Klątwa miłości cz.1

Gdy opuściła mury szpitala w oczy zaświeciły jej ostre promyki słonecznego światła. Jesień zbliżała się powolnymi krokami, ale były jeszcze ciepłe i słoneczne dni tak jak ten dzisiejszy. Należało się nimi cieszyć, bo później nie będzie ku temu okazji. Będzie coraz ziemniej i nikt nie będzie miał ochoty urządzać spacerów w takiej pogodzie.  
Z tego właśnie powodu Chantelle Green wybrała się do pracy tramwajem. Trochę także z konieczności, bo oddała swoje auto do warsztatu. Po skończonym dyżurze dziewczyna chciała jeszcze wstąpić w jedno miejsce, bardzo dla niej ważne.
Od półtora roku pracowała w Szpitalu Miejskim jako pielęgniarka, a dwa miesiące temu ukończyła dodatkowe studia z fuzjoterapii. Chciała pracować na oddziale rehabilitacji. Na razie jednak nie było wolnych etatów. Chantelle nie zamierzała czekać aż zwolni się miejsce. Wysłałą już swoje CV do kilku innych szpitali i osrodków rehabilitacyjnych. Jeżeli będzie musiała odejść z dotychczasowego miejsca pracy, to trudno. Zamierzała pracować jako rehabilitantka jeśli tylko otrzyma interesującą ofertę pracy.  
Wychodząc z parku skierowała się od razu w stronę cmentarza. Przy bramie kupiła znicz od stojącej tam handlarki. Dojście do pomnika zajęło jej kilka minut. Zapaliła znicz i spoczęła na ławce. Gdy przeczytała napis jej niebieskie oczy napełniły się łzami.  

Kevin McBride. Żył lat 26. Panie świeć nad Jeg duszą.  

Jak przez mgłę widziała złote litery na płycie nagrobnej. Dokładnie dzisiaj, w dzień jej urodzin minęło pół roku od jego śmierci. Zginął w wypadku samochodowym – zawiodły hamulce. Chantelle zawsze się zastanawiała jak mogło do tego dojść skoro jego auto miesiąc wcześniej miało przegląd i wszystko było z nim w porządku. Samochody psują się w najmniej spodziewanym momencie. Ona wiedziała o tym doskonale, kiedy musiała po raz kolejny oddać swojego garbusa do warsztatu. Uwielbiała swój mały samochód, który dostała w prezencie od rodziców z okazji ukończenia szłoły średniej. Jej przyjaciółka Tracy zawsze się z niej podśmiewywała, kiedy Chantelle z czułością wyrażała się o swoim samochodzie. Blondynka jednak nigdy nie przejmowała się jej docinkami i żartami.  
Patrząc na palący się znicz jej myśli pobiegły ku osobe, która była jej kiedyś bardzo bliska. Kevin McBride był jej przyjacielem i pokrewną duszą, ale także chłopakiem. Kochał ją, jednak dziewczyna nie odwzajemniła się mu tym samym. Uważała, że miłość przyjdzie z czasem. Była o tym głęboko przekonana. Jednych to piękne uczucie uderza szybko, z prędkością błyskawicy, a u innych pojawia się powoli. Chantelle uważała, że należy do tych drugich osób. Kevin był cierpliwy. Zawsze jej powtarzał, że będzie na nią czekał tak długo, jak będzie trzeba.  
– Wybacz mi – powiedziała przez łzy. – Wybacz, że nie zdążyłam cię pokochać.
Głęboko wierzyła, że to się w końcu stanie. Kevin był najbardziej zabawnym meżczyzną jakiego spotkała. Nigdy się z nim nie nudziła. Nie brakowało mu także wrażliwości na ludzką krzywdę. Chantelle tę cechę ceniła w drugim człowieku. Również nigdy nie zapomniał o jej urodzinach, a to żadkie u mężczyzn. Potrafią zapamiętać nazwiska wszystkich zawodników swoich ulubionych drużyn czy kluby, ktorym kibizują, a data urodzin czy rocznica zawsze wylatuje im z głowy. Kevin taki nie był. Juz rano składał jej życzenia urodzinowe: osobiście albo przez telefon. Zawsze był pierwszy i ubiegał innych: przyjaciółki Chantelle czy jej rodzinę.  
Wspominając chwile spędzone z Kevinem Chantelle nagle zdała sobie z czegoś sprawę: jeszcze nikt nie zadzwonił i nie złożył jej życzeń urodzinowych.  Spojrzała na zegarek: była już czwarta po południu. Nigdy wcześniej się nie zdarzyło, żeby do tej pory nikt nie zadzwonił z życzeniami. Czyżby wszyscy zapomnieli o jej urodzinach. Tracy jest tak zakręcona, że mogła zapomnieć. Ashley od roku była w szczęśliwym związku z Dave'em, więc jej myśli były zajęte czym innym. Ale jej rodzice?! Przecież była ich jedynym dzieckiem. Jak to mogło się stać, że i oni zapomneli o tak ważnym dniu?
Nagle zrobiło jej się smutno na duszy i poczuła się samotna jak nigdy w życiu. Zrozumiała, że bardzoe jej brakuje Kevina. On zawsze potrafił ją pocieszyć i dodać otuchy, kiedy było jej smutno i źle. Jej życie bez niego już nie będzie takie samo. Mimo, że od jego śmierci minęło już pół roku nadal czuła w sercu pustkę, którą trudno będzie wypełnić. Wątpliła, czy komukolwiek się to uda.  
– Ty nigdy byś nie zapomniał o moich urodzinach – rzekła cicho patrząc na pomnik.  – Dlaczego cię nie pokochałam? Dlaczego nie zdążyłam cię pokochać?
Od pogrzebu targały ją wyrzuty sumienia, że nie zdołała pokochać Kevina tak jak on ją kochał. On sprawił, że czuła się wyjątkowo. Traktował ją jak księżniczkę. Do ostatnich dni swojego życia będzie żałować, że nie zdołała go pokochać.  
Od odejścia Kevina nie związała się z żadnym mężczyzną, chociaż niejednokrotnie miała ku temu okazję. Chantelle była dość ładną, żeby nie powiedzieć piękną kobietą, więc nie mogła narzekać na brak zainteresowania płci przeciwnej. Jej długie blond włosy sięgające połowy pleców ukłądały się w delikante fale i lśinły  niczym łany zbóż w promieniach słońca, a niebieskie jak niebo oczy niejednego mężczyznę przyprawiłyby o zawrót głowy. Niejedna kobieta o takiej urodzie i świadoma swoich walorów była pusta i zimna w środku, a także wykorzystywałaby innych do własnych celów. Ale nie Chantelle . W środku była sympatyczną, skromną i wrażliwą  osobą. I te właśnie cachy sprawiały, że niejeden facet oszalałby na jej punkcie i byłby gotów skoczyć za nią w ogień. Niejednokrotnie otrzymywała zaproiszenia na kawę, czy kolację, ale odrzucała je. Po pierwsze nie miała ochoty ani nie była w stanie się z kimś umawiać na randki.
Od kilku tygiodni gdy rozmyślała o swoich poprzednich związkach doszła do wzniosku, że nad je życiem ciązy jakieś fatum i nigdy nie będzie szczęśliwa. Jej pierwszy chłopak Chris utonął kiedy byli na wakacjach nad jeziorem; drugi – Adam zginął w pożarze, a Bill umarł w szpitalu w wyniku komplikacji po usnięciu wyrostka robaczkowego.  A teraz jeszcze Kevin! Coraz częściej Chantelle nawiedzały ponure myśli, że jest przeklęta skoro wszyscy jej partnerzy giną.  
Nad jej głową ciąży klątwa. Najlepiej będzie jeśli będzie sama. Nie może pozwolić, żeby ktokolwiek się do niej zbliżył. W przeciwnym razie skończy tak jak jej poprzedni faceci: umrze.  

***

Chantelle już od godziny przebywała w swoim mieszkaniu odkąd wróciła z cmentarza. Nadal nikt się do niej nie odezwał. Dlaczego o mnie zapomnieli, ciągle nurtowało ja to pytanie i powodowało smutek w sercu. Jej nigdy się nie zdarzyło zapomnieć o czychś urodzinach. Było jej naprawdę przykro, że wszyscy zapomnieli o jej święcie. Postanowiła już więcej nie myśleć o tym, tylko umilić sonie czas przy telewizorze oglądająz komedie romantyczne na których zawsze śmiała się do łez. Naszykowała sobie pełną miskę chipsów i zabrała się do przeglądania swojej kolekcji filmów,. Zastanawiała się jaki wybrać. Wszystkie widziała juz po kilka razy, aloe jeszcze jej się nie znudziły. W końcu jej wybór padł na "Pretty woman". Stary, dobry film. Jeden z jej ulubionych. Widziała go juz kikanaście razy, ale nie miała go dość. Szkoda, że to tylko bajka, w życiu jest całkiem inaczej. Nie zdarzają się szczęśliwe zakończenia. A jeżeli to bardzo rzadko, pomyślała.  
Już miała wkładać płytę do odtwarzacza DVD, gdy usłyszała dzwonej do drzwi. Może ktoś w końcu sie obudził, że dzisiaj moje urodziny, przyszło jej na myśl. Odłożyła płytę i poszła otworzyć. To była Tracy –  jej zwariowana i nieprzwidywalna przyjaciółka.  
– Cześć laska – powiedziała i wparowała do mieszkania. Chantelle już się do tego przyzwyczaiła. W jej serce wlała się nadzieja, że może Tracy przypomniała sobie jaki jest dzisiaj dzień. Zamknęła drzwi i poszła za nią do salonu. Rudowłosa trzymała w ręku pudełko z filmem, który Chantelle miała zamiar oglądać. - Widziałaś ten film chyba sto razy – stwierdziła.
– To obejrzałabym sto pierwszy. Co innego miałabym dziś robić?  
– W taki dzień chciałaś kisić się przed telewizorem?!
Chantelle poczuła, że Tracy może przypomniała sobie o jej urodzinach.  
A jaki mamy dziś dzień? –  spytała.
–  Jak to jaki: sobota. Szkoda marnować czas na oglądanie filmów kiedy można wykorzystać go inaczej.  
– Jak? – Blondynka odwróciła się, żeby Tracy nie widziała smutku na jej twarzy. A więc nie pamiętała o jej urodzinach. Było jej naprawdę przykro.  
– Jak to jak? - Tracy spojrzała na Chantelle, gdy ta przywróciła na twarz lekki uśmiech i odwróciła się z powrotem do przyjaciółki.  –  Dzisiaj czas na zabawę. Ruszamy na balety.  – Widząc minę przyjaciółki dodała:  – Chyba nie zamierzałaś cały wieczór siedzieć w czterech ścianach zajadając chipsy i oglądając jakieś ckliwe romansidła?
– Prawdę mówiąc...  – Chantelle zerknęła na leżący na stoliku film – miałam to na myśli.  
Tracy wytrzeszczyła oczy zdumiona.  
Chantee, litości...
–  Prosiłam, żebyś mnie tak nazywała. Wiesz jak nie lubię. To brzmi jak imię dla psa – stwierdziła blondynka.  
Tracy jakiś czas temu wymyśliła zdrobnienia dla jej imienia. Chantelle nienawidziłą go. Wszyscy zawsze zwracali się do niej pełnym imieniem, bo po prostu nie było zdrobnienia do jej oryginalnego imienia. Ale Tracy jej znalazła, jednak nie przypadło ono do gustu blondynce. Wręcz przeciwnie: nienawidziła go.
– Ok, przepraszam. – Rudowłosa zrobiła minę zbitego psa, po czym lekko się uśmiechnęła. – A wracając do twoich dzisiejszych planów, to musisz je zmienić. Szkoda czasu na ślęczenie przed szklanym ekranem. To dobre dla emerytek i starych panien. Ewentualnie w zimowe wieczory można się pokusić o taką rozrywkę. Jesteśmy jeszcze piękne i młode i należy korzystać z życia. – Roześmiała się i spojrzała na zegarek. – Masz pół godziny.
– Na co?  
– O Matko! Przecież mówiłam, że wyruszamy na balety. Może uda nam się spotkać jakichś super facetów. Zabawimy się trochę. A co tam. – Wzruszyła ramionami. – Raz się żyje.  
Chantelle wcale nie miała ochoty nigdzie wychodzić, a tym bardziej do jakichś klubów, żeby dać się poderwać jakimś napalonym gościom. Na pewno nie dzisiaj. Nie w dzień, w którym minęło pół roku od śmierci Kevina. Miałaby się bawić?! Nie, to byłoby nie na miejscu. Wyjaśniła   to Tracy. Rudowłosa uważnie spojrzała na Chantelle po czym rzekła:
– Dziewczyno! Ile czasu zamierzasz żyć jak mniszka? Myślisz, że Kevin chciałby tego, żebyś siedziała zamknięta w czterech ścianach? Jestem pewna, że nie. Nie chciałby żebyś rozpamiętywała przeszłość. On cię kochał i zrobiłby wszystko, aby uczynić się szczęśliwą. Ja rozumiem, że on nie żyje i czujesz się źle bez niego. Ale ty żyjesz i korzystaj z tego życia, bo inaczej przeleci ci między palcami. Już najwyższy czas zakończyć żałobę i żyć dalej. I ja zamierzam tego dopilnować. Nie pozwolę, żebyś się pogrążyła w smutku. Już zbyt długo to trwa. – Zakończyła swą długą przemowę. Miała nadzieję, że tym razem Chantelle weźmie się w garść. Już najwyższy czas. Od miesięcy próbowała razem z Ashley wyciągnąć przyjaciółkę z dołka, ale nie udawało im się to. Postanowiły przeczekać. Ale ileż można, pomyślała Tracy. Tego dnia postanowiła za wszelką cenę wykurzyć Chantelle z domu. Jeśli jej się nie uda to chyba nikomu. Tracy była konsekwentna i  jeżeli coś sobie postanowiła to nigdy się nie poddawała, żeby tylko osiągnąć swój cel. A jej dzisiejszym celem było wyciągnięcie Chantelle na imprezę. Blondynka wiedziała, że Tracy jej strasznie upierdliwa i dla świętego spokoju zgodzi się na jej propozycję. – Na co jeszcze czekasz? Migiem do łazienki i szykuj się.
– Kiedy ja naprawdę nie mam ochoty – jęknęła Chantelle.  
Tracy kolejny raz tego dnia traciła cierpliwość do swojej przyjaciółki. Chantelle musiała wyjść z domu. Nie było takiej opcji, żeby została w mieszkaniu.  
– Ja już dopilnuję, żebyś nabrała ochoty – zagroziła Tracy. – Znasz mnie od tylu lat i doskonale wiesz, że kiedy się na coś uprę to nie ma takiej siły, żeby mnie od tego odwiodła. Potrafię być bardzo uparta, żeby nie powiedzieć upierdliwa. Będę tak długo wiercić ci dziurę w brzuchu, aż się zgodzisz.
– Grozisz mi? – spytała Chantelle.  
Tracy odpowiedziała jej szerokim uśmiechem.  
– Jeżeli się nie da prośbą do groźbą – odparła po chwili. Jeszcze raz spojrzała na zegarek. – Pospiesz się. Masz już tylko dwadzieścia pięć minut.
Chantelle mogła jeszcze się opierać, ale uznała, że nie ma sensu, bo w końcu i tak by się ugięła, żeby mić święty spokój. Bez słowa poszła, aby się przygotować. Po dwudziestu minutach wyszła już gotowa. Gdy Tracy ją zobaczyła nic nie powiedziała, jakby ją zamurowało. Blondynka nie wiedziała o co jej chodzi. Przyjaciółka patrzyła na nią tak jakby jej wyrosły cztery nogi.
– Zamierzasz tak iść? – spytała w końcu Tracy.
– O co ci chodzi? – Chantelle była zdziwiona. Spojrzała w wielkie lustro wiszące w przedpokoju. Świeżo umyte włosy układały się w lekki fale. Nigdy nie musiała długo ich układać, taka była ich natura. Usta pomalowała tylko błyszczykiem, a rzęsy pociągnęła czarną maskarą. Chantelle nie lubiła się malować, dlatego makijaż zajmował jej góra pięć minut. Na sobie miała zielona sukienkę z krótkim rękawem. – Co jest nie tak z moim wyglądem?
– Z wyglądem OK, ale ta kiecka... – Tracy pokręciła głową.  
– Co ci się w niej nie podoba?
– To nie jest odpowiedni strój na wyjście do klubu, gdzie kręci się tylu przystojniaków, których mogłabyś oczarować. W tej kiecce nie ma na to szans. Ta sukienka nadaje się najwyżej na imieniny twojej ciotki. A teraz idziemy szybko się przebrać. Tym razem dopilnuje, żebyś znalazła właściwy strój, bo widocznie straciłaś już wprawę.  
Po jakichś dziesięciu minutach Chantelle była ubrana w niebieską sukienkę-bombkę. Miała dekolt z tyłu i przodu w kształcie litery V odsłaniający jej ciało, a pod biustem była lekko marszczona. Dziewczyna wyglądała prześlicznie. Zawsze było jej dobrze w niebieskim kolorze.  
– Idealnie – rzekła zadowolona Tracy. – W końcu wyglądasz jak człowiek.
– A co? Wcześniej wyglądałam jak żyrafa? – zażartowała Chantelle.  
Nie gniewała się na przyjaciółkę za jej ostatnie zdanie. W duchu przyznała jej rację. Tamta sukienka nie nadawała się na wyjście do klubu, była zbyt przyzwoita. Uzmysłowiła sobie, że przez te ostatnie pół roku żyła jak pustelnica nie wychodząc nigdzie i zapomniała jak należy ubierać się do takich lokali. Przy głośnej muzyce zapomni o tym, że nikt nie pamiętał o jej urodzinach.  
– Wiesz o co mi chodzi?! – Zniecierpliwiona Tracy kolejny raz spojrzała na zegarek co nie uszło uwagi Chantelle.
– Umówiłaś się tam z kimś, że ciągle zerkasz na zegarek? – zapytała.  
– Nie – gwałtownie zaprzeczyła rudowłosa. – Po prostu już późno się zrobiło. Powinnyśmy już wyruszać.  
– Późno?! – Chantelle była totalnie zdziwiona. Późno na wyjście do klubu? Czy Tracy całkowicie zwariowała? O tej porze życie nocne dopiero się zaczyna. – Piłaś coś?
– Skąd! Przecież prowadzę – odrzekła Tracy. – Swoją drogą szkoda, że twoje autko jest jeszcze w warsztacie. Z chęcią napiłabym się parę drinków, żeby rozwiązał mi się język w czasie flirtu z jakimś przystojniakiem.  
Chantelle wybuchnęła głośnym śmiechem. Rozśmieszyły ją słowa przyjaciółki. Była jedyną osobą, która nie potrzebowała alkoholu do tego, żeby nabrać śmiałości do mężczyzn. Ona jedna z nich trzech była najbardziej pewną siebie i śmiałą osobą. Nie miałaby problemu z podejściem do faceta, który wpadłby jej w oko.  
– I z czego się śmiejesz? – spytała Tracy.
– Z ciebie – odrzekła Chantelle, kiedy w końcu się uspokoiła. – Od kiedy to potrzebujesz drinka, żeby włączyła ci się gadka? O ile wiem twój język jest aż nadto rozwiązany – stwierdziła blondynka zakładając na sukienkę pasujący do niej żakiet. Wieczorem na pewno będzie chłodno, pomyślała.  
– Dość tych pogaduszek. Zbieramy się – rzekła Tracy chcąc jak najszybciej zakończyć rozmowę. Wypchnęła Chantelle z mieszkania a sama wyszła za nią.  
– Gdzie ci się tak spieszy? – Chantelle zamykając drzwi po raz kolejny była zdziwiona zachowaniem przyjaciółki. – Noc się dopiero zaczyna . Mamy mnóstwo czasu. Nikt na nas nie czeka.  
– To ci się tylko tak wydaje – mruknęła Tracy pod nosem. Wiedziała, że musi być z Chantelle punktualnie. I dotrą na czas. Już ona się o to postara.  

***

Już po kwadransie Chantelle zorientowała się, że nie jadą do centrum gdzie mieścił się ulubiony klub Tracy. Były w dzielnicy domków jednorodzinnych. To tutaj mieszkała Ashley, ich wspólna przyjaciółka. Spojrzała spod oka na Tracy, ale ta nic nie  mówiła, tylko jechała dalej. Chantelle pierwsza postanowiła przerwać milczenie.  
– Gdzie my jedziemy? To bynajmniej nie jest droga do centrum – stwierdziła patrząc na przednią szybę. Zbliżały się do znajomego jej domu. – Jedziemy do Ashley?
– Tak – potwierdziła Tracy nie patrząc na przyjaciółkę. Była skupiona prowadzeniem samochodu. – Ashley i Dave jadą z nami. Nie mówiłam? – Gdy blondynka pokręciła głową zaprzeczając dodała: – Widocznie zapomniałam. Oni też się wybierają do klubu. Nie było sensu brać dwóch samochodów. Trudno, będę dziś robić za szofera.  
Chantelle coraz bardziej była zdziwiona. Przecież Ashley i Dave nie przepadali za wypadami do nocnych klubów. Oboje byli typami domatorów w przeciwieństwie do Tracy. Co się stało, że zmienili zwyczaje, zastanowiła się. Być może i oni mieli ochotę trochę się zabawić, przyszło jej na myśl. Postanowiła się nad tym nie zastanawiać dłużej i podążyła za Tracy, która już zdążyła wyskoczyć z samochodu i szła w kierunku domu Ashley. Gdy Chantelle ją dogoniła zauważyła, że w domu nie pali się światło. Zapadł już zmrok i na pewno w środku było ciemno. Może wyszli wcześniej nie czekając na nas, pomyślała.  
– Chyba ich nie ma – powiedziała na głos to co miała na myśli. – Nigdzie się nie pali.
– Nie zmienialiby planów nie zawiadamiając mnie o tym – stwierdziła Tracy łapiąc za klamkę do drzwi wejściowych co wywołało zdumienie Chantelle. Przecież to nie był ich dom, żeby wchodzić jak do siebie.  
– Tracy! Co ty robisz? Nie uważasz, że najpierw wypadałoby zadzwonić.  
– A po co? Jesteśmy prawie jak rodzina i niepotrzebne są tego rodzaju rzeczy. Nieraz nam mówiła, żebyśmy się czuli jak u siebie. I ja właśnie tak się czuję. A do siebie nigdy nie dzwonię.  
Tracy szybko złapała za klamkę i weszła do środka nie zważając na protesty Chantelle. Blondynka weszła za nią. W domu było ciemno.
– Jesteśmy! – krzyknęła Tracy, ale odpowiedziała jej cisza. Panował półmrok, ale bez trudu dotarła do salonu.  
– Chyba nikogo nie ma – szepnęła Chantelle. – Ale nie zamykali by domu? Bardzo dziwne...
W tej chwili rozbłysło światło i wszystkie zebrane w salonie osoby wykrzyknęły:
– Niespodzianka!!!
Na pierwszy plan wysunęli się rodzice Chantelle i podeszli do dziewczyny, żeby ją uściskać.  
– Wszystkiego najlepszego, kochanie! Spełnienia wszystkich marzeń.
Elena Green była zadbaną kobietą o blond włosach sięgających ramion. Uwagę przyciągały jej niebieskie  jaki niebo oczy, takie same jak u córki. Gdyby ktoś z boku przyjrzałby się kobietom nie wpadłby na to, że to matka i córka. Pomyślałby raczej, że to dwie siostry. Elena nie wyglądała na swój wiek i Michel – ojciec Chantelle nieraz bywał zazdrosny, gdy inni mężczyźni patrzyli na jego żonę.  
– Myślałam, że … – Chantelle ze wzruszenia popłynęły łzy. Nie spodziewała się przyjęcia – niespodzianki z okazji jej urodzin.
– Co myślałaś? Że zapomnielibyśmy o urodzinach jedynego dziecka? – Michael Green uśmiechnął się lekko do Chantelle, gdy ta w końcu oswobodziła się z ramion matki. – Zadzwonilibyśmy już rano, ale twoje przyjaciółki wpadły na pomysł, żeby zorganizować przyjęcie w wielkiej tajemnicy przed tobą.  
Chantelle już teraz rozumiała dlaczego nikt nie zadzwonił z życzeniami. Wyjaśniło się także przedziwne zachowanie Tracy tego dnia w jej mieszkaniu. To dlatego chciała, żeby ubrała się lepiej. Bo musiała prezentować na przyjęciu specjalnie dla niej zorganizowanym. Jeszcze rano było jej przykro, a teraz czuła się bardzo szczęśliwa, że jednak nikt o niej nie zapomniał.  
– A ja naprawdę myślałam, że wszyscy o mnie zapomnieli – rzekła Chantelle.
– Nie moglibyśmy – usłyszała kobiecy głos za plecami.  
Odwróciła się. To była Ashley Jones – jej druga najlepsza przyjaciółka obok Tracy Adams. We trzy stanowiły doskonała trio. Były dla siebie jak siostry i mogły zawsze na siebie liczyć. – Przecież wiesz, że jesteś dla mnie i Tracy jak siostra. Nie zapominaj o tym.  
– Od teraz będę pamiętać – roześmiała się Chantelle. Jej wzrok powędrował ku rudowłosej koleżance, która podstępem wyciągnęła ją z domu. Że też niczego się nie domyśliłam po jej dziwacznym zachowaniu, pomyślała. Musiała się nieźle powstrzymywać, żeby się nie zdradzić. Ale dzięki temu niespodzianka się udała. – Dziękuję za to całe przyjęcie. Sprawiłyście mi prawdziwą przyjemność.  
– Nie ma za co. – Twarz Ashley rozjaśnił uśmiech. – życzę ci, abyś była tak szczęśliwa jak ja jestem.  
Jeszcze przed rokiem, zanim Ash mogła się cieszyć swoją miłością z Dave'em , przeżyła chwile grozy gdy została porwana przez szaleńca, który uważał, że dziewczyna jest jego własnością. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, a Ashley mogła zapomnieć o koszmarze, który przeżyła będąc w łapach tego psychopaty. Doszła do siebie dzięki wsparciu i pomocy Dave'a , swojego ukochanego chłopaka. Ona także bardzo ją kochał. Widać to było w jego oczach. Świata nie widział poza Ashley.  
– Może w końcu uda mi się dopchać do swojej chrześnicy.
Chantelle usłyszała dobrze znany jej głos, którego nie słyszała od miesięcy. Gdy odwróciła się za siebie uśmiechnęła się do właścicielki głosu i uściskała ją serdecznie.  
– Ciociu Jane! I ty tutaj? Bardzo się cieszę.
Jane Preston była siostrą jej matki i mieszkała w Salt Lake City w sąsiednim stanie Utah i dlatego Chantelle nie mogła często jej widywać.
– Nie mogłabym odpuścić przyjęcia urodzinowego swojej ulubionej siostrzenicy.
– Przypominam ci ciociu, że jestem twoją jedyną siostrzenicą.  
Obok Jane stała niska brunetka, o krótkich, czarnych jak kruk włosach. To była Audrey – córka Jane i kuzynka Chantelle. Swoje oryginalne imię zawdzięczała temu, że pani Preston była wielką fanką Audrey Hepburn.
– Witaj Audrey! Co u ciebie?
– Znowu rzuciła studia – wtrąciła się Jane. – Nie nadążam już za tą dziewczyną. Nie ma żadnego celu w życiu. Szkoda, że nie ma już z nami jej ojca. On by już wiedział jak do niej dotrzeć.  
Audrey udała, że nie słyszy słów matki. Miała już dość jej krytyki. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że Jane to robi, żeby dziewczyna w końcu się na coś zdecydowała. Audrey kilka razy zmieniała kierunek studiów, tak samo pracę. Do tej pory nie znalazła tego co chciałaby robić w życiu. Chantelle nie nadążała za kuzynką, ale nie zamierzała się wtrącać ani pouczać. To było jej życie i jeżeli chce jej zmarnować to na własne życzenie.  
– Nie martw się ciociu. Każdy znajdzie w swoim życiu cel. tylko innym potrzeba na to więcej czasu.
– To samo jej powtarzam. – Audrey po raz pierwszy się odezwała. – jeszcze pokażę na co mnie stać.  
Dalszą dyskusję przerwała Tracy, która zabrała Chantelle na środek salonu, gdzie znajdował się stół ze smacznym tortem. Dziewczyny pomyślały o wszystkim, pomyślała.  
– Pamiętaj, żeby zanim zdmuchnąć pomyśleć życzenie – powiedziała Ashley, która stała w towarzystwie obejmującego ją Dave'a.
Chantelle patrząc na nich poczuła coś w rodzaju zazdrości. Sama chciałaby być tak szczęśliwa. I to była jej pierwsza myśl przy zdmuchiwaniu świeczek z urodzinowego tortu. Ta myśl pojawiła się wbrew niej. Nie chciała o tym myśleć. Nie takie miało być jej życzenie. Jej życzenie miało brzmieć: już nigdy się nie zakocham. Zdawała sobie sprawę co się stanie, jeżeli na to pozwoli: klątwa znowu da o sobie znać.  
____________________
I zaczynamy dzisiaj opowiadane o drugiej przyjaciółce, Chantelle. Dla tych co nie czytali części pierwszej cyklu o trzech przyjaciółkach, wyjaśnię, że pierwsze opowiadanie o Ashley nosi tytuł Ukryte marzenie. Opowiadania są oddzielnymi historiami, nie trzeba znać pierwszej części, żeby zacząć to czytać.

Willa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 4616 słów i 25881 znaków.

5 komentarzy

 
  • Misiaa14

    Oh  cudowne *-*

    9 lis 2015

  • NataliaO

    Genialnie. Bardzo mi się podoba rozpoczęcie opowiadania. Świetnie się czyta, bardzo szybko wciągnęło :) <3

    9 lis 2015

  • kicia0312

    Czekam niecierpliwie. Część o Ashley też przeczytałam i musze przyznać, że jesteś świetna w tym co robisz  :) mam nadzieje że kolejna część pojawi sie szybko ;)

    8 lis 2015

  • kamila12535

    Super :) czekam na więcej ;)

    8 lis 2015

  • Kamilka889

    No przyznam że świetnie sie zapowiada. :)

    8 lis 2015