahaczając głową o barierkę dla stojących, którzy ściśnięci jak śledzie tworzyli mi korytarz życia jak dla umierającego. Wysiadłem nabierając smogowego powietrza do płuc, które smakowało mi bardziej niż odór kleksów potu na plecach co na drugim "imigrancie".
Chcąc wyjmować z globtroterskiej sakwy, w którą się zaopatrzyłem telefon by tyrknąć do mojego kompana dostrzegłem ich idących zna przeciwka.

- No nareszcie jesteś! Ileż można na Ciebie czekać leniwcu? Powiedziała Paulina uśmiechając się najszerzej jak tylko potrafiła.
- No właśnie! Dopowiedział Mateusz z bananem na facjacie.
- Nie moja wina, że te złomy nie jeżdżą punktualnie, poza tym miałem misję wcielenia się w kosiarza, który mnie nieco wyssał z życia. Powiedziałem zbiwszy z pobratymcem owłosioną jak moje nogi grabę.
- To może powędrujemy na jakieś lody co Wy na to? Zasugerowała Kasia, którą poznaliśmy wspólnie dzięki Paulinie.
- Oooo czytasz mi w myślach wykrzyczał Mateusz na co my w geście aprobaty tylko kiwnęliśmy.
Kroczyliśmy niczym pielgrzymka do Częstochowy żwawym krokiem opowiadając sobie po drodze patetyczne historie, które poprawiły mankament mojego delikatnie dysforycznego nastroju.
- Jakie bierzemy smaki? Zbliżając się do budki zapytała Paulina z tradycyjnym szerokim jak Rosja na mapie uśmiechem.
- Pójdźmy dzisiaj w truizm i weź wszystkie cztery sztuki śmietankowych jak Twoje nieopalone plecy. Powiedziałem broniąc się przed jej gałęzią sprawiedliwości pod postacią dłoni.
- Masz szczęście, że to ja kupuję bo inaczej bym Cię skopała. Powiedziała śmiejącym się głosem odbierając pierwszą porcję lodów, która według mojej konkluzji nie była dla mnie.
- Myślałeś, że dostaniesz pierwszy? Chciałbyś Piotrusiu. Machając ostentacyjnie lodem by zaindukować we mnie złość liznęła go po raz kolejny.
- Jeszcze zobaczymy. Powiedziałem satyrycznie knując pod deklem kolejną konspirację czekając na moją porcję deseru.
- To gdzie teraz idziemy? Zapytał Mateusz z zżerającą go ciekawością.  
- Jak najdalej przed siebie. Odpowiedziała mu Kasia gryząc chrupki rożek.
- Normalnie mnie oświeciłaś Kasiula, myślałem, że do mięsnego po kawałek wędzonego boczku. Odparł Mateusz łowiąc nasze śmiejące się twarze.
- To nie myśl zbyt dużo bo się jeszcze spocisz. Śmiejąc się odpowiedziała Kasia rozpoczynając z nim batalię na docinki.
Forsowałem się czy za belfrował swój plan w życie, o którym zwierzając mi się pewnej mglistej nocy jak na fregacie piratów miał zainicjować na Kasi by z nią spróbować. Nie chciałem wypaść ze szlaku, więc postanowiłem również działać ścierając chociaż na chwilę dekret z moją lubą ze snu.
- Paulinaa patrz! Powiedziałem z diabelskim darem przekonywania,  jakby po drugiej stronie ulicy stał statek kosmitów trzymając śmietankową przekąskę jak najbliżej jej buzi.
- Osz Tyy, właśnie rozpętałeś wojnę. Impertynenckim głosem powiedziała  wycierając chusteczką wygrzebaną z torebki swą poplamioną twarz.
- Po raz pierwszy znalazłaś w niej coś tak szybko. Zacząłem się chichotać jak mała dziewczynka plotkująca ze swoją długowłosą lalką.
- Ale jesteś debilem, miałam makijaż na twarzy. Teraz to ścieraj idioto. Rzucała we mnie kalumniami jak piłką w oponentów grając w zbijaka na wuefie.
- No już nie tragizuj, daj pomogę Ci. Zabrawszy jej opakowanie chusteczek wyciągnąłem świeżą zatrzymując się z nią na uboczu tylko we dwoje.
- A może na nas zaczekacie? Krzyknąłem w stronę swoich przyjaciół oddalających się i pochłoniętych wspólną korespondencją.
- Nie pójdziemy przecież daleko, dołączycie do nas. Odkrzyknął Mateusz odwracając się tylko na chwilę.
Byliśmy już tak wielokrotnie razy sami, a tego dnia odczułem narastającą perturbację wytrąciwszy swoją stabilizację uczuciową przez wczorajszy sen.
- Mogę Ci to zlizać? Powiedziałem charyzmatycznie rozładowując zalążek stresu.
- Zgłupiałeś? Wybuchła śmiechem niczym wulkan Etna.
- Dla kogo Ty się tak malujesz? Przecież zawsze powtarzałem Ci, że z naturalnością Ci bardziej do twarzy Paulino. Powiedziałem spokojnym głosem.
- A może dla Ciebie? Patrząc się filuternymi oczętami powiedziała zmieszanym głosem, który nie wiedziałem jak mam zinterpretować.
Będąc w anarchii myślowej zanegowanie jej diametralnej zmiany wywąchując jakąkolwiek dewizę, bądź podstęp było naprawdę ciężkie.
- Naprawdę? Zapytałem mając w z tyłu głowy ambiwalentność jej słów.
- Nie na niby. Kontynuowała zakopując się w libretto jeszcze głębiej.
Nie byłem w stanie wydedukować czy jest to forma sarkazmu.  
- Dla mnie wystarczy po prostu jak jesteś, nieważne czy z kilem szpachli jak na pacy budowlańca czy nie, pamiętaj o tym. Lubię gdy jesteś nieobliczalna jak pierwiastek z pięciu, gdy jesteś tak samo mocno pokręcona jak ja po godzinie dwudziestej drugiej. Łaknąłem reakcji nie odrywając od niej wzroku.
- Tak tylko mówisz, żeby nie zrobić mi przykrości, myślisz, że ja Cię nie znam? Wstała ślimaczym krokiem z trotuaru, na którym chwilowo przycupnęliśmy dając mi buziaka w policzek.
- Chodź zanim pomyślą, że naprawdę złapali nas Ci Twoi kosmici buraku. Jak mogłam się nabrać na taką dziecinadę. Zaśmiała się popychając mnie ręką w plecy.
Jak w gwarze młodzieżowej niczego nie rozkminiałem zarazem czując stan błogości tuptając z rozpuszczającymi się lodami w stronę przyjaciół, którzy siedzieli na ławce.
- Jeszcze ich nie zjedliście? Zapytał Mateusz z konsternacją w głosie.
- Skoro trzymamy je w rękach i Ty to widzisz to raczej chyba nie. Odparła Paulina śmiejąc się spoglądnąwszy na mnie.
Szlajaliśmy się rozmawiając ze sobą jeszcze kilka dobrych godzin po peryferiach Siedlca zanim neutralnie jak na każdym konsylium zaczęliśmy się żegnać.  

Wróciwszy do swej prowincji ktoś uprzedził mój ruch chwytając za klamkę, widniał to przed progiem grozy majestat stroskanej kuchty.
- Gdzieś Ty był? Zapytała mamcia z umartwieniem.
- Pojechaliście na zakupy i zapomniałem powiedzieć, że jadę do znajomych. Odpowiedziałem zdejmując oparty o ścianę parę butów.
- Żeby mi to było ostatni raz. Powiedziała krocząc w stronę kuchni.
- Przecież istnieje coś takiego jak telefon, mogłaś zadzwonić. Odparłem niepotrzebnie megalomańsko.
- No na pewno, żebym jeszcze umiała go obsługiwać. Siadając na krześle powiedziała.
- A, gdzie jest reszta? Zapytałem mamcie czytającą po chwili jakąś gazetę.
- Pojechali do galerii dokupić grilowizny, o której zapomnieliśmy na jutrzejszy dzień. Powiedziała przekręcając szeleszczącą gazetę na następną stronę.
- Dobraaa to ja lecę do siebie. Odkrzyknąłem otwierając wrota edenu kończąc tym samym krótką konwersację z mamcią.

Położyłem się mając przed oczami dzisiejszy precedens i chmarę myśli o przyjaciółce jak komarów na podwórku wieczorem, z którą kilka lat temu zawarłem traktat. Byłem zmęczony, klejące oczy nie pozwoliły spenetrować mi internetowych aktualności. Poszedłem spać.

SimpleLife

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 2284 słów i 13062 znaków.

Dodaj komentarz