enjoy
Tydzień później.
- Wando, będzie dobrze — powiedział łagodnie Sam, gładząc ją po ramieniu. - Wyciągniemy go z tego, zobaczysz...
- Jak? - jęknęła, spoglądając na przyjaciela załzawionymi oczami. - Widziałeś go? Widziałeś, jak wygląda? Nawet się nie broni, a oni go tam katują! - warknęła, a w jej oczach zabłysła czerwień.
- On jest niewinny i dowiedziemy tego, tylko nie możesz się poddawać — odparła spokojnie Pepper. - Przecież musi być jakiś sposób, żeby uznali go za niewinnego.
- Boję się, że nie ma. I jeszcze te komentarz ludzi... To mnie dobija — wyszeptała, skrywając twarz w dłoniach. - Ja... nie chcę, żeby on umierał, rozumiesz?
- Nikt z nas nie chce, Wando... Nie zabiją go, nie pozwolę na to.
- Hej, Buck, jak się trzymasz? - zapytał go Sam, patrząc na przyjaciela smutno przez szybę więzienną. Tamten wzruszył tylko ramionami, unikając jego wzroku. Wyglądał okropnie, w sińcach i zaschniętej krwi. Wyglądało go tak, jakby codziennie poddawano go kilkugodzinnym torturom, skoro ranki nie potrafiły się tak szybko zasklepić. - Człowieku, powiedz coś! - zirytował się Sam. - Musisz walczyć, no!
- Po co? - chrypnął James. - I tak już niewiele pożyję a...
- Po co? - ryknął rozsierdzony Falcon tak głośno, że aż inni spojrzeli na niego zaskoczeni. - Bo jesteś niewinny, do cholery!
- Zabiłem wielu ludzi, Sam... Przecież dobrze o tym wiesz!
- Ale jako Zimowy Żołnierz, nad którym nie miałeś kompletnie żadnej władzy! Człowieku, dlaczego teraz zrezygnowałeś z walki? Rusz się, zrób coś wreszcie, nie bądź mięsem armatnim dla innych, no! Wiesz, co dzieje się z Wandą? Dziewczyna odchodzi od zmysłów, bo cię kocha i boi się, że zginiesz, rozumiesz? Będąc z nią, dałeś jej nową nadzieję na lepsze życie. Wreszcie zaczęła się śmiać! A ty co? Poddajesz się, bo tamci mają rację? Gówno prawda! Tyle ci powiem. Może i cię miałem za totalnego pojeba, ale nie raz udowodniłeś, że zasługujesz na wybaczenie, a nie na żadne krzesło! Rozumiesz?!
- Nie wrzeszcz już — mruknął James, spoglądając wreszcie na niego. W jego oczach wreszcie można było dostrzec iskrę dawnego żaru.
- Rusz tym tyłkiem, Barnes! Twoje zasrane miejsce jest przy Wandzie! Nie chcę widzieć cię w takim stanie, jasne?
- Yhm... Masz rację... Masz rację, stary.
- No! Inaczej tam wejdę i skopię ci dupę!
- Chciałbyś...
- Nie, bo będą mi się przez to śnić koszmary, ale dla tej młodej się poświęcę. - Sam uśmiechnął się lekko do przyjaciela. - Bucky, naprawdę nie masz się o co obwiniać...
Dwa tygodnie później.
- „Oczyszczony z zarzutów" - dzwoniło mu w uszach, gdy wychodził skołowany z gmachu sądu. Odetchnął głębiej, lżej i uśmiechnął się delikatnie, ciesząc się wolnością. Oczywiście wokół kłębił się tłum dziennikarzy, którzy niczym sępy przypatrywały się całemu procesowi i teraz czekały tylko, by rzucić się na niego z pytaniami, na które nie miał najmniejszej ochoty odpowiadać.
- Nareszcie wolny. - Wilson wyszczerzył się do niego radośnie, waląc go po plecach.
- Tak, wciąż nie mogę w to uwierzyć — wyszeptał. - Jak się wam to udało zrobić?
- A to tajemnica — zaśmiał się Falcon. - Chodź, w domu ktoś na ciebie czeka...
- Wanda jeszcze o niczym nie wie, prawda?
- Nie. Pilnuje ją Pepper razem z Morgan, więc wątpię, by włączały telewizor, a jeśli już to na bajki. Mała się przejęła swoją rolą — zachichotał w bardzo szatański sposób.
- Jaką rolą?
- Niedopuszczeniem Wandy do pilota, choć wątpię, by wiedziała, że rozprawę wyznaczono akurat na dzisiaj...
- Aaa... ok... Słuchaj, a moglibyśmy wpaść jeszcze w kilka miejsc?
- Jasne, gdzie cię podrzucić?
- Do kwiaciarni... I jubilera — wyszeptał, szczerząc się.
- Nie ma najmniejszego problemu. Wsiadaj.
Parę godzin później wszedł cicho do mieszkania, taszcząc ogromny bukiet. Na palcach stanął w drzwiach pokoju, w którym Wanda bawiła się grzecznie z Morgan. Podniosła wzrok, gdy mała krzyknęła radośnie:
- Wujek!
- James! - wrzasnęła, zrywając się z miejsca i rzucając mu się na szyję. Jęknął zadowolony, obejmując ją czule jedną ręką.
- Jestem, kochanie — wymruczał jej we włosy. - I nigdzie się już nie wybieram.
- To znaczy?... - spojrzała mu niespokojnie w oczy.
- To znaczy, że oczyszczono mnie ze wszystkich zarzutów, maleńka — wyszczerzył się radośnie, tuląc ją nadal. - Już nic nam nie grozi... A te kwiaty są dla ciebie — wyszeptał czule, podając jej bukiet.
- Oh, James! Jakie piękne! Ale... Z jakiej to okazji?
- Z jedynej i prawdziwej — uśmiechnął się, klękając przed nią. Wandzie odebrało mowę. W szoku spojrzała na drogi pierścionek, który James właśnie wyjął z kieszeni. - Maleńka, czy zostaniesz moją żoną? Nigdy nikogo nie kochałem tak bardzo, jak ciebie i chciałbym spędzić z tobą resztę życia. Zgodzisz się uczynić mi ten zaszczyt?
- Oczywiście, że tak! - wyszeptała ochryple, patrząc na niego z miłością. Wyszczerzył się durnowato, wsuwając jej na palec biżutkę, po czym pocałował ją namiętnie. Odpowiedziała gorąco. W tej chwili zapomnieli kompletnie, że są z nimi Pepper z Morgan i Sam, którzy wkrótce cichaczem i z szerokimi uśmiechami na twarzach wyszli z ich mieszkanka.
- Nie możesz spać? - zapytała cicho parę godzin później, wychodząc na balkon i okrywając go kocem.
- Po prostu wciąż jestem tym wszystkim oszołomiony — mruknął, przyciągając ją do siebie i opierając brodę na jej głowie. - Przecież... Mogło być tak zupełnie inaczej. Nie stalibyśmy tutaj i...
- Hej, nie myśl już o ty. Teraz już będzie wszystko dobrze, zobaczysz... Jestem tu i na zawsze będę.
- Ja też, Wandziu... Ja też.
- Oh, no przestań się wreszcie trząść, ślub to w końcu nic takiego! - syknął Sam, wpinając mu kwiat w butonierkę. - Nie zapominaj, że przed tobą przeszedł przez to sam Kapitan, a wiesz, jakim on trzęsityłkiem był...
- Nie zasługuję na nią, Sam...
- Głupoty gadasz, Barnes... Kochasz ją? Tak. Ona kocha ciebie? Tak! Więc przestań jojczyć! Poza tym za chwilę pewnie będę ci pomagał zbierać szczenę z podłogi, gdy ją zobaczysz.
- No pewnie tak...
- No! Więc, chodźmy...
- Sam?
- No co tam chodzi po tej twojej rozczochranej?
- Dziękuję... Za wszystko.
- Buck... To był dla mnie zaszczyt, stary...
- Żono, przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości do ciebie — wychrypiał, wsuwając jej złoty krążek na palec i całując ją czule w dłoń.
- Olśniewająco pięknie wyglądasz, moja cudna żoneczko — wyszczerzył się, tańcząc z nią płynnie w takt cudnego walca.
- Ty również, James i tak bardzo się cieszę, że mogę z dumą nosić twoje nazwisko. No i że założyłeś ten mundur — wyszczerzyła się, delikatnie całując go w szyję.
- Powrót do służby i to w stopniu kapitana był dla mnie naprawdę wielkim zaskoczeniem. Ale ogólnie cieszę się, że znów mogę robić coś pożytecznego.
- Zawsze robiłeś, kochanie.
- A przynajmniej ostatnio — zaśmiał się. - Chodzi mi jednak o to, że przecież nie musieli tego robić, nie? Ale obiecuję ci, że teraz wszystko nam się pięknie poukłada.
- Już się nam układa, kochanie — wyszeptała, przesuwając mu dłoń na swój brzuch. Spojrzał na nią, lekko marszcząc brwi.
- Co?...
- Jestem w ciąży, James... Będziesz tatusiem — wyszeptała szczęśliwa.
- Ale... Przecież ja nie mogę... Jak to możliwe?
- Nie wiem, ale... Nie cieszysz się?
- Czy ja się nie cieszę? - mruknął, tuląc ją mocno i czując, jak wzruszenie ściska go za gardło. - Kochanie, jestem najszczęśliwszym facetem na ziemi! Dziękuję!
Ze łzami w oczach wziął na ręce swoją śliczną córeczkę. Wielkie wzruszenie odebrało mu mowę, lecz ktokolwiek na niego spojrzał, mógł dostrzec dumę, radość i miłość w jego spojrzeniu i gestach.
- Witaj na świecie, Rebecco — wychrypiał szeptem, gładząc ją ostrożnie po meszku na łebku.
- Jest piękna — powiedziała cicho Wanda, uśmiechając się delikatnie. Była wykończona po porodzie.
- Tak samo, jak jej mamusia. Dziękuję kochanie — wyszeptał, całując ją czule w czoło. - Za wszystko. Teraz wiem, że ta kruszynka była mi potrzebna do szczęścia przez całe moje życie.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.