opowiadanie Karo i Eleny część 7

Płaczący człowiek, który się śmieje - część pierwsza -
  
Dlaczego ludzie myślą, że mają władzę nad tym, co robią. Przecież codziennie powtarzają, że ich życiem rządzi los i przeznaczenie, a czasem nawet i sam Bóg. Skoro to nie od nas zależy przyszłość, to dlaczego się staramy? Przecież i tak wszystko jest odgórnie ustawione, więc po co mamy w to ingerować. Usiądźmy, poczekajmy i zobaczmy, co się wydarzy, jaka będzie przyszłość. Odpowiedź znają chrześcijanie – wolna wola. Skoro mamy wybór w naszych decyzjach, to skąd przeznaczenie. Jest to określona rzecz, czekająca na nas w nadchodzącym czasie, która jest niezmienna.
W takim razie przeznaczenie nie istnieje, a los? Znaczy dokładnie to samo – jest zbiegiem wydarzeń. Lecz czy on może się zmieniać? Z każdą podjętą przez nas decyzją, się przekształcać?
Powiem wam, jaka jest moja teoria. Cały świat i rzeczy na nim są jednym, wielkim złudzeniem, przez które przechodzimy każdego dnia. Choć mamy poczucie władzy, wcale jej nie posiadamy. Wszystko jest ustalone, kiedy umrzemy, kiedy zwyciężymy oraz kiedy przegramy. Choć czas jest kolejną iluzją, to jest jedyna rzecz, której nikt nie posiada, a przynajmniej każdy tak mówi.
Powiedzcie mi, jaki jest w tym sens? Czy mamy jakiś cel? Czy powinniśmy go mieć? Przecież nic nie dzieje się przypadkiem, a już na pewno złośliwości od „losu”, którego wcale nie ma…
  
Zatrzymaliśmy się na ogromnym, niestrzeżonym parkingu. Las, który go otaczał, sprawiał wrażenie nawiedzonego, który odstrasza samym swoim wyglądem. Dlatego wybrałem właśnie jego. Miał coś w sobie, dzięki czemu czułem się jak w domu.
Wyszedłem z samochodu szybkim i zdecydowanym krokiem, lecz w pewnym momencie zawahałem się przez chwilę i odwróciłem, by jeszcze raz ujrzeć moich dawnych kompanów.
Elena wciąż smacznie spała, a Szymon wysiadł i przeszedł w stronę drzwi kierowcy. Zatrzymałem go ręką i poprosiłem na stronę. Nie chciałem, by dziewczyna cokolwiek usłyszała. Miałem nadzieję, że uda mi się przekonać choćby jednego z nich do powrotu.
Ustawiliśmy się pod słupem, niecałe dziesięć metrów przed autem i podjąłem rozmowę:
- Przyjacielu, wiesz przecież, że od przeszłości, jak i przyszłości nie można uciec. Ze mną jesteście bezpieczni. - Szczechowicz słuchał, a po jego twarzy wnioskowałem, że nie łatwo będzie go nakłonić. - Wiem, że brakuje ci adrenaliny, emocji związanych z dawnymi przygodami - zastanowiłem się chwilę – czemu więc nie przyłączysz się do mnie.
Szymon spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem, jakby w tym momencie przypominał sobie tamte czasy, odwrócił się na pięcie i poszedł spokojnym krokiem w stronę auta. Ku mojemu zaskoczeniu, nie powiedział ani jednego słowa. Wiedziałem, że jedyne, co w tym momencie mogę zrobić, to podziękować za ratunek i odejść w swoją stronę.
- Szymonie! - krzyknąłem, a on zatrzymał się w miejscu, nie odwracając się od samochodu. - Za tydzień w Pałacu Kultury i Sztuki odbywa się bal maskowy. W podzięce za ratunek daję wam, tobie i Elenie, wejściówki. Wiem, że nic was nie łączy, a przynajmniej tak ona mówi – wskazałem skinieniem głowy w stronę śpiącej kobiety – lecz nic nie stoi na przeszkodzie, byście poszli jako znajomi, przyjaciele, którzy chcą się trochę zabawić. Wystarczy, że podejdziesz do człowieka stojącego przy bramce i powiesz moje nazwisko. Mam nadzieję, że skorzystacie.
Szczechowicz nic nie odpowiedział, ani nawet nie popatrzył w moją stronę. Zrozumiałem, że nie ma ochoty na takie rzeczy, więc odwróciłem się i zrobiłem parę kroków w stronę lasu.
- Dziękuję – usłyszałem za sobą jego głos – i powodzenia. - Odwróciłem się, a on stał zwrócony do mnie i skinął mi na pożegnanie. Miałem wrażenie, że widzę go po raz ostatni.
Nie! Tak stać się, nie może! Nie dopuszczę, bym został sam! Muszę ich przekonać, że dawne życie było o wiele lepsze niż teraźniejsze. Beze mnie nie są bezpieczni. Muszę ich chronić, a zwłaszcza przed samym sobą…
  
***
  
Tydzień później…
Całe miasto opustoszało. Na ulicach, dzisiejszej nocy, nie było żywej duszy. Wszyscy urządzali tego dnia imprezy, bale, w każdym centrum kultury mieściło się tysiące poprzebieranych ludzi, by razem przetańczyć całą noc. Z jakiego powodu? Nie wiem i nawet mnie to nie obchodzi. W tym momencie ważne było dla mnie, by Szymon i Elena przyszli. Był to idealny moment, który zachęciłby ich do powrotu. Czułem, że mi się uda. Coś w głębi mnie mówiło mi, że to zły pomysł, lecz ja nie słucham nikogo, nawet samego siebie.
Siedziałem aktualnie w małym pokoiku, można rzecz-w kanciapie i wyczekiwałem ważnej wiadomości. Mimo że drzwi były zamknięte, doskonale słyszałem rozmowy oraz muzykę pochodzącą z centrum balu.
Ludzie uwielbiają takie rzeczy i każdy skorzysta z zaproszenia. Byłem pewien, że się pojawią, podobnie jak moja męska intuicja, jeśli coś takiego istnieje. Czułem, że zaraz zobaczę ich uśmiechnięte twarze, skrywane pod zabawnymi maskami.
Ja również się przebrałem, aby nie wystawać z tłumu. Miałem na sobie moje zwyczajne ciuchy, lecz założyłem maskę. Najlepszą, jaką znalazłem. Przedstawiała ona człowieka, który płacze, a jednocześnie się śmieje. Choć była biała, wyglądała bardzo realistycznie.
Nagle do pokoju wszedł ogromny, czarnoskóry mężczyzna i powiedział grubym głosem:
- Już są…

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii kryminał, użyła 992 słów i 5585 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.