Klątwa miłości cz.3

Chantelle nie wiedziała jak  uciec przed natarczywością Philipa. Jej protesty na niego nie działały, zupełnie jakby jej nie słyszał. Nie mogła się uwolnić, bo jego ręce oparte o balustradę skutecznie blokowały jej jakąkolwiek drogę ucieczki. Była w pułapce. Philip zbliżał coraz bardziej do niej swoje usta. Zionęły alkoholem. Dziewczyna myślała, że za chwilę zwymiotuje. To nie byłby taki najgorszy pomysł, pomyślała. Przynajmniej by się odczepił.  
Spróbowała jeszcze raz się uwolnić. Położyła swoje dłonie na jego torsie i gwałtownym ruchem go od siebie odepchnęła. Chciała uciec, ale Philip znowu okazał się szybszy. Złapał ją za nadgarstki i bliżej przyciągnął do siebie. Ich usta dzieliły zaledwie centymetry. Chantelle bała się. Byli tu zupełnie sami. Wszyscy goście byli w środku, więc nie mogła spodziewać się żadnej pomocy. Była zdana tylko na siebie, ale postanowiła się nie poddawać. Próbowała wyrwać swoje nadgarstki z uścisku Philipa, ale on mocno ją trzymał. Nie miał najmniejszego zamiaru jej puścić.  
– Nie uciekniesz mi, ślicznotko – rzekł.
– Puszczaj, bo będę krzyczeć. – Chantelle była przerażona. Nie miała pojęcia, że on może być taki namolny i niebezpieczny. Nie wiedziała, że może się tego po nim spodziewać.
– A krzycz sobie. I tak nikt cię nie usłyszy. W środku gra muzyka, a tutaj nie ma żywego ducha. – Uśmiechnął się. Dziewczynie przeszły ciarki po plecach. – Jesteśmy tutaj sami, zupełnie sami.  
– I tu się mylisz. – Usłyszał głos, więc odwrócił się w kierunku, z którego pochodził.  
Chantelle odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła Dave'a i Ashley wchodzących po schodach na werandę. Philip wcale nie przeląkł się chłopaka , tylko wciąż mocno trzymał Chantelle.  
– Spadaj – odburknął tylko. – Nie widzisz, że nam przeszkadzasz?!
– Szczerze wątpię. – Dave zbliżył się i odciągnął go od blondynki. Złapał go za koszulę, po czym puścił. Tymczasem Ashley podeszła do przyjaciółki i odciągnęła ją na bok, poza wzrok Philipa. – Twoja wizyta odrobinę się przedłużyła. A teraz powinieneś już iść.  
Philip prychnął na jego słowa i nie ruszył się z miejsca. Spojrzał na Dave'a wyzywającym wzrokiem.  
– Nie ty będziesz decydował kiedy mam iść, a kiedy nie.
– Jesteś w błędzie. – Dave odwrócił się słysząc stanowczy głos swojej dziewczyny. Ashley zrobiła krok do przodu. – Ma wszelkie prawo decydowania co się dzieje w moim domu. A ja nie życzę sobie takiego zachowania. Już nie jesteś tu mile widziany. A teraz, jeśli łaska, opuść mój dom. Żałuję, że w ogóle cię zaprosiłam.  
Philip spojrzał na nią takim wzrokiem, że Ashley straciła pewność siebie i cofnęła się.  
– A ja żałuje jednego, ślicznotko – rzekł Philip bezczelnie się uśmiechając. – Że nie miałaś okazji wcześniej wpaść w moje ręce. Wtedy byłabyś milsza, o wiele milsza.
Dave domyślając się co Philip ma na myśli i widząc wzrok jakim patrzył na Ashley, zdenerwował się. Złapał go za koszulę i popchnął w kierunku schodów.  
– Won, ale już – krzyknął.
Cooper mało co się nie przewrócił, ale jakoś odzyskał równowagę. Tego już było za wiele.  
– Nie będziesz mnie popychał, szczeniaku.
Philip zacisnął pieści i zamachnął się, ale Dave zrobił unik,  po czym uderzył go prosto w twarz. Mężczyzna stracił równowagę i spadł ze schodów. W tej chwili z domu wyszła Tracy w towarzystwie Audrey. Dziewczyny spojrzały na leżącego na trawie Philipa.  
– Co się tu dzieje? – zapytała Tracy.
– Nic takiego. – Uśmiechnął się Dave. – Philip właśnie wychodzi. A że za dużo wypił to się potknął.  
Chłopak wrócił do Ashley, która cały czas stała przy roztrzęsionej Chantelle. Tracy patrząc na przyjaciółki od razu domyśliła się, co tu miało miejsce. Jednak chciała się upewnić.  
– Napastował cię? – spytała.
Milczenie blondynki mówiło samo za siebie. Spojrzała w kierunku, gdzie chwilę wcześniej leżał Philip. Już go nie było. Poczłapał powoli w kierunku ulicy.  
– A to sukinkot! – rzekła ze złością Tracy. – Ma szczęście drań, że nie trafił na mnie. Już ja bym mu pokazała gdzie raki zimują.
– Nie wątpię – odparł Dave. Już trochę znał Tracy i był pewien, że dałaby popalić Philipowi. Spojrzał na Chantelle. Widział, że już się uspokoiła. Jak to dobrze, że wyszliśmy z Ashley na spacer, pomyślał. – Wszystko w porządku?
– Tak, teraz już tak. Gdyby nie wy, to...
– Lepiej już o tym nie myśl – przerwała jej Ashley. – To moja wina. Nie powinnam go zapraszać, ale chciałam dobrze.  
Chantelle uśmiechnęła się serdecznie do przyjaciółki, żeby zrozumiała, że nie ma do niej żalu.  
– Skąd mogłaś wiedzieć, że on... Ja do dzisiaj nie miałam pojęcia, że taki jest naprawdę. Przecież tyle lat pracujemy razem. Wydawał mi się normalnym facetem.
– Po alkoholu człowiek często pokazuje prawdziwą twarz – dodała Tracy. Spojrzała na Dave'a. – Dobrze, że dałeś mu w ryja. Miał facet szczęście, że wcześniej nie wyszłam. Inaczej chybabym mu oczy wydrapała.  
Na ustach Chantelle wykwitł uśmiech, kiedy usłyszała groźby Tracy wypowiadane przeciw Philipowi. Przyjaciółka zawsze umiała ją rozśmieszyć.  
– I w końcu się uśmiechnęłaś. Nie powinnaś przejmować się takim palantem. Trzeba było od razu kopnąć go w jaja, aż by tylko zadzwoniły.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem słysząc słowa rudowłosej.  
– Ty na pewno byś tak zrobiła – zauważyła Ashley powstrzymując śmiech.
– No pewnie. – Po chwili Tracy zmieniła temat. Spojrzała na blondynkę. – Twoi rodzice cię szukali. Zniknęłaś, więc pytali gdzie jesteś.  
Chantelle nie chciała, żeby dowiedzieli się co się stało. Nie powinni o tym wiedzieć. Przysporzyłaby im zmartwień, a chciała tego uniknąć. I tak na pewno martwili się o nią gdy pogrążyła się w żałobie po śmierci Kevina. Na dodatek jego rodzice obwiniali ją o to co się stało. Pamiętała co powiedziała jego matka, gdy spotkali się na cmentarzu przed pogrzebem. „ Przyniosłaś mu pecha. Jesteś przeklęta”. Być może przemawiało przez nią cierpienie i wielki ból po stracie jedynego dziecka. Z czasem uzmysłowiła sobie, że to może być prawda.  Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że jej wszyscy chłopaki ginęli w tragicznych okolicznościach?
– Nic im nie mówcie. Uspokoję się i dopiero wejdę. W przeciwnym razie mama od razu pozna się, że coś się stało. Ona ma jakiś radar. Zostanę tu jeszcze przez chwilkę. – Usiadła na bujanym fotelu ustawionym na werandzie.
– Nie powinnaś zostawać tu sama – zauważyła Ashley.  
– Ja z nią zostanę. – Audrey po raz pierwszy się odezwała odkąd weszła na werandę. Chantelle pamiętała, że kuzynka zawsze była cicha, nieśmiała i wyobcowana. Tylko jej zmarły ojciec umiał jakoś do niej dotrzeć. – Jeżeli nie masz nic przeciwko temu.  
– Oczywiście, że nie, kuzynko. Tak rzadko się widzimy. – Wskazała jej drugi fotel, żeby usiadła.  
– Zostawimy was samych – rzekła Ashley spokojna, że Chantelle już się trochę uspokoiła i nie będzie tu sama. – Nie siedźcie zbyt długo. Robi się coraz chłodniej. Jeszcze się przeziębicie.  
Gdy przyjaciele weszli do domu Audrey rzekła do Chantelle:
– Troszczą się o ciebie. Tylko pozazdrościć jak cię wspierają.
– Są dla mnie jak siostry – odrzekła blondynka uśmiechając się do siebie. Miała szczęście mając takich przyjaciół. Zawsze mogła na nich liczyć.  
– Szkoda, że ja takich nie spotkałam.  
W głosie Audrey dało się wyczuć smutek. Chantelle nie zdawała sobie sprawy co się dzieje w życiu kuzynki. Spotykały się rzadko, od święta, więc nie znały się zbyt dobrze. Zauważyła tylko, że Audrey jest zamknięta w sobie. Chantelle doszła do wniosku, że musiała być ona bardzo samotna, bo takim ludziom trudno znaleźć przyjaciół.  Ujęła ją za rękę, więc Audrey podniosła na nią smutny wzrok.  
– Audrey – zaczęła – ty także możesz takich spotkać. Musisz być tylko otwarta na ludzi i zaufać im.
– Po to, żeby ktoś próbował mnie kiedyś skrzywdzić tak jak ciebie dziś... – Urwała wiedząc, że przypomniała kuzynce nieprzyjemny incydent. – Przepraszam, nie chciałam ci...
– Nic się nie stało – zapewniła Chantelle, chociaż przed oczami stanęła jej twarz Philipa, a w uszach brzmiały słowa, które do niej wypowiadał.  
Chciała o tym zapomnieć, ale to wciąż siedziało w jej głowie. Może nie była tak roztrzęsiona jak na początku, ale wciąż była niespokojna. Weź się w garść, podpowiedział jej głos rozsądku. Rodzice nie mogą cię zobaczyć w takim stanie. Od razu się domyślą, że coś wytrąciło cię z równowagi. A mama tak długo będzie wiercić ci dziurę w brzuchu, aż pękniesz i wszystko jej powiesz.  
Tego nie chciała. Przecież na szczęście nic się nie stało, żeby rodzice zaprzątali sobie tym głowę.  
Nie zauważyła kiedy, Audrey zeszła ze swojego fotelu i przykucnęła obok kładąc swoje dłonie na jej kolanach.  
– Chantelle. – Słysząc swoje imię spojrzała na brunetkę.  Audrey utkwiła w niej swoje ciemne oczy, prawie tak ciemne jak jej kruczoczarne włosy. –  Wybacz mi. Przeze mnie znowu myślisz o tym typie i o tym co próbował ci zrobić. Powinnam ugryźć się w język zanim coś palnę.
– Nie przejmuj się tym tak bardzo. Kiedyś będę musiała stawić temu czoła. Może to był taki jednorazowy incydent.  
– A jeżeli nie? Przecież wy razem pracujecie. Co zrobisz jeśli...
– Na razie nie chcę o tym myśleć. Dziś są moje urodziny i wszyscy sprawili mi wspaniałą niespodziankę. Nie pozwolę, żeby Philip mi je zepsuł. Jutro będę się martwić – postanowiła Chantelle. – A tobie dobrze radzę: zacznij ufać ludziom i nie zamykaj się w sobie. Otwórz się.  
Audrey lekko się uśmiechnęła i wróciła na swoje miejsce.  
– Bardzo bym chciała, ale człowiekowi tak trudno się zmienić. Ale spróbuję. Muszę coś zmienić w swoim życiu, znaleźć cel. Dlatego miałabym do ciebie prośbę.  
– Jaką? – zainteresowała się Chantelle. Audrey nigdy jej o nic nie prosiła. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek rozmawiały ze sobą tak szczerze, jak tego wieczoru. Trochę było jej szkoda kuzynki, bo domyśliła się, że była samotna i nie miała z kim porozmawiać. Matce nie można przecież wszystkiego powiedzieć i się zwierzyć. Chantelle chciałaby, żeby Audrey znalazła jakąś bratnią duszę.  
– Przyjechałam nie tylko na twoje urodziny. Chciałabym na kilka dni zostać w Phoenix. Zastanowić się, w spokoju pomyśleć. Może tuta znajdę jakiś cel? Mogę się u ciebie zatrzymać?
– Oczywiście. – Chantelle bez wahania się zgodziła. – Możesz zostać tyle ile będziesz chciała. Nie ma najmniejszego problemu. – Nagle wstała z fotelu. – Zimno się zrobiło. Wracajmy na przyjęcie.  

***

Jason gdy tylko zjawił się z powrotem na bankiecie doszedł do wniosku, że nic go nie ominęło. Znowu królowała nuda i sztywniactwo. Przynajmniej on miał takie wrażenie, bo nie lubił takich imprez i unikał ich jak ognia. Niestety od czasu do czasu musiał się na nich pojawiać. Robił wtedy dobrą minę do złej gry. Tak też było tym razem. Nie mógł się doczekać kiedy to przyjęcie w końcu się skończy . Podejrzewał, że nieprędko to nastąpi.  Poszukał wzrokiem Sidney wśród gości. Stała w towarzystwie Faith Brooks, byłej modelki, właścicielki kilku dobrze prosperujących domów mody i organizatorki tego przyjęcia. Pojawili się na niej wszyscy, którzy coś znaczyli w świecie mody. Sidney czuła się w tym towarzystwie jak ryba w wodzie, a on przeciwnie. Zabrała go w charakterze osoby towarzyszącej. Zupełnie niepotrzebnie. Czuł się tutaj jak piąte koło u wozu. O czym miał rozmawiać z tymi ludźmi? Nie znał się na modzie. To, że jego dziewczyna była znaną modelką nie znaczyło, że on się tym interesował. Słysząc toczące się rozmowy zrozumiał, że to nie towarzystwo dla niego. Rozmawiali wyłącznie o zbliżających się pokazach i najbliższych kampaniach reklamowych. Nuda, pomyślał. Już nigdy więcej nie da się namówić na takie przyjęcie, nawet gdyby Sidney prosiła go na kolanach, żeby z nią poszedł. To nie dla niego takie atrakcje. Sto razy wolałby wyprzątać boksy w stadninie niż być tutaj. Nie myślał, że to potrwa tak długo.  
Spojrzał na swoją dziewczynę. Sidney gdziekolwiek się nie pojawiła zawsze przyciągała wzrok innych mężczyzn. Jej długie, ciemnobrązowe włosy miękką falą układały się na plecach. Kobieta miała idealną sylwetkę, okupioną drastyczną dietę i morderczymi ćwiczeniami, ale od razu widać było tego efekt. Wyglądała wspaniale. Nic dziwnego, że domy mody i magazyny zabijały się, żeby tylko stała się ich twarzą. Sidney zawsze wybierała te najbardziej lukratywne kontrakty. Interesowały je pokazy w miastach, gdzie znajdowały się najsławniejsze domy mody: Paryż, Mediolan, Nowy York. Marzyła o tym, żeby kiedyś być tak sławna jak Naomi Campbell, Kate Moss czy Heidi Clum. Ale im będzie sławniejsza, tym będzie miała więcej pracy i mniej czasu dla mnie, stwierdził Jason.  
Gdy ją poznał była całkiem inna niż teraz. Ale wtedy była tylko nieznaną nikomu topmodelką. Wszystko się zmieniło gdy rok temu wygrała jeden z castingów. Potem posypało się wiele propozycji, bo Sidney miała talent i przykładała się do pracy.
Uzmysłowił sobie, że stała się dla niego obca i oschła. Nie pamiętał kiedy ostatni raz wyszli gdzieś razem, tylko we dwoje.  Wiecznie nie miała czasu. Myślał, że teraz kiedy skończył jej się kontrakt w Mediolanie i wróciła do domu, będą mogli pobyć trochę ze sobą. Bardzo się pomylił. Kariera była dla niej najważniejsza. Ważniejsza od niego i ich związku. Przyszli na ten bankiet, bo Faith miała dla niej ciekawą propozycje zawodową, a ona postanowiła z niej skorzystać. Nie wiedział co to za propozycją i wcale go to nie obchodziło. Czuł się jak ostatni kretyn podpierając ściany. Nawet nie mógł wypić drinka, bo prowadził i musiał odwieźć Sidney do domu. Mimo że byli parą nie mieszkali ze sobą. Sidney nie odpowiadało jego dwupokojowe mieszkanie. Uważała, że jest za małe dla nich dwojga. Dzięki  zarobionej na modelingu kasie mieszkała w willi z basenem i służbą. On tak nie chciał. Czuł się tam jak w muzeum.  
Zauważył, że dziewczyna skończyła rozmawiać z Faith i idzie w jego kierunku. Uff, pomyślał. Może w końcu skończy się ta męka i będziemy się zwijać.  
Widząc spojrzenie jej orzechowych oczu już wiedział, że przedwcześnie się cieszył. Sidney zawsze tak patrzyła gdy chciała go do czegoś przekonać. I zazwyczaj to działało, bo on nie umiał się oprzeć jej słodkim oczom. Postanowił, że tym razem będzie inaczej. Nie może ulec jej urokowi, bo znowu źle na tym wyjdzie.  
– Zostaniemy tu na noc – oznajmiła Sidney, gdy do niego podeszła.
– Ale jak to? – zapytał. To nie było po jego myśli.  
Kobieta lekko przechyliła na bok. Długie kolczyki, które włożyła na wieczór lekko zafalowały.  
– Faith zatrudni mnie do swojej nowej kampanii. Będę na wszystkich billboardach w mieście i najnowszym katalogu sukien ślubnych. Czy to nie cudowne? Musimy jeszcze ustalić ostatnie szczegóły, a to się przeciągnie do późnej nocy, dlatego przygotowała dla nas pokoje.
– Ale.. – zaczął Jason, ale nie skończył.  
Sidney już nie było. Myślał, że go krew zaleje. Złapał z tacy, przechodzącego obok kelnera, kieliszek z szampanem i wypił jednym duszkiem. Ona nawet go nie zapytała, czy ma ochotę tutaj być. Powiadomiła go o fakcie. Potraktowała  jak służącego. Miał już serdecznie tego dość. To się musiało zmienić.  
Wieczorem, gdy położyli się do łóżka próbował z nią o tym porozmawiać. Miał dosyć takiego traktowania. Zastanawiał się po co on w ogóle jest jej potrzebny. Stała się oschła i powściągliwa w okazywaniu uczuć. Już nie pamiętał kiedy ostatnio się kochali. Wiecznie była zmęczona, albo nie miała ochoty na seks.  
– Musimy porozmawiać...
– Jace, nie teraz. – Sidney zirytowała się. – Też sobie znalazłeś porę! Padam na twarz. Jutro!
Odwróciła się do niego plecami i wtuliła się w poduszkę. Po chwili usłyszał jej spokojny oddech, więc doszedł do wniosku, że usnęła. On także postanowił pójść za jej przykładem. Zgasił lampkę i zamknął oczy, ale sen nie przychodził. Nie wiedział dlaczego, ale oczami wyobraźni widział nieznajomą kobietę, którą widział tego wieczoru, kiedy wybrał się na spacer. Nie mógł o niej zapomnieć.

Willa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2990 słów i 17017 znaków.

4 komentarze

 
  • DemonicEagle

    Wspaniała część :)

    24 lis 2015

  • NataliaO

    Genialne :) <3

    23 lis 2015

  • claire

    :bravo: czekam na kolejną

    23 lis 2015

  • kamila12535

    Niesamowiete :) nie mogę się doczekać kolejnej części :)

    23 lis 2015