Klątwa miłości cz.8

Chantelle chociaż się starała,  to od paru dni nie potrafiła zapomnieć o Jasonie. Już od dawna żaden mężczyzna nie zrobił na niej takiego wrażenia. Od śmierci Kevina nie zwracała uwagi na nikogo. Uważała, że ona nie powinna już być szczęśliwa i być sama. Przyjaciółki, a szczególnie Tracy powtarzała jej, że chyba do końca zgłupiała skoro wierzy w zabobony i jakieś złe fatum. Rudowłosa uważała, że to jest po prostu zbieg okoliczności. Ona jednak miała inne zdanie. Jak miała wytłumaczyć fakt, że wszyscy faceci z którymi była tragicznie kończyli swe życie. To nic innego jak klątwa i nic nie mogło ją przekonać, że jest inaczej.
Dobrze, że od paru dni miała głowę zajętą innymi sprawami, więc nie musiała bez przerwy myśleć o bracie koleżanki. Jednak nawet natłok zajęć nie wyparł z jej pamięci całkowicie jego obrazu. Wierzyła, że jest to tylko zwykłe zauroczenie, nic więcej, które szybko minie.  
Była szczęśliwa, że parę dni po zwolnieniu się ze szpitala, w którym pracowała wiele lat, dostała pracę w Centrum Rehabilitacji Terapia.  Niby nie powinna się cieszyć, bo przyjęli ją tylko na okres próbny, ale postanowiła się starać z całych sił. Chantelle była wyspecjalizowana w kinezyterapii czyli leczenia ruchem. Drugą specjalizację, którą zrobiła to był masaż.  Do tej pory miała kilku pacjentów i żaden jeszcze się nie skarżył. Zresztą ta praca wymagała odpowiedniego podejścia i życzliwości, a ona z natury była bardzo sympatyczną osobą.  
Dzisiaj zaczynała swoje zajęcia po południu, więc mogła porządnie się wyspać i nie zrywać się bladym świtem, jak miała w zwyczaju. Kiedy tylko znalazła się w swoim gabinecie od razu przebrała się w biały kitel , przypięła identyfikator po czym zerknęła w terminarz. Wpatrując się w listę  przeżyła szok.  Nie, to nie jest możliwe, od razu pomyślała. To na pewno jakaś zbieżność nazwisk, stwierdziła w duchu.
Jej pacjentką miała być Elisabeth Reed. Przez chwilę pomyślała, że to może być jakaś rodzina Heather i Jasona. Przygotowała stół do masażu, bo jak wynikało z karty kobieta miała kłopoty z kręgosłupem i należało go zregenerować za pomocą masażu leczniczego.  
Otworzyła drzwi na korytarz i zaprosiła pacjentkę. Gdy kobieta przechodziła obok niej witając się, Chantelle już miała pewność, że to nie była zbieżność nazwisk. Kobieta była żywą kopią jej koleżanki Heather: takie same rysy twarzy, włosy o takim samym kolorze. Zastanawiała się jakim sposobem ta kobieta trafiła właśnie do niej. Czyżby przeznaczenie? Odgoniła od siebie te myśli. To po prostu zbieg okoliczności, pomyślała po chwili.  
Dziewczyna wskazała pacjentce drzwi, za którymi mogła się przebrać i postanowiła poczekać na nią. W tym czasie przygotowała sobie olejek do masażu.  
– Proszę się położyć. – Chantelle wskazała jej stół i uśmiechnęła się serdecznie. Widać wahanie na twarzy kobiety dodała: – Proszę się nie bać, ja nie gryzę.
Elisabeth roześmiała się serdecznie i wykonała polecenie dziewczyny. Nie chciała jej sprawiać przykrości, ale wydawała się być taka młoda i miała pewne opory, czy oby na pewno będzie wiedziała co robić. Nie miała jeszcze zbytniego doświadczenia, a koleżanki jej mówiły, że najlepiej udać się do sprawdzonego masażysty. Kogoś kto na pewno będzie wiedział co robić. Z drugiej jednak strony na pewno nie zatrudniali by jej, gdyby nie znała się na swojej pracy.  
Chantelle natarła olejkiem ręce i zaczęła masaż. Od razu wyczuła, że kobieta jest spięta.  
– Proszę się odprężyć i zamknąć oczy – rzekła do Elisabeth. – Proszę się nie bać, nie zrobię pani krzywdy. Znam się na tym co robię.
Elisabeth zaskoczyły słowa dziewczyny. Czyżby czytała mi w myślach, pomyślała.  
– Skąd pani wie, że akurat tego się obawiałam...
– Nie pani pierwsza i ostatnia.  Wszyscy myślą, że skoro jestem młoda to niedoświadczona. Pracuję tu od niedawna. Ale  proszę mi mówić po imieniu.  
Kobieta na chwilę podniosła głowę i przeczytała imię  swojej rehabilitantki.  
– Chantelle, piękne i bardzo niespotykane imię – rzekła Elisabeth i opuściła głowę. Dziewczyna w tym czasie masowała jej plecy. Kobieta poczuła się zrelaksowana.  
– Dziękuję. Moja matka jak była ze mną w ciąży, zaczytywała się w romansach i jedna z bohaterek w książkach miała tak na imię. Tak jej się spodobało, że postanowiła tak mnie nazwać. Opowiadała mi o tym w dzieciństwie.  
Elizabeth lekko się uśmiechnęła gdy czuła na swoich plecach dotyk palców Chantelle. Musiała przyznać, że dziewczyna zna się na rzeczy. Już dawno nie czuła się tak błogo. Musiała przyznać sama przed sobą, że na początku źle ją oceniła. Uważała, że skoro jest jeszcze młoda, to jeszcze nie ma żadnego doświadczenia. Myliła się. Chantelle doprowadziła do tego, że kobieta nie wiedząc kiedy  zdrzemnęła się. Blondynka tylko uśmiechnęła się lekko i nie przerywała swojej pracy.  
Gdy skończyła obudziła swoją pacjentkę.  
– Już? – Elizabeth otworzyła oczy.
– Tak, może się pani ubrać.  
Kobieta usiadła i zdziwiła się, że nie czuła takiego bólu pleców.  
– Dziewczyno, jesteś niesamowita. Czuję się o niebo lepiej. Co prawda nadal bolą mnie plecy, ale nie tak jak wcześniej.
– Cieszę się. – Uśmiechnęła się Chantelle.  
Elizabeth wiedząc jej promienny uśmiech od razu poczuła sympatię do tej dziewczyny. Nie umiała tego wytłumaczyć, ale miała ona w sobie to coś, że nie sposób było jej nie polubić. A ona zazwyczaj była ostrożna w nawiązywaniu przyjaźni.  
– Jesteś cudotwórczynią. Masz ręce, które leczą.
– Niech pani nie przesadza. Po kilku takich masażach będzie tylko lepiej, zobaczy pani. Tylko nie wolno tego zaniedbywać.  
– Oczywiście. To syn wiercił mi dziurę w brzuchu, że powinnam zgłosić się na rehabilitację. Jeżeli bym sama się nie zgłosiła, to jestem pewna, że zaciągnąłby mnie siłą. Jest tak samo uparty jak jego ojciec... – Kobieta na jedną chwilę posmutniała i Chantelle to zauważyła, ale później Elizabeth uśmiechnęła się do dziewczyny. – To kiedy następna wizyta?
– Już się pani mnie nie boi?
– Nie... Nie wyobrażam sobie, żeby kto inny pomógł mi pozbyć się tego bólu. Jeżeli po jednym masażu czuję się o niebo lepiej, to już nie pozwoliłabym nikomu innemu się dotknąć.  
Chantelle zerknęła w swój terminarz, po czym spytała:
– Za trzy dni pani pasuje?
– Jak najbardziej... najlepiej po południu.  
Dziewczyna zapisała datę i godzinę informując Elizabeth o terminie.  
Kobieta poszła się przebrać, a kiedy z niej wyszła pożegnała się serdecznie z Chantelle i wyszła z gabinetu. Blondynka przez chwilę siedziała zamyślona. Nigdy jeszcze nie spotkała tak ciepłej i fantastycznej kobiety. Heather była do niej bardzo podobna. Też była taka radosna. Mimo, że Elizabeth nie mówiła nic o swojej rodzinie, to Chantelle była niemal pewna, że to matka jej koleżanki. Podobieństwo było zadziwiające.  
Przez chwilę dziewczyna jeszcze rozmyślała o tym wszystkim, ale później wróciła do swojej pracy. Miała na dzisiaj jeszcze wielu pacjentów. Wyszła na korytarz i poprosiła następnego.  
– Dzień dobry! Zapraszam...


Jason tego dnia wynajdował sobie najrozmaitsze zajęcia. Dzisiaj miał wolne w szkółce, więc postanowił popracować i doglądać wszystkiego w stadninie.  Chciał się zająć czymkolwiek, oby tylko zapomnieć o Chantelle. Całkowicie zawładnęła jego myślami. Nie potrafił usunąć jej ze swojej głowy. Nie potrafił tego racjonalnie wytłumaczyć. Po raz pierwszy, odkąd był z Sidney, był zauroczony jakąś inną dziewczyną.  
Wcześniej nie brakowało mu  okazji, żeby  poznawać wiele pięknych kobiet. Miał kilka uczennic, które na pewno miały ochotę na coś więcej niż tylko nauka jazdy, ale on był niewzruszony. Był wierny Sidney i nigdy nie spojrzał nawet na inną kobietę. Aż do tej pory. Chantelle była pierwszą, która zatarła w nim obraz swojej dziewczyny. Teraz przed oczami widział jej piękną twarz. Chociaż się starał, to nie potrafił o niej całkowicie zapomnieć. Dlatego postanowił zająć się pracą w stadninie, chociaż miał od tego pracowników i nie musiałby wykonywać całej tej fizycznej pracy, ale zmęczenie zawsze dobrze mu robiło. Mimo, że był synem właścicielki nie traktował ludzi, którzy tam pracowali jak zwykłych robotników. Dla każdego miał dobre słowo i zrozumienie. Dlatego też wszyscy go szanowali.  
Gdy uprzątnął boksy wyszedł na zewnątrz, żeby troszkę odpocząć. Obok wejścia stała beczka z wodą, więc opłukał twarz i ręce. Od razu lepiej, pomyślał. Woda nie zmyła z niego zapachu stajni i koni. Do tego był potrzebny porządny prysznic.  
Zauważył jednego ze swoich pracowników wyprowadzającego piękną, gniadą klacz. To była ulubienica jego matki. Nagle Jason nabrał ochoty na przejażdżkę.  
– Przynieś siodło – powiedział do chłopaka.
– Będzie szef jeździł?
– Tak. Mam ochotę na małą przejażdżkę.  
Klacz spojrzała na niego i parsknęła. Jace pogłaskał ją po gęstej grzywie.  
– I jak tam Ateno? Masz ochotę na małą wycieczkę? – Klacz jakby rozumiejąc co mężczyzna do niej mówi kolejny raz parsknęła.
Jason uśmiechnął się. Imię greckiej bogini mądrości idealnie pasowało do tej klaczy. Gdy osiodłał klacz wskoczył na nią i ruszył w stronę rozległych łąk, gdzie często w dzieciństwie razem z ojcem wybierał się na konne przejażdżki. To tak narodziła się jego bezwarunkowa miłość do koni.  
Na początku klacz spokojnie szła, póki Jason jej nie pognał i jej chód przeszedł w kłus. Wydał następną komendę i Atena przeszła do galopu. Mężczyzna czuł się wspaniale. Już minęło trochę czasu odkąd wybrał się na taką samotną konną przejażdżkę. Nie było nic lepszego dla relaksu.  
Sindey nie lubiła koni. Chłopak chciał ją do tego przekonać, ale odkąd Atena, która była przecież spokojną klaczą, mało co nie zwaliła Sid z siodła, dał sobie z tym spokój. Dziewczyna powiedziała, że za żadne skarby świata już  nie wsiądzie na  konia i będzie się trzymać od nich z daleka. Od tamtej pory także Atena jakoś się zmieniła. Nie pozwoliła nikomu do siebie podchodzić, oprócz niego, jego matki i Petera – jednego z pracowników. Stała się nieufna.
Jace o niczym nie myślał, kiedy jechał na koniu. Po prostu chciał się odprężyć i odgonić od siebie wszystkie problemy, choć na moment. Jednak mimowolnie, chociaż bardzo się starał odgonić wszystkie myśli, w jego głowie pojawiła się postać koleżanki jego siostry. Wydawała mu się niezwykle fascynującą kobietą, którą chciałby poznać bliżej. Na razie nie dopuszczał do siebie myśli, że ona po prostu, najzwyczajniej w świcie mu się podobała. I to bardzo. Była całkiem inna od jego dziewczyny Sidney. Teraz znowu się zaczął zastanawiać nad swoim związkiem. Nie mógł zaprzeczyć, że ostatnio działo się w nim źle. Odkąd Sid stała się sławna, zaczęła go traktować przedmiotowo, jakby nie był jej partnerem, tylko jakimś służącym. A gdy chciał z nią o tym porozmawiać to wpadała w złość mówiąc, że szuka problemów tam gdzie ich nie ma.  
Zawrócił klacz i klepnął ją po grzbiecie.  
– To co, śliczna? Wracamy?
Atena tylko parsknęła i ruszyła w powrotną drogę do stadniny. Daleko nie oddalili się, więc na miejscu byli z powrotem po kwadransie. Jace gdy zsiadał z konia, zauważył samochód matki. Zawołał Petera, żeby zaprowadził Atenę do boksu, a sam udał się w kierunku domu.  
Gdy wchodził do środka usłyszał zdenerwowany głos matki. Co się mogło stać, pomyślał. Elisabeth zawsze była osobą opanowaną i spokojną, więc takie zachowanie  było do niej całkiem niepodobne. Wszedł do kuchni, gdzie niczym tygrys w klatce krążyła jego rodzicielka. Przy stole siedziała jego siostra i także patrzyła na matkę.  
– Coś się stało? – zapytał, bo chciał jak najszybciej poznać powód jej rozdrażnienia.
– Zostawiłam torebkę na rehabilitacji, chyba... Wracam od razu stamtąd. Ach, jak ktoś nie ma w głowie to ma w nogach – westchnęła Elisabeth. – Nigdy mi się to nie zdarzyło. Chyba będę musiała się tam przejechać.  
– Niekoniecznie. Odpocznij sobie, a ja się wybiorę tylko... zmyję z siebie ten koński zapach. – Jace uśmiechnął się lekko.  
– Synku, nie musisz...  
– Pojedziemy razem – postanowiła Heather. – Może jeszcze znowu się przejdę po sklepach.  
Jason tylko przewrócił oczami, jakby chciał powiedzieć : „Znowu”. Jednak nic nie powiedział na słowa siostry, bo wiedział, że kobiecie w ciąży się nie odmawia. Będę musiał znowu znosić katorgę biegając po sklepach, pomyślał.  
Heather doskonale widziała jego wzrok. Uśmiechnęła się pod nosem.
– Muszę cię trochę powykorzystywać, braciszku.
– Lepiej zaraz pójdę wziąć prysznic, bo znając ciebie będziemy tam łazić, aż do zamknięcia sklepów. – Spojrzał na matkę z troskę. – A ty jak się czujesz, mamo? Jak rehabilitacja?
Elisabeth już zdążyła się uspokoić. Na jej twarzy zawitał lekki uśmiech.
– Cudownie. Dostałam taką młodą rehabilitantkę. Od niedawna tam pracuje.  Miałam pewne opory, ale zupełnie niepotrzebnie. Zna się na swojej robocie. Ma cudowne ręce i jest bardzo sympatyczną, miłą osobą. Z pewnością będę ją polecać moim znajomym, jeśli będą mieć jakieś problemy zdrowotne. Kręgosłup już mnie mniej boli, a to najważniejsze.  
– Cieszę się bardzo – odparł Jace i udał się schodami na górę, żeby wziąć prysznic.  
– Pośpiesz się – krzyknęła za nim Heather. – Nie chcę, żeby mi wszystkie sklepy pozamykano.  
– Spokojna twoja rozczochrana – odkrzyknął Jace.  


Chantelle właśnie kończyła swoją pracę. Była zadowolona. Teraz mogła robić to co kochała. Jak do tej pory nie znalazł się żaden pacjent, który byłby niezadowolony z jej masaży. Oby tak dalej, pomyślała dziewczyna.  
Zależało jej na tej pracy i bardzo chciała, żeby kierownictwo przedłużyło jej umowę. Na razie pracowała na okres próbny. Nie zamierzała wracać do szpitala, a na pewno nie do tego, gdzie pracował Philip Cooper. Nie chciała go już więcej widzieć.  
Uprzątnęła swoje stanowisko pracy i zajrzała jeszcze do szatni, gdzie pacjenci przebierali się aby przygotowywać się na masaż czy inne zabiegi. Jej wzrok przykuła czarna torba. Jakaś kobieta musiała ją tu zostawić, pomyślała Chantelle. Nie wiedziała jednak kto. Miała tego dnia wiele pacjentek. Postanowiła przechować ją w swoim gabinecie do następnego dnia. Ale co jeśli właścicielka będzie się denerwować, że gdzieś ją zostawiła. Tam na pewno są dokumenty.
Dziewczyna nie miała w zwyczaju grzebać w czyichś rzeczach, ale nie miała wyjścia. Postanowiła odwieść torbę właścicielce. Podniosła ją i ze środka wypadł czerwony portfel. Cieszyła się, że nie  musiała zaglądać do środka. Czułaby się wtedy jak złodziejka. W portfelu odnalazła dokumenty.
Zamarła. To była Elisabeth Reed.  
Czyżby to było jakieś przeznaczenie, pomyślała. Najpierw ta kobieta trafiła do niej, a teraz jeszcze zostawiała swoją torbę, żeby dziewczyna musiała ją odwieźć.  
Nie chciała się nad tym dłużej zastanawiać tylko opuściła gabinet. Zamknęła go i zaniosła klucz na portiernię. Od razu postanowiła zawieźć zgubę. Kobieta mieszkała gdzieś za miastem. Jak to dobrze, że ktoś wymyślił GPS, stwierdziła w duchu Chantelle wsiadając do swojego zielonego garbuska, którego kilka dni temu odebrała z warsztatu. Wpisała lokalizację do urządzenia i zapaliła samochód.  
Droga zajęła jej około pół godziny, czyli nie było to tak daleko od miasta. Jednak gdyby nie GPS błądziła by zapewne do wieczora. Podjeżdżając pod dom zauważyła nieopodal budynki i dużo zieleni. Z opowieści Heather, jeszcze z czasów studiów, pamiętała, że jej rodzina miała stadninę. Wysiadając z auta usłyszała rżenie koni. Rozejrzała się wokół. Podobała jej się okolica. Na pewno można tu było odpocząć. Trzymając w ręku torbę weszła na schody i podeszła do drzwi. Nacisnęła na dzwonek. Po chwili w drzwiach ukazała się Heather. To już teraz nie miała wątpliwości, że jej pacjentka była matką jej koleżanki.  
Brunetka zdziwiła się.
– Chantelle? Skąd wiedziałaś, gdzie mieszkam?
– Nie wiedziałam – odparła blondynka. Wskazała na torbę trzymaną w ręku. – Twoja mama zostawiała torbę u mnie w gabinecie. Aż do teraz nie wiedziałam, że to twoja matka, chociaż podejrzewałam. Jesteście bardzo do siebie podobne.
– Jakby skórę ściągnął. Wszyscy tak mówią. –  Roześmiała się Heather. – Wejdź, wypijesz z nami kawę.  
Chantelle weszła do środka. Musiała przyznać, że dom wydawał jej się naprawdę przytulny. Nie było niepotrzebnych sprzętów, wszystko do siebie pasowało.  Heather zaprosiła ją do kuchni, gdzie przebywała akurat Elisabeth. Była tak samo zdziwiona jak jej córka niespodziewaną wizytą. Jednak uśmiechnęła się widząc w jej rękach swoją torbę. Podeszła z uśmiechem i serdecznie uściskała dziewczynę.  
– Chyba cię ozłocę, dziecko. Nie musiałaś.
– Pomyślałam, że będzie się pani denerwować – odparła blondynka, gdy kobieta wypuściła ją ze swoich objęć.  
– Masz rację, Chantelle. Mama odchodziła od zmysłów.  
Elisabeth popatrzyła na córkę zdumiona.
– Już się zapoznałyście?
– Już dawno. To moja koleżanka z akademika z czasów studenckich, zanim wyjechałam do Francji. – Roześmiała się Heather.  
– Świat jest jednak mały – stwierdziła Elisabeth.  – Musisz się z nami napić kawy.  
– Z przyjemnością – odparła dziewczyna.  
– Może przejdziemy do salonu? – zaproponowała pani domu. – Będzie nam wygodniej.  
– Proszę nie robić sobie kłopotów. – Blondynka usiadła przy kuchennym stole. – Tutaj będzie dobrze. Lubię przesiadywać w kuchni. To dusza domu.  
Elisabeth uśmiechnęła się do dziewczyny i nastawiała ekspres. Wtedy do uszu Chantelle dotarły odgłosy czyichś kroków. Gdy chwilę potem usłyszała męski głos, jej serce mocniej zabiło.  
– Jestem gotów, jedziemy? – zapytał Jason  stojąc na korytarzu. Nawet nie wszedł do środka.
– To nie będzie konieczne – odparła Heather. – Rehabilitantka mamy przywiozła torbę.  
Jace wszedł do kuchni i dopiero teraz zauważył Chantelle, kobietę, która coraz częściej wkradała się do jego myśli.  Przywitał się z nią obdarzając ją uśmiechem i patrząc na nią takim wzrokiem, jakim nigdy żaden facet ją nie obdarzał. A może to tylko takie moje wyobrażenie, pomyślała.  
– Co za przypadek!
– Prawda? – odezwała się Heather, odbierając od matki kawę. Widząc jej pytający wzrok dodała. – Ostatnio jak byliśmy na zakupach spotkaliśmy Chantelle.  
– I już wszystko jasne – odparła Elisabeth podając blondynce kawę. Potem wzięła dla siebie.  
– Przez was i ja nabrałem ochoty na kawkę – odwrócił się i podszedł do ekspresu. Nalał sobie czarnej używki do filiżanki. – Zbyt aromatycznie pachnie. Chyba nie będzie wam przeszkadzać moje towarzystwo.  
– Oczywiście, że nie synku. Siadaj obok nas – odrzekła Elisabeth.  
Chantelle chcąc uspokoić emocje skupiła wzrok na filiżance. Nie wiedziała, jak wytrzyma siedząc przy jednym stole z mężczyzną, który obudził w niej coś co myślała, że umarło wraz ze śmiercią Kevina.  
Boże, pomóż mi, modliła się w myślach. Pomóż mi to przetrzymać. Daj mi siłę, proszę cię.  
_________________

Sorki za taką kilkumiesieczną przerwę, ale zupełnie zapomniałam o tej stronce. Ostatnio cały wolny czas poświęcam na mojego bloga z recenzjami książek i tak to wyszło.

Willa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3551 słów i 20177 znaków.

6 komentarzy

 
  • Użytkownik gske

    Znów o nas zapomnialas??????????????

    9 paź 2016

  • Użytkownik Słodka :)

    swietne :) czekam na kolejna czesc ;) mam nadzieje ze bedzie niedługo :)

    11 lip 2016

  • Użytkownik NataliaO

    Wspaniała historia :) Kolejna wciągająca część

    9 lip 2016

  • Użytkownik Wiktor

    Witaj Wyszła wspaniała cześć. Czekałem na kontynuację tego opowiadania. Pozdrawiam Wiktor

    8 lip 2016

  • Użytkownik Dream

    Cudna część :D

    8 lip 2016

  • Użytkownik Misiaa14

    Boskie :)

    8 lip 2016