Klątwa miłości cz.6

Chantelle jeszcze tego samego dnia postanowiła spełnić swoją obietnicę daną sąsiadce. Godzinę po wizycie ciotki siedziała w przytulnym saloniku Dorothy Lance, emerytowanej nauczycielki literatury. To tutaj zazwyczaj kobieta podejmowała gości pyszną herbatą i wypiekiem własnej roboty. Nikt, kto byłby w salonie, nie przeszedłby obojętnie obok imponującej biblioteczki, która zajmowała całą ścianę. Dominowała tutaj literatura klasyczna, ale znajdowały się także inne pozycje, warte przeczytania. Będąc na emeryturze, kobieta miała dużo czasu na czytanie.  
Chantelle także nie stroniła od książek. Uwielbiała czytać, ale nie zawsze, ze względu na pracę, miała na to wystarczająco ilość czasu. Ale gdy tylko miała wolniejszą chwilę nie odmawiała sobie tej przyjemności. Lubiła oderwać się od rzeczywistości i znaleźć się w całkiem innym świecie.  
Czekając aż pani domu wróci z pyszną herbatą i ciastem dziewczyna wzrokiem ogarnęła zalegające na półkach książki. Jej oczy zatrzymały się na opasłych tomach w kolorze ciemnej czekolady. Nie czytając złotych napisów na brzegu i tak wiedziała, co to za pozycja.  
Hrabia Monte Christo.
Chantelle doskonale pamiętała chwilę, kiedy trzymała w rękach to wydanie. Zanim poznała losy Edmunta Dantesa, bohatera tej powieści, nigdy nie zaczytywała się w powieściach klasycznych. Lubiła coś lekkiego i przyjemnego. Zmieniła zdanie, gdy Dorothy Lance poleciła jej tą książkę. Od pierwszej chwili, gdy zagłębiła się w tą historię, oczarowała ją. Od tamtej chwili ta książka stała się jej ulubioną. Miała ją w swojej biblioteczce, ale nie w tak pięknym wydaniu, jakie miała sąsiadka. Zatęskniła za światem i postaciami wykreowanymi przez Aleksandra Dumasa, autora powieści. Obiecała sobie, że w najbliższym czasie kolejny raz się za nią weźmie. Już nie pamiętała ile razy ją przeczytała. Po piątym przestała liczyć.  
Jej rozmyślania przerwało wejście gospodyni. Na tacy niosła filiżanki z herbatą i  pachnącą cynamonem szarlotkę. Chantelle poderwała się z miejsca, żeby jej pomóc, ale Dorothy wyraziła swój sprzeciw.  
– O nie, dziecinko – rzekła stawiając tacę na stoliku znajdującym się blisko kanapy. – Jesteś moim gościem. Jeszcze tego by brakowało, żebyś musiała mi usługiwać. Nie ma nawet mowy...
– Ja chciałam tylko... – zaczęła Chantelle, ale kobieta nie dała jej dojść do głosu.  
– Jak już powtarzałam, jesteś moim gościem – kolejny raz powiedziała pani domu. – Jedz dziecinko, bo coś słabo wyglądasz. Coś się stało? – zapytała siadając obok niej na kanapie.  
– Nie – zaprzeczyła Chantelle i wzięła łyk herbaty, żeby uniknąć dalszych pytań kobiety. Tak jak przypuszczała herbata była pyszna. Potem wzięła kawałeczek ciasta. – Pyszne – rzekła.
– Ty mi tu nie mydli oczu prawiąc komplementy nad ciastem – odrzekła Dorothy Lance patrząc uważnie na dziewczynę. – Znam cię już tyle lat i wiem, że coś jest nie w porządku. Nie mylę się, prawda. Twoje oczy mi to zdradziły. Chociaż twoje usta mówią co innego to oczy nigdy nie kłamią.
Chantelle przełknęła kęs ciasta i dopiero potem spojrzała na sąsiadkę. Miała w sobie tyle mądrości i niełatwo było coś przed nią ukryć. W końcu tyle lat była nauczycielką i  na pewno nieraz się spotykała z krętactwem i wymówkami swoich uczniów, jeżeli okazywało się, że któryś nie odrobił zadania domowego. Była pewna, że z nią nie przeszły by numery, które robiło się w jej klasie w szkole średniej. Było kilku takich cwaniaków, którzy z Dorothy Lance nie mieliby żadnych szans.  
Dziewczyna postanowiła powiedzieć sąsiadce prawdę o tym co ją trapi. Chciało to z siebie wyrzucić. Wmawiała sobie, że to co się stało na przyjęciu urodzinowym już za nią, ale to nie była cała prawda. Niepokoiło ją zachowanie Philipa. Bała się tego, że może się okazać kimś takim jak Mark Spencer, który wmówił sobie, że jej przyjaciółka Ashley jest jego własnością. Na szczęście dobrze się to wtedy skończyło i już ten psychol nikomu nie zagrozi. Dlatego też Chantelle zrezygnowała z pracy, nie mając jeszcze nowej, żeby zniknąć Philipowi z oczu. Tak nie będzie miał okazji powtórzyć tego, co się stało w domu Ashley.  
Zaczerpnęła powietrza i w końcu, po paru sekundach powiedziała kobiecie to co się ostatnio wydarzyło. Nie ukrywała przed nią niczego. Nawet własnych obaw związanych z osobą Philipa Coopera. Nie wiedziała, czy nie popada w paranoję. Ale nie podobał jej się wzrok mężczyzny, gdy się spotkali w szpitalu. Miała nadzieję, że to nic z tego nie wyniknie, ale jednak myśląc o nim po jej plecach przebiegały zimne dreszcze.  
Dorothy słuchała uważnie opowieści Chantelle. Znała dziewczynę od dawna, odkąd tylko się wprowadziła do mieszkania obok. Od razu ją polubiła i traktowała niemal jak członka rodziny. Jako, że była starszą osobą i wiele w życiu już wiedziała, zawsze mogła służyć jej radą i pomocą. Teraz słuchając jej problemu współczuła jej. Ona sama nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji. Chantelle była niezwykle delikatną, ciepłą i dobrą osobą i nie powinno jej nic takiego spotkać.  
– Dobrze zrobiłaś, dziecko – powiedziała, gdy dziewczyna skończyła mówić. – Ja pewnie podobnie bym zrobiła w twojej sytuacji.
– Na pewno? – zapytała Chantelle zjadając resztę ciasta z talerzyka. Musiała przyznać, że było przepyszne. – To nie była pochopna decyzja? W końcu nie mam nowej pracy...
– Wkrótce coś dostaniesz. Sama mi kiedyś mówiłaś, że w parę miejsc wysłałaś swoje CV. Od takiego człowieka, jak ten Philip lepiej trzymać się z daleka.
– Pyszne ciasto – odrzekła blondynka zmieniając temat. – Już nieraz mówiłam, że ma pani doskonały talent... Mnie nigdy by się nie udało zrobić takiego wypieku.  
– Jak zwykle przesadzasz, moja droga. A może chcesz dokładkę? – zapytała zauważając, że dziewczyna zjadła już swoją porcję.  
– Nie, dziękuję – odmówiła Chantelle. – Po jeszcze jednej takiej porcji musiałabym chyba przebiec kilka razy wokół parku, żeby zgubić zbędne kilogramy.  
– Co też ty mówisz! – Dorothy z niedowierzaniem popatrzyła na dziewczynę. – Przecież jesteś szczupła. Poza tym mężczyźni lubią kobiety, które mają lekkie krągłości. Moda na kościotrupy już dawno przeminęła.  
Dziewczyna roześmiała się serdecznie słysząc ostatnie słowa sąsiadki.  
– Jakoś nie interesuje mnie jakie kobiety wolą mężczyźni. Już dawno dałam sobie z tym spokój.
– Taka dziewczyna jak ty nie powinna być sama. Czy ta historia z Philipem...  
Chantelle jej przerwała.  
– To nie chodzi o Philipa, tylko... – na chwilę umilkła. Już dawno myślała o tym wszystkim co ją spotkało w życiu. Nie miała szczęścia do mężczyzn. Wszyscy ginęli w tragicznych okolicznościach. Może to było głupie co myślała, nawet Tracy wyzwała ją od idiotek, gdy jej o tym powiedziała, ale uważała, że powinna być sama, żeby na kolejnych swoich chłopaków nie sprowadzać nieszczęścia. – Ja nie powinnam być z nikim. Moi wszyscy poprzedni partnerzy nie żyją... Pani wie o tym, bo opowiadałam to pani. Naiwnie myślałam, że to tylko zbiegi okoliczności, ale po tym jak Kevin zginął coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jestem pechowa i powinnam być sama.
– Głupstwa opowiadasz, dziecko. – Dorothy Lance popatrzyła uważnie na dziewczynę. – W życiu nie słyszałam gorszej głupoty. Każdy zasługuje na szczęście, ty także. Tobie nie jest przeznaczone samotne życie. Jesteś wartościową i dobrą osobą. W końcu na twojej drodze stanie odpowiedni mężczyzna, przekonasz się. Nikt nie powinien być sam. Musisz tylko dopuścić do siebie miłość, kiedy pojawi się w twoim życiu.  A że tak będzie to nie mam najmniejszej wątpliwości. Czuję to.  
Chantelle mimo że wiedziała, że sąsiadka ma sporo racji nie mogła pozwolić na to, żeby przez nią ktoś pożegnał się z życiem. Tak się stanie kiedy obdarzy kogoś uczuciem. Nad jej życiem ciąży klątwa i ona powinna zostać sama. Nikt jej nie przekona, że może być inaczej. To niemożliwe, żeby wypadki jej chłopaków były tylko zbiegami okoliczności. To był znak. Znak, że jest przeklęta i sprowadziła na nich śmierć. Nad jej życiem ciąży jakieś fatum. Była tego pewna. Dlatego też, mimo tego że pragnęła miłości postanowiła już nigdy się nie zakochać. Zamknie serce na to uczucie. Na zawsze.  


Jason tego dnia nie miał już żadnych klientów. Postanowił odwiedzić swoją matkę i sprawdzić, czy nie potrzebna jej jakaś pomoc. Droga  zajęła mu niecałe dziesięć bo stadnina znajdowała się niecały kilometr od jego szkółki. Zaparkował przed budynkiem administracyjnym, gdzie matka miała biuro. Kiedy jego ojciec jeszcze żył, ona  zajmowała się  wszystkimi dokumentami i nie zatrudniali nikogo. Lubiła mieć na wszystko oko. Zaglądała także do stajni, nie odstraszał jej nieprzyjemny zapach. Lubiła konie, tak jak i on. To jego rodzice zaszczepili w nim tą miłość do koni.  
Wysiadając z samochodu natknął się na jednego ze stajennych. Młody, piegowaty rudzielec pracował tutaj kilka lat i jak na razie byli z niego zadowoleni. Nie sprawiał żadnych problemów i wywiązywał się ze swoich obowiązków. W stadninie oprócz niego było zatrudnionych jeszcze kilku pracowników. Rudzielec spojrzał na Jace i przywitał się z nim.
– Matka w biurze?
– Tak – odrzekł chłopak i wrócił do swojej pracy.  
Jason powoli wszedł do środka i skierował się do biura matki. Elisabeth Reed siedziała przy biurku i była zajęta papierkową robotą. Nie zauważyła wejścia syna, a on oparł się o futrynę i przyglądał jej się chwilkę. W końcu kobieta podniosła wzrok i uśmiechnęła się na jego widok.  
– Jace. – Wstała i podeszła się z nim przywitać. – Co to za święto dzisiaj? Nie jesteś w szkółce?
– Już nie miałem dzisiaj żadnych uczniów. – Spojrzał w jej morskie oczy. On miał takie same. Odziedziczył jej po niej, wszystko pozostałe po ojcu.  Zobaczył worki pod oczami i domyślił się, że wynikają one ze zmęczenia. Zmartwił się. – Źle wyglądasz. Czy ty nie za dużo pracujesz?  
– Ależ skąd – odparła wracając na swoje miejsce.  
Syn zauważył jej wolny chód. Matka ukrywała przed nim swoje dolegliwości, żeby go nie martwić. On postanowił wszystko od niej wyciągnąć. Nie mógł stracić także jej. Ojciec kilka lat temu zbagatelizował pierwsze symptomy choroby, a później było już niestety za późno. Rak był już w zbyt zaawansowanym stopniu. Bardzo przeżył jego śmierć i nie chciał drugi raz przechodzić przez to samo. Miał nadzieję, że nie było to nic poważnego, ale postanowił nakłonić matkę do wizyty u lekarza.  
– Dobrze się czujesz?
– Synku, nie martw się. Wszystko w porządku.  
– Mnie nie oszukasz. Zbyt dobrze cię znam – rzekł siadając naprzeciwko niej.
Elizabeth przegarnęła ręką swoje ciemne jak kruk włosy sięgające ramion. Mimo średniego wieku wciąż była atrakcyjną kobietą, dla której niejeden mężczyzna mógł stracić głowę. Ale ona nie dbała o to. Od śmierci męża nie spotykała się z nikim i nie chciała. Jason nie chciałby, żeby do końca życia była sama. To wspaniała osoba i powinna jeszcze dać sobie szanse na szczęście i miłość. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że od śmierci ojca minęło dopiero kilka lat i rany po jego stracie jeszcze nie zabliźniły się w jej sercu. Miał jednak cichą nadzieję, że jego matka jeszcze będzie szczęśliwa, tak jak wtedy gdy żył jej mąż.  
Uśmiechnęła się lekko do syna.  
– Nic się przed tobą nie ukryje, co?
– Nic a nic. Zbyt dobrze cię znam. Mów tu jak na spowiedzi, co się dzieje?  
– Mam trochę kłopoty z kręgosłupem – powiedziała w końcu. – To na pewno nic takiego...
Nie dokończyła, bowiem syn wszedł jej w słowo.  
– Nie wolno tego bagatelizować. Od dzisiaj wezmę się za ciebie. Musisz o siebie dbać. Za dużo czasu spędzasz tutaj przed komputerem.
– Ktoś musi wszystkiego dopilnować. – Broniła się Elizabeth, ale widziała, że jej słowa nic nie dały. Syn tylko patrzył na nią z dezaprobatą.  
– A od czego masz mnie? – zapytał. – W końcu znam się na tym. Od kilku lat prowadzę szkółkę i jak do tej pory nie przyniosła mi żadnych strat, wręcz przeciwnie. Wszystko gra. Zapomniałaś jaki ja kierunek skończyłem: zarządzenie. Od dzisiaj wszystko się zmieni. Wyślę cię na przymusowy odpoczynek. Należy ci się. Szkoda, że wcześniej na to nie wpadłem.
– Ale Jace...  
– Nie ma żadnego ale – powiedział stanowczo. Wiedział, że musiał matkę przekonać, żeby zadbała o zdrowie. Nie zamierzał tego bagatelizować. – Zapiszę cię do jakiegoś ośrodka rehabilitacyjnego, żeby pomogli ci z tym bólami.  
– To samo przejdzie...
– Mamo, musisz w końcu zadbać o siebie. Zdrowie jest najważniejsze. Oni ci tam najlepiej pomogą. Widzę jak chodzisz. Na te bóle zwykłe tabletki czy żele nie pomogą, tylko odpowiedni ludzie. Nie przekonasz mnie, że żadna pomoc nie jest ci potrzebna.  
Elizabeth widząc minę syna wiedziała, że musi się ugiąć jego woli. Martwił się o nią, a ona chyba naprawdę musi przystopować. To do niczego dobrego nie prowadzi. Jason był uparty tak jak jego ojciec i musiała go posłuchać. Świat się nie zawali gdy przez pewien czas Jason zajmie się stadniną.  
– Dobrze – powiedziała w końcu. – Wygrałeś. Coraz bardziej przypominasz mi twojego ojca. On tak samo był uparty jak ty.
– To chyba dobrze, nie? – Na jego ustach wykwitł uśmiech.  
Kobieta nie zdążyła odpowiedzieć, bo w drzwiach ukazała się osoba, której cię całkiem nie spodziewała. Aż wstała z krzesła, zaskoczona nieoczekiwaną wizytą. Jace także się odwrócił.  
– No co jest rodzinko? Nie przywitacie się ze mną.
– Oczywiście, że tak. – Elizabeth podeszła do kobiety, która stała w progu. Ucałowały się serdecznie. – Witaj córuś, a skąd ty tu?  
– Spadłam z nieba. – Roześmiała się i podeszła do brata. – Witaj przystojniaku.  
– Cześć słonico – rzekł wskazując na jej ogromny brzuch. – Kiedy w końcu zostanę wujkiem?
– Spokojnie. Jeszcze dwa miesiąca.  Muszę odpocząć.  
To powiedziawszy usiadła na kanapie, stojącej w rogu pomieszczenia. Heather była o kilka lat młodsza od Jasona. Miała długie, kruczoczarne włosy układające się w fale. Patrząc na jej twarz odnajdywało się w niej rysy  matki. Tylko oczy miała inne, czarne jak węgielki. Od kilku lat mieszkała we Francji razem ze swoim mężem Tomem, który posiadał sieć hoteli. Tam się też poznali.  Po ślubie przeprowadziła się do Europy. Mieszkała w jednym z najpiękniejszych miast świata, Paryżu. Tam też realizowała się jako projektantka.  
Jace nie widział się z siostrą od ponad pół roku. O ciąży dowiedział się przez telefon.  
– Świetnie wyglądasz, ciąża ci służy – odparła Elizabeth.
– Chyba każda kobieta promienieje, gdy jest w tym stanie.  
– A gdzie Tom? – zapytał Jace. – Puścił cię tu samą?
– A miał inne wyjście? – Roześmiała się. – Przecież doskonale wiecie, że w naszym związku to ja gram pierwsze skrzypce, a on... musi się dostosować.  
– Zastanawiam się, jak on z tobą wytrzymuje...  
Heather dała mu kuksańca w bok.  
– Musi. W końcu całkiem świetna ze mnie babka. Gdyby lekarz zabronił mi latać, to nie przyleciałabym do was. To ostatnia szansa przed rozwiązaniem. Tęskniłam za wami.
– My za tobą też. – Elizabeth wzięła córkę za rękę. – Teraz pojedziemy do domu, żebyś mogła odpocząć po podróży.  
– Później – odrzekła Heather. – Najpierw muszę zrobić zakupy. Już w nic się nie mieszczę.  
– W tym stanie będziesz łazić po sklepach. Nie ma mowy! – Zaprotestowała pani Reed.
–  A kto powiedział, że będę chodzić sama. Od czego mam starszego braciszka. – Spojrzała na niego zadziornie. Wiedziała, że Jason nigdy nie lubił łazić po sklepach. Usłyszała jego cichy jęk, więc zachichotała. – Chyba mi nie odmówisz. Wiesz, że ciężarnej się nie odmawia.  
– Niestety – powiedział tylko.  
Godzinę później Jason pakował do bagażnika torby z zakupami, które zrobiła jego siostra. Nie rozumiał jak można spędzić pół dnia chodząc po sklepach i kupić tylko parę rzeczy. Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet, pomyślał. Gdy zamknął bagażnik poszukał wzrokiem siostry. Oglądała jeszcze wystawy sklepowe. Podszedł do niej.  
– Nie masz jeszcze dość? – zapytał.
– Tylko oglądam. – Heather zrobiła  niewinną minę.
– Od oglądania zazwyczaj się zaczyna. Chodź już, zrobiłem się głodny. – Niecierpliwił się odwracając się. Zamierzał iść w stronę auta.  
– Już dobrze.
Jason myślał, że w końcu siostra pójdzie za nim do samochodu. Zrozumiał, że był w błędzie gdy usłyszał jej radosny głos.  
– Chantellle, co za miła niespodzianka! Kopę lat.  
No nie, pomyślał. Teraz już wiedział, że tak prędko nie wrócą do domu, gdy Heather spotkała dawną znajomą. Odwrócił się i wtedy jakby piorun w niego strzelił. To była ona! Kobieta, która go oczarowała od pierwszej chwili gdy ją tylko zobaczył. Kobieta, o której nie potrafił zapomnieć. Kobieta, która coraz częściej nawiedzała go w snach.

Willa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3096 słów i 17711 znaków.

5 komentarzy

 
  • LoveHaze

    Kocham to opowiadanie <3 Kiedy kolejna część?  

    12 sty 2016

  • claire

    Supeeer *.* <3 <3 <3

    11 sty 2016

  • Wiktor

    Witaj!!!. Następne świetne opowiadanie Ci

    11 sty 2016

  • Wiktor

    @Wiktor Sorki zalety pisania na telefonie. Miało być wychodzi. Ciekawe kiedy się spodkają.  Pozdrawiam Wiktor

    11 sty 2016

  • NataliaO

    Bardzo przyjemnie się czyta  <3

    11 sty 2016

  • kamila12535

    Niesamowiete :)

    10 sty 2016