Klątwa miłości cz.2

Przyjęcie urodzinowe trwało w najlepsze. Oprócz przyjaciół i rodziny byli także dobrze znajomi Chantelle z pracy. Dziewczyny naprawdę się postarały, pomyślała. Nie zapomnieli o niczym. Uważnie rozglądała się wokoło, bo brakowało jej jednej osoby. Jak to możliwe, że dopiero teraz zauważyłem jego nieobecność?! Czyżby dziewczyny zapomniały go zaprosić? Przecież to jest niemożliwe, pomyślała po krótkiej chwili.  
Gdy tak się zastanawiała dlaczego tej osoby nie ma, rozległ się dzwonek do drzwi. Była najbliżej, więc poszła otworzyć. A więc jednak dziewczyny nie zapomniały o nim, doszła do wniosku widząc w progu Joeya, bo to właśnie jego wcześniej szukała wzrokiem na przyjęciu.  
– Joey! – Ucieszyła się i przytuliła przyjaciela. Nie wyobrażała sobie, że mogłoby go zabraknąć na jej urodzinach. Mimo że znali się ponad rok ( od chwili gdy przyjechał z Ashley z Chicago) od razu go polubiła i znalazła z nim wspólny język. Nawet z Tracy umiał się dogadać, a jej trudno było dogodzić. Ale Joey umiał jakoś do niej dotrzeć. Chantelle była pewna, że każda osoba, która dobrze poznałaby Joeya polubiłaby go. Jego nie dało się nie lubić. Był przyjacielem Ashley ale z czasem stał się bratnią duszą jej i Tracy. – Myślałam, że cię nie będzie – powiedziała, gdy się w końcu od niego oderwała.
– Nie mógłbym przegapić jedynej takiej imprezy w mieście. – Uśmiechnął się Joey nie ruszając się z miejsca. Chantelle zdziwiła się. Chłopak wyglądał jakby przyrósł do ziemi. Widząc zdziwienie przyjaciółki rzekł: – Nie jestem tu sam. – Odsunął się na bok i blondynka dopiero teraz zauważyła stojącego z tyłu młodego mężczyznę. Miał krótko ostrzyżone włosy a na twarzy widniał lekki zarost. Był dość przystojny i na pewno niejedna dziewczyna miała by na niego ochotę, ale Chantelle była pewna, że on nie odwzajemniłby tego zainteresowania. Widząc sposób w jaki nieznajomy patrzy na Joeya domyśliła się prawdy. Była szczęśliwa, że jej przyjaciel ma kogoś. – Mam nadzieję, że ci nie przeszkadza, że przyprowadziłem... przyjaciela.  
– Skądże. – Chantelle otworzyła szerzej drzwi. – Wejdźcie.  
Dopiero gdy mężczyźni weszli do środka nieznajomy się przedstawił.  
– Robert, ale wszyscy zwracają się do mnie Robbie.
– W porządku. Więc i ja tak będę do ciebie mówić. – Chantelle szeroko się uśmiechnęła.  
– Nie ma problemu. To dla ciebie. – Robbie wyciągnął zza pleców pudełko jej ulubionych czekoladek. – Wszystkiego najlepszego!
– Dziękuję – odparła przyjmując podarunek.  
– Wybacz, że tak skromnie, ale nie wiedziałem co ci kupić – dodał Joey.  
– Nie szkodzi. Największym prezentem jest dla mnie twoja pamięć i obecność. Nie dbam o rzeczy materialne – zwróciła się do Joeya. Potem zerknęła na Robbiego. – Cieszę się, że Joey ma kogoś bliskiego. Zasłużył na to. Mam nadzieję, że się bliżej poznamy.  
– Ja też – odparł mężczyzna. – Joey mi dużo o was opowiadał.  
– O mnie też?  
– Nie wiadomo kiedy za plecami Chantelle pojawiła się jej rudowłosa, zwariowana przyjaciółka. Jubilatka odwróciła się do niej i widząc jej głupkowatą minę domyśliła się, że jest po paru głębszych. Chantelle, mimo że to były jej urodziny i mogła sobie pozwolić na wypicie trochę więcej niż zwykle, nie skorzystała z tego. Raczej stroniła od alkoholu, którego piła tylko okazjonalnie. Za to Tracy wprost przeciwnie. A potem się dziwi, że następnego dnia ma kaca, pomyślała Chantelle.  
– Tracy, prawda? – spytał Robbie.  
– We własnej osobie. – Przytaknęła uwieszając się ramienia Chantelle.  – A ty...
– Robbie, mój... przyjaciel. – Przedstawił chłopaka Joey.  
Tracy w lot pojęła, że Robbie jest dla Joeya kimś więcej. Jeszcze nie wypiła na tyle dużo, żeby nie wiedzieć do w trawie piszczy. Popatrzyła to na jednego to na drugiego, po czym rzekła:
– Życie jest niesprawiedliwe! Wszystkie najlepsze ciacha albo są zajęte albo... – tutaj przerwała Chantelle wstrzymała oddech. Wiedziała co Tracy chce powiedzieć, ale wolała, żeby się z tym wstrzymała. Nie wszyscy musieli wiedzieć, że Joey i Robbie to geje. Niby jest XXI wiek, ale wielu ludzi nie toleruje homoseksualistów. – … strzelają do innej bramki.  – Tracy wygłaszając ta uwagę ściszyła głos, żeby nikt niepowołany nie usłyszał jej.
Chantelle odetchnęła z ulgą. Jednak alkohol nie wyżarł jej resztek rozumu, pomyślała doskonale znając niewyparzony język rudowłosej. Często paplała co jej ślina na język przyniesie.  
– Miło cię poznać Robbie. Może kiedyś przy drinku poznamy się lepiej. Przyjaciel Joeya jest moim, a raczej naszym przyjacielem. – Mówiąc to przyciągnęła Chantelle do siebie i objęła ją mocno.
– Jak będzie okazja. – Robbie poparzył uważnie na Tracy. Już ją polubił. Bał się trochę spotkania z pozostałymi przyjaciółkami Joeya. Ashley poznał już wcześniej i zdążył obdarzyć ją sympatią. Chantelle i Tracy jeszcze nie spotkał aż do dzisiejszego dnia. Obawiał się, czy go zaakceptują. Zupełnie niepotrzebnie. Już czuł się jakby je znał od dawna.  
– Brak okazji to jest najlepsza okazja. – Roześmiała się Tracy. – Idę coś chlipnąć bo zaschło mi w gardle.  
Gdy odeszła Joey rzekł ze śmiechem:
– Cała Tracy. Chyba nigdy nie spoważnieje.
– A w życiu – odparła Chantelle przyznając mu rację. – Najpierw nastąpiłby koniec świata. Może znajdzie się jeszcze kawałek toru dla was – rzekła zmieniając temat. – Chodźcie za mną, to sprawdzimy.  
Chantelle nie wiedziała, że przez całe przyjęcie jest obserwowana. Tej osobie nie spodobało się jej powitanie z Robbim i Joeyem. Bardzo się nie spodobało.  


***

Wieczorny wiatr rozwiał jej włosy, a sama poczuła chłód ogarniający jej ciało. Mimowolnie zadrżała.  
– Zimno ci? – usłyszała na uchem dobrze znany jej głos.
– Może troszkę – odparła. – Zbliża się jesień, więc wieczory będą coraz chłodniejsze.  
– Zaraz cię rozgrzeję . – Chłopak przyciągnął dziewczynę bliżej do siebie i objął mocniej. Uśmiechnęła się, chociaż on na pewno tego nie zauważył z powodu panującego mroku. Tak wspaniale czuła się w ramionach ukochanego. A pomyśleć, że mogła nigdy nie wracać w rodzinne strony. Ale okoliczności ją do tego zmusiły. Nie chciała już myśleć o tym co się stało ponad rok temu. To już przeszłość. Teraz cieszyła się miłością i szczęściem. – Tak dobrze?
– Idealnie – odparła.  
– Ty mała diablico! – Roześmiał się Dave, ani na chwilę nie wypuszczając jej z ramion. – Specjalnie  lżej się ubrałaś, żeby w razie czego wtulić się w silne męskie ramiona. Wy kobiety macie swoje sposoby na nas: słabą płeć.  
– Słabą płeć?! – Głośno roześmiała się Ashley. – Akurat. Tak mnie ściskasz, że zaraz wypłyną ze mnie wszystkie soki.  
– Nie puszczę cię ani na moment. Już się ode mnie nie uwolnisz. – Chłopak oparł brodę o czubek jej głowy wdychając znajomy zapach jej włosów. – Kocham cię. To się nigdy nie zmieni.  
– A ja ciebie – odparła cicho Ashley.  
Przez chwilę siedzieli wtuleni w siebie patrząc na gwiazdy. Była to dla nich magiczna chwila, której nic nie powinno zepsuć.  
– Wiesz – nagle panującą ciszę przerwała Ashley. – Chciałabym, żeby Chantelle w końcu ułożyło się życie. Od śmierci Kevina zamknęła się w sobie i nie jest taka jak dawniej. A ona zasługuje na miłość i szczęście. Myślałam, że zazna je z Kevinem. Bardzo go lubiłam i on ją tak kochał.
– Jeszcze znajdzie odpowiedniego mężczyznę dla siebie – rzekł Dave. – Mówiłaś mi o jakimś lekarzu, który z nią pracuje. Podobno zabiegał o jej względy.  
– Pewnie masz na myśli Philipa. Poznałam go kiedyś. Nawet zaprosiliśmy go na przyjęcie jak innych kolegów z jej pracy. Ale on wydaje mi się jakiś dziwny.  Niby wygląda normalnie, ale... Mark też wyglądał normalnie  a okazał się...
– Kochanie, nie powinnaś o nim mówić. To może wywołać przykre wspomnienia. – Dave autentycznie martwił się o swoją dziewczynę. Z powodu Marka przeżyła piekło i nie chciał, żeby ta trauma do niej wróciła.  
Ashley odwróciła się do niego i położyła mu rękę na policzku. Jaki on jest kochany, pomyślała. Jak to dobrze, że go mam. Jakbym bez niego żyła, pytała nieraz samą siebie.  
– Nie musisz się o mnie martwić. Już nie mam z tym problemu. Mark należy do przeszłości. Jego już nie ma. Wspomniałam o nim bo po prostu ten kolega Chantelle z pracy Philip nie wzbudził mojej sympatii. Ma coś takiego w oczach... Obym się myliła. Chciałabym, żeby Chantelle była tak szczęśliwa jak ja.
– To jest niemożliwe – stwierdziła Dave.  
– Jak to niemożliwe? – zdziwiła się Ashley. – Czyżbyś nie chciał, żeby ona...
Dave pstryknął ją w nos a potem pocałował ją w czubek nosa.  
– Głuptasku. Oczywiście, że chcę, żeby także zaznała szczęścia. Miałem na myśli to, że wydaj mi się  o niemożliwe, żeby była tak szczęśliwa jak my, bo już chyba bardziej nie można być szczęśliwym. Mówiłem ci jak bardzo cię kocham?
– Tak. –  Roześmiała się Ashley.  –  Chyba z tysiąc razy.  
–  To powtórzę tysiąc pierwszy...
Nie zdążył jednak wypowiedzieć więcej słów, bo Ashley zamknęła mu usta pocałunkiem.  

***

Miał już dość tego nudnego bankietu na który przyszedł ze swoją dziewczyną, więc wyszedł na zewnątrz. Musiał ciągle się uśmiechać i zamieniać z tymi snobami kilka słów. Wszyscy mówili tak samo jakby byli jakimiś robotami a nie ludźmi. Co za kretyni, pomyślał. Większość z nich była majętnymi ludźmi. Jason Reed nie znosił ludzi, którzy wywyższali się nad innymi tylko dlatego, że należeli do wyższeju klasy społecznej. On nie mógł narzekać na swój los, bo ojciec zostawił mu dość spory majątek i można powiedzieć, że także się zaliczał do tej wyższej klasy. Jednak nie trwonił majątku jak inni bogacze. Miał dość własnych pieniędzy.  
Po ojcu odziedziczył stadninę koni, którą prowadziła w tej chwili jego matka. Często jej w tym pomagał w wolnej chwili.To tam narodziła się jego miłość do tych pięknych zwierząt. Sam był właścicielem kilku koni, ktore wystawiał w gonitwach.  Wysoko stały w rankingach. Jeżeli któryś koń wygrywał gonitwę do jego kieszeni wpadało sporo kasy, ale to go nie zepsuło. Pamiętał doskonale jakie zasady wpoił mu ojciec. " Pieniądze nie są najważniejsze, ważniejszy jest człowiek i szacunek. Nie zapominaj o tym, synu. " Nigdy nie zapomniał.
Kilka lat temu założył szkółkę jeździecką, która także przynosiła mu dochody. Uwielbiał pracować z końmi. Można powiedzieć, że jego praca była jego hobby. Był szczęściarzem. Rzadko która osoba mogła tak o sobie powiedzieć.
Idąc wzdłuż ulicy nawet nie zauważył kiedy oddalił się od domu, w którym odbywał się bankiet. Nie wiedział po co Sidney go tu zaciągnęła, chociaż doskonale wiedziała, że on nie znosi takich imprez. Był z nią kilka lat, ale nadal nie wiedział na jakim etapie jest ich związek. Miał wiele wątpliwości. Każdy mężczyzna mając u boku taką piękność jaką była Sidney Milton czułby się szczęściarzem. Była znaną modelką i z racji swojego zawodu często wyjeżdzała na pokazy. Przez ostatnie trzy miesiące była w Mediolanie a kiedy wróciła od razu zaciągnęła go na nudny bankiet. On wolałby raczej spędzić ten czas tylko we dwoje, w zaciszu domowym. Dla niej byłoby to nie do pomyślenia. Zawsze musiała być w centrum uwagi. Była do tego przyzwyczajona. Jason lubił ciszę i spokój i dlatego wyszedł. Wątpił, żeby od razu zauważyła jego nieobecność.  
Nagle jego uwagę przykuła jakąś muzyka. Spojrzał w stronę uroczego domu jednorodzinnego. Sądząc po dochodzącyh stamtąd głosach musiała się odbywać jakaś impreza. Na pewno nie jakaś stypa, z której się urwałem chwilke temu, pomyślał mężczyzna. Miał już wracać, gdy nagle na werandzie domu ujrzał jakąś postać, oświetloną przez palącą się tam lampę. Przyglądał się tak parę minut, gdyż stojąca tam osoba wzbudziła jego zainteresowanie. To była kobieta. Jason miał dobry wzrok i dzięki temu oraz świecącej się tam lampie mógł ją dojrzeć. Ciekawiło go dlaczego nie jest w środku tylko stoi sama wpatrując się w niebo. Może także tak jak on chciała chwili spokoju i ciszy  a tam w środku na pewno był hałas. Gdy chwilę potem kobieta spojrzała w kierunku drogi wstrzymał oddech. Była niesamowicie piękna. Stał jak słup soli wpatrując się w nią. Miał nadzieję, że go nie dostrzegła. Nie chciał wyjść na jakiegoś psychola, ale nie mógł oderwać od niej wzroku. Nie wiedział co się z nim działo. Przecież miał dziewczynę, a jego uwagę przykuła całkiem obca kobieta, której na pewno nigdy więcej nie zobaczy na oczy. Gdy z domu wyszedł mężczyzna i dołączył do niej, Jason postanowił wrócić na bankiet.  

***

– Piękny wieczór, prawda?
Chantelle drgnęła słysząc głos za swoimi plecami. Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z Philipem Cooperem, lekarzem z jej szpitala. Pracowali razem. Philip kilkakrotnie próbował ją poderwać  i wyciągnąć na kolację, ale zawsze odmawiała. To było zaraz po śmierci Kevina. Potem dał jej spokój. Jednak dziewczyna niejeden raz czuła jego spojrzenie na sobie, ale to ignorowała. Teraz w świetle lampy na werandzie widziała jego wzrok na sobie. Patrzył na nią tak samo jak w szpitalu. Chantelle czuła się jak naga. Postanowiła jak najszybciej wrócić do środka.  
– Tak. Wybacz, ale wrócę do gości.
– Ja też jestem twoim gościem – odparł Philip podchodząc bliżej. Dziewczyna cofnęła się, aż natrafiła na balustradę. –  Dzisiaj wyglądasz wyjątkowo pięknie i tak...  – przesunął wzrok na jej dekolt a potem nogi – ... seksownie. Aż mam ochotę cię schrupać. Już i tak czekałem zbyt długo.  
Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Chantelle próbowała się wyrwać, ale Philip mocno ją trzymał. Nie zamierzał jej puścić. Tak długo czekał na tą chwilę i w końcu nadeszła.  
– Puść mnie – zażądała Chantelle.
– Tak naprawdę nie chcesz tego. –  Poczuła od niego alkohol. Zrobiło jej się niedobrze.  – Widzę jak drżysz. Marzysz o mnie. O moich pocałunkach. I ja teraz spełnię twoje marzenie. Z największą przyjemnością. –  To powiedziawszy zaczął zbliżać swoje usta do jej warg.

Willa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2635 słów i 14811 znaków.

3 komentarze

 
  • NataliaO

    Oj przyjemnie zakończyłaś; bardzo fajne opowiadanie. Świetne :)

    14 lis 2015

  • kamila12535

    Czekam na więcej ;):) kocham to opowiadanie ;) superrrrrr(r); ):)

    13 lis 2015

  • NaNa#

    Suuuuupeeeeer!!! :D czekam na kolejną. tylko prosze cię szybko bo zżera mnie ciekawość co będzie dalej

    13 lis 2015