Nie umiem tego nazwać

"Choć nie ma go, żyję wciąż wśród nas...
Choć umarł już, jego serce drga..
I zgodnym oklaskiem wystukuje bardzo prosty rytm..
Że miłość i przyjaźń drogą naszą dziś..."

Pamiętam to wszystko jak przez mgłę. Jego morskie oczy wpatrzone we mnie z taką magią. Wielkie dłonie, które usiłowały ocieplić moje ręce. Uśmiech, który nigdy nie znikał z jego idealnej twarzy. Skórzana Kurtka, którą nosił każdej jesieni. Ulubione miejsce, do którego zabierał mnie w każde święta.Piosenki, które grał na starej gitarze. Listy, które wkładał do skrzynki. Wreszcie serce, które podarował mi w całości..
Obiecałam sobie, że pisząc to, nie będę płakać. Obiecałam mu, że nie uronię ani jednej łzy z jego powodu. Przysięgałam, że zapomnę o nim i znajdę kogoś lepszego..Prosił o zbyt wiele...W tym momencie pomyślałam, że był cholernym egoistą.
Miał na imię David. Wysoki szatyn, ze wzrokiem wpatrzonym w nieznany świat, do którego zabierał mnie każdego dnia. Luźne jeansy i kolorowy T- shirt był jego zestawem codziennym. I motor...Nie pamiętam nazwy, jakoś wtedy nie było to dla mnie ważne. Woził mnie nim każdego dnia do szkoły. Dostał go na gwiazdkę i był z niego taki dumny...Czasami potrafiłam być o niego zazdrosna, no bo ile razy można go pucować?
Byłam szczęśliwa. Po raz pierwszy tak cholernie i zajebiście szczęśliwa. Umiałam się cieszyć każdym dniem, nawet kiedy padał deszcz, a mama krzyczała o byle co. Ale wiedziałam, że mam do kogo pójść. To cudowne mieć poczucie, że nie jesteś sam w tym świecie. Że masz kogoś, kto Cię zrozumie i nie oceni. To takie wspaniałe i nie do opisania.  
Rumieńce na twarzy pojawiały się za każdym razem, kiedy popatrzył w moją stronę. Ręcę pociły się za każdym razem, kiedy dotykał mojej szyi. Każdy pocałunek był jak heroina. To wszystko był tak cholernie piękne. Czułam się jak w niebie. Jakbym była w raju. Czasami nie wierzyłam, że można mieć aż takie szczęście. Dziękowałam Bogu za każdy dzień, każdą noc. Myślałam, że to wszystko potrwa wiecznie...

...Nie rozumiałam..  

Usiłowałam uspokoić swoje myśli. Spuściłam głowę i czekałam...Na co ja właściwie czekałam?!..Na coś w stylu" Mamy Cię", ja tylko żartowałem! Ale tak się nie stało. Siedział na ławce, z tępo wpatrzonym wzrokiem. Był inny. Smutny, bezsilny i przy tym wściekły. Po uśmiechu nie było ani śladu. Z każdym słowem jego usta wyrażały się w coraz to większym grymasie, a z oczy płynęły gorzkie łzy. Wtedy tego wszystkiego nie rozumiałam. Usiłowałam wmówić sobie, że to wszystko jego wina. Że to przez niego odebrano mi szczęście. Krzyczałam, biłam go, prosiłam, aby powiedział, że wszystko będzie ok. Ale on tylko siedział. Nie okazywał żadnych emocji. I wtedy zdałam sobie sprawę, że życie jest tak cholernie niesprawiedliwe...

...Nie umiałam...  

A potem, nawet nie wiem, jak, znalazłam się na cmentarzu. Wpatrywałam się w marmurowy pomnik, na którym widniał napis" Świętej Pamięci David Ovens". Miałam ochotę uciec. Skończyć z tym wszystkim i po prostu zniknąć. te myśli krążyły w mojej głowie przez kilka miesięcy. Bo wiesz, niełatwo jest pogodzić się ze śmiercią osoby, którą tak bardzo się kocha. Niełatwo zapomnieć o tym, że istniał. Uwierzcie, próbowałam i wyszło z tego gówno za przeproszeniem.  
Chyba o to chodzi. Żyć dalej, ale nie zapomnieć. Być szczęśliwym, ale ciągle mieć go w pamięci....  


Przypisy:
*Świętej pamięci Davis Ovens miał białaczkę. Zmarł dnia 28 października 2010 roku w Gdańsku. Miał 19 lat.
* Harriet Debson była jego dziewczyną. Po śmierci chłopaka założyła fundacje, pomagającą chorym na białaczkę.

Lilly

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 712 słów i 3831 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik mery

    Pieknie napisane

    24 mar 2011