Powoli zmierzał w kierunku kamiennego budynku, mniejszego od rezydencji, z kolorowymi witrażami i krzyżem nad drzwiami.
— Jesteś pewien, że możesz tam wejść? — Żwir szeleścił pod stopami.
— Przecież ci mówiłem, nie będę się powtarzał. — Lucyfer na dobre zagościł się w znamieniu ani myślał wychodzić na zewnątrz.
— Nie dostaniesz ataku agresji albo coś w tym stylu? Widziałem kiedyś opętanego, raczej nie był zadowolony z wizyty w kościele.
— Chcesz mnie obrazić, porównując mnie do demonów niższego szczebla? Jestem arcydemonem.
— A co to za różnica?
— Wyjaśnię ci to szybko, my arcydemony kierujemy się swoimi pobudkami, mając pod kontrolą prymitywne instynkty. Nie czujemy ogromnej nienawiści wobec Boga i jego świętoszkowatych sług, bardziej irytacje i złość. Jakby ci to wytłumaczyć... O już wiem, wyobraź sobie, że znalazłeś sobie piękną, dorodną kurę, różnymi sposobami próbujesz ją złapać. Prawie ci się udaje, a tu przychodzi istota ze świecącą obręczą nad głową i zabiera ci posiłek sprzed nosa. Jak ty byś się czuł? Albo jakby ci zabrali ulubioną zabawkę?
Thomas wolał nie kontynuować tematu, pojmowanie ludzi przez demony powodowało ciarki na plecach. Makabra.
Pchnął ciężkie drzwi, owiał go chłód tego miejsca. Za dzieciaka bał się uczestniczyć w mszy, kapłan mówił w dziwnym języku i krzyczał nieustanie, a wszyscy zgromadzeni byli jakby w jakimś transie. Nie czuł w ogóle tej całej miłości, kaplica przypominała wstęp do piekła, a nie dom boży. Zbliżył swe kroki w stronę drewnianej ławki, zajmowanej przez kobietę.
— Matko. — Delikatnie położył jej rękę na ramieniu.
— Więc otworzyłeś te przeklęte wrota i uwolniłeś bestie — odpowiedziała, nie odwracając wzroku od krzyża. — Jaki ojciec, taki syn.
— Mi też miło cię widzieć Mary — rzucił wesoło Lucy.
— Zamierzasz iść w ślady Jamesa, kochanie? — Zignorowała diabła. — Muszę cię ostrzec, że nie jest to łatwa droga, twego ojca zaprowadziła aż do śmierci.
— Do śmierci... Ale jak zginął? Nam powiedziałaś tylko o jakimś wypadku, o wpadnięciu pod koła rozpędzonego powozu. — Stanął na środku i przypatrywał się wnętrzu, teraz były to tylko zimne mury, niestraszne, ale zawierające zadumę i świętość.
— Półprawda to nadal prawda. — Chwyciła w dłonie różaniec i zaczęła przesuwać paciorki. — James był królewskim alchemikiem, próbował przemieniać metal w złoto, z daremnym zresztą skutkiem, leczył zarazę i najgorsze choroby, a przede wszystkim stanowił ostatnią linię obrony przed szpiegami, wrogimi ludźmi z tego samego zawodu i innym tałatajstwem. Niestety za liczne przysługi odpłacono mu się w haniebny sposób, dźgnięto go w plecy kilkakrotnie, a potem wepchnięto pod koła. Zazdrośnicy, obawiający się jego mocy. Najśmieszniejsze jest jednak to, jak bardzo byli dalecy od prawdy. Twój ojciec nie posiadał wielkich ambicji, dotyczącej władzy i potęgi, chciał pomagać ludziom i ojczyźnie, niestety dla szlachty był szaleńcem do zlikwidowania. Tak właśnie inni odpłacają za dobroć. — Spojrzała na niego ze śladami łez na policzkach. — Obiecaj mi jedno, zawsze kieruj się nie ideałami, a realiami. Pomagaj, komu chcesz, ale uważaj na zazdrosnych i mściwych, ci sprowadzą na ciebie śmierć. Odziedziczyłeś miłość do ojczyzny, lecz władza nigdy nie dba o poddanych, z łatwością zlikwidują tego, co może zaryzykować ich posadom, niezależnie, czy naprawdę, czy tylko w paranoidalnych myślach. Obiecasz mi? Mam tylko ciebie i Edmunda.
— Obiecuje matko. — Uściskał mocno kobietę i zostawił ją, pogrążoną w modlitwie.
— Wiesz, kto zabił ojca? — Spytał, wychodząc na zewnątrz.
— Możliwe, jednak zależy, co zrobisz z tą informacją?
— Bądź spokojny, jako kaleka niewiele mogę. — Popatrzył na zwisającą rękę. — Mimo to nadejdzie zemsty czas.
— Twoja wypowiedź godzi w nauki religii, którą wyznajesz. — W głosie diabła zabrzmiała nutka satysfakcji.
— Zawsze będę im wierny. Niestety prędzej zginę w walce, niż nadstawie drugi policzek, zresztą ktoś, kto zabija drugą taką samą istotę, tylko dlatego, by nie stracić władzy, czy majątku przestaje być człowiekiem. Śmieci się usuwa. — Zamilknął na chwile, widząc przed drzwiami ogrodowymi Edmunda. Znów siedział na krześle i zatopił się w świecie książek, dobrze widzieć, że ma się lepiej. — Co tam tak czytasz braciszku? Chyba nie chcesz sobie sam zreperować nóg?
— Gdzie tam. — Twarz blondyna rozbłysła uśmiechem. — Czytam piękną lekturę, jest taka ciekawa...
— Byleś się nie przemęczył. — Potargał mu włosy i zmierzał w kierunku najwyższego piętra. Młodzieńcza niecierpliwość kazała przystąpić do jak najszybszej nauki. Gdy widział sparaliżowanego brata, ledwo nad sobą panował. Mógł nie brać go na wojnę, wystarczyło, żeby tylko Thomas pojechał. W ciszy przemierzył drogę, po czym z głośnym trzaskiem, zamknął drzwi na klucz.
— Od czego zaczniemy?
— Zależy jaką drogę obierzesz. — Zmaterializował się w człowieka i zaczął wymachiwać laską. — Pierwsza opiera się na ofensywie, przywołujesz chowańców, konstruujesz czary z pomocą eliksirów, by wykorzystać je przeciw wrogowi. Druga to kontrola. Jak sama nazwa wskazuje, próbujesz okiełzać energię w swym ciele, dzięki czemu zyskujesz dostęp do technik leczniczych. Ostatnia stanowi najwyższy poziom, uczysz się obu. Nauka jest prosta, lecz wzrasta ryzyko pomieszania danych, a pamiętaj, że wystarczy jeden błąd, by rezultat okazał się inny od zamierzonego.
— Trzecia będzie idealna, co mi przyjdzie z ataku, skoro nie będę potrafił uleczyć ran? I odwrotnie, samymi medykamentami nie wygram walki. — Nie lubił myśleć długo, decyzję trzeba podjąć w ułamku sekundy, a nie zastanawiać się godzinami.
— Jesteś typem człowieka pracy niż myśliciela. No cóż, ma to swoje wady i zalety. Skoro już wybraliśmy, co trzeba. Pora na pierwszą lekcję. — Przywołał krzesło i na nim usiadł. — Otwórz tę wielką księgę na stojaku, tam znajdziesz wszelakie eliksiry. Musisz zrobić wywar „otwarcia”, dzięki niemu łatwiej przyswoisz alchemie, a zaklęcia nie będą takie trudne. Jest jedno "ale". Po jego wypiciu doznasz halucynacji. Musisz odpowiedzieć poprawnie na pytania i otworzyć wszystkie drzwi, w przypadku porażki zostaniesz zabity. Jesteś gotowy?
Thomas, jakby nie słyszał ostrzeżenia, wertował księgę, wzbijając tumany kurzu.
— Znalazłem! — wykrzyknął po chwili. — Dwa zmielone dmuchawce, szczyptę świńskiej trawy, świńskie nerki, wszystko to zmieszać i wlać do probówki, podgrzewać, póki nie zmieni barwy na niebieską. Będę musiał, pojechać do miasta, dwa pierwsze składniki znajdę koło domu, lecz nerki będą tylko u rzeźnika.
— To na co czekasz? Ruszajmy.
Wright spojrzał za okno.
— Nadchodzi zmrok, a zanim dotarlibyśmy do miasta, głęboka noc zawitałaby na niebie. Zostawmy to na jutro, spytam matki, czy jeszcze czegoś nie potrzebuje. — Opuścił pomieszczenie i zamknął je. Wizja grzebania w dziwnych sprawach przerażała go i jednocześnie intrygowała. Kto wie, jak bardzo stanie się potężny. Nie ważne, ile pracy mu to zajmie, uda się. Z dobrym humorem skierował swe kroki do sypialni, pora odpocząć.
1 komentarz
Almach99
Troche jakby gra RPG wyszla