Opowiadanie Karo i Eleny część 8

Płaczący człowiek, który się śmieje - część druga -
  
Ogromna sala, ozdobiona wszelakimi kolumnami, rzeźbami i freskami, ledwo mieściła w sobie setki tańczących ludzi. Tłum był ogromny, gdy ktoś się gubił, potrzebował kilku, a czasem nawet kilkunastu minut, by się odnaleźć.
Muzyka była bardzo piękna i idealna do sytuacji. Na podwyższeniu stał zespół i grali oni spokojną melodię, przy użyciu przeróżnych instrumentów strunowych. Oczywiście czasem muzyka przyśpieszała i nawet zażarci miłośnicy nowoczesnych stylów, odnaleźli coś dla siebie.
Kolejną ciekawą rzeczą, jaka zwracała uwagę w tym miejscu, były przeróżne stroje i kostiumy. Ku mej radości, nikt nie przebrał się w przebranie batmana, czy innego „super” bohatera. Stroje na pierwszy rzut oka były zwyczajne – u kobiet długie, białe bądź niebieskie suknie z falbankami, które kojarzyły mi się dworami królewskimi, a u mężczyzn pospolite fraki, garnitury, lecz bez krawatów. Na każdej twarzy widniała maska, lecz żadna się nie powtarzała. Ta różnorodność przepięknych, teatralnych, drewnianych twarzy, wprawiała moją artystyczną duszę w podekscytowanie. Przyglądałem się każdej z osobna i zwracałem uwagę na szczegóły. Odniosłem wrażenie, że ów zakrycie twarzy było najważniejszym elementem stroju.
Tego widoku nie dało się opisać.
Stojąc w rozległym balkoniku nad głowami tańczących, szukałem moich ulubieńców. Mój czarnoskóry przyjaciel opisał ich przed chwilą bardzo dokładnie. Wiedziałem więc jakich kolorów szukać.
Elena ponoć ubrana była w lazurową suknię z elementami złoconymi, a co ważniejsze - bez falbanek. Na głowie nosiła diamentowy diadem oraz - jak się pewnie domyślacie – maskę. Miała ona kształt półksiężyca, zakrywała tylko część twarzy, więc znalezienie jej nie będzie trudne.
Szymon, za to, ubrany był podobnie do mnie – czarne dżinsy, biała koszula z nałożonym ciemnym płaszczem. Maskę miał na wzór dawnego grajka. Różnokolorowa twarz z namalowaną pięciolinią oraz nutami idealnie go określała.
„Raz spokojny, rytmiczny, do przewidzenia, a raz nieokrzesany, intrygujący i pełen energii”, pomyślałem.
Szukałem ich dobre dziesięć minut, aż ich taniec przyciągnął mój wzrok.
Poruszali się z taką gracją, jakby przećwiczyli te kroki już wcześniej.
Muzyka nagle spoważniała, część osób zeszła z parkietu, a oni, jak zahipnotyzowani, tańczyli w rytm przepięknych dźwięków.
Patrzyłem na nich z podziwem, a jednocześnie czując zażenowanie.
Sobą.
W pewnym momencie usłyszałem piękny śpiew dochodzący ze sceny.
  
Gdzie jesteś moja wybranko?
Gdzie jesteś ma pani?
Ja tu z tęsknoty umieram,
A ty nawet nie znasz mnie,
Nie widzisz mej osoby,
Gdy przed tobą stoję,
Nie słyszysz mojego tonu,
Gdy do ciebie mówię,
Głucha na potrzeby,
Mojej egzystencji,
Idź przed siebie,
Obyś taka pozostała…
  
Gdzie jesteś moja miła?
Gdzie jesteś ślicznotko ma?
Ja do ciebie biegnę czym prędzej,
By ostrzec przed świata złem,
Zatańczmy ostatni raz,
Jak gdyby zmarł nam czas,
I patrzy sobie w oczy,
Te jeden ostatni raz...
  
To było już za wiele. Zamknąłem oczy, przepraszając samego siebie za to, co zaraz pocznę.
Poddałem się, nie będę ich namawiał. Nie chcę ich narażać, chcę by byli szczęśliwi, tak samo, jak dziś. Odstąpię i nigdy mnie już nie zobaczą…
Wybacz, lecz to już chyba koniec Karo, twój czas uciekł ci wystarczająco daleko. Teraz zostaję sam. Ja, Wiktor Craigh i tylko ja. Samotny we własnym ciele. On odszedł, nareszcie.
  
Spojrzałem w stronę bawiących się Eleny i Szymona i z uśmiechem na twarzy, który skrywała maska, odszedłem. Lecz nie tak od razu. Wpierw musiałem skoczyć to toalety, by obmyć się resztek zapachu Wiktor.
Po wejściu coś przykuło moją uwagę. Wziąłem głęboki oddech… Tak, to krew. Wszędzie rozpoznałbym ten zapach. Ponownie zrobiłem wdech… Świeża. To chyba stamtąd.
Podszedłem do drzwi na końcu klozetu i przystawiłem ucho.
- Kurwa, trzeba go zanieść do furgonetki i to teraz – mówił mężczyzna – Ja włączę w tym czasie licznik.
- Na ile? - wtrącił się drugi.
- Pięć minut. Wystarczająco, by wyjść przed wybuchem. Ta bomba ma spory zasięg rażenia, więc musisz czekać na nas w odpalonym aucie, by szybko spieprzyć. - Atmosfera wyraźnie się pogarszała.
- Co zrobić z ciałem? Skurwysyn nieźle się bronił, może by tak obciąć głowę i na rynku na pal wystawić. Będzie to idealna zemsta, za to, co mu zrobił!
Usłyszałem kroki zmierzające w moją stronę, więc szybko schowałem się w jednej z kabin i wyjąłem nóż, schowany w razie czego w tylnej kieszeni.
Dwóch ludzi wyszło z pomieszczenia, a ja korzystając z okazji, że jeden niesie drugiego, przez co ma zajęte ręce, zaatakowałem. Przeciąłem jednym ruchem tętnicę niosącemu, a krew siknęła na mężczyznę z krwawiącą nogą. Ten spadł na ziemię, a ja z całej siły wbiłem ostrze w rozwartą szczękę.
Karo wrócił!
Miałem szczęście, gdyż działo się to tak szybko, że nikt z pozostałych bandytów nie usłyszał bójki. Miałem dosłownie kilka minut, by ostrzec przyjaciół.
Wybiegłem z pomieszczenia, wpadłem na barierkę na balkonie i wzrokiem szukałem Eleny i Szymona. Nie było ich, zniknęli.
Nie mogłem zadzwonić na policję, gdyż sam jestem poszukiwany, więc pozostało tylko samemu sobie z tym poradzić.
Wróciłem do łazienki, przeszukałem zwłoki i znalazłem USP-s z tłumikiem. Choć broń palna była dla mnie hańbiąca, to jednak musiałem spróbować. Otworzyłem drzwi do ich tymczasowej kryjówki i strzeliłem na ślepo kilka kulek. Po wrzasku jednego z nich wnioskowałem, że trafiłem, lecz mało skutecznie, gdyż żyje.
Po ułamku sekundy poleciała w moją stronę seria strzał, przed którymi skryłem się za ścianą.
Wszystko to działo się w dwóch oddzielnych pomieszczeniach, przez co nie widzieliśmy się wzajemnie. Wsłuchałem się ich okrzyki i pojąłem, że odliczanie trwa.
Nagle do łazienki wszedł nie znany mi mężczyzna i w jego stronę również poleciały strzały. Nie celne. Przestraszony człowiek już miał uciekać z wrzaskiem, jednak zatrzymałem go i kazałem ewakuować całą salę. Nie wiem, czy zrozumiał… Po jego twarzy wnioskowałem, że najpewniej poleci z krzykiem do wyjścia, mając w dupie innych.
Nagle zobaczyłem, że z pokoju wylatuje mała kulka… Granat. Ogłuszył mnie przez chwilę. Nie wiedziałem, co robić. I nagle poczułem lufę tuż przy mojej głowie. Spojrzałem w górę, a tam stał uśmiechnięty mężczyzna, kolorem skóry przypominający araba. Spojrzałem mu prosto w oczy i uśmiechnąłem, a on zniżył się do mnie i rzekł cicho:
- Bum!

Płaczący człowiek, który się śmieje - część trzecia – (ja pisałam)

Tańczyliśmy akurat z Szymonem jakąś powolną piosenkę. Starałam się do niego za bardzo nie przytulać, a z drugiej strony też nie chciałam by wyglądało to tak, jakbym od niego uciekała. Na tym balu graliśmy dobrych partnerów i miało to wyglądać jak najbardziej prawdziwie. Moja suknia cudnie współgrała z jego jeansami i koszulą podczas delikatnego tańca pełnego subtelnych obrotów, muśnięć palców po moich odkrytych plecach. Ta gra gestów, dźwięki muzyki, te kolorowe suknie, barwne i strojne maski karnawałowe, przez to wszystko czułam się trochę jak dama z fraucymeru cesarzowej Sisii, bądź carycy Aleksandry Fiodorownej. W tej chwili nawet nie bardzo wiedziałam, który dwór pociągałby mnie bardziej.
Niemniej jednak, w ramionach Szymona było mi całkiem przyjemnie. Wkrótce muzycy przestali grać, a piękny utwór, który wykonali został nagrodzony długimi owacjami wszystkich tańczących. Szczechowic z pełną gracją i błyskiem w oku ucałował mą dłoń, a następnie poprowadził mnie ku znajdującemu się w rogu sali barkowi, gdzie elegancki kelner spełnił nasze życzenie odnośnie preferowanych napitków. Kiedy sączyliśmy drinki, spoglądając ukradkiem na ponownie tańczące pary w rytm trochę bardziej skocznej muzyki, z drzwi niemal naprzeciw nas wypadł jakiś odziany we frak mężczyzna. W oczach miał obłęd, ale nie taki jaki widywaliśmy kilkakrotnie u Karo. Ten wynikał z ciężkiego przerażenia, w jakim się ten człowiek znajdował.
Odstawiłam kieliszek na blat za mną i patrzyłam, jak ów człek wpada między tańczące pary tym samym powodując zatrzymanie tańca, jak rozgląda się rozpaczliwie po sali, a następnie wrzeszczy coś o jakiejś mafii i strzelaninie. Jego słowa spowodowały natychmiastową panikę. Ludzie na łeb na szyję zaczęli uciekać z sali, by jak najprędzej dopaść drzwi głównych i wybiec na zewnątrz. Lecz ani ja, ani Szymon nie mieliśmy zamiaru uciekać. Spojrzeliśmy krótko po sobie. Były przyjaciel mruknął tylko:
- Karo. - i ruchem głowy wskazał mi drzwi prowadzące do ubikacji, skąd wybiegł nieznajomy. Zeskoczyłam zgrabnie z wysokiego barowego stołka, na którym siedziałam i pobiegliśmy ku wspomnianemu pomieszczeniu. Wpadliśmy do niego z impetem, którego napewno nie powstydziłoby się rozhukane stado nosorożców i stanęliśmy tuż za drzwiami jak wryci. Ściany poznaczone były seriami z karabinów, bądź pistoletów maszynowych, w powietrzu unosił się ciężki, metaliczny posmak krwi, w której to, rozlewającej się wielką kałużą, klęczał Karo z nożem w dłoni, pochylając się nad jakimś człowiekiem, który swą urodą przypominał mieszkańca krajów arabskich. Zauważyłam, jak z nogi nieznajomego wystaje kość, musiał najwyraźniej stoczyć w efekcie przegraną walkę z Karo. Ten natomiast spojrzał na nas krótko i nawet nie mrugnąwszy okiem, wbił mężczyźnie nóż tuż przy prawym uchu. Arab wierzgnął nogami i znieruchomiał. Nasz dawny przyjaciel wyszarpnął po chwili nóż z martwego ciała i spojrzał na coś, co wyglądało mi na pierwszy rzut oka, jak bomba. Niestety, po dokładnym przyjrzeniu się temu czemuś, stwierdziłam, że faktycznie jest to bomba, a jej minutnik ustawiony jest na mniej, niż dziesięć minut. Jęknęłam, zdając sobie sprawę, jak mało czasu nam zostało, gdy wtem obok mnie pewnym krokiem przeszedł Szymon. Przykucnął on przy mocno zafrasowanym Karo i zaczął coś majstrować przy liczniku bomby.
- Szymon, nie zgrywaj mi tu bohatera z amerykańskich filmów. Nie ma na to czasu, musimy stąd spieprzać, albo cały ten budynek wyleci w powietrze, a my wraz z nim - warknęłam, starając się odciągnąc Szymona, ale ten odepchnął mnie dość brutalnie, przez co klapnęłam sobie w kałuży krwi.
- Zabiję cię za to, idioto! Zobacz jak teraz wyglądam! - zgłosiłam pretensje.
- Powinnaś być mi wdzięczna... Właśnie udało mi się rozbroić to ustrojstwo. Nie wiem kto to składał, ale najwyraźniej musiał mieć ujemny iloraz inteligencji. To wcale nie było trudne - powiedział, ściągając maskę i przecierając dłonią zroszone potem czoło. Uśmiechnął się przy tym do mnie czule, a ja nie bardzo wiedząc, jak mam na to zareagować, prychnęłam tylko coś pod nosem.
Gdy już zbieraliśmy się do wyjścia, usłyszeliśmy koguty policyjne.
- Kurwa! Gliny!
Wybiegliśmy z pomieszczenia i zmierzaliśmy właśnie ku kuchni, by to przez nią wyjść z budynku, gdy będąc już zaledwie trzy metry od upragnionych drzwi, niemal w miejscu osadziły nas ostre krzyki funkcjonariuszy, którzy właśnie wpadli na salę. Lufy pistoletów skierowane w naszą stronę skutecznie ochłodziły nasz zapał do dalszej ucieczki. Być może puszczono by nas i wolno, gdyby nie to, że moja suknia powalana była krwią, a Szymon nie miał na twarzy maski, przez co niestety nas bardzo szybko zidentyfikowano. Podszedł do nas jakiś pyszałkowaty gliniarz i spojrzał na naszą trójkę wielce karcącym wzrokiem.
- No, no, no... Kogóż my tu mamy... Nasza trójca... Wreszcie daliście się złapać. I to jeszcze tak głupio, na miejscu przestępstwa - powiedział cedząc każde słowo i jakby rozkoszując się nim. - Nie miałem pojęcia, że to wezwanie będzie tak przyjemne dla mojej policyjnej dumy i kariery... A teraz, moi państwo, łapki w tył i grzecznie dajemy się zakuć.
- Ty pierdolony kretynie! Nie wiesz nic o tym, co tutaj przed chwilą się stało. Udaremniliśmy zamach! Ten budynek miał wylecieć w powietrze!
- O czym mówimy? - zainteresował się miło, acz ze stalowym błyskiem w oku, sierżant.
- Sierżancie. W łazience mamy kilka trupów i coś na kształt bomby, którą na szczęście zdążył ktoś już zatrzymać... Wezwać saperów? - odezwał się spod drzwi ubikacji jeden z funkcjonariuszy.
- Trupy, mówicie... Bomba? No, Karo. Teraz to już do końca życia nie wyjdziesz z pierdla!
- Nic nie rozumiesz, pojebańcu! To my udaremniliśmy ten zamach! - wydarł się Karo, za co otrzymał natychmiast silny cios w brzuch od otaczających nas policjantów. Zgiął się wpół, ale nie zaprzestał pyskować.
- Uważaj, Wiktorze, bo jeszcze ci uwierzę... I niby czemu Elena ma suknię poplamioną krwią? Oj, dzieci, dzieci... Musicie się jeszcze wiele nauczyć, choć wątpię, by w zakładzie psychiatrycznym pozwolili wam na taką naukę i eksperymenta... Do radiowozów z nimi!
Policjanci, choć zaczęliśmy też stawiać z Szymonem opór, sprawnie zakuli nas w kajdanki i poprowadzili na zewnątrz. Najwięcej kłopotów sprawił im oczywiście nie kto inny, tylko nasz drogi Karo. Szamotał się tak widowiskowo, że choć początkowo potraktowali go paralizatorem, nie dało to niemal żadnego rezultatu, no...może jedynie go to bardziej rozwścieczyło, więc zmuszeni byli go ogłuszyć i powalonego zawlekli do suki, gdzie wrzucili go niczym worek ziemniaków. Dane nam było obserwować to wszystko z dwóch radiowozów. W pewnym momencie złapałam wzrok Szymona, w którym kryło się tyle bólu, że aż ścisnęło mi się serce...

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii kryminał, użyła 2524 słów i 14079 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto